Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 13 października 2023

Setny dzień

 061023

Jubileuszowa, setna wędrówka po Roztoczu.

Pamiętam pierwsze dni tam spędzone: rozglądałem się wokół porównując krajobrazy do kaczawskich. Broniłem się wtedy przed uznawaniem tych wyjazdów jako zastępczych z konieczności, ale chyba jednak odrobinę takiego nastawienia było we mnie.

A teraz? Po stu dniach, po przemierzeniu blisko dwóch tysięcy kilometrów roztoczańskimi drogami i polami? Odpowiadając, wspomnę ostatnie dni w UK i myśli związane z powrotem swoim samochodem: otóż miałem trochę obaw o swobodę jazdy prawą stroną. Tak dalece przywykłem do ruchu lewostronnego, że prawostronny jawił się wtedy jako obcy; znany, owszem, ale dawno temu. Jest jesień, wkrótce wrócę na sudeckie szlaki, i na myśl o nich mam podobne obawy jak wtedy, w Anglii: jakimi je zobaczę po tylu dniach spędzonych na Roztoczu?…

Roztocze stało się moją krainą, tak po prostu.

Sześć lat minęło od pierwszej do setnej wędrówki kaczawskiej, a na Roztoczu wynik ten osiągnąłem po upływie dwóch i pół roku. Cóż, jedną z nielicznych zalet emerytury jest większa ilość czasu wolnego. Jeśli już piszę o różnicach, wspomnę o innej, bardzo wyraźnej: otóż w Sudety zawsze wyruszałem w nocy i po ciemku wracałem, natomiast z wyjazdami roztoczańskimi jest inaczej, ponieważ w czasie najdłuższych dni roku moim podróżom towarzyszyło słońce, a po zmierzchu wracam tylko wczesną wiosną i jesienią. Tak więc znam wygląd moich tras samochodowych, a kiedyś, gdy zdarzyło mi raz jechać w Sudety za dnia, z ciekawością oglądałem mijane wiele razy a mimo tego nieznane krajobrazy. Podróże na Roztocze są też krótsze: w obie strony liczą przeciętnie dwieście kilometrów; sudeckie są o połowę dłuższe.

Czy dobrze znam Roztocze? Ta kraina ma szerokość 20-30 km a długość sto kilkadziesiąt, natomiast powierzchnię około cztery tysiące kilometrów kwadratowych; dla porównania Góry i Pogórze Kaczawskie mają nieco ponad tysiąc kilometrów. Cóż znaczą moje drogi o łącznej długości niecałych dwóch tysięcy kilometrów? Inaczej mówiąc: nie zdążę dobrze poznać całego Roztocza, zwłaszcza że chciałbym przypomnieć sobie Góry Świętokrzyskie i Bieszczady, ale to dobrze. Tak być powinno: chodzić patrząc na przyrodę, z jej piękna czerpać siły póki Atropos nie przerwie pracy Prządki.

Zgodnie ze zwyczajem wykształconym w Sudetach, na setną wędrówkę poszedłem śladami pierwszej. Z pewnym zaskoczeniem zabarwionym niemiłymi porównywaniami, w czasie marszu stwierdziłem, że nie zdążę przejść całej trasy; mimo jej wyraźnego skrócenia przeszedłem 23 kilometry, a do samochodu wróciłem o zmroku. Pocieszam się porównując długości dni: wtedy była połowa kwietnie, czyli dzień od kilku tygodni był dłuższy niż noc, a teraz minęło już kilkanaście skracających się dni od równonocy, czyli wtedy miałem sporo więcej czasu. Jest i drugie wytłumaczenie, ale mam opory z jego przyjęciem: minione dwa i pół roku odcisnęło ślad na mojej kondycji.

Wtedy i dzisiaj przeszedłem poza szlakiem przez las Roztoczańskiego Parku Narodowego. Nie powinienem, ale ja nie wyrzuciłem leżących tam puszek ani nie zbierałem grzybów po wjechaniu do lasu samochodem, a takiego grzybiarza widziałem. Jeśli już przyznałem się do tego wykroczenia, powiem, że las jest tam ładny: duże drzewa rosną luźno, nie ma chaszczy ani jeżyn, idzie się dobrze, można patrzeć na starodrzew. Kierunek marszu łatwo było utrzymać dzięki niskiemu słońcu prześwitującemu między drzewami, a lasem szedłem dość długo, bo blisko trzy kilometry.


 

W jednym miejscu szlak wydłużyłem: wszedłem w las bukowy porastający szczytowe partie Bukowej Góry. Czemu nie byłem tutaj na pierwszej wędrówce? Niech to pytanie z wyrzutem kierowane do siebie będzie opisem tego pięknego lasu.









 

Ponownie duże wrażenie zrobiło na mnie wzgórze Polak. Ściślej: ślady historii na nim. We wrześniu 1863 roku odbyła się tam zwycięska bitwa powstańców z Moskalami. Ze szczegółami można się zapoznać czytając opisy na tablicach informacyjnych. Jest tam obelisk, leży powalony wiekiem stary buk – świadek tamtych wydarzeń, a w pobliskim Zwierzyńcu są groby naszych przodków poległych w tej bitwie.








 

„Zrzucić przeklęte jarzmo lub zginąć” – hasło Powstania Styczniowego wyryte na obelisku stojącym na wzgórzu.

Bóg jeden wie, jak wielu Polaków zginęło pragnąc wywalczyć wolność lub jej broniąc na przestrzeni wieków naszej historii, a mogli normalnie żyć: pracować, kochać się, patrzeć na pierwsze kroki swoich dzieci i pierwsze jesienne liście. Ilu ludzi zginęło tracąc to wszystko?

Jednym z dowódców oddziałów powstańczych był arystokrata węgierski, Edward Nyary. Tutajtutaj są informacje o nim.

Późnym popołudniem przechodziłem w pobliżu Piasecznej Góry, na której, jak fama niesie, widuje się tego Węgra poległego za naszą wolność. Pędzi gdzieś na swoim koniu, może do kochanej kobiety, a była nią Polka, a może nadal ściga Moskali? Gdybym wiedział o tym, poczekałbym na niego i w podzięce skłonił przed nim głowę…

Jego historia jest jedną z tysięcy nici łączących nasze narody; szkoda, że teraz drogi Polski i Węgier jakby się trochę rozeszły.

Krótko przed zachodem słońca wróciłem na widokowe miejsce Bukowej Góry, od którego zacząłem wędrówkę. Siedząc na ławie piłem resztkę herbaty i patrzyłem na ostatnie promienie światła na pniu czereśni rosnącej obok, czerwieniejącą łunę zachodu, na koniec setnego dnia spędzonego na Roztoczu. Kiedy kwadrans później wszedłem w las u podnóża wzniesienia, drogę widziałem jako nieco jaśniejszy pas wśród ciemności.



Obrazki ze szlaku



 
Wiele widziałem piaszczystych pól, wiele gęstych młodniaków rosnących tam, gdzie kiedyś dojrzewało zboże.



 Urok sosnowego lasu. W słoneczny dzień trudno o ładniejszy las, o ile nie jest lasem gospodarczym sadzonym pod linijkę. Świerkowe często bywają zbyt ciemne, ponure nawet, zbyt surowe i monochromatyczne jeśli są gęste; może jedynie stare lasy liściaste mogą dorównać urodą naturalnym borom sosnowym.

 Worek po nawozie. Uprzątnięty, ponieważ nie jest już potrzebny.

 Kres Roztocza?

 Kwietna łąka jesienna. Rosną na niej iglice, kurzyślady, przetaczniki, rumianki, a i bratka polnego zauważyłem. Wymieniam tylko te znane, czyli dalece nie wszystkie.

 Wzgórze Kamienica, kamienie na polu. Ich widok przypomina pogórze sudeckie.


 

Pozostałość po plantacji tytoniu. Wygląda… rozpaczliwie, jak pobojowisko. Ta ocalała roślina zdaje się wołać o pomoc.

Błotnista droga w lesie.


 Czy to jest soplówka bukowa?

Trasa: ze wsi Sochy na wzgórza: Bukowa Góra, Kwaśna Góra, Polak, Kamienica, Mazurowa Góra. Powrót częściowo niebieskim szlakiem, później bezdrożem przez las na Bukową Górę, z niej do samochodu.

Statystyka: na szlaku długości 23 kilometrów byłem 10 godzin, a szedłem 7,5 godziny.

