011122
Pojechałem
do wioski Leszczyna, na samo obrzeże kaczawskich Chełmów,
kierowany wspomnieniami z początku lata poprzedniego roku, gdy byłem
tam z Jankiem. Pierwsze dni lipca, więc najdłuższe dni
roku, na drzewach czerwieniły się lubiane przeze mnie dzikie
czereśnie, kusiły urocze drogi pod lasem i łagodne, słoneczne
wzgórza wokół.
Dzisiaj
tamte drogi i wzgórza zobaczyłem inne, dalekie od
lipcowych, ale nadal mogące się chwalić urodą jesienną. Nie
zabrakło słońca, a kolorów miałem więcej, chociaż świadczących
o schyłku „złotej polskiej”, niestety. Widziałem też
charakterystyczne dla tej pory roku nostalgiczne i podkreślające
dal mgiełki rozświetlone słońcem.
Wioska
leży w ładnych lasach porastających okoliczne wzgórza, a są one
warte dokładniejszego poznania, ponieważ wiele tam jest śladów
dawnego górnictwa i hutnictwa. Ledwie kilometr na północ widać
granicę Chełmów i wzgórz, a tym samym Sudetów – miejsce
ciekawe dla mnie, jak każda granica. Wielkie, właściwie ogromne
pole, skoro śmiało można je liczyć na ponad sto hektarów, od
szosy pnie się wysoko po zboczu wzgórza, a na szczycie rozpływa
się w trzech kierunkach falistymi liniami zielono-niebieskiego
horyzontu.
Oddalając się od wioski, dochodzi się do uroczego
wzgórka, małego wybrzuszenia w łagodnym falowaniu pola. Jeśli
stanie się na jego szczycie, obok kilku drzew tam rosnących, i
spojrzy przed siebie, na północ, w płytkiej dolinie zobaczy się
wioskę Prusice, a za nią płaszczyznę pól aż po odległy
horyzont, na którym majaczy biało-czerwony komin legnickiej huty
miedzi. Bliższa okolica tego wzgórka zachwyciła mnie dzisiaj tak
samo jak wtedy, gdy byłem tam po raz pierwszy.
Nawet
kiedy wracam w okolice dość dobrze poznane, nierzadko bywa, że
skręcam tam, gdzie jeszcze nie byłem. Dzisiaj takim poznawczym
bonusem było wzgórze Dębina, nie wiedzieć czemu omijane w czasie
poprzednich wędrówek. Jest typowe dla kaczawskiego pogórza:
niewielkie, liczące dziesięć albo trzydzieści metrów
wybrzuszenie, najczęściej kamieniste, z nierzadko widzianymi
śladami starych kamieniołomów, porośnięte lasem liściastym.
Akurat na Dębinie rośnie dąbrowa, więc nazwa jest adekwatna, ale
taka zbieżność nie jest regułą w nazewnictwie. Lasy na wzgórzach
Pogórza Kaczawskiego potrafią zadziwić swoją urodą, daleką od
monotonii ciemnych, sztucznie sadzonych lasów świerkowych.
Widziałem lasy dębowo-grabowe, buczyny i liściaste lasy mieszane,
w których oprócz tych trzech gatunków sporo rośnie lip i klonów
zwyczajnych, ale też czereśni i jarzębin. Spotyka się też lasy z
przewagą jaworów, a stare drzewa tego gatunku nierzadko są omszałe
i wyglądają tak, jakby pamiętały baśniowe czasy Piastów.
Z
podnóża wzgórza Dębina jest ładny widok na nieodległego już
Wilkołaka, jedną z kruszonych i wywożonych ciężarówkami gór
kaczawskich. Widziałem bardzo charakterystyczne dla tej góry
gwałtowne załamanie linii jej zboczy, jako że połowy już po
prostu nie ma. Tak, tak, wiem: kamień jest nam potrzebny do budowy
dróg, tylko… góry mi szkoda.
