Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 23 lipca 2021

Ostatni dzień urlopu

 

040721.

Gdzieś przeczytałem o dokładnym chodzeniu jako określeniu wędrowania z uważnym przyglądaniem się wszystkiemu, co bliskie i dalekie, co da się zobaczyć i przeżyć. Bardzo mi się spodobało i żałuję, że nie ja je wymyśliłem. Ta sentencja jest najkrótszym z możliwych opisem mojego planu na dzisiaj, na ostatni dzień urlopu. Mam dokładnie chodzić od wczesnego ranka do wieczora.

Starałem się. Myślę, że z dobrym skutkiem.

Cienista, przyjemnie chłodna dąbrowa, a w niej liczne konwalie, oczywiście już bez kwiatów, ale przywołujące obraz wiosennego kwitnienia; falujące na wietrze łany kolorowych wiechci traw; przyjemny zapach kwiatów ostu; drzewo wiśni ptasiej, czyli dzikiej czereśni, z mnóstwem czerwonych owoców; szmer strumyka ukrytego w zielonej gęstwinie; dojrzewające zboże w słońcu, kwiaty na nieskoszonej łące. Każda z tych chwil niewiele znaczy, ale razem tworzą obraz letniej wędrówki. Trzeba je tylko zauważyć i zapamiętać.

Wiem, gdzie czytałem o dokładnym chodzeniu: u Marii z pogórza. Tak napisała jej znajoma.

* * *

Plan trasy jak zwykle ledwie miałem zarysowany. Ot, widząc ładną dróżkę prowadzącą w dobrym kierunku, poszedłem nią. Dróżka znikła przy którymś polu, a ja z rękami w górze mozolnie przedzierałem się przez gąszcz traw i pokrzyw. Oczywiście nie mam jej tego za złe, bo sam też porzucam drogi; zresztą, niewiele dalej zobaczyłem inną dróżkę, ładniejszą, więcej obiecującą, więc jak zwykle dałem się skusić. Kolejna droga zawiodła mnie na skraj pola dorodnej, gęstej pszenicy, i zamieniła się w dwa ślady kół traktora opryskującego zboże. Poszedłem. Dalej podwójny ślad skręcał nie tam, gdzie chciałem iść, ale szedłem dalej nie chcąc wchodzić w szkodę. W końcu dla wędrówki przyjechałem tutaj.

Niedaleko ładnej, ukrytej w lasach, wioski Grobla był przysiółek Kamienica. Teraz jest to tylko miejsce, bo co prawda stoi tam jeszcze jeden dom, ale niezamieszkały. Widywałem tam tylko właściciela przyjeżdżającego do obrabiania ziemi. Okolica to cicha i bardzo urokliwa, a w pobliżu jest niewielkie wzgórze, do którego mam sentyment. Nie wiem nawet, czy ma nazwę, raczej jest bezimienne, i chyba tylko tamten rolnik wie o nim. Odwiedziłem je dzisiaj. Wzgórze to wyznaczało najdalszy punkt mojej trasy. Po drugiej stronie drogi wiodącej wzdłuż doliny jest nieco większe wzgórze, Szubieniczna. Pod jego szczytem stoi samoobsługowe schronisko, a ze zboczy są ładne widoki. Dzisiaj zobaczyłem, że ścieżka prowadząca do schroniska zarosła, a fragment dachu budynku widać tylko z jednego miejsca drogi wiodącej podnóżem wzgórza. To dobrze, w ten sposób budynek jest chroniony. W środku znalazłem kilka butelek po whisky, dużo wypalonych świeczek i śmieci. Przyznam się do pesymistycznej wizji przyszłości tego budynku, a szkoda, bo ktoś kiedyś włożył sporo pracy w jego budowę.

 Szedłem polnymi drogami starając się wybierać te, które przynajmniej w przybliżeniu wiodły w dobrą dla mnie stronę. Parę razy widziałem na brzegach pól stare kupy gnoju i kałuże cuchnącej gnojówki, czasami wymieszane z czymś białym, chyba wapnem. Paskudny, kosmiczny obraz zanieczyszczeń.

Między brzegiem strumyka a polem rósł pas niezapominajek polnych, chabrów, przetaczników i niewielkich roślinek kojarzących się mi z… lotkami wiązu górskiego. Po powrocie zapytałem Internet o nazwę, to prawie na pewno tobołki polne. Czy kiedyś widziałem tobołki? Wydaje mi się, że nigdy, ale zapewne po prostu nie zwróciłem uwagi.

