Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 18 maja 2020

Miłe powroty

090520

Z Wojcieszowa pod szczyt Chmielarza, poszukiwanie Lisich Skał. Przejście na wzgórza i łąki w okolicy Zadory, czarnym szlakiem w stronę Dobkowa, Zadora, powrót do Wojcieszowa.



Byłem w połowie podejścia, gdy z dołu usłyszałem szczekanie i ludzki głos. Po paru minutach rozmawiałem z mieszkańcem Wojcieszowa, miasteczka w dole. Zapytałem o Lisie Skały, zaproponował pójście razem.

Najprędzej doszliśmy do porozumienia w ocenie ludzi wyrzucających śmieci w górach, ale jednocześnie dość szybko zauważyłem, że mój rozmówca nie wie o tych skałach. Byliśmy blisko szczytu Chmielarza, gdy pokazał kierunek w stronę znanych mi skał pod szczytem. Już nie wyprowadzałem go z błędu, a po pożegnaniu ruszyłem na samotne poszukiwania. Nie trwały długo. Odwiedziłem skały szczytowe i myszkując po zakamarkach zacząłem schodzić niżej. Błąkał mi się po głowie obraz łąki z widokiem miasteczka, a zaczynającej się kilkanaście metrów od poszukiwanych skał oraz obraz samej skały z przewieszonym szczytem. Pomogła mi tablica informacyjna. Bez niej byłoby trudniej, ponieważ teraz, gdy drzewa mają liście, skały są niemal niewidoczne z brzegu lasu, a powyżej drzew nie wystają.


Dziwna jest struktura tych skał. Wyglądają na skały osadowe z wyraźnie zaznaczonymi warstwami osadów. Na tablicy podano, że są z wapienia zieleńcowego. Co to jest wapień, wiem, ale zieleńcowy? Nie bardzo.

Ogromne i często spotykane pokłady wapieni są świadectwem niewyobrażalnie długiej historii Ziemi i znacznych przeobrażeń jej powierzchni. Skały te powstały z opadających na dno morza muszelek czy skorupek żyjątek wodnych. Żyły, umierały i opadały na dno w ciągu tysięcy wieków, a w końcu ich grube osady przeobraziły się w skałę. W wapień, z którego ludzie stawiają swoje budowle, wypalają wapno i cement.

Tydzień temu, będąc z Jankiem wyżej na zboczu góry, zobaczyłem na sąsiednim wzgórzu  znaną mi i pamiętaną łąkę z drogą biegnącą brzegiem, przy drzewach. Zawsze mi się podobała, i chyba już wtedy, tydzień temu, postanowiłem wrócić tutaj nie tylko dla Lisich Skał. Nie ostatnim powodem była właśnie ta dróżka na łące pnącej się po zboczu Bielca.

Siedziałem na brzegu tej dróżki i z ukontentowaniem patrzyłem na góry jakże odmienne od tak dobrze znanych z zimowych wędrówek.




Na szczycie górki jest ciekawe miejsce. Niewielki lasek tam rosnący kończy się nagle razem z ziemią, na której rośnie, a jeśli podejdzie się do krawędzi urwiska, zobaczy się niemal pionową ścianę skalną, powiększoną wielką dziurą w ziemi. To pozostałość po kamieniołomie Gruszka. Teraz nazwy góry i kamieniołomu używa się wymiennie.


Chciałem znaleźć dogodne przejście w lasach oddzielających te dwie odwiedzone góry od następnej, Zadory i otaczających ją rozległych i ładnych łąk. W chaszcze nie wpakowałem się, ale dogodnym moje przejście nie było. Powinienem wrócić tam i spróbować raz jeszcze, wspomagając się GPS.

Na dnie płytkiej doliny znalazłem kolejne potwierdzenie suszy: wyschnięty strumień, nie najmniejszy, bo sądząc po śladach, miał przynajmniej pół metra szerokości. Tam nawet śladu wilgoci nie widać.

Na jakimś wzgórku z ładnym widokiem zarządziłem przerwę. Zdejmując plecak spojrzałem na horyzont i nim pomyślałem, mruknąłem pod nosem: Grodziec. Leżałem w trawie, poprzez źdźbła patrząc w dal. Ciekawa perspektywa. Z odległości pięciu kilometrów widziałem czarne punkciki na łące podchodzącej pod szczyt Gackowej. Wiedziałem, że są to samotne świerki i wiedza ta, jak i odruchowe rozpoznanie góry, sprawiały mi przyjemność.


Jakże odmienna była ta przerwa od zimowych chwilówek!

Podnosząc się, zobaczyłem wygniecioną trawę i wtedy wróciła do mnie myśl z chwili gapienia się w niebo. Pomyślałem wtedy, że tak pusto tutaj i cicho, a teraz, widząc wygniecioną trawę, pomyślałem, że przecież są to żywe organizmy. Cicho tutaj, ale nie pusto. Leżałem na trawach i różnych zielonych roślinkach, obok rosną brzozy, wokół gałęzi uwija się rój jakichś latających stworów, wyżej przelatują ptaki, w trawie zapewne chodzą mnogie a małe żyjątka. Kilka razy widziałem sarny. Dwie podeszły blisko, nie widząc mnie. Przysiągłbym, że nie tyle strach, co zaskoczenie widziałem na ich pyszczkach, nim poszły w skok.