Widokowa
droga pod lasem była tak samo urocza jak w lecie. Jest jedną z tych
dróg kaczawskich, którymi idę wolno by iść dłużej, żeby nie
skończyła się zbyt szybko.
Biegnie
ona przez wzgórze Widawa, i tam, w pobliżu mało wypiętrzonego
szczytu, jest miejsce stanowczo warte poznania i powrotów w różnych
porach roku. Drewniany, ładnie i solidnie zrobiony duży szałas
koła łowieckiego, otoczony jest kilkunastoma starymi, pokaźnych
rozmiarów kasztanowcami. Wyobrażacie sobie to miejsce w porze
zdawania matury, gdy drzewa kwitną? Albo wczesną jesienią, gdy
sypią wielkimi, lśniącymi kasztanami, które tak trudno zostawić,
jeśli już weźmie się je do ręki?
Oczywiście
byłem pod czereśniami, gdzie siedzieliśmy, ja i Janek, w lipcu
minionego roku. Wtedy był słoneczny dzień lata, dzisiaj byłem tam
przed zachodem słońca, gdy rozlewała się już listopadowa szarość
zmierzchu, ale miejsce było to samo.
Obszedłem
część niewielkiego pasma Sichowskich Wzgórz dochodząc do
Krzyżowej Góry. Kiedyś byłem na niej szukając kamieniołomu z
bazaltowymi słupami. Znalazłem je wtedy, widziałem i dzisiaj; nie
robią wielkiego wrażenia, szczerze mówiąc. Większe zrobił na
mnie dzisiaj poznany fragment tej górki: las dębowy rosnący na
stromym zboczu. Piękne miejsce. Postaram się zobaczyć je w lecie.
Krzyża na górze nie znalazłem. Może dlatego, że nie szukałem
pilnie nie będąc zwolennikiem „ozdabiania” gór takim symbolem.
Ta
góra kojarzy mi się z nietypową wędrówką sprzed kilku laty.
Otóż zbyt późno zacząłem powrót, a nadto zachciało mi się
iść przez las, bo co za przyjemność maszerować szosą, no i w
rezultacie w połowie drogi zrobiło się ciemno. Z lasu wyszedłem
widząc czerwone światła w oddali, dobrze skojarzone z wiatrakami
pod Legnicą, a na polach kierowałem się niewyraźnym zarysem tej
właśnie góry widocznej na tle nieba; przy niej biegnie szosa,
która doprowadziła mnie do samochodu.
Wracając
poznałem nową drogę, której pasowałoby miano Drogi pod Dębami.
Wychylone nad drogę konary tych drzew i żołędzie, mnóstwo
żołędzi i ich „czapeczek” – tyle wystarczy, bym drogę
biegnącą skrajem pól i lasu zobaczył ładną, a jeśli jeszcze na
gałęziach są liście, niechby ostatnie, jeśli jeszcze świeci
słońce, droga staje się tą, którą chciałoby się iść i iść.
Albo siedzieć na jej brzegu i patrzeć. Tak po prostu.
Siedząc,
spróbowałem jak smakuje żołądź, no bo skoro dla dzików jest
przysmakiem… Nieźle smakował, chociaż był nieco gorzkawy.
Obrazki
ze szlaku
Samotny
dąb na polu. Przecież nie mogłem nie podejść do niego.
Osiki,
jesienne panie spotkane daleko od drogi.
Nadal
jestem pod wrażeniem ogromu pól dolnośląskich.
Zachód
i zmierzch. Kolory z jednej, szarość z drugiej strony.
Trasa:
z Leszczyny polami na Dębinę, powrót do wioski, wejście na
Olszanę i Widawę. Przejście fragmentem Sichowskich Wzgórz,
wejście na Krzyżową Górę, powrót do wioski podobną trasą.
Statystyka:
19 km w czasie 6,5 godziny, plus 2,5 godziny przerw.