 Jeśli nazwa jest niewłaściwa, proszę o sprostowanie.

Gdzieś na dzisiejszym szlaku szedłem skrajem pola z sadzonkami… przyznam, że nie jestem pewny nazwy tej rośliny, stawiam na burak cukrowy. Więc szedłem między dwoma rzędami sadzonek, brzegiem lasu, pod wychylonymi ku słońcu konarami drzew, i tam zobaczyłem coś, co mnie ujęło, co kazało zatrzymać się i patrzeć: otóż rośnie tam sporo małych siewek dębowych. Nad głową miałem konary rodziców tych maluchów, które rosną, ale nie wiedzą, jak krótkie będzie ich życie, wszak już jesienią czeka je marny los. Może tak jest lepiej? Nie wiedzieć o przyszłości…

Przy drodze zobaczyłem uschnięte drzewo bez liści, wyglądało przeraźliwie smutno. Jak często u mnie, skojarzyło się z bezradnie wyciągniętymi do nieba dłońmi skrzywdzonego oczekującego pomocy. Aż się wierzyć nie chce, że za kilka miesięcy wszystkie drzewa będą tak wyglądały.

 O jedzeniu czereśni pisałem wcześniej, więc teraz tylko wspomnę o czereśniowych przerwach i czerwonych lepiących się dłoniach. Były ważnymi składnikami wędrówki. 

* * *

Otworzyłem opublikowany tutaj fragment mapy z zaznaczoną trasą dzisiejszego dnia i przez chwilę wędrowałem wzrokiem po nim. Pójdziecie ze mną? Zapraszam.

W górnej części mapy jest Kamienica. Powyżej na zielono zaznaczony jest las porastający zbocza pokaźnej góry Nad Groblą. Właśnie w tym lesie rosną bardzo rzadkie jarzębiny brekinie, kiedyś spotkane i rozpoznane, rośnie też jeden z największych widzianych bluszczy. Byłem tam parę razy, widziałem brekinie, przy okazji i stada muflonów, a z Jankiem mierzyłem bluszcz. Nad słowem „Rezerwat” jest napis „świerk” informujący o wielkim drzewie. Odszukałem go kiedyś, faktycznie, ten wielki samotnik czyni wrażenie. Poniżej świerku są symbole skał. Jest ich tam wiele, są wysokie, miejscami mają pionowe ściany. Kiedyś we dwóch mozolnie, krok za krokiem, schodziliśmy między czarnymi, postrzępionymi skałami, stromym zboczem z luźnymi kamieniami i gałęziami. Pamiętasz, Janku? Byłeś za mną, wyżej, próbowałem robić Ci zdjęcia. A wielki, gęsty i gruby krzew wawrzynka wilczełyko widziany we wsi Grobla pamiętasz? A wcześniej, przy Kamienicy, nad strumieniem, widziałeś kępy śnieżycy? Chyba Ci pokazywałem którejś wiosny.

Bardziej na lewo zaznaczony jest strumień i podana nazwa „Piekiełko”. To dzikie i odludne miejsce przeszedłem dwukrotnie. W lesie na lewo od napisu zaznaczone są buki; widziałem je, szedłem tamtym ładnym lasem. Blisko litery „o” napisu rośnie kilkanaście daglezji, podziwianych i fotografowanych. Rosną też na szczycie Nad Groblą, widać je z daleka. Wznosząc się ponad inne drzewa, wyglądają jak zwichrzenie czupryny góry, co widać na zdjęciu.

Może tyle wystarczy. Na tym malutkim wycinku mapy, który jest przecież niewielką częścią dużo większej całości, chciałem pokazać, jak wiele mówią mi mapy moich gór, jak wiele tam moich śladów i jak bardzo są mi drogie.

* * *

Dzisiejsza trasa:

Z Bolkowa polami do Gorzanowic. Bezdrożami przez Pogwizdów pod Kamienicę. Tam zawróciłem i przez Wzgórze Szubieniczna, wioskę Pogwizdów, wzgórza Schody i Swarna, wieś Gorzanowice, wróciłem do Bolkowa. Rankiem następnego dnia wyruszyłem w sześćsetkilometrową podróż na Lubelszczyznę. Do kaczawskich górek wrócę wczesną jesienią.

























