221219
„Wspólnotą
stworzeń rządzi prawo pokarmu: pochłaniamy się wzajemnie, sami
będąc nieodwołanie skazani na pochłonięcie. Naszym
przeznaczeniem jest istnieć dzięki pokarmowi, jakim są dla nas
inne stworzenia, i stać się pokarmem dla nich. Uczestniczymy w
kosmicznej uczcie kanibali. (…)
Dlatego
nie chcemy o tym pamiętać ani przyjmować świadomie wynikających
z tego faktu konsekwencji. Robimy tysiące uników prymitywnych i
wyrafinowanych, by imaginacyjnie wyłączyć siebie z tej wspólnoty.
O stworzeniu leżącym na talerzu nie myślimy w kategoriach śmierci.
To tylko pokarm, a jego miejsce jest na naszym stole. Natomiast nasza
śmierć jest tragedią. Wolimy myśleć, że ona zaburza, a nie
utrwala ład świata. (…)
Ten
fakt, że nasza wspólnota składa się ze stworzeń, które żywią
się sobą wzajemnie, ustala jakąś prostą równowagę,
oszczędność, poszanowanie istnienia, jakby prawo stałości życia
wewnątrz całości, do której należymy. Można powiedzieć, że
żyjemy pod prawem, którym jest zasada zachowania życia
przenoszonego pod postacią pokarmu z jednego stworzenia na drugie.
(…)
Przyjmując
inne stworzenie jako pokarm, dokonujemy transformacji śmierci w
życie. Na razie jest to śmierć innej istoty, a nasze życie, ale z
czasem wszystko zostanie wyrównane. Za każdym razem, gdy połykamy
inne ciało, stajemy się miejscem przejścia przez śmierć na drugą
stronę życia. Przemiana ta ustanawia świętość aktu jedzenia,
szczególnie wyrazistą, gdy przyjmowanym pokarmem jest mięso.
Dobrze, że jesteśmy istotami, których świadomości to zjawisko
może się objawić, i wielka szkoda, że pozwalamy, by jego
niezwykłość umykała naszej uwagi, bo w taki właśnie sposób
życie uchodzi niedostrzeżone z każdym kawałkiem mięsa.
Obojętność,
jaką objawiamy wobec tego aktu i wobec ceny, za jaką zachowane jest
nasze i każde inne istnienie – dopóki trwa – jest karygodna, i
tę karę sami stale płacimy, gdy wegetujemy niezdolni do przeżycia
wartości zdarzeń podstawowych. Sami bowiem nieodwracalnie
wyjaławiamy każdy moment naszego istnienia. Żywe procesy zmieniamy
w mechaniczne przebiegi, których sensu nie tylko nie próbujemy
zrozumieć, ale nawet się nie domyślamy, że jest w nich coś, co
może domagać się uwagi, co zdumiewa i co odsłania przed napiętą
świadomością zapoznane święto istnienia skryte w tajemnicach
zdarzeń elementarnych.”
Mocna
słowa. Brzmią jak oskarżenie, ale przecież jakże są prawdziwe!
Jakiż
głębszy sens znaleźć można w czynności jedzenia?
Gdybym
takie pytanie usłyszał przed lekturą tej książki, powiedziałbym,
że ludzie na każdy temat potrafią pisać długo i uczenie, chociaż
niekoniecznie zajmująco i mądrze. Teraz po raz kolejny zostałem
przekonany o potrzebie innego spojrzenia na zwykłe czynności
naszego życia, a niechby próbowanie tegoż.
Oto
autentyczna filozofka, pani Jolanta Brach-Czaina, dobywa z
codzienności, z najzwyklejszych czynności i zdarzeń, ich istotę,
cechy zwykle niedostrzegane, sens ukryty przed nami pod maską nudy i
rutyny, więc spłycenia naszego widzenia i odczuwania.
To
są cechy tej filozofii, która mnie pociąga, ponieważ umożliwia
pogłębienie przeżywania życia, a dzięki temu ma zdolność
nadawania mu nie tylko większej wartości, ale i uroku.
Że
trudne do zrozumienia bywają te teksty? A cóż w naszym życiu jest
łatwe? Na pewno nie wiedza, tym bardziej nie mądrość. Może gdyby
były łatwe, nasze ich zrozumienie nie byłoby dla nas tak cenne? Bo
cóż z tego, co łatwe, cenimy?
„Kiedy
nadchodzi śmierć, powinniśmy z wdzięcznością pomyśleć o tych
wszystkich stworzeniach, które w ciągu życia zjedliśmy, bo były
ofiarą służącą naszemu istnieniu.”
