060322
Pojechałem w Góry Kaczawskie, bo biedne są i opuszczone, gdy ja się włóczę po obcych górach. Przypominające się widoki i powracające wspomnienie łąki z kwitnącą babką, zawiodły mnie pod Stromiec i na wzgórza w pobliżu Bobru, więc na zachodnie krańce moich gór.
Miałem trochę żalu do pani Aury. Przed końcem tygodnia była ładna pogoda, w poniedziałek od rana cudne niebo, natomiast w niedzielę słońca nie widziałem, a i powietrze było mało przejrzyste, szarawe jak w najbrzydszy dzień listopadowy. Oczywiście prognozy były zupełnie inne. Może tylko na tej stronie tak często plotą androny?
Z wyjątkiem szczytu jednej góry, cała trasa była odwiedzeniem miejsc znanych, ale przecież w tych górach inaczej być nie może. Odwiedziłem je chętnie, a zobaczyłem ładnymi. Wokół Stromca szedłem w maju 2020 roku, a dzisiaj widziałem łąkę, na której wtedy siedziałem wśród morza kwiatów mniszka. Dni kwitnienia trwają tak krótko, ale może to dobrze, bo jak postrzegałbym wieczne święto Flory?…
Na niemal całej trasie (bo nie drogi, szedłem łąkami, kilka razy przekraczając ogrodzenia) zboczami Stromca ma się widok na pokaźną ścianę Chrośnickich Kop. Mój wzrok często tam biegł, wyłuskując z nierównej linii szczytów znajome miejsca. Zobaczyłem ładną dróżkę polną biegnącą od wioski pod górę, w stronę masywu, i od razu zapragnąłem ją poznać, a po chwili uświadomiłem sobie, że szedłem nią przynajmniej dwa razy. Moje góry i moje ślady na nich.
Samochód zaparkowałem w wiosce Płoszczynka. Kiedyś, gdy przechodziłem wioskową ulicą, przywitał się ze mną miejscowy rolnik i zapytał, za jakie grzechy chodzę po tych górach. Jak diametralnie różnie ludzie potrafią widzieć te same krajobrazy! Chociaż może gdyby mój rozmówca oglądał je rzadko i w wolnym czasie – jak ja – dostrzegałby ich urodę.
Niemal cały Skowron jest polem. Źle się idzie po niewyrównanych skibach ziemi, ale można obserwować zmiany koloru ziemi i mieć widok możliwy do zobaczenia tylko na pogórzu: wybrzuszone wielkie pole ograniczone niebem – i nic więcej. Ziemia stykająca się z niebem… Kilka lat temu pługi omijały szczyt wzgórza, teraz jest zaorany, chociaż wiele pożytku z ziemi w pobliżu szczytu nie ma, skoro kamieni tam tyle, ile rodzynek w świątecznym serniku. Przypomniałem sobie, jak kiedyś szedłem na ten szczyt forsownym marszem, zziajany, chcąc zdążyć przed wschodem słońca. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w oddali, na łagodnym z tej strony zboczu Dworów, wielkie drzewo; lipę, jak się później dowiedziałem. Dzisiaj jej szukałem, ale nie zobaczyłem. Może tylko z powodu małej przejrzystości powietrza i odległości paru kilometrów? Muszę wybrać się tam i sprawdzić, czy staruszka przeżyła wichury. Niewielką część zbocza wzgórza zajmuje stary kamieniołom porośnięty lasem. Jest tam poszarpana pionowa ściana sięgająca dziesięciu metrów wysokości, a na jej szczycie rośnie grupa ładnych buków; jeden z nich jest pokaźnym osobnikiem. Tym drzewom pasuje sąsiedztwo skał i kamieni, to ich naturalne środowisko.
Natomiast wielopienna lipa na szczycie Strzyżowej była i, przysiągłbym, czekała na mnie. Widziałem ją z wielu miejsc, z bliskiej i ze sporej odległości, gdy była tylko ciemną plamką wystającą ponad obłą linię szczytu. Przyciągała wzrok. Podobała się, samotnica.
Jeśli już piszę o drzewach, wspomnę o starej czereśni rosnącej na zboczu Stromca: przegrała walkę z wiatrami, a ja nie zdążyłem poznać smaku jej owoców.Przecinając jęzor lasu schodzący z Wapiennej, zauważyłem graba z wyjątkowo pokaźnymi korzeniami przypominającymi nieco bukowe, a w innym miejscu kilka lip wtulonych w siebie. Proszę spojrzeć na zdjęcie, czyż nie tak właśnie wyglądają? Dzisiejszy dzień był dniem drzew, a już zwłaszcza jaworów – górskich kuzynów klonów pospolitych. Często mam wątpliwości rozpoznając gatunki drzew zimą, więc bez liści, ale te drzewa rozpoznaję bezbłędnie, także młode osobniki. Ich kora przypomina nieco korę platanów, zapewne dlatego łacińska nazwa określa je jako niby platany. Jeśli ktoś zna te słoneczne olbrzymy, zobaczy na moich zdjęciach podobieństwo, a przy tym kora jaworów wykazuje dużą zmienność morfologii, czyli po prostu wyglądu. Starałem się te różnice pokazać.