Wszędzie wokół mnie tętni życie.

Jeśli tak spojrzę na świat wokół mnie, jakże prawdziwe jawią się słowa o matce Ziemi. Rodzicielce całego tego oszałamiającego bogactwa fauny i flory.

W planie miałem Zadorę, górkę widzianą z odległości kilometra, a pora była dopiero obiadowa. Szwendałem się więc po okolicznych wzgórzach i łąkach.

Widziałem i słyszałem ruchliwe pszczoły na kwitnących jabłoniach. Gdzie ich ul? Musiały przelecieć spory dystans.

Na czereśniach wiszą spore już zielone kulki owoców, głogi mają najpiękniejszy okres pęcznienia pąków i rozchylania się płatków. Kwitną też jarzębiny, tylko jesiony trwają jeszcze, czarne i smutne, w zimowym letargu. Co prawda na kilku widziałem otworzone pąki liściowe i wychylające się pogniecione listki, więc i one w ciągu kilku dni zazielenią się. Jako ostatnie, bo nawet stare dęby, którym też nieśpieszno do wiosennej pracy, już rozwinęły swoje listki. Teraz mają nietypowy u nich seledynowy odcień. A jeśli już o tym piszę, to wspomnę o topolach. Ich młode liście mają bardzo charakterystyczny kolor, rozpoznawany z daleka, ale nie wiem, jak go nazwać. Jakby do seledynu dodać trochę brązu? Miedzi? Może szczyptę… czego? Podpowiedzcie, proszę.

Przy wątłym źródełku w zagłębieniu łąki zobaczyłem kępy niezapominajek. Z upodobaniem patrzyłem na nie, póki w wodzie obok nie zobaczyłem rozgniecionej dużej butelki plastikowej. Czar prysł. Odwróciłem głowę.

Nie podoba mi się bezkarność tych ludzi. W końcu zasypią wszystko, a ja, żeby cieszyć się kwiatkiem nad wodą, będę musiał udawać, że nie widzę śmieci obok. Tracę przeżywanie, odbiera mi się radość obcowania z pięknem natury, a sprawcy śmieją się, zadowoleni z siebie i bezkarni. To niesprawiedliwe.

Wspomniawszy pewną uroczą polną drogę, poszedłem przez las na jej spotkanie. Po drodze uświadomiłem sobie, że przecież przy końcu lasu rosną buki, które kiedyś tak bardzo mi się spodobały i których później szukałem, a za lasem ta ładna droga zaczyna się swój bieg pod górę, prosto w niebo, pod szpalerem czereśni.


Nierzadko budzi się we mnie chęć czy potrzeba wyjazdu w inne góry, zobaczenia nowych miejsc, i czasami jadę w obce góry, ale jednocześnie podobają mi się takie chwile, jak te dzisiejsze, z odruchowym rozpoznawaniem gór wokół, z wiedzą, co mnie czeka za zakrętem drogi, jaki widok zobaczę za grzbietem wzniesienia. Są świadectwem mojej bliskości z tymi górami. Ta bliskość, mój emocjonalny związek z Górami Kaczawskimi, pomagał mi w mojej jakże ciężkiej nie tylko fizycznie pracy. Pomagał także w radzeniu sobie z samotnością odczuwaną od lat.

Droga czekała na mnie. Uśmiechnęła się od mnie, odpowiedziałem uśmiechem. Idąc, patrzyłem na miejsce dotykania nieba, a za grzbietem zobaczyłem jej roztańczony bieg do wioski.



Schodziłem w rozległą, łagodną dolinę, siedziałem na miedzy, oglądałem przydrożne kwiaty. Zatrzymałem się przy kępie białych, ładnych kwiatków. Tyle razy oglądałem tę roślinę, kiedyś nawet ją opisywałem, a nie znałem nazwy. Dopiero dzisiaj wieczorem puknąłem się w czoło (gest pomagający w myśleniu, wiadomo) i zapytałem wujka Google.

Gwiazdnica wielkokwiatowa. Linia rozchylenia płatków jej kwiatów jest doskonałością.


Moja dobra znajoma zyskała w końcu imię.

Wróciłem na łąki i poszedłem na kraniec ich najdalszej odnogi, chcąc znaleźć przejście na drugą stronę lasów. Miał to być zwiad do planowanej trasy. Nie ma przejścia, a na mapie jest. Rośnie tam spory już i gęsty młodnik, mapa nieaktualizowana jest od szeregu lat. Wszedłem w jakiś zarastający dukt, szedłem i szedłem, w końcu zawróciłem. Teraz zobaczyłem na zdjęciach satelitarnych, że jest tam szerokie przejście, a to znaczy, że zdjęcia są równie stare, jak mapy, więc nie pomogą, prędzej sam GPS, wskazując aktualne moje miejsce w lesie.

Wróciłem na łąki i wzgórza.

Trzy drapieżne ptaki, na pewno nie kruki, szybowały po niebie. Niemal wcale nie machały skrzydłami. One nie tyle leciały, co unosiły się w powietrzu, jakby prawo ciążenia ich nie dotyczyło, albo wiatr miały na swoje usługi. Ich lot i sylwetki są równie doskonałe, jak kształt kwiatów gwiazdnicy.

Wędrówkę zakończyłem na wzgórzu Zadora. Między ścianami lasów widać z niego zbocze sąsiedniego wzgórza, wystrojone zagajnikami i kępami krzewów. Zwykły widok w tych górach, ale jest w nim urok tak pociągający, że patrzyłem głodnym wzrokiem.

Poszedłbym tam – pomyślałem, i po chwili uświadomiłem sobie, że przecież byłem parę godzin temu, i że dokładnie tak samo myślałem stojąc na wzgórzu jesienią 2018 roku.

Z Zadorą, ładnym i widokowym wzgórzem, wiąże mnie wspomnienie zachodu słońca oglądanego tamtego dnia.



Czyż nie był piękny?

Wracałem dziurawą, ale widokową boczną drogą. Pod wsią Muchów zatrzymałem samochód. Za mną i przede mną widziałem wspaniałą aleję klonów. Muszę pojechać tam jesienią.













4 komentarze:

  1. Góry w zieleni, czasami złociste w zachodzącym słońcu, kwiaty pod stopami, młode listki topoli z kolorem do nienazwania ... to zupełnie inny wymiar Twoich gór, a przecież ciągle tych samych:-)
    Gwiazdnica rośnie w zakątku naszego podwórza, w kompanii innych dzikusów, jak to nazywam, delikatna i eteryczna z tymi białymi gwiazdkami, ma do towarzystwa dzikie storczyki, barwinek, wawrzynek.
    Lisie Skały jak iglice strzelające w niebo, strome i niewygładzone czasem, u nas, jeśli już skała, to w stanie rumoszowatym:-)
    Nawet kamieniołom ma w sobie urok, pozostawiony w spokoju pokrywa się roślinnością, myślę, że można tam znaleźć ciekawostki botaniczne.
    Ciekawią Cie inne góry, taka mała odskocznia ... pamiętam naszą chęć zobaczenia Karkonoszy od czeskiej strony. Zwiewaliśmy stamtąd czym prędzej, nie dość, że Chińczyk w sklepie chciał nas oszukać na sporą kwotę, to parkingowi zażądali takiej opłaty, że szczęki nam opadły.
    Pamietam nazwę góry, którą chcieliśmy zdobyć, to Medwedin:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, mam dziwną cechę przeszkadzającą mi w poznawaniu gór za granicą: zaraz myślę, że te góry nie są nasze, nie moje, i właśnie ta myśli mi przeszkadza. Wiem, że jest irracjonalna, ale nie bardzo daje się usunąć z łepetyny.
      Właśnie tak jest, że w starych kamieniołomach występują rzadkie gatunki fauny i flory. Także w tym z fotografii, w Gruszce. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jest.
      Na końcu poprzedniego postu zamieściłem trzy zdjęcia ryneczku w Radzimowicach.
      Skał w moich górach nie jest dużo, jak na góry, oczywiście. Większość ma parę metrów wysokości, a dziesięciometrowe i wyższe są nieliczne. W niedzielę byłem w Górach Stołowych, tam są ich setki albo i tysiące. Są skalne grupy w których można pobłądzić, są skalne wieże stojące w stumetrowym szeregu. Kamienny zawrót głowy. Trochę zdjęć dodam do opisu, ale to za jakiś tydzień.
      O, tak! Teraz moje góry wyglądają zupełnie inaczej. Czasami myślę o tych zimowych, biednych i szarych...

      Usuń
  2. Ach, jakże często miejscowi nie mają pojęcia o miejscu, gdzie mieszkają! Piękną miałeś wędrówkę. Kamieniołomy w Górach Kaczawskich są fascynujące. Porzucone przez ludzi pocięte góry tworzą niesamowite kształty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie we wszystkich, ale w wielu starych kamieniołomach z biegiem lat rany Ziemi ładnie zarastają drzewami i wydaje się, że patrzę na miejsce naturalne. Tylko ukształtowanie terenu mówi o dawnych pracach, bo przecież zostają skalne ściany i wąwozy. Czasami faktycznie są to zupełnie dzikie miejsca.
      Aniu, kiedyś przechodziłem przez wioskę pod Stromcem. Z podwórza wyszedł mężczyzna, przywitaliśmy się, i usłyszałem pytanie: a za jakie grzechy pan chodzi po tych górach?
      Pamiętam, że rozbawiło mnie to pytanie.

      Usuń