Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 17 lutego 2023

Skały i ulice Lwówka Śląskiego

 120223

W czasie dzisiejszego szwendania się po Lwówku Śląskim i najbliższej okolicy uświadomiłem sobie chodzenie po Pogórzu Izerskim, a nie Kaczawskim, jak wcześniej mniemałem. Po prostu nie brałem pod uwagę minięcia Bobru, granicznej rzeki płynącej wschodnim obrzeżem miasteczka. Szkoda, ponieważ tak ładne widziane dzisiaj skały powinny być kaczawskie.

Ranek był mglisty, w ciągu dnia widoczność się poprawiła, nawet na kwadrans pokazało się słońce, ale lekka mgiełka przysłaniająca dalekie widoki pozostała do zmierzchu. Nie wiało, nie padało, było ciepło, czyli aura nam sprzyjała. Nam, ponieważ towarzyszył mi Janek, znany w pewnych kręgach jako Wiedźmin z Legnicy.

Oglądaliśmy trzy grupy skał, przy czym dwie odwiedziliśmy, jedną poznaliśmy dzisiaj; odszukaliśmy też jaskinie w podlwóweckiej wsi Płuczki.

Grupa Skały Panieńskie wznosi się na brzegu miasta, z góry widać dachy okolicznych domów, ale z drugiej ich strony zaczynają się pola i łąki na pagórkach; nie brakuje też polnych dróżek zapraszających na włóczęgę; oczywiście daliśmy się skusić i nieco je poznaliśmy.

Jak opisać urok zamglonego pogórza? Nostalgię budzoną drogą niknącą we mgle?


 Same skały są bardzo malownicze: mają wysokość około 10 metrów, pionowe ściany i fantazyjne kształty, są omszałe, a na ich szczytach rosną drzewa. Zawsze ładny, a nawet fascynujący, jest dla mnie widok zasiedlania przez żywe organizmy martwych skał.







 Janek wypatrzył na mapach Kawalerskie Skały. Miały być niepozorne, ale skoro widzieliśmy Panieńskie, więc uznaliśmy, że dla uzupełnienia pary i tamte powinniśmy zobaczyć. Stoją na sporym zalesionym uskoku, między dwiema ulicami miasta, i jak się okazało, wcale nie są małe; niemal pionowa ściana ma długość około sto metrów i wysokość do dziesięciu. Kiedy skały zobaczył mój towarzysz, powiedział: jak Białe Skały. Faktycznie, jasne, miejscami kremowego koloru, złomy piaskowca mogą przypominać tamte z Gór Stołowych. Ich kształty budzą podziw. Najzwyklejsze bezrozumne mechanizmy oddziaływające na skały potrafią stworzyć formy godne artysty. 






 Mieliśmy kłopot w przejściu na górną ulicę, ponieważ ogrodzenia posesji łączyły się tworząc barierę trudną do pokonania. Drapaliśmy się pod górę skrajem urwiska, pomógł jakiś śmietnik, po którym weszliśmy wyżej, i w końcu stanęliśmy na chodniku.

Ulicami przeszliśmy parę kilometrów, ale dzięki temu miałem okazję przyjrzeć się Lwówkowi, do tej pory widzianemu tylko zza szyb samochodu, najczęściej nocą. Zobaczyliśmy wiele ładnych zadbanych budynków, odnowiony mur miejski, wypieszczone stare domy, i mimo widzianych tu i tam brzydkich zaułków, ogólne wrażenie było pozytywne: miasteczko może się podobać.



 Widzieliśmy Baobab. Naprawdę! Piszę wielką literą, ponieważ taką nazwę nadał Janek potężnemu platanowi rosnącemu przy jednej z głównych ulic. Mierzyłem obwód jego monstrualnego pnia, wyszło mi około siedmiu metrów, a więc ponad dwa metry średnicy. Każdy z czterech jego głównych konarów jest wielkości dużego drzewa. Wielkie drzewa mają tajemniczy urok, dlatego pomyślałem, że niechbym nic więcej nie widział dzisiaj, warto było pojechać do Lwówka.


 


Ulicami miasta szliśmy do największej i najbardziej znanej grupy, czyli do Lwóweckich Skał. Podobne do Panieńskich, ale sporo są wyższe. Po niemal pionowej ścianie wchodzi się na górę wygodną, łagodnie się wznoszącą ścieżką wykutą w skałach, a tam, z kilku ogrodzonych miejsc na krawędzi przepaści, roztacza się ładny widok na część miasteczka i wzgórza na wprost. Wokół jest gęsta sieć ścieżek i szlaków; spotkaliśmy na nich sporo ludzi, a z paroma osobami ucięliśmy miłą pogawędkę. Na tym zdjęciu zrobionym przez Janka widać, jak coś wyłuszczam parze spotkanej w lesie.