Cytaty
z książki „Szczeliny istnienia” ująłem w cudzysłów.
Dodam
jeszcze swoje zdumienie odczute w czasie rozmowy ze znajomą. Otóż
powiedziała mi, że warzywa przyniesione z warzywniaka należy
spożytkować, ponieważ pozbawione zostały życia dla zjedzenia,
nie zmarnowania.
–
Ależ tak! – pomyślałem. Przecież wspólnota, o której pisała
Brach-Czaina, obejmuje zwierzęta i rośliny.
231219
Gdzieś
na obrzeżu czerwonego kręgu pojawia biały jasny punkt. Przez
chwilę pulsuje, ale zaraz wybucha, rozsadzany tkwiącą w nim
energią, wypierając czerwień ku środkowi kręgu. Ta jednak nie
poddaje się łatwo i dochodzi do zaciętej walki. Siły przeciwników
wydają się wyrównane, ale niedługo, bo oto czerwień przestaje
być statyczną siłą, a zmienia się w długie i liczne szeregi
wojowników biegnących ku bieli i napierających na nią. Wydaje
się, że ściskana kula zaraz zniknie, przygnieciona bezwzględną
czerwienią, ale przebija się przez szereg czerwonych wojów i z
niesamowitą szybkością ucieka wzdłuż obrzeża. Za nią rusza
czerwona pogoń, i oto cały krąg zamienia się w imponujące
wirowanie bieli i czerwieni. Może mała biała kula miałaby szansę
na skuteczną ucieczkę, ale ich świat jest ograniczony kręgiem,
poza którym nie ma już nic. Wzięta w dwa ognie, biel znika, i cały
krąg znowu świeci jaskrawą, ale uspokojoną już czerwienią.
Cisza
trwa tylko chwilę, ponieważ świat kręgu jest zmiennością form i
kolorów, jest światem akcji, dziania się.
Z
centrum kręgu wybiegają niebieskie linie wypierając różowości,
ale te nie poddają się łatwo, naciskając na niebieskości. Ich
wzajemne przepychanie się przerywa pałająca biała pręga, niczym
promień lasera wybiegająca z centrum ku granicy ich świata. Jest
tylko jedna, ale chce być wszędzie. Biegnie wokół kręgu,
wypierając niebieskość, ale ta ustępuje tylko na mgnienie oka, bo
gdy biała pręga światła pomknie dalej, natychmiast zajmuje jej
miejsce. Krąg znowu zamienia się w obłędne wirowanie światła,
ale tym razem koniec jest odmienny: biel wybucha. Setki pałających
strzępów białego światła pulsują na kręgu, a gdy gasną, ciąg
łagodnych przemian żółci, oranżu i zieleni zapełnia
uspokajający się krąg.
Czy
to moje senne widziadła? A może obraz nocnego nieba na obcej
planecie z filmu fantasy?
Nie,
to parę tylko obrazów spośród wielu tworzonych przez LEDy na
bocznych płaszczyznach trzydziestometrowego kręgu karuzeli.
Jeszcze
nie opatrzył mi się ten widok. Może dlatego, że nie mogę często
patrzeć na niego, a może dlatego, że cały program trwa wiele
minut. Żałuję, że nie mam statywu potrzebnego do nagrania tego
naprawdę ładnego spektaklu.
Często
widzę kamery ustawione przed karuzelą i ludzi nagrywających filmy,
więc może na YouTube są filmiki, ale adresów nie znam.
Dla
ciekawskich garść informacji technicznych: obrazy tworzone są
przez około sześć tysięcy wielokolorowych punktów świetlnych, z
których każdy ma wbudowany sterujący mikroprocesor z pamięcią.
Praca tego zdecentralizowanego systemu synchronizowana jest sinusoidą
przemiennego prądu zasilającego, a całość kosztuje tyle, ile
przeciętnej wielkości mieszkanie.
Któregoś
dnia podeszła do mnie starsza pani i zapytała, pokazując na krąg:
–
Kto wymyślił coś takiego?
–
Ludzie. Elektronicy – odpowiedziałem.
Dodaję dwa filmiki ze światłem, tutaj i tutaj.
Trzeci film pokazuje, co widzi klient - kliknąć tutaj. Spostrzegawcza osoba zobaczy mnie na peronie.
Dodaję dwa filmiki ze światłem, tutaj i tutaj.
Trzeci film pokazuje, co widzi klient - kliknąć tutaj. Spostrzegawcza osoba zobaczy mnie na peronie.