środa, 21 lipca 2021

Recenzja książki o Jasiach

 160721

W lecie minionego roku poprosiłem Martę, właścicielkę bloga „Zaczytanie”, o recenzję książki o Jasiach. Zgodziła się uprzedzając o długim terminie. Przy okazji wysyłania książki okazało się, że jesteśmy niemal sąsiadami, mieszkając w odległości pięciu kilometrów od siebie. Więc wysłałem, a później… zapomniałem. Kiedy kilka dni temu otworzyłem liścik od Marty z wiadomością o przeczytaniu książki, puknąłem się w czoło: no, przecież!

Będąc miłośniczką kotów, do tekstu zamieszczonego na Instagramie autorka dołączyła zdjęcie sierściuchów zajętych ulubionym swoim zajęciem na mojej książce, a tekst zaczęła pochwałą zgrabnie nawiązującą do zdjęcia.

Przytulić się do książki. Do mojej książki. Czyż nie miłe słowa?

Oddaję głos autorce.

»Ta książka taka właśnie jest, że pomimo bezlitosnych upałów, człowiek (tudzież kot), chce się do niej przytulić 😂
Biorąc ją do ręki spodziewałam się jakiejś banalnej i nudnej historyjki. Jak bardzo się myliłam!
„Miłość, muzyka i góry” to krótka historia na pograniczu romansu i powieści obyczajowej. Krzysztof Gdula opowiada w niej o przypadkowym spotkaniu dwojga młodych ludzi, które na zawsze odmieniło los każdego z nich.
Mamy rok 2014. Jaś, miłośnik samotnych wędrówek po górach spotyka na jednym ze swoich ulubionych szlaków dziewiętnastoletnią Jasię, która wypasa krowy. Dziewczyna wydaje się być bezradna i całkowicie oderwana od rzeczywistości. Twierdzi, że cała jej rodzina zginęła niedawno na wojnie, a ona, aby przeżyć, musiała zamieszkać z zupełnie obcymi jej ludźmi. Jej smutna historia od razu chwyta Jasia za serce, dlatego też, bez słowa sprzeciwu, zgadza się zabrać dziewczynę pod swój dach. Mężczyzna pomaga młodej kobiecie odnaleźć się w nowej rzeczywistości, pokazuje dobrodziejstwa współczesnego świata i cierpliwie tłumaczy, jak obsługiwać Internet i sprzęty domowe. Jej bezradność oraz beztroska początkowo go bawią, jednak z czasem Jaś zaczyna dostrzegać nie tylko jej urodę, ale również to, jak wspaniałą i wrażliwą osobą jest Jasia. Na domiar wszystkiego, okazuje się, że dziewczyna potrafi doskonale grać na skrzypcach, a on jest przecież wielkim miłośnikiem muzyki klasycznej! Młodzi ludzie zaczynają się do siebie coraz bardziej zbliżać, aż w końcu ich związek przeradza się w prawdziwą, szczerą miłość, która zaprowadza ich przed ołtarz. Czy Jasio jednak nie zapędza się za bardzo w swoich wyobrażeniach o kobiecie idealnej? A może to wszystko, to tylko sen…?
Jeżeli chcecie poznać dalsze losy tych dwojga uroczych ludzi, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Zapewniam, że otuli Was niezwykłym ciepłem ich miłości, dziecięcą szczerością oraz nauczy, że w życiu najważniejsze są tylko te chwile, w których jesteście szczęśliwi.
Moja ocena: 4/5.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję autorowi.«

* * *

Recenzja jest na Instagramie oraz na Goodreads. To nowy portal książkowy; szkoda tylko, że angielskojęzyczny. Co prawda niewiele to przeszkadza, ale angielskojęzycznej stronie nie pasuje oferować swoje usługi adresowane do Polaków w Polsce, bo Polacy nie gęsi.

Oczywiście jest też na blogu Zaczytanie.

No i na najpopularniejszy obecnie portal książkowy  Lubimy Czytać.

Zdjęcie zamieszczone na Instagramie, tutaj publikuję je za zgodą Autorki.




poniedziałek, 19 lipca 2021

O ładnych miejscach

 010721

Między Leszczyną a Sichowskimi Wzgórzami

Nie wiem, jak to się stało, że w opisach pominąłem jeden dzień sudeckich wędrówek. Skleroza, nic więcej.