A tutaj widać pierwsze spękania na gładkiej jeszcze korze młodego jawora. Ten zdecydował się pękać wyżej, na pniu, ale częściej widuję pierwsze spękania tuż przy korzeniach, gdzie ich kora jako żywo przypomina luźną, marszczącą się skórę. Minąwszy poległą czereśnię, zszedłem w dolinkę przeciętą Białym Potokiem. Niewielki to strumień, do wzięcia dwoma krokami, chociaż pewną trudność sprawia znalezienie miejsca dogodnego zejścia ku niemu, jako że płynie dnem stromego jaru. Na jego ścianie znalazłem wawrzynek. Bez wątpienie wawrzynek, ale mój aparat nie chciał ustawić ostrości na jego kwiatach, mimo wskazywania mu palcem, na czym ma wyostrzyć swoje ślepię. Nie dość, że jest głupawy, to i na na pół ślepy.
Parę lat temu, we wczesnojesienny ciepły dzień, szedłem zboczem Wapiennej. Kwitły jeszcze drobne kwiatki dzikich łąk, a najwięcej widziałem babek lancetowatych. Ich kwitnienie nie jest efektowne, ale przecież ładne i ujmujące, usiadłem więc wśród nich zarządzając dłuższą przerwę. Pamiętam tamte chwile, mimo że nie było w nich nic wyjątkowego. Tak mi się wtedy wydawało, teraz wiem, że było, skoro zapamiętałem. Dzisiaj zobaczyłem łąkę radykalnie zmienioną. Tam, gdzie wtedy rosły niewielkie roślinki charakterystyczne dla suchych i stepowiejących łąk, dzisiaj zobaczyłem las uschniętych badyli nawłoci i ogryzione przez sarny siewki drzew. Ominąłem te chaszcze i poszedłem dalej. Może gdyby nie inwazyjna nawłoć, łąka zachowałaby wcześniejszy wygląd?
W ciągu lat kaczawskich wędrówek parę razy przechodziłem podnóżem Wapiennej, ale na szczycie nigdy nie byłem. Jest porośnięty lasem, widoków z niego nie ma, więc właściwie po co się tam drapać? Dzisiaj odpowiedź na to pytanie wydała mi oczywista: bo nie było mnie tam. Wszedłem, zobaczyłem słupek pomiarowy wśród drzew i zacząłem zejście, gdy zatrzymał mnie widok, który nadał mojemu „zdobyciu” szczytu nowy wymiar. Otóż zobaczyłem młodą brzózkę wrośniętą w próchniejący pień. Nic niezwykłego? Nieprawda, ponieważ po raz pierwszy w życiu zobaczyłem drzewo rosnące korzeniami do góry. Oto dowody.Myślę, że było tak: tuż przy starym pniaku zasiała się brzózka, a gdy pniak, nadgryziony zębem czasu i robaczków, pochylił się, korzenie znalazły się w powietrzu, a pień drzewka stał się poziomy. Chcąc żyć, brzoza wygięła swoje konary ku słońcu, a korzenie wydłużyła do ziemi. No i teraz rośnie taka pokręcona, nie mając szans na długie życie, ale na szczęście nie wie o tym. Żyje, i tylko to jest dla niej ważne.
U podnóża góry stoją stare i nieczynne piece do wypalania wapna – nierzadki widok w Sudetach. Dzisiaj zauważyłem resztki murów ledwie wystające ponad runo leśne. Stały tam kiedyś domy, mieszkali ludzie, teraz nawet otworów po oknach nie ma, a przyjdzie czas, gdy ostatnie kamienie ich domów przykryje nowe życie.
Obrazki ze szlaku.
Co to jest? Od razu wyjaśnię zagadkę: to urwane korzenie przewróconego drzewa. Widok z Rząśnickiej Przełęczy jest dla mnie wyjątkowo ładny, ponieważ utwierdza mnie w przekonaniu wędrowania górami, a nie jakimiś pagórkami. Z tej przełęczy widać całą pokaźną ścianę Chrośnickich Kop (a zatem i mojego oraz Jasiów Lastka), Wywołańca, głęboką dolinę z Chrośnicą, wioską niewidoczną na zdjęciu, ale przecież tam rozsiadłą, a głębiej widok zamyka ściana Łysej Góry zaznaczonej masztami antenowymi, widocznymi i na tym zdjęciu. Góry. Prawdziwe i moje góry. Zdjęcie nie jest dobre, bo już się zmierzchało, gdy zatrzymałem samochód dla zrobienia zdjęć.Trasa:
Z Płoszczynki na Srebrną i powrót do wioski trasą wokół Stromca. Wejście na szczyty: Skowrona, Strzyżowej, Zadniej i Wapiennej.