 Czwartym miejscem, a drugim poznanym, był od dziesięcioleci nieużywany kamieniołom wapienia ukryty w lesie parę kilometrów za miastem, w pobliżu wsi Płuczki. Miejsce zrobiło na mnie niemałe wrażenie. Strome wąwozy, martwe zwalone drzewa, zimowa szarość, a nade wszystko kruszejące skały wyglądające tak, jakby starsze były od Ziemi i zaraz się rozsypią. Przy dnie ślepego i najgłębszego wyrobiska ziały cztery czarne czeluście jaskiń. Do żadnej nie wszedłem, chociaż do wszystkich zaglądałem, ponieważ musiałbym się czołgać (zrezygnowałem na myśl o praniu ubrania i wybrudzeniu fotela w samochodzie), a szkoda, bo miałem szczerą chęć wejść w głąb czeluści. 




 

Zdjęcia zrobił Janek, bo mojemu telefonowi się nie chciało.

Po raz pierwszy widziałem dzisiaj tak wiele oznak przedwiośnia: kilka kęp delikatnych, a tak przecież odpornych przebiśniegów, drobne nieznane krzewinki z różowymi kulkami podobnymi do kulek śnieguliczki, wysepki intensywnie zielonych źdźbeł traw, może już tegorocznych, krzew z ciemnoróżowymi… kwiatami (czemu tak mało wiem o przyrodzie?). Na jego widok uśmiechnąłem się, czując przypływ optymizmu i nadzieję na szybkie przyjście wiosny. Skoro pojawiły się pierwsze oznaki końca zimy, pierwsze kwitnienia, tylko patrzeć, jak kolejne rośliny rozpoczną swoje gody. Może wawrzynek wilczełyko też już kwitnie? Nie ma kalendarza, ale wie, że dni są dłuższe i cieplejsze. W korzeniach, we wszystkich żywych tkankach rośliny, trwa przebudzenie z zimowego snu. Aktywowane geny powodują uruchomienie kolejnych etapów przygotowania rośliny do kwitnienia i wydania nasion.

Do przekazania życia dalej w ciągu pokoleń.




Obrazki ze szlaku

Drzewo obejmujące, czy całujące skałę? A może to po prostu odcisk, jaki zdarza się i nam wyhodować na spodzie stopy od zbyt silnego i długotrwałego ucisku?

 Ten kamień jakby czatuje na nieostrożnego przechodnia.

 W innym miejscu wielotonowa skała wisi podparta punktowo przez pionowy wąski odłam skalny. Kiedyś z hukiem runie, gdy podpora straci spoistość. Także w ten sposób dokonuje się niezmiernie powolny, ale nieustannie trwający proces niwelowania wzniesień i gór.

 Drzewo i bluszcz. Owszem, niebrzydki widok, zwłaszcza w zimie, ale ilekroć go widzę, szkoda mi drzewa. Nie jest prawdą twierdzenie o nieszkodzeniu drzewu, i to z wielu powodów. Owszem, bluszcz ma swój system korzeniowy, ale pobiera substancje z tego samego miejsca co drzewo, a w przyrodzie rzadko się zdarza obfitość pożywienia. Duży bluszcz stanowi też fizyczne obciążenie dla drzewa, zwłaszcza w czasie wiatrów, a i częściowo zasłania słońce. Reasumując: dusi drzewo.

 W co się zamienia piaskowiec? W to, czym ongiś był – w piasek. Kolejny przykład działania procesów niszczących góry.

 Na Skałach Panieńskich widziałem brzozę dwa razy bardzo mocno wykrzywioną jakimś kataklizmem. Nie poddała się, dwukrotnie skręcając ku górze, do słońca. Po sąsiedzku podobnie rosło drugie drzewko, niepamiętanego gatunku.


 Dąb bardziej do buka podobny niż do siebie. Miałbym kłopoty z rozpoznaniem gatunku patrząc tylko na pień i korę.

 Brzózka na skale. Ozdobiła się kroplami wody i nadal trzymanymi ostatnimi listkami.

 Trasa: z Lwówka Śląskiego: Skały Panieńskie, Kawalerskie Skały, spacer po mieście, Lwóweckie Skały. Pod Płuczkami Dolnymi odszukanie jaskiń w starym kamieniołomie.