Niech mi ten dzień wybaczy nieopisanie i przyjmie zapewnienie o pamiętaniu o nim.

Wędrówka była nieco krótsza niż zwykle, ponieważ rano miałem zorganizowane przez Janka spotkanie z mechanikiem samochodowym, ale jeszcze przed południem byliśmy w Leszczynie, wiosce w kaczawskich Chełmach. Wędrówka była też leniwa – nie „przez” a „dzięki” słońcu, czereśniom i widokom.

Miejscowość wybrałem ze względu na niewielką odległość od Legnicy, skąd wyjechaliśmy, ale też z powodu zapamiętanych w czasie poprzednich peregrynacji widoków w okolicy Sichowskich Wzgórz wznoszących się opodal. Chciałem też odwiedzić pewne miejsce poznane w czasie zimowej wędrówki przez kilkoma laty.

Próbowałem dojść do najważniejszych przyczyn tworzenia się emocjonalnego związku z pewnymi miejscami poznanymi w czasie wędrówek.

Wydaje mi się, że jakaś część owej więzi tkwi w pamiętaniu o umożliwiającym silne przeżywanie nastroju tamtego dnia czy chwil, ale jest też w poczuciu posiadania miejsca w pewnym sensie na własność. To wspomnieniami buduje się osobistą relację między sobą i miejscem. Wspominając, ponownie przeżywamy chwile dawno minione dzięki duchowym reakcjom między nami tutaj i teraz, a nami z zapamiętanej przeszłości.

Będąc tam po raz pierwszy, do miejsca odpoczynku doszedłem po przejściu długiej drogi. Obok polnej drogi zobaczyłem uskok gruntu zdobiony paroma drzewami, a dalej dolinę z wioską i okoliczne dość pokaźne wzgórza. Jak pisałem – nic wyjątkowego, ale moje miejsce nie musi mieć żadnych innych efektownych cech, bo wyjątkowe jest będąc moje.

Dzisiaj je odwiedziłem, chociaż z powodu zarośnięcia po pachy zielskiem nie zabawiłem tam długo, ale dzień mam nadzieję pamiętać z powodu odkrycia dwóch innych uroczych miejsc.

Droga wiodąca środkiem doliny została w połowie zaorana, co wcale nie jest rzadkie. Szliśmy chwilę brzegiem pola i skrajem kępy drzew kiedyś ocieniających drogę, później przeszliśmy na drugą jej stronę. Byliśmy na zboczu niewielkiego wzgórza, na skoszonej łące, w cieniu drzew, mając ładny widok przed sobą. Zobaczyłem czereśnie z licznymi dojrzałymi owocami, więc zaraz zdjąłem plecak i przygiąłem pierwszą gałąź. Siedzieliśmy tam, nie niepokojeni przez fruwające paskudztwa, w cieniu, w piękny letni dzień, rozmawiając i patrząc. Gdzież mieliśmy się śpieszyć, będąc w tak ładnym miejscu?

Wracając, skręciliśmy na drogę wiodącą brzegiem lasu i wydłużonym grzbietem wzgórza; jej walory widokowe zapamiętałem w czasie naszej wspólnej wyprawy na Młynik Duży pół roku temu.

Przypomnę, że jest to wzgórze zaliczane do kaczawskiej korony, a ja, mimo że nie myślę o żadnym oficjalnym potwierdzeniu mojej znajomości tych gór, chciałem być na wszystkich wymienionych na liście.

Idąc w stronę Młynika, wystarczyło skręcić w odpowiednim miejscu, by znaleźć się na szczycie niewielkiego wzniesienia, na miedzy, w miejscu znanym chyba tylko właścicielom okolicznych pól. Widoki, ale i leniwa atmosfera letniego dnia, poczucie odkrycia kolejnego miejsca mającego szansę stać się moim, to wszystko miało swój udział w dostrzeżeniu i docenieniu uroków miejsca.


Zakwitły cykorie podróżniki. Widuję rowy i przydroża przybrane kwiatami niczym wiejskie ogrody. Podobnie jak trawy, i te rośliny wydają mi się większe i liczniejsze niż w poprzednich latach. Zwