Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 13 września 2021

W piękny letni dzień

 080921

Trwa najpiękniejsza dla mnie część roku: przełom lata i jesieni. Czas szczególnie silnego odczuwania piękna kolorów, światła i ciepła. Te dni są dla mnie jak ostatnia miłość – najcenniejsza i najpiękniejsza właśnie dlatego, że ostatnia. Po niej zostanie już tylko tęsknota i szare dni.

Na mapie widziałem drogę biegnącą wzdłuż ściany dużego lasu na wschód od Zaburza, gdzie zaparkowałem. Wiele razy skręca omijając zagajniki i przecina poziomice obiecując urozmaicone widoki. Poszedłem nią, a droga nie zawiodła, zapewniając zmienne i dalekie widoki. Wyprowadziła mnie na typowo rolniczy obszar rozległych łagodnych wzgórz równomiernie pociętych miedzami, zostawiając z tyłu lasy i laski. Nie mając planu, improwizowałem, a wyszła z tego wielka pętla sięgająca przedmieść Szczebrzeszyna.

Czasami robiłem przerwę w ustronnym miejscu, w bok od drogi, gdzie skręcałem widząc brzozę płaczącą czy gruszę na między. Podobają mi się takie miejsca. Kiedy usiądę w cieniu drzewa na miedzy, czuję się swobodnie i bezpiecznie. Nikt nie przerwie ciszy odpoczynku, intymnego tete a tete z przyrodą i pojawiającego się wtedy wrażenia dalekiej, wielodniowej wędrówki nieznanymi bezdrożami.

W południe zacząłem podejrzewać, że zapędziłem się za daleko, skoro nadal się oddalałem od wioski z samochodem. Byłem pod Szczebrzeszynem, minąłem bezkresne pola, przede mną ciemniał duży las. Mogłem ominąć go dodając parę kilometrów do trasy lub wracać szosą. Wypatrzyłem drogę biegnącą wydłużoną polaną między lasami i poszedłem w tamtą stronę. Pod lasem zrezygnowałem z wybranej drogi widząc znaki ścieżki turystycznej obiecującej zaprowadzić do wąwozów.

Cała marszruta nie okazała się za długa, ale do samochodu wróciłem po całych dwunastu godzinach. Szacuję długość drogi na 25 do 30 kilometrów.

Mam wgrany do smartfona program rejestrowania tras, ale nie rejestruje, czyli nie działa. Nie wiem, dlaczego uznaje, że przeszedłem zero metrów, jak mnie informuje, skoro GPS jest włączony i działa. Obsługa programów jest dla mnie alogiczna. Na przykład w tym (OsmAnd) żeby dostać się do podstawowej funkcji programu, czyli do rejestracji trasy, trzeba na długiej liście menu wybrać przycisk „wtyczki”. Proste? Dla mnie bynajmniej, ponieważ moja logika każe spodziewać się przycisku opisanego jako „rejestracja trasy” (lub podobnie) na stronie startowej, a nie w ukrytej gdzieś „wtyczce”.

Chodzi mi po głowie wypróbowanie pewnego sposobu obsługi programów komputerowych. Otóż skoro potrzebną funkcję tak często znajduję daleko od przeszukiwanego miejsca i pod nieoczekiwaną nazwą, to może nie kierować się w poszukiwaniach logiką, nie sugerować oczekiwaniami, a zastosować metodę ich negacji. Zgodnie z tą metodą powinienem kliknąć „wtyczki” przy próbie uruchomienia programiku, ponieważ ja sam nigdy bym tak nie nazwał funkcji rejestracji trasy. Problem w dużej ilości tego rodzaju „wtyczek”, ale pracuję nad swoją metodą.

Wracam na szlak, a ściślej na ścieżkę przyrodniczą wiodącą wąwozami.

Idąc swoimi drogami, bardzo rzadko widuję turystów, a jeśli już, to raczej na rowerach, tam jednak, na tej ścieżce, ludzi było sporo. Śmieci też. Wszedłem w boczną odnogę mającą prowadzić do wąwozu Chlewisko, ale po kilkuset metrach zawróciłem, ponieważ droga stawała się coraz bardziej błotnista, a wąwozu nie było.

W innym miejscu tego lasu jest klasyczny i ładny wąwóz lessowy. 



Widziałem już sporo takich formacji, jednak zawsze z zaciekawieniem i zdziwieniem patrzę na drzewa rosnące na krawędziach pionowych ścian. Widziałem drzewa różnych gatunków, najczęściej sosny, buki, lipy i graby. Wszystkie one podejmują wielki wysiłek utrzymania się przy życiu, wykazując przy tym pomysłowość konstruktora projektującego przewieszoną konstrukcję.


Gdzieś tam, przy wytyczonym szlaku, stoi tablica informacyjna. Właśnie ta. Proszę zwrócić uwagę na nagłówek. Jest w nim błąd. Jeśli miasteczko nazywałoby się Szczebrzesko, to Roztocze byłoby Szczebrzeskie, ale skoro nazywa się Szczebrzeszyn, to Roztocze ma być Szczebrzeszyńskie.

 

Miasto nazywane przez mieszkańców stolicą języka polskiego pozwala na takie błędy!

Bliżej szosy 74 wszedłem do Wąwozu Skrzypowego; według mojej oceny jest tam rozbudowany system klasycznych jarów, ale skoro miejscowi chcą je nazywać wąwozem, niech im będzie. Są ładne, dzikie, ciemne i niewiele zaśmiecone, a ich głębokość przekracza, jak szacuję, dziesięć metrów. Szczególne wrażenie czynią boczne jary, zatarasowane przewróconymi drzewami, niemal nie do przejścia.
 

Po wyjściu na otwartą przestrzeń zawsze doznaję zdziwienia z domieszką ulgi, jaką może odczuwa grotołaz po wyjściu z dziury w ziemi. W wąwozach (czy jarach) jest chłodno i wilgotno, panuje głęboki cień, horyzont jest blisko, bardzo blisko, a po wyjściu na pola doznaje się lekkiego szoku zmiany temperatury i wilgotności, ale też z przyjemnością widzi się prawdziwą dal i słońce. Nieco dalej zobaczyłem na tle nieba drzewo wyróżniające się symetrycznym kształtem i wysokością. Prawdopodobnie lipa, ale czy na pewno?... – pomyślałem.

To jest lipa. Ma przynajmniej metr średnicy i gałęzie od samej ziemi. Usiadłem w jej pobliżu robiąc przerwę.

 Liście lip przebarwiają się w charakterystyczny sposób: otóż na początku żółkną na kilku niewielkich gałęziach; wyglądają jak pierwsze pasemka siwizny na głowie mężczyzny. Pod drzewem sporo już leży żółtych liści i zbrązowiałych lotek z nasionami. Właśnie dowiedziałem się, że owe lotki zwą się podsadkami, a najgrubszym drzewem w Polsce jest lipa mająca pień o średnicy prawie trzy i pół metra, czyli jest trzy razy grubsza od tej rosłej lipy, przed którą siedziałem na miedzy.

Za plecami miałem plantację tytoniu. Im bliżej końca letnich dni, na łodygach tych roślin widzę więcej śladów po zerwanych liściach. W miarę żółknięcia, zrywa się po parę dolnych liści z każdej rośliny, przewozi do gospodarstwa, nawleka na druty i suszy całkiem jak grzyby nawleczone na nić. Na plantacji są tysiące, nierzadko wiele tysięcy egzemplarzy tej rośliny, a do każdej trzeba podejść, nachylić się, wyłamać parę liści i przejść do następnej – i tak wiele razy, praktycznie aż do pierwszych przymrozków. Ogrom mozolnej pracy. Kiedyś dzieciaki zarabiały pierwsze swoje pieniądze zbierając owoce, szyszki chmielu albo nadziewając liście tytoniu. Czy teraz chce się im to robić, skoro pieniądze dostaną od rodziców – nie wiem, ale robić powinny, bo dzięki tej pracy poznają wartość pieniędzy.