Statystyka: niemal 9 godzin szwendania się, a długość trasy oceniam na 10, może 12 kilometrów.


 























niedziela, 12 lutego 2023

O wojnie w Ukrainie

 100223

Rosja nigdy nikogo nie zaatakowała.”

Siergiej Ławrow, szef rosyjskiego MSZ


Wojna. Reportaż z Ukrainy” Jakuba Maciejewskiego.

Dowiedziawszy się o tej książce kupiłem, przeczytałem i chwalę. Jest dobrze napisana i pokazuje wojnę widzianą oczyma cywila, a nie emerytowanego generała mówiącego na kanale YouTube o stratach, haubicach i brygadach. Autor szczerze opisuje swoje przeżycia frontowe i przedstawia galerię cywili i żołnierzy uwikłanych w wojnę oraz przemiany tych ludzi. Pokazuje skrajne okrucieństwo i trudną do pojęcia absurdalność wojny. Pisze też o Polakach jeżdżących z pomocą do Ukrainy, uznając wojnę jako także naszą, polską. Kreśli obraz zniszczeń w psychice ludzi żyjących w ruskim mirze. Kilkakrotnie, widząc straszne oblicze wojny, autor zadaje sobie (i nam) bezradne pytanie: który mamy rok?? Czy aby na pewno to rok dwudziestego pierwszego wieku? Może czas się odwrócił i trafiliśmy w środek II Wojny Światowej albo jednej z tych okrutnych wojen religijnych niszczących Europę?

Zwracam uwagę na ostatnią część cytatów, zatytułowanych przeze mnie „Refleksje”. Wyróżniam je tutaj, ponieważ dotykają bardzo ważnych mechanizmów socjologicznych, zmian w mentalności społecznej pod wpływem wojny.

Maciejewski wyraża też myśl, która i mnie nie jest obca, a wiele o wojnie czytam i rozmyślam. Otóż przypuszcza, czy może raczej twierdzi, że na naszych oczach dokonuje się istotna przemiana dotykająca nas wszystkich: kończy się okres spokoju i bezpieczeństwa, braku zagrożeń, a co za tym idzie ograniczania wielkości armii. Kończy się okres, który miał trwać już wiecznie, przynajmniej w Europie.

Zaczęliśmy myśleć, a zwłaszcza ludzie młodzi, że czas okopów i zionącego ogniem frontu jest już historią, a my, zamożniejące i ustabilizowane społeczeństwo, na wiek wieków możemy zająć się naszymi wielce ważnymi sprawami w rodzaju wyglądu nowej kreacji jakiejś gwiazdki, dyskusji nad ilością płci, albo innymi podobnymi „nowościami” społecznościowych mediów.

Teraz, właśnie teraz, ta wydmuszka, będąca rezultatem długiego czasu spokoju i zamożności, mająca być podstawą naszego bytu i przyszłością naszych dzieci, pęka, a z poszarpanej krawędzi przepaści wyłazi paskudne, zapomniane oblicze… człowieka.

Wojna zbliżyła się do nas, i chociaż zapewne nie przyjdzie, w czym zasługa nie tylko NATO ale i dzielnej postawy Ukraińców, odciśnie na nas i na naszych dzieciach swoje piętno, niechby tylko finansowe. Miliardów dolarów wydawanych przez nasz kraj na zbrojenia, nie zostanie wydany na drogi i przedszkola, a odsetki od zaciągniętych długów będą jeszcze płacili ci, którzy teraz stawiają swoje pierwsze nieporadne kroki.

Jeśli chcemy zachować chociaż resztki naszego spokojnego świata, Rosja musi przegrać, a żeby tak się stało, musimy pomagać Ukrainie. Finansowo robię to często i w miarę swoich niewielkich możliwości, i chociaż wspieram znacznie ponad średnią dla Polaków, czynię sobie wyrzuty o pomoc zbyt małą. Tankując samochód po powrocie z Sudetów czasami pojawia się gryząca mnie konstatacja: wydałeś, człowieku, na przyjemności tyle, a mogłeś tymi pieniędzmi wspomóc cywilów lub armię w Ukrainie. Wtedy siadam do komputera i wpłacam na wybraną zbiórkę kolejną stówkę.

Bo Rosja musi przegrać!

Nie można pozwolić na pozostawienie bezkarnym kraju zbrojnie napadającego sąsiada!

Nie można pozwolić na rozlanie się po Europie ruskiej dziczy, ani zostać obojętnym wobec masowych zbrodni dokonywanych nie przez jakąś bandę, a przez zbrodnicze państwo.

Nie można!

