Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 22 stycznia 2023

Jezioro Złotnickie

 150123

Kilka dni przed wyjazdem obiecałem sobie nie jechać jeśli będzie prognozowany deszcz, ale w piątek, wiedząc już o deszczowej aurze, szkoda mi się zrobiło dnia. Zadzwoniłem do Janka chcąc namówić go na wyjazd, ale nie musiałem, bo też nie chciał rezygnować. Pojechaliśmy, i ani chwili nie żałowaliśmy. Mile minęła nam niedziela na brzegach pięknego Jeziora Złotnickiego na Pogórzu Izerskim.

 Tworzą go wody Kwisy, ale o ile rzeka ma dziesięć albo niewiele więcej metrów szerokości, to jezioro, utworzone przez spiętrzenie wody na zaporze, ma szerokość dwustu do trzystu metrów przy długości przynajmniej sześciu kilometrów. Po obu stronach wznoszą się pasma wzgórz; ich zbocza, niekiedy bardzo strome, schodzą wprost do wody. Dookoła biegnie wygodna ścieżka z oznakowanym szlakiem, najczęściej tuż przy brzegu, a jej łączna długość przekracza 12 kilometrów. Na niemal całym swoim biegu wiedzie lasem, nierzadko przy skałach malowniczo porośniętych nie tylko mchem. Ilość roślinek rosnących na nich zwraca uwagę nawet takiego laika jak ja i po prostu zadziwia. Patrząc na nie, widzi się fascynującą siłę życia. Przemożny imperatyw istnienia.




 Lasy są mieszane. Przeważają świerki i klony jawory, sporo jest oczywiście buków, ale rosną także klony pospolite, sosny i brzozy. W paru wyjątkowo stromych miejscach stoją lub leżą kikuty uschniętych drzew, tworząc zapory nie do przejścia. Patrząc na takie miejsca, odruchowo szukałem przejść; bardzo wyczerpująca byłaby wspinaczka tamtędy na szczyty, a miejscami niemożliwa. Ładny las, warty zobaczenia wiosną i latem; albo w październiku, gdy pyszni się swoimi barwami jesieni.

Szlak jest zadbany, wyrównany, tu i ówdzie wysypany drobnym tłuczniem, umocniony na stromych brzegach, z ławkami w widokowych miejscach. Do jeziora wpadają strumienie, tworząc u ujścia malownicze zatoczki, a szlak przekracza je po drewnianych mostkach. Strumienie są klasycznie górskie: szybkie, głośne, spływające po kamieniach; w paru miejscach widziałem niewielkie kaskady z bielejącą wodą.


 


Na zaporze spiętrzającej wodę Kwisy jest elektrownia wodna, ale nie było nam dane jej zobaczyć, ponieważ trwa remont mostku przy zaporze, i przejście zamknięte jest na pokaźną kłódkę. Dlatego właśnie nie przeszliśmy planowanej pętli wokół jeziora. Dodam jeszcze, że w pobliżu elektrowni są dwa tunele wykute w skałach; wiedzie nimi wąska szosa do zapory. Warto je zobaczyć, bo czynią niemałe wrażenie: jezdnia znika w ciemnych tunelach przygniecionych masywnymi, spiętrzonymi skałami stromo opadającymi wprost do wody. W ten chmurny dzień skały wiszące nad tunelami wydawały się większe i cięższe, masywniejsze. Może stoczą się zaraz? Czy tunel wytrzyma ich ciężar?

 Widzieliśmy parę ośrodków wypoczynkowych. Są zadbane, co świadczyłoby, zwłaszcza wobec widocznego wydeptania ścieżki szlaku, o popularności Jeziora Złotnickiego w lecie. Nie dziwię się, skoro obiecałem sobie wrócić tam latem. Poznaliśmy kolejne ładne miejsce w Sudetach, więc cieszę się z decyzji wyjazdu mimo deszczu. Owszem, padał przez pół dnia, ale nie był obfity, a że zbocza wzgórz ochraniały nas od wiatrów, niewiele zmokliśmy. Szło się dobrze, a kanapki smakowały wyjątkowo. A propos: Janek poczęstował mnie bardzo dobrą pastą rybną własnego wyrobu.

Zatrzymaliśmy się na szczycie ostrego łuku jeziora, mając dobry widok w stronę odległego krańca. Wijąca się długa tafla wody omijała coraz mniej wyraźne, coraz bardziej szare lesiste cyple wchodzące w wodę, a w końcu ginęła w mglistym powietrzu. Owszem, szary, zimowy widok niemal bez kolorów, ale jakże urokliwy i budzący tęsknotę za dalą i nieznanym, także za wędrówką, którą nasycić się trudno. Tak jak pięknem.


Obrazki ze szlaku.

 Na co ja się gapiłem?

 


Nie, to nie tak, pozory mogą mylić. Ja tylko robiłem zdjęcie.

 Buk i brzoza w objęciach. Chyba im dobrze…

 A tutaj rosną sobie dwaj jaworowi bracia.

 Szczerze odpowiedzmy na pytanie: po co nieść butelkę, skoro jest pusta??

 

Tutaj świerk hoduje chmiel; może z myślą o warzeniu piwa?

 

Te buki mogą sobie drwić z wiatrów.


 Okazuje się, że drzewa przyzwyczajają się do „swoich” kamieni, a może nawet je lubią. Jak widać, nawet po śmierci nie chcą się z nimi rozstać.

 Janka coś dziwnie wybuliło z przodu, a przecież wiele nie jadł.

 Nie tylko ludzie morsują, oto dowód.



 
Zgodnie z tradycją zrobiłem sesję zdjęciową kropelkom wody na gałęziach, a to z powodu ich niewątpliwej urody.

 Ponieważ zakończyliśmy wędrówkę i jechaliśmy do domu, mogło się rozpogodzić. Łuna zachodu była bardzo czysta, intensywnie kolorowa i znacznie ładniejsza niż na zdjęciu.

Trasa: wzdłuż południowych brzegów Jeziora Złotnickiego na Pogórzu Izerskim.

Statystyka: 12,5 km przeszliśmy w niespełna 7 godzin, a to znaczy, że w porywach osiągaliśmy prędkość ślimaka zmęczonego życiem, ale gdzie się spieszyć, skoro tak ładnie wokół? Oczywiście były i przerwy; na szlak wyszliśmy gdy się rozwidniło, wróciliśmy pół godziny przed nocą.

PS I

Po raz pierwszy po wyjątkowo długiej przerwie, bo po miesiącu, wysłuchałem kilku kantat Bacha. Żadne dźwięki nie brzmią tak pięknie, jak aria śpiewana sopranem i żadne nie działają na mnie silniej.

PS II

Otrzymałem list od firmy Play.

>>Dzień dobry,

dziękujemy, że korzystasz z oferty na kartę, cieszymy się, że jesteś z nami.<<

Nie dziękujemy „że” ani nie cieszymy się „że”. Nie i nie. Dziękujemy za coś i cieszymy się z czegoś lub czymś; ewentualnie „na coś”, jeśli mowa o czasie przyszłym. No i ta powszechna mania pisania listu małą literą… Niestety, ten zwyczaj już się utrwalił i zostanie z nami. Jeszcze jedna uwaga: nie jestem z nimi, ja tylko jestem ich klientem.

Wczoraj zanotowałem takie zdanie. „Powodem było to, że sześciu reprezentantów wstrzymało się od głosu.” Po co tak paskudnie pisać? Czy nie lepiej, płynniej i logiczniej brzmi takie zdanie: „Powodem było wstrzymanie się od głosu sześciu reprezentantów.”?

 



 

















 





 


środa, 18 stycznia 2023

Trzy wzgórza

 080123

Dzień wstawał tak chmurny i szary, że trudno było ustalić, kiedy właściwie się zaczął. Było czarno, później też czarno, jeszcze później nieco mniej czarno, a w końcu z ciemnej szarości powoli wyłaniały się domy i wzgórza. Szarość została ze mną do zmierzchu, odchodząc o parę kroków i na chwilę, gdy słońcu raz się zdarzyło częściowo przebić przez chmury. Na dokładkę w szarym powietrzu wisiała mgła ograniczająca widoczność do kilometra. W prawym górnym rogu mapy widać skraj leśnego masywu Trójgarbu. W czasie wędrówki widziałem go tak samo, jak widoczny jest na mapie, czyli tylko skrawek podnóża, reszta zasnuta była mgłami, co widać na tym zdjęciu.

 Może dość o pogodzie, bo powie ktoś, że marudzę.

Pojechałem na Pogórze Wałbrzyskie chcąc odwiedzić jedno z najładniejszych poznanych wzgórz. Pisałem już o nim, o jego zobaczeniu na dalekim horyzoncie, o poszukiwaniach i odnalezieniu. Teraz już nie muszę go szukać, dojdę także idąc bezdrożami z każdej strony, a idę przyciągany jego magnetycznym urokiem. A może wołany głosem moich przodków zapisanym we mnie tajemnym sposobem, jak to tłumaczył Ryszkiewicz w swojej książce?

Dzisiaj odwiedziłem też inne ładne wzgórze, Młynarkę. 

 




Poznałem także nowy urokliwy wzgórek, ale ten pierwszy, z drzewem pod szczytem, nie dał mi zapomnieć o sobie. Ma wyjątkową zdolność pojawiania się na horyzoncie nawet kiedy jestem daleko i nie spodziewam się zobaczenia jego charakterystycznego kształtu ozdobionego brzozą. Niżej zamieszczam część zdjęć z tym wzgórzem; na jednych jest blisko, widać go wyraźnie, na innych zniknąłby mi wśród wałbrzyskiego niezbyt dobrze znanego drobiazgu gdyby nie brzoza, moje pamiętanie i mimowolne szukanie na horyzoncie.








 Na wspomnianym nowo poznanym wzgórku przywitał mnie polny wiatr i dziwne poczucie spokoju. Rozległe, niemal bezkresne, pole leniwie faluje podchodząc pod sosnę rosnącą na zboczu, pod nią biegnie mało używana polna droga, lekkim łukiem przecinająca bezmiar pola i niknąca gdzieś daleko, pod lasem. Wokół rozległy widok licznych gór i górek, a wśród tych mniejszych i jest tamto pierwsze – wzgórze z brzozą.


 

 Dwa wzgórza: bliżej jest to z sosną, daleko z brzozą.

To sosnowe wzgórze (tak je będę nazywał: Sosnowe Wzgórze) jest na uboczu, w pobliżu lasów, a chcąc wracać inną drogą, wypadało mi wybrać przejście przez las. Biegnie tam linia wysokiego napięcia, a to znaczy, że drzewa pod nią są okresowo wycinane; wiem z doświadczenia, że często rosną tam bardzo gęste młodniki. Może bokiem, może prosto przez las równolegle do linii przewodów? Znając trudności jakie mogłem napotkać, spodobał mi się pomysł przejścia przez nieznany las. Poważnych kłopotów być nie mogło skoro las nie był duży i wiedziałem w którą stronę iść. Zauważyłem, że kilka zmian kierunków marszu leśnymi bezdrożami potrafię sumować nie gubiąc kierunku marszu, ale jeśli ilość tych zmian przekroczy pewną graniczną dla mnie liczbę, staję bezradny. Tam nie mogło tak być, miałem po prostu przeciąć las w wąskim miejscu. Poszedłem. Pod linią energetyczną nie dało się iść, ale kawałek towarzyszyła mi przygodnie poznana droga. Świerkowy las zarośnięty był jeżynami, wysoko podnosiłem nogi próbując przygniatać butami kolczaste pędy. Później trafiłem na jakiś rów, za nim podmokłe miejsce, przez które szedłem po kępach turzycy. Za lasem rozciągała się niekoszona, zarastająca łąka, ciężko się szło, położone trawy chwytały buty. Szedłem na orientację będąc w obniżeniu, a więc nie widząc dalekiego horyzontu, ale wyszedłem w spodziewanym miejscu. 

 


Nieco dalej, kiedy zorientowałem się w biegu dróg, okazało się, że równie dobrze mógłbym dalej iść wygodnym duktem, tyle że szlak byłby nieco dłuższy. Przejście sprawiło mi przyjemność, byłem z siebie zadowolony, chociaż prawdę mówiąc niczego nie dokonałem ani nie odkryłem wygodnego przejścia. Przeżyłem namiastkę przygody i swobodnej wędrówki.

Obrazy ze szlaku.

Nie ominąłem żadnego zagajnika brzozowego, jeśli był w pobliżu; w jednym z nich znalazłem mnóstwo sczerniałych grzybów, chyba kozaków. Zaraz odezwał się we mnie grzybiarz: czemu nie było mnie tam dwa miesiące temu? Może uda mi się przyjechać tutaj w czasie jesiennego wysypu grzybów?


 


Znalazłem jednak zdrowego grzyba, co prawda jednego, ale za to sporego. Tego właśnie.

 Takie ujęcia krajobrazu przedstawiałem już kilka razy; po prostu mi się podobają. Są najprostsze z możliwych, a przy tym mieszczą w sobie wszystko, skoro niebo i ziemię.


Trasa na Pogórzu Wałbrzyskim: z wioski Jabłów na wzgórze z brzozą. Polami i drogami na wzgórze Młynarka, powrót inną drogą, przez wieś Witków.

Statystka: dystans 16 km przeszedłem w 6 godzin, a dodatkowe dwie godziny trwały przerwy.

PS

Tak się złożyło, że ostatniej nocy nocowałem z Jankiem, ale nie w jego domu. W kuchni stała maszyna do robienia kawy, wystarczyło nacisnąć przycisk. Nacisnąłem, pojawił się symbol jako żywo przypominający pojemnik z wodą. Sprawdziliśmy, była. A może chodzi o wodę w dolnym pojemniku, zlewaną tam po płukaniu maszyny? Opróżniliśmy, ale symbol nie zniknął i maszyna nadal odmawiała nam zrobienia kawy. Zapewne znak wbrew swojemu wyglądowi wcale nie dotyczył wody czy jej braku, a zupełnie czegoś innego. Może brakowało mleka albo kawy? Sprawdzaliśmy, były. Wyczerpał się tygodniowy limit? A może po opróżnieniu pojemnika trzeba było wpisać siedmiocyfrowy kod autoryzacyjny, koniecznie ze znakami specjalnymi? Obie te ewentualności mam za prawdopodobne.

Na szczęście udało się włączyć czajnik, najwyraźniej jeszcze niewyposażony w czipy, a więc bez dziwacznych ikonek. Kawę wypiliśmy tradycyjną, a ja wyzbyłem się zamiaru kupienia ikonkowej maszyny do parzenia kawy.