 

Paręset metrów za lipą i kilometr od wąwozów, droga dochodzi do szosy 74; jestem tam miejsce na zaparkowanie samochodu. Idąc brzegiem szosy doszedłem do polnej drogi wiodącej do Zaburza. Wiele miejsc na mojej dzisiejszej trasie było ładnych, wiele widokowych odcinków przeszedłem, a jednym z nich jest ta droga biegnąca od szosy na północy zachód, do wioski. Po minięciu niewielkiego lasku wychodzi się na otwartą przestrzeń zbocza wzgórza, horyzont jest tam odległy o kilkanaście kilometrów. Widzi się rozległą dolinę z wioskami, nitkami szos i wstążkami falujących pól, a wyżej i dalej, gdzieś w okolic Hoszni Ordynackiej, czernieją lasami pokaźne wzgórza. Świetne miejsce na dłuższą przerwę w wędrówce. Zdjęć nie mam, ponieważ patrzyłem pod słońce.

* * *

W Zaburzu stoi ładna drewniana kaplica, a na niej wyryte słowa modlitwy: „Święty Krzysztofie, módl się za nami, podróżującymi.” Może po tym moim imienniku mam upodobanie do drogi?

 


A propos kapliczek.

Widziałem parę już krzyży mających wykute nazwisko fundatora, i to od frontu, a więc tam, gdzie można by się spodziewać religijnego napisu. Czasami imię i nazwisko jest pod takim napisem, czasami jest tylko nazwisko z dopiskiem „fundator”.

W moim oczach, osoby areligijnej, wygląda to dziwnie, po prostu niestosownie, ale najwyraźniej u chrześcijan taki zwyczaj jest dozwolony. Owszem, najważniejsze, żeby Bóg wiedział, ale i ludzie niech wiedzą, jaki jestem religijny.

W innym miejscu, na rozstaju dróg, widziałem krzyż pod wyjątkowo dużymi i gęstymi lipami. Urocze miejsce, zwłaszcza że napis bardzo mi się spodobał.

Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie.” (Znaków interpunkcyjnych tam nie było.)

To słowa starego hymnu „Święty Boże”, znanego chyba nie tylko chrześcijanom, a już na pewno nie tylko katolikom. Moje skojarzenia związane z tymi słowami są jednak inne, niezwiązane bezpośrednio z religią, a z poezją. Kiedyś wiersz Kasprowicza, „Hymn Święty Boże”, tak wielkie wywarł na mnie wrażenie, że po wielokrotnym czytaniu  znałem go niemal na pamięć.

* * *

Wspomnę jeszcze o jaskółkach widzianych nad polami. Było ich kilkanaście i najwyraźniej nie odlatywały, a po prostu polowały na muchy. Próbowałem zrobić im zdjęcia, ale przypominało to próby opisania wdzięku i radości matematycznymi równaniami. Widziałem też wiele konyzy kanadyjskiej; tak więc wcześniej nie widziałem tej rośliny, bo jej nie znałem.


Oto ostrożeń, zwykła roślina przydroży i miedz, chwast pospolity. Drugi już raz zwraca uwagę swoją urodą: wcześniej, gdy kwitł tak ładnie, i teraz, gdy szykuje się do puszczenia w świat zasiewu swoich potomków.

Trasa:

Z wioski Zaburze polnymi drogami pod wsie Źrebce i Rozłopy, stamtąd na południe, pod Szczebrzeszyn. Przejście wąwozów, częściowo szlakiem ścieżki przyrodniczej, w lasach na zachód od miasta. Po przekroczeniu szosy 74, dojście bocznymi drogami do Zaburza.


 



















czwartek, 9 września 2021

Prawdziwe lato, a nie jakieś polecie

 

060921




Z zimnych szarości i niebieskości rozmytych mgiełką przedświtu, wyłaniały się korony drzew, a za nimi, w nieokreślonej i niewyraźnej dali, widać było kolory Jutrzenki.