 




























środa, 11 października 2023

Wybory

 111023

Omijam tutaj temat polityki nie tyle z powodu małego nią zainteresowania, co głównie przez uznawanie tej dziedziny ludzkiej działalności za szkodliwą dla zwykłych obywateli, a samych polityków za ludzi niegodnych bardziej, niż niegodnymi są komornicy. Zawód alfonsa, zwykle uznawany za niegodny, w moim uszeregowaniu godności stoi wyżej od polityka, zwłaszcza, jeśli alfons rzeczywiście dba o swoje podopieczne. Nie chcę babrać się w gnoju, jednak obecna sytuacja jest wyjątkowa: za parę dni zdecydujemy o przyszłości Polski.

Miałem napisać rodzaj felietonu o swoim widzeniu obecnej sytuacji, ale po zapoznaniu się ze stanowiskiem autora tego materiału uznałem, że nic nawet podobnie celnego nie napiszę. Proszę więc o jego wysłuchanie i głosowanie. Niekoniecznie „za” inną partią, ale „przeciw” partii obecnie rządzącej.

Proszę o oddanie głosu za bycie Polski w Unii, za jej normalność, za prawo i sprawiedliwość, a więc przeciwko temu, co się obecnie dzieje.


poniedziałek, 9 października 2023

O roślinach GMO

 091023

Przeczytałem książkę „Co kryje się w naszych genach” autorstwa znanej nie tylko w Polsce genetyczki Ewy Bartnik. Wiele znalazłem w tej książce ciekawych informacji, tutaj cytuję fragmenty rozdziału poświęconego modyfikacjom genetycznym roślin. Są w nim moje skróty zaznaczone znakami (…); w oryginale nieco inna jest też kolejność tekstu. Swój krótki komentarz zamieściłem na końcu, oddzielając go gwiazdkami od tekstu książki.

Owocnej lektury życzę!

 * * *

Transgeniczne rośliny uprawne – soja jest tylko jedną z nich – wzbudzają wciąż ogromne kontrowersje i wiele krajów zakazuje ich uprawy na swoich glebach. Dlaczego? Nie całkiem wiadomo, bowiem strach przed tak zwanym GMO (z ang. Genetically Modified Organisms – organizmy modyfikowane genetycznie) rozprzestrzenił się po świecie niepostrzeżenie i właściwie bez racjonalnych powodów.

Jeden z moich znajomych, profesor Tomasz Twardowski z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu, miał zwyczaj pytać przeciwników GMO o to, czy jedli jakieś DNA na śniadanie. Aż trudno w to uwierzyć, ale ludzie często z rozpędu oburzali się i zaprzeczali, że absolutnie, ależ nie! Oni nigdy nie jedzą DNA! A oczywiście prawda jest taka, że w każdym naszym pożywieniu jest DNA obcych organizmów i zjadamy go mnóstwo. Codziennie, z każdym posiłkiem, dostarczamy naszemu organizmowi miliardy obcych genów. Problem jednak z tym, że przynajmniej dla pewnych osób genom, dajmy na to pomidora, w którym zmieniono sztucznie jeden gen, nabiera w przedziwny sposób właściwości trujących, niszczy nasze zdrowie i życie.

Nie wiem, gdzie i kiedy popełniliśmy błąd, że ludzie dziś w takie rzeczy wierzą i są święcie przekonani, że modyfikacje genetyczne żywności to samo zło. (…)

Kiedy rozmawiam na temat GMO, mówię, że ja nie boję się tej żywności w ogóle. Zjadłabym każdą roślinę modyfikowaną genetycznie, bo mam świadomość, że nie ma to żadnego negatywnego wpływu na ludzki organizm i że modyfikacje nie zmieniają podstawowego składu żywności. I choć my, genetycy, od lat tłumaczymy, że rośliny modyfikowane genetycznie są tak samo bezpieczne jak naturalne, to mam wrażenie, że do wielu ludzi racjonalne argumenty nie docierają. Dlaczego? Być może też, paradoksalnie, mamy to w genach. Spójrzmy bowiem na naszych przodków, którzy reagowali lękiem na każdą nową rzecz, zwłaszcza do jedzenia. Coś nieznanego, czego wcześniej nasz pierwotny przodek nie próbował, to zawsze potencjalne zagrożenie dla zdrowia. Lepiej więc pozostać głodnym i nie narażać się, próbując czegoś nowego. Może pozostały w nas jakieś atawistyczne echa tamtejszej ostrożności? (…)

Modyfikując jakiś organizm, zmieniamy w nim czy dokładamy zaledwie jeden, dwa geny. Nasze systemy trawienne z pewnością nie zauważą dodatkowego genu (…) Pomijając już fakt, że wszystkie rośliny uprawne i udomowione zwierzęta są przez nas zmodyfikowane o wiele bardziej niż współczesne GMO z laboratoriów. (...)