Wspomagajcie Ukrainę w interesie własnego bezpieczeństwa.


Zapraszam do lektury wybranych fragmentów. Wprowadzone przeze mnie skróty oznaczyłem znakami (…), a cytaty ograniczyłem tak: >> <<. W paru miejscach dodałem informację o temacie.

* * *

>>Pierwszymi ofiarami wojen są matki.<<

>>(…) który mamy wiek, że trzeba poświęcać się tak, jak to znamy jedynie z opowieści historycznych?<<

>>Trzysta osób, piwnica, uryna, kał, pot, mało miejsca i woda kapiąca z nieszczelnych rur przy suficie.<<

>>Fala okrucieństwa rozlewa się wszędzie tam, gdzie podchodzi armia Putina. Bucza, Irpień, Borodzianka to najbardziej znane przykłady, dołącza do nich Ołeniwka, a pod Czernihowem w każdej wiosce są osobne wspomnienia o gwałtach i zabójstwach.

Większość z tych przypadków nie była zarządzana odgórnie – wskazuje na to różnorodność zbrodni – od gwałtów na drodze i wieszanie na drzewie, przez więzienie ludzi w piwnicy i strzelanie do przechodniów czy w okna, po bomby termobaryczne, kasetowe i fosforowe. Kreml, zdaje się, dał sygnał, że na Ukrainie najeźdźcom wolno wszystko, a Rosjanie już sami twórczo wypełniają to złowieszcze przyzwolenie.<<

>>Chciałoby się powiedzieć, że dom się odbuduje, pamiątki w części odnowi, że będzie się jeszcze żyło i uśmiechało, ale gdy człowiek zobaczył kruchość swojego dorobku i swojego życia, nigdy już nie będzie taki sam.<<

>>Człowiek z kraju nieogarniętego złowieszczą rosyjską inwazją nie wie, jak się zachować w tej zupełnie niepojętej rzeczywistości wojennej. Niemożliwym jest być bezdusznym, ale i trudno pomagać w tym bezkresie cierpienia.<<

>>Zastanawia mnie jednak makabryczny szczegół. Płytko zakopane ciała, setki brutalnie zabitych ofiar, gnijące trupy – to wszystko znajdowało się tuż obok obozowiska rosyjskich żołnierzy, którzy miesiącami żyli w zapachu rozkładającego się ludzkiego mięsa, w świętokradczej pogardzie dla zmarłych i wśród ofiar własnych zbrodni. Co to za mentalność siedzi w rosyjskich głowach, że potrafi tak żyć przez tak długi czas?

Majestat śmierci jest respektowany we wszystkich kulturach świata. Co jest zatem nie tak z Rosjanami, że zmarli są dla nich mniej warci niż śmieci?<<

>>A może tak wygląda w wersji rosyjskiej świat błogosławiony przez „ich” boga, pełen bestialstwa i występków rodem z okultystycznych wizji?

Być może obrona Ukrainy faktycznie jest, jak zapewniał patriarcha moskiewski Cyryl, „metafizyczną walką”? Przy czym perspektywa jest odwrotna, a nie taka, jaką widzi Cyryl. Może Ukraińcy, przy swoich wielu słabościach, naprawdę walczą z czystym złem?<<

>>Zło jest tam, gdzie pojedynczy człowiek traci swoją indywidualność – a przecież taka jest definicja Rosji.<<


O mieszkających w Donbasie zwolennikach Rosji:

>>Są jak filmowe „żywe trupy”, zaczadzeni bredniami, wierzący bardziej rosyjskim mediom niż własnym oczom. Bliższy jest im prezenter stacji Rassija 1 niż własny syn czy córka. (…) Albo Helena, ps. „Kanada”, ratowniczka medyczna urodzona w Rosji, ale od półtorej dekady żyjąca już za Atlantykiem, powiedziawszy rodzicom, że ratuje rannych ukraińskich żołnierzy na froncie w Donbasie, usłyszała od swojego ojca: „Nie mamy już córki”. Jeśli ktoś wybiera ludobójcze imperium w miejsce ukochanych dzieci, czyż nie można go nazwać właśnie „zombirowanym”, przerobionym przez złowieszczą hipnozę kremlowskiej ideologii?<<