Dobrze, że założyłem drugi sweter, okazał się być bardzo potrzebny wczesnym rankiem, kiedy było ledwie trzy stopnie powyżej zera; szkoda, że nie pomyślałem o rękawicach. Przez pierwszą godzinę szedłem z rękami w kieszeniach kurtki, kije trzymając pod pachą. Trawy były siwe od rosy, wschód słońca delikatnie stonowany lekkimi mgiełkami, ale później, aż do zachodu, niebo było czystym błękitem.

Dzisiejszy wyjazd jest jubileuszowym, bo dwudziestym wyjazdem na Roztocze; był też powrotem.

Chciałem ponownie zobaczyć pewną gruszę widzianą w maju, w czasie jej kwitnienia. Pamiętałem ją dobrze, wiedziałem o ładnych wzgórzach w pobliżu, ale nie pamiętałem, gdzie je widziałem. Dopiero obejrzenie zdjęć przywróciło pamięć: jadę w okolicę Góry Brzezińskiej, wzgórza wznoszącego się między Góreckiem Kościelnym a Brzezinami.


Niemal cały dzień kręciłem się po niewielkim obszarze kilku kilometrów, przypominając sobie drogi i widoki, poznając nowe, a na koniec dnia stwierdziłem, że za miesiąc powinienem wrócić i zobaczyć swojskie już miejsca w pięknych kolorach jesieni. Gruszę, najważniejszą sprawczynię mojego powrotu, odwiedziłem rano i popołudniu. Stoi tam sama, bidulka, i gubi swoje niedojrzałe, zielone owoce. Chyba nie jest jej tam dobrze.

* * *

Dzisiaj mijając wioskę Gródki, w której już kilka razy zostawiałem samochód, miałem przed sobą jeszcze 50 kilometrów drogi, a za moim dzisiejszym celem jazdy jest kolejne 50 kilometrów Roztocza. Ile dni trzeba wędrować, by je poznać?...

Jadąc tamtędy na południe, mija się Tereszpol, długą wioskę nanizaną na nitkę szosy. Dzieli się na trzy osiedla czy dzielnice: Zaorenda, Zygmunty i Kukiełki. Ciekawe nazwy; ich brzmienie może wprowadzić w dobry nastrój.

Właśnie, nastrój! Idąc rżyskiem zobaczyłem ładniutkie pomarańczowe kwiatki, w domu rozpoznane jako kurzyślady polne. Ta nazwa ma cechę wspólną z nazwą wioski Tereszpol Kukiełki: może rozbawić.

 

Jeśli już piszę o roślinach, nie mogę nie wspomnieć o iglicach, roślinach, do których odczuwam sentyment. Widziałem też całe pole gęsto porośnięte dziwną rośliną, chyba nie widzianą do tej pory. Po powrocie do domu zdjęcia wysłałem na pewną stronę internetową, a jej program rozpoznał roślinę: to konyza kanadyjska. Nie wiedziałem, czy pole jest plantacją, czy efektem niehamowanego rozprzestrzeniania się przywleczonej tutaj rośliny? Szukając odpowiedzi dowiedziałem się, że ta roślina ma drugą nazwę, przymiotno kanadyjskie, i jest szybko rozprzestrzeniającym się chwastem. Cóż, gdy sprowadza się roślinę z drugiego końca świata, może się nie przyjąć, albo odwrotnie: nie znajdując naturalnych wrogów czy konkurentów, będzie rozprzestrzeniać się na potęgę. Wszak i z nawłocią jest podobnie, a i przymiotno białe widzę wszędzie w wielkich ilościach, a jak czytam, te trzy rośliny trafiły do nas z Ameryki Północnej.

Gdzieś na miedzy zobaczyłem dojrzałe już śliwki, nasze swojskie śliwki, nie przywleczone z innego kontynentu. Wypełniłem nimi kieszeń i jadłem w drodze. Nota bene, ilekroć piszę słowo „miedza”, program do pisania samoczynnie poprawia mnie, zmieniając literę „e” na „ę”, a ja nie wiem, jak go przekonać do swojej wersji. W efekcie czasami macham ręką, zrezygnowany, czasami odpuszcza sobie program i łaskawie zezwala mi miedzę nazwać miedzą, a nie międzą.

Wyglądający jak zadbany trawnik, zielony pas drogi polnej wbiegał po zboczu pagórka między sosny niewielkiego lasku. Na między, tuż przed pierwszymi drzewami, stała samotna, niewielka czereśnia, a przy niej czerwienił się długi pas pola z gryką. Zielona droga, bursztynowe konary sosen, liście czereśni – wszystko, na co patrzyłem, lśniło w promieniach wrześniowego słońca. Zwracał uwagę rzadko widywany kontrast barw: nadal soczysta zieleń traw i liści, daleka od jesiennych zmian, lekko buraczkowy odcień czerwieni pola i jasny, czysty, błękit nieba.


Stojąc pod czereśnią zdjąłem plecak; przecież nie pójdę zaraz dalej, skoro tak ładnie tutaj. Kładąc plecak na trawie, zobaczyłem trzy maślaki, a rozejrzawszy się, dostrzegłem kilka kolejnych. Przerwa w wędrówce zapowiadała się dłuższa.

Siedziałem pod czereśnią i patrzyłem, starając się zapamiętać każdy szczegół tego letniego obrazu. Po przerwie wszedłem między drzewa w poszukiwaniu grzybów. Lasek jest widny, jasny, z poduchami zielonych mchów, w których ukrywały się prawdziwki na długich nogach. Znalazłem ich około dwudziestu, ale największy okaz musiałem wyrzucić odczuwając ból w okolicy serca, bo robaki znalazły go wcześniej. Większość maślaków też musiałem z tego powodu zostawić w lesie.

W którąkolwiek stronę poszedłem, po stu metrach dochodziłem do skraju lasu i widziałem jasną rozległość pól, a wiadomo, że taka granica, nagła zmiana perspektywy, ma urok szczególny.

 



Późnym popołudniem szedłem wzdłuż przydrożnej brzeziny. Słońce prześwietlało liście drzew i delikatną mgiełkę przedwieczorną, malując impresjonistyczny obraz.



Na nielicznych tutaj łąkach rozglądałem się za kaniami, ale nie zobaczyłem ani jednej. Gdzieś przeczytałem przepis na kanie, w którym zamiast jajka używa się mąki z ciecierzycy; taka panierka ma być smaczna i chrupka. Smak i mąkę już mam, brakuje mi tylko grzybów.

W lesie na zboczu Góry Brzezińskiej znalazłem stary kamieniołom. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem na Pogórzu Kaczawskim.

 

Alei dębowej, która według Google ma być we wsi, nie znalazłem; wydaje mi się, że jej po prostu nie ma, ale na cmentarzu i w jego pobliżu rośnie wiele dużych i ładnych drzew, głównie lip. Ponad grobami, a na tym cmentarzu niemało jest nagrobków liczących ponad sto lat, rosną obok siebie dwa okazałe drzewa: brzoza płacząca i dąb. Ich wielkość wizualnie potęgowana jest pochyłością zbocza. Patrząc na te drzewa oświetlone niskim, ale silnym jeszcze słońcem, pomyślałem, że ich widok, tak ładny ciepłem i kolorami, wystarczy za całą aleję.


 Na zakończenie parę słów o polszczyźnie:

Kilka dni temu jechałem nowoczesną windą wyposażoną w gadający i reagujący na dotyk panel. Po dojechaniu na parter dowiedziałem się, że jestem na „piętrze zero”. Przecież nie ma żadnych kłopotów – pomyślałem – by wgrać w pamięć urządzenia słowo „parter”, dlaczego więc tworzy się takie kulfoniaste zestawienia słów? Na każdym kroku spotykam się z językowym niechlujstwem, a kiedy powiem komuś o tym, z reguły widzę wzruszenie ramion: a czym ty się przejmujesz!?

Przejmuję się naszym ojczystym językiem.

Trasa:

Początek w Górecku Kościelnym. Wędrówka między Tarnowolą a Brzezinami, szczególnie po Górze Brzezińskiej i okolicy.