Transgeniczna soja wygląda zupełnie zwyczajnie. Rośnie, kwitnie i owocuje tak samo jak tradycyjne odmiany. Ma jednak w swoich genach coś, co wielu ludziom na świecie spędza sen z powiek i przyprawia o paraliżujący lęk – zmodyfikowane geny, zaledwie jeden czy dwa z tysięcy, które tworzą genom tej rośliny. Te niewielkie zmiany genetyczne dokonane w laboratorium pozwoliły zrewolucjonizować uprawę soi. Dały one bowiem tej popularnej roślinie odporność na środki chwastobójcze. (...)

To przecież my, drogami sztucznego doboru sprawiliśmy, że wilk zamienił się w buldożka francuskiego, a kwaśne, drobne, ledwo zjadliwe owoce jabłoni w pyszne, czerwone, duże jabłka. Natura naprawdę ich nie znała! (…)

Nie rozumiem, jak można przeciwstawiać się wprowadzeniu czegoś, co nie tylko jest całkowicie bezpieczne, ale może przysłużyć się zdrowiu rzeszy ludzi. A aktywistów, którzy krzyczeli, że to jest nienaturalne, zapytałabym, czy na przykład noszą okulary, czy się szczepili, czy korzystają z lekarstw – to wszystko też są rzeczy nienaturalne, zdobycze nauki, którymi oni sami chętnie wspierają swoje zdrowie. (…)

Oczywiście mikroorganizmy ze zmienionymi genami występują nie tylko w laboratoriach naukowych. To też ogromne, żywe fabryki różnych substancji, zwłaszcza leków. Weźmy choćby insulinę, której do życia potrzebują miliony ludzi i która dzisiaj pochodzi praktycznie wyłącznie z bakterii modyfikowanych genetycznie. Produkowana jest również w Polsce. Instytut Biotechnologii i Antybiotyków już wiele lat temu uzyskał dobry szczep bakterii, które produkują ludzką insulinę, i opracował technologię jej preparowania. Zresztą imponująco precyzyjną, ponieważ insulina musi być całkowicie czysta, wolna od resztek bakterii i innych zanieczyszczeń. To wręcz koronkowa robota! (…)

Aby docenić, jaki to przełom, wystarczy uświadomić sobie, skąd wcześniej brano insulinę dla chorych. Wcześniej, czyli przed rokiem 1984, kiedy to pierwsze zmodyfikowane bakterie zaczęły produkować ją w USA. Zanim to nastąpiło, insulina była izolowana bezpośrednio z trzustek wołowych lub wieprzowych. Samo pozyskanie i oczyszczenie jej to był ogromny problem. A weźmy jeszcze pod uwagę fakt, że kiedyś na cukrzycę typu 2 cierpiało około 4 procent osób. W miarę jak żyjemy dłużej, a jednocześnie jesteśmy coraz bardziej otyli, procent chorych, a wraz z nim zapotrzebowanie na insulinę, gwałtownie rosną i dawno już przewyższyły możliwości pozyskiwania jej od zwierząt. (…)

* * *

Dalej autorka przytacza inne przykłady wykorzystania bakterii modyfikowanych genetycznie do produkcji leków używanych na przykład w hemofilii, ale też do produkcji… serów podpuszczkowych.

Może więc ci, którzy tak głośno protestują przeciwko GMO, nie powinni przyjmować insuliny ani jeść serów w rodzaju parmezan czy gouda?…

Autorka wspomina o codziennym zjadaniu przez nas miliardów obcych DNA; pozwolę sobie na słowo wyjaśnienia. Otóż struktury DNA są w każdej komórce zwierząt i roślin, a komórki te mają wielkość od jednej do kilku setnych części milimetra. Ile więc ich będzie w jednym kęsie naszego jedzenia?