>>„Nasza Ukraina na dwóch swych krańcach jest zupełnie inna. Myślę, że ci na zachodzie są podobni do Was, Polaków, w Kijowie to już w ogóle Europa, a na wschodzie…” (…) bieda, bylejakość, zrezygnowanie, patologie (…) Jadwiga Staniszkis opisując kiedyś zachowania ludzi w socjalizmie, użyła terminu „syndrom wyuczonej bezradności”, wskazującego na postawę bierną wobec rzeczywistości i godzenie się na zewnętrzne okoliczności, jakiekolwiek by one były. Podobnie o wielu cywilach tutaj opowiadał Danił, a i każdy, kto tutaj zostawał dłużej, widział ten styl funkcjonowania ciążący ku życiowej wegetacji.<<

>>„Wóda” – rzuca bez wahania mężczyzna. Plaga rosyjskiego świata, choroba społeczna wschodniej Europy, filar wszystkich tamtejszych patologii.<<

>>Donbas to taki skansen ruskiego miru na Ukrainie, taki mały związek postsowiecki, głęboko zakorzeniony w duszach wielu ludzi.<<

>>Było dla mnie przerażającym przeżyciem zobaczyć z bliska, jak bardzo sowietyzm potrafi zatruć ludzką duszę.<<


O artyleryjskim ostrzale.

>>Jak wytłumaczyć człowiekowi, że drży ziemia? (…) Jak opisać rozdzierane powietrze? (…) Trafią czy nie trafią? Obudzisz się rano czy znikniesz w następnej sekundzie? Świst rakiet przeszywa niebo, czy to teraz? Czy to teraz twoje plany na przyszłość, uśmiechy bliskich i ulubione spacery po parku znikną na zawsze? „Wy-buch”, „Wy-buch”. Nikt nie śpi, ale nikt też nie rozmawia. Po co?<<

>>Chłopaki w krętych okopach będących celem rosyjskich ostrzałów, żyjący w ziemiankach, jedzący z menażek ugotowaną na ognisku kaszę z mięsem, komentarze wobec rasistowskich przemówień – dziś Putina, kiedyś Hitlera – w którym Ukraińcom odmawia się prawa do samostanowienia o sobie. Który to mamy rok?<<

>>Ile trwa wybuch? Pocisk uderza, rozrywa swój cel – ziemię, budynek, drogę – fala uderzeniowa rozprzestrzenia się na wszystkie strony, zdmuchując drzewa, ludzi, wybijając szyby w oknach, a często jeszcze odłamki lecą wokoło. To wszystko dzieje się mniej więcej w półtorej sekundy. Mniej więcej tyle może trwać wybuch.<<

>>Równocześnie ta niecelność Rosjan jest straszna. Braki w precyzji agresor nadrabia ilością, zarzuca niebo i ziemię taką ławicą pocisków, że obrońcy na własnej skórze mogą poczuć, czym była zapowiedź Apokalipsy w wizji św. Jana. Trzęsie się wszystko wokół, a z odgłosem eksplozji i falami powietrza mieszają się krzyki konających przyjaciół z oddziału, powalanych na ziemię kolejnym trafieniem.<<

>>Tyleż marzeń i bujności charakteru ma człowiek, tyleż wspomnień, przyjaciół i planów, w tylu więzach z innymi żyje, a przez machinę wojenną może zostać rozerwany w sekundę jak delikatne udko kurczaka, bryzgając naokoło krwią.<<

>>Boże, jaki kruchutki jest człowiek na linii frontu, jak łatwo zakończyć czyjeś plany o wychowaniu syna na dobrego człowieka czy zabraniu żony na wymarzoną wycieczkę.<<

>>Przerażająca się ta straszna przypadkowość uderzeń rakietowych, która zabija niczym w dance macabre równo wszystkich: dzieci, kobiety, starców, żołnierzy, mężczyzn, biednych i bogatych, inteligentnych i głupich.<<

>>(…) jaki jest rachunek prawdopodobieństwa, że przeżyjesz? Jak zliczyć możliwość przeżycia i wytrwania na froncie, gdy Rosjanie nie liczą się ze stratami i rzucają na ciebie siły przeważające nawet dwudziestokrotnie? Jak przespać noc w ziemiance z betonowym dachem, gdy przez cały czas słychać eksplozje? (…) Znowu przeszło gdzieś dalej. A może jednak przeżyję? Nigdy więcej nie pojadę na samą linię frontu, na pewno. (…) A może teraz uciec? Wybiec przez otwór w ziemi i pobiec, niedaleko widziałem rower (…)

Mój Boże – przecież jest sposób.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje” (…)

Tej nocy nikt nie zginął i nikt nie został ranny, tak wyglądała „szczęśliwa” doba.

(…) „Zaraz wyjeżdżam. To jednak nie dla mnie.” Do dziś wstydzę się tego faux pas, po tym jak „Broda”, około 30-letni chłopak mający pseudonim adekwatny do swojego zarostu, przyjrzał mi się dokładnie i z łagodnym wyrzutem odpowiedział: „Ale dla mnie też nie. Przed wojną byłem w policji, pracowałem przy biurku, tropiłem korupcję w papierach. Okopy, strzały, eksplozje – to też nie jest na moją głowę”.

Wstyd mi uwięził głos w gardle. Bo dla kogo miałyby być te potworne, odczłowieczające noce, gdy nad tobą unosi się tylko jedno pytanie: przeżyjesz – nie przeżyjesz?<<

>>(…) nikt, kto był pod gradem rosyjskich rakiet, nie zobaczy tak samo tego świata – uśmiechu dziecka, zmęczenia starej kobiety, kawiarni na rogu i placu zabaw. Świat, zdawałoby się stabilny, staje się kruchy i tymczasowy (…) <<


Podsumowanie długiej i wstrząsającej historii pewnego chłopca.

>>Zło jest brutalniejsze niż w spektakularnych historiach o śmierci, gwałtach i grabieżach, zło ma więcej twarzy, a każda z nich jest obrzydliwa inaczej, zaskakuje innym odcieniem mroku. (…)

(…) „Nie wiem, czy ja to opiszę. Czy napiszę wszystko. Nie wiem, czy ludzie są gotowi na takie historie, czy je odczytają, czy w ogóle uwierzą?”

Może masz rację. Dziś coraz mniej ludzi wierzy w piekło”. <<


O Polakach.

>>Polscy wolontariusze są absolutnie wszędzie. Pogodni, energiczni, szaleni.<<

>>Polacy są absolutnie wszędzie – i ci lewicowi, i ci pisowscy, i ci liberalni. A gdybyście wiedzieli, jak tam działają polscy dziennikarze! Niemal wszyscy jadą z aparatem i notatnikiem, a wracają z pakietem próśb. (…) <<

>>Ta wojna stała się naszą wojną (…) <<

>>Jeśli to nie jest Rzeczpospolita, „wspólna rzecz”, „wspólna sprawa”, to co nią jest? <<


W związku z postawą Niemców.

>>Skoro jedni popełniają zbrodnie na miarę II wojny światowej, a drugim to nie za bardzo przeszkadza, to może sen o lepszych czasach, w których Europa już na zawsze pożegnała wojny i rewolucje, właśnie się skończył?<<


Refleksje.

>>Nikogo nie obchodzi tu orientacja seksualna albo wykształcenie, ile masz pieniędzy albo czy segregujesz śmieci. Wojna czyni te liberalne wyróżniki nieistotnymi igraszkami, jakąś ekstrawagancją spod znaku noszenia majtek w kropki czy zbierania ceramicznych słoników z podniesionymi trąbami. <<

>>Naród, tożsamość, kultura, religia, tradycja, język, literatura, historia. Takie proste, takie oczywiste, a na Zachodzie ten wielowarstwowy dar próbują zastąpić walką z ociepleniem klimatu czy zabawami w łóżku. W chwilach wspólnotowej próby wszystko wraca jednak na swoje miejsce.<<

>>My wszyscy, współcześni, zanurzeni w postpolityce i posthistorii, wierzący często, że kawiarnia, wycieczka do Egiptu i seriale w internecie są najwyższym stadium życia, w obliczu powrotu złowieszczej natury imperiów i totalitaryzmów jedynie bezradnie grzebiemy w naszym słownictwie, w naszych figurach stylistycznych, by jakoś odmalować spadające na nas niebo.<<


czwartek, 9 lutego 2023

Na krańcach Pogórza Kaczawskiego

050223

Najważniejszym powodem tego wyjazdu na północne krańce Pogórza Kaczawskiego było wspomnienie polnej drogi schodzącej ze wzgórz górujących nad Zbylutowem, a później biegnącej rozległymi polami. Szedłem tamtędy rok czy dwa lata temu, a obraz drogi tak mi utkwił w pamięci, że dzisiaj pojechałem ją odwiedzić. Tak po prostu.

Często miewam takie lub podobne powody wyjazdu w moje góry, więc pod tym względem był typowy, ale jeden szczegół go wyróżniał, mianowicie ledwie połowa trasy była mi znana – rzadkość możliwa tylko na obrzeżach pogórza.

Pogodę miałem świetną: wczesnym rankiem parę stopni mrozu, w południe kilka nad zerem, lekki tylko wiatr i słońce! Nie świeciło pełną siłą, zasłonięte lekkimi chmurkami, ale swój cień widziałem, a nad głową przeważał błękit.

