280422
Po dwóch tygodniach przerwy nareszcie wyjechałem na włóczęgę. Ponaglała mnie nie tylko tęsknota za drogą, ale i chęć ucieczki od brudów polityki, tego całego dziadostwa naszych elit i szaleństwa wojny. Czułem spontaniczną, niewyrozumowaną potrzebę wyjazdu i zobaczenia z bliska obojętności przyrody na wydarzenia nas pochłaniające. Bez względu na to wszystko, co ludzie sobie czynią, wiosna przychodzi we właściwej porze, a właśnie ta jej całkowita niezależność od ludzkiego barbarzyństwa była mi potrzebna.
Ustaliłem zarys planu poznawania Roztocza: w kolejne dni iść na zachód, aż po Kraśnik, granicę krainy, a później przenieść się do centralnej części i stamtąd stopniowo iść ku ukraińskiej granicy. Zgodnie z nim pojechałem do wioski Otrocz, kilka kilometrów od ulubionych Gródek. Wzgórza są tam wysokie jak na Roztocze, skoro przekraczają 300 metrów n.p.m., ale ich zbocza są bardzo wydłużone a doliny płytkie. Oto typowe krajobrazy tamtych okolic.
Są tam jednak pagóry o nieco bardziej stromych zboczach, z
głębszymi dolinami, podobne do tych spod Gródek. Szczególnie
jedno z nich zrobiło na mnie wrażenie podobieństwem do Pogórza
Kaczawskiego. Cóż, chyba długo będzie działał we mnie mechanizm
tego rodzaju porównań.
Dwa tygodnie temu wiosna była nieśmiała, widoczna tylko tu i ówdzie, dzisiaj widziałem ją wszędzie.
Kwitną mirabelki, ale i co bardziej niecierpliwe czereśnie i
tarniny stoją już wystrojone na biało. Widziałem rozwijające się
liście na wszystkich drzewach, może poza lipami, jesionami i
dębami; widziałem zmięte, dopiero prostujące się liście
kasztanowców, na modrzewiach pędzelki młodego igliwia o tak cudnym
odcieniu zieleni, widziałem całkiem już zielone jarzębiny. Brzozy
rozwijają swoje drobne listeczki; drzewa z większej odległości
wydają się być otulone zieloną mgiełką. W zimie często
wspominam te widoki, są dla mnie obrazem najpiękniejszych dni
wiosny.
W pobliżu kwitnących drzew i krzewów stojących w nasłonecznionych
miejscach często słyszałem pszczoły. Nie jedną czy dwie, a setki
pszczół uwijających wokół kwiatów. Obserwowałem jedną z
nich: latała z jednego kwiatu na drugi tak szybko, jakby płacone
miała od kwiatka. Na ilu musi usiąść, żeby uzbierać łyżkę
miodu zjadanego przeze mnie na śniadanie? Oziminy odrosły
pokrywając całe połacie pól jednorodną, intensywną i czystą
zielenią. Z licznych kwitnących roślin wspomnę gwiazdnicę
wielkokwiatową; jej kwiaty zawsze bardzo mi się podobały, a
kształt rozchylenia ich płatków mam za doskonały. Opodal
wygrzewał się na słońcu motyl. Nie pamiętam jego nazwy, niech mi
Janek wybaczy sklerozę. Motyle dzielę na dwie kategorie: ładne i
bardzo ładne. Ten był z tej drugiej grupy. Zbliżałem się do
niego tak, żeby mój cień nie spłoszył go, i prztykałem zdjęcia.
To jest ostatnie przed jego ucieczką.
Pasieka stoi na brzegu lasu, co może nieco dziwić.
– Jeśli tutaj się stanie, to wokół będzie biało od czereśni, a las jest niby sosnowy – usłyszałem.
Widziałem krzątaninę pszczół przy wejściach do uli. Te, które przyleciały, miały żółte pękate torebki przy odnóżach; wyglądały trochę śmiesznie, jak dzieciaki z wypchanymi kieszeniami. Wokół słuchać było intensywne buczenie, owady latały przy mnie, ale nie atakowały.
– A kielicha wypije pan? Mam specjalną flaszkę dla gości.
A jak jest w wąwozach! Na mapie widać je, są wszędzie tam, gdzie zielone plamy lasów mają kształt dorzecza; szczególnie dużo ich w dolnej części mapy, czyli na południowych krańcach mojej trasy. Wąwozy te są dzikie, zarośnięte, chłodne, ocienione, pachnące, kręte, zaskakujące, mokre, błotniste i okropnie zaśmiecone. Ich uroda także w nagłej zmianie widnokręgu: idąc polną drogą przy drzewach, z jednej strony widzi się rozległy i słoneczny przestwór pól, z drugiej, czasami dosłownie o krok w bok, jest stromy uskok, gąszcz roślin, zwaliska martwych drzew, głęboki cień i czasami widoczne dno krętego wąwozu. Niestety, dostępu broni nie tylko gęstwina roślin, ale też liczne kupy śmieci lub przywożonych w takie miejsca uschniętych badyli i uciętych gałęzi drzew, zapewne z ogrodów i plantacji.
Widziałem kilka przydrożnych krzyży, dwa z nich ocieniały stare, duże lipy. Te drzewa są magiczne w sposób odmienny od innych dużych drzew: ich aura jest ciepła i wyjątkowo przyjazna. Lipy są drzewami lata nie tylko dlatego, że z początkiem tej pory pięknie i – dzięki pszczołom – tak dla nas owocnie kwitną. Wszystkie drzewa lubią słońce, wszak dla nich światło jest dosłownie życiodajną energią, jednak odnieść można wrażenie, że lipy lubią upał. Dla mnie brzozy i lipy są kobiecymi drzewami, ale w odmienny sposób: brzozy są jak piękne dziewczyny, lipy jak żony i matki.
Nasz emocjonalny, nacechowany ciepłem, stosunek do lip znajduje wyraz także w zwyczaju sadzenia tych drzew przy krzyżach i kapliczkach. W internecie znalazłem wiele artykułów o roli lip w naszej kulturze, na przykład tutaj.
Nierzadko zbaczam z drogi widząc samotne drzewo na polu, uskok gruntu z miedzą wysoką, kępę drzew czy kwitnących teraz tarnin. Tylko niektóre zaznaczam na mapie. Oto polna piękność: wysoka, postawna betula pendula. Jest w niej zaklęty śmiech mojej małej wówczas córeczki, którą rozbawiła ta łacińska nazwa. Aparat nie był w stanie oddać urody wiotkich ramion brzozy bawiącej się wiatrem. Idąc dalej odwracałem się chcąc zobaczyć ją jeszcze raz, a przecież wiedziałem, że nie będzie jedyną na mojej drodze.
Piękno w chwili podziwiania jest jedyne i niepowtarzalne. Nie pamiętamy wcześniejszych chwil zachwytu, nie myślimy o późniejszych.
Wąskie pola gęsto podzielone miedzami są bardzo charakterystyczne dla Roztocza. W zależności od miejsca patrzenia, pola i miedze wznoszą się i opadają po zboczach pagórów albo wzajemnie się przenikają; są uporządkowanym symetrycznym rytmem albo fantazyjnym splątaniem, gdy nawet te dalsze, zbliżone perspektywą, zderzają się i rozdzielają, zasłaniają i odsłaniają. Obraz jest statyczny tylko wtedy, gdy patrzy się stojąc, ale wystarczy ruszyć, by ta wielopłaszczyznowa mozaika pól i miedz przetykana drzewami, przecięta drogami, też ruszyła. Zmiany są tym powolniejsze, im dalej patrzę, ale ogarniają wszystko, każdy szczegół krajobrazu. Jeśli idąc patrzę na nie, widzę oczywiste przesunięcia, stopniowe znikania i pojawiania się, ale wystarczy odwrócić wzrok i spojrzeć ponownie po paru minutach, by zobaczyć krajobraz odmieniony. Czasami zatrzymuję się i próbuję wzrokiem wyłuskać jakiś szczegół zapamiętany niedawno. Drzewo rosnące na zboczu i widziane na tle nieba znikło, i dopiero po chwili znajduje je w zupełnie innym miejscu (tak się wydaje), bo na tle zielonej połaci pola, a jasna wstęga polnej drogi ukryła się, i tylko domyślam się jej biegu za wyrosłym nie wiadomo skąd garbem ziemi.
Widziałem pola biegnące w poprzek pagórów, ze szczytu jednego w dolinę, a za nią na szczyt następnego. Tam wstęgi pól znikały w niewidocznej kolejnej dolinie, by dalej i wyżej pokazać się znowu – i znowu zniknąć. Policzyłem je: pola wspinały się na pięć kolejnych pagórków.Dziwny obrazek:
Obok mijanego gospodarstwa widziałem wiele desek ułożonych poziomo przy ziemi. W jakim celu? Może dla ich postarzenia? Jeśli ktoś wie, proszę o komentarz.
Wracając późnym popołudniem, po wyjściu z lasu zobaczyłem pola wyzłocone światłem niskiego słońca.
Trasa: między Otroczem a Godziszowem.
Statystyka: przeszedłem 27 kilometrów w osiem godzin, przerwy trwały trzy godziny.