Drogę zobaczyłem inną niż dawniej, ale nie brzydszą. Idąc nią przeszedłem niewielki lasek na zboczu wzgórza, a nieco niżej doświadczyłem uroczej chwili odsłonięcia dalekiego horyzontu po minięciu ostatnich drzew. Biegnąc polami, dwukrotnie dotyka nieba; jest wtedy jak uśmiechająca się kobieta. Chciałbym odwiedzić ją latem, zwłaszcza, że nieopodal znalazłem ładne miejsca na dłuższą przerwę.






 Dalej na północ wzgórza są nieliczne i ledwie widoczne, a więc okolica nie jest tak malownicza, jak na klasycznym pogórzu, jednak często spotykane skały wystające z ziemi na przydrożach i w lasach poświadczają przynależność tamtych okolic do Sudetów. Kolejnym potwierdzeniem są liczne kopalnie piaskowca; na swojej trasie widziałem trzy, a nie szukałem ich, więc przypuszczalnie jest więcej.

Niewiele widząc wzgórz, skupiałem się na drobiazgach: widziałem brzozowy zagajnik na rozległym polu, malowniczą kępę zwichrowanych sosen, cypel lasu wchodzący na pole z brzozą czele, strumyczek u podnóża kupki omszałych skał udających wzgórze. Poszedłem jego brzegiem chcąc poznać źródło i zobaczyłem czyste jeziorko mierzące od brzegu do brzegu dwa kroki. Strumień ma szerokość mojej dłoni, ale dalej chyba mężnieje, skoro jest zaznaczony na mapie. Obok, wśród leszczynowych zarośli, zobaczyłem coś nienaturalnie równego; poszedłem tam i w ten sposób odkryłem kolejną nieużywaną linię kolejową. Właściwie ślady po niej, bo szyn już nie ma, a nawet części betonowych podkładów. Opodal znalazłem w dobrym stanie kamienny wiadukt pod torami – solidna dawna robota. Teraz ta linia jest niepotrzebna, porzucona, zarastająca drzewami. Szkoda.

Droga skończyła mi się na polu, jak to wcale nierzadko z nimi bywa. Stałem pod lasem, z dala od domostw i dróg; nawet właściciel pola zajeżdża tam rzadko, bo tylko przy okazji prac. Siedząc na kamieniu kontemplowałem ciszę i pustkę. Bycie samemu na pustkowiu. Podobają mi się takie miejsca, są pomocne w słuchaniu siebie.

Poszedłem dalej skrajem lasu, skręcając stopy na kanciastych grudach zmarzniętej ziemi i zerkając na słońce. Wyobrażając sobie mapę wyliczyłem, że mam mieć je na godzinie drugiej, czyli iść nieco na lewo od słońca. Pora powiedzieć, dlaczego po prostu nie zajrzałem do telefonu na mapę z naniesioną moją pozycją. Miałem rozładowaną baterię. Robiąc zdjęcia, używając mapy i mając włączony program do rejestracji trasy, bateria wytrzymuje 3-4 godziny; pięć, jeśli ma swój lepszy dzień. Oczywiście noszę ze sobą dużą baterię zewnętrzną (nie lubię nazwy power bank) i kabelek, ale trzeba trafu, że właśnie ten kabelek się zepsuł i nie łączył obu urządzeń. Zaraza z tymi bateryjkami na pół dnia. Od dzisiaj mam w plecaku dodatkowy element stałego wyposażenia: zapasowy kabelek.

Na szczęście mam jako taką orientację w terenie, zwłaszcza w moich górach: kilometr dalej trafiłem na szukaną drogę. Nim doszedłem nią do wioski, znalazłem miejsce wyjątkowo widokowe. Jest na zboczu wzgórz górujących nad wioską, a widać z niego sporą część najwyższych szczytów moich gór i kawał Karkonoszy ze Śnieżką. Próbowałem włączyć telefon licząc na odrobinę prądu do wykonania paru zdjęć, ale nie było go wcale. Miejsce i dojazd zapamiętałem, wrócę tam przy najbliższej okazji, by ponownie zobaczyć ten ładny widok i utrwalić go na zdjęciach.

Obrazki ze szlaku

 Grodziec przycupnięty między drzewami, a przecież jest pokaźną górą, ostatnią taką na Pogórzu Kaczawskim. Może drzewa były tak wielkie?...

 Oto skuteczność tablic zakazujących i obraz wrażliwości estetycznej sprawcy. Zdjęcie zrobiłem przy głównej ulicy Raciborowic, dużej i raczej niebiednej wioski.


 Stacja wysokiego napięcia. Tak wyglądają cele Rosjan w Ukrainie. Między rozkraczonymi nogami słupów stoją transformatory, główne urządzenia takich stacji. Wielkimi liniami energetycznymi przesyłany jest w takie miejsca prąd o bardzo wysokim napięciu, na przykład 110 tysięcy Volt (dla porównania: w gniazdku mamy 230V), a transformatory zgodnie ze swoją nazwą transformują ten prąd na 20 tysięcy V, i taki przesyłany jest mniejszymi liniami do wiosek i miasteczek, gdzie po jego przekształceniu w kolejnych transformatorach trafia do domów. Ciekawostka: widzicie kaloryfery na transformatorach? W przeciwieństwie do domowych mają chłodzić urządzenie, a nie grzać. Dodam jeszcze, że nim zrobiłem zdjęcie przez kraty bramy, uważnie sprawdziłem, czy nie ma zakazu fotografowania. Nie z powodu rygorystycznego przestrzegania prawa, a po prostu z obawy.

 Kiedy w mijanym lasku próbowałem uchwycić obiektywem ładne kolory zimowych liści buczków, zobaczyłem kupę starych opon. Poczułem zniechęcenie. Wiele, naprawdę wiele widziałem dzisiaj takich dzikich wysypisk śmieci przy drogach. Dla mnie to nie tylko przejaw zwykłego barbarzyństwa, ale i zniewaga Natury, naszej matki, bez której życie nie byłoby możliwe mimo całej naszej techniki.



 Kamienne słupy w pobliżu kopalni piaskowca; zapewne wyznaczają granice, a mnie się skojarzyły ze Stonehenge. Na drugim zdjęciu widać, jak odsłaniana jest calizna i z niej wyłupywane są skalne bloki.

 


Dwa bliźniacze drzewa; sądząc po podobieństwie, jednojajowe :-)

 Oto obraz skrajnego reumatyzmu drzewa. Wniosek? Ubierajcie się ciepło, chyba że chcecie wyglądać tak… malowniczo, jak to drzewo.

 Czy na tym zrobionym wczesnym rankiem zdjęciu widzi ktoś Ostrzycę i Śnieżkę? Zgadzam się, to trudne pytanie, dlatego od razu na nie odpowiadam. Z lewej wystaje ostry i regularny szczyt Ostrzycy, a nad wieżą kościoła góruje Śnieżka; niewiele co prawda, ale jednak jest wyższa od ludzkiej budowli. Ze wzgórz nad Zbylutowem (tam zrobiłem fotkę), czyli z północnych krańców Pogórza Kaczawskiego, do Śnieżki jest 45 km w linii prostej.

 Ta wierzba płacząca rośnie przy wioskowej uliczce Raciborowic. Zapewniam, że wyglądała znacznie ładniej niż na zdjęciu.

 

Ten dom zwrócił moją uwagę ładnym wyglądem. W Sudetach często spotyka się tak duże domy z kamiennym parterem, ale piętro najczęściej jest szachulcowe, czyli z przestrzeniami między belkami wypełnionymi trzciną i gliną. Tutaj jest wykonanie droższe i rzadziej widywane: klasyczny mur pruski.

 

Marne bywają losy starych domów budowanych przed wojną, czyli przez Niemców. Częściej widuję ruiny niż zadbane domy. Nierzadko obok ruin stoją nowe budynki, postawione według współczesnych standardów i mód, czyli podobne do siebie. Jak się mieszka obok ruin?

Trasa: między Zbylutowem a Raciborowicami Dolnymi na Pogórzu Kaczawskim.

Statystyka: długość trasy 24 km. Cała wyprawa trwała nieco ponad 9 godzin, w tym półtorej godziny przerw. Nie spodziewałem się przejścia takiego dystansu; powinienem jednak zaznaczyć, że parę kilometrów szedłem szosą, sporo polnymi drogami, mało bezdrożami, różnice poziomów były niewielkie, a śnieg ani lód nie utrudniały marszu.

Najważniejsze (i satysfakcjonujące) to brak oznak zmęczenia nóg wieczorem i na drugi dzień. Jest dobrze i niech tak zostanie, bo wiele jest dróg wartych odwiedzenia, jeszcze więcej poznania, a czasu coraz mniej.

PS

Prawie zapomniałem wspomnieć o księżycu. Był wielki, w pełni i bardzo ładny, ale zdjęć nie mam. Wieczorem, po powrocie, widziałem Wenus jaśniejącą urodą jak bogini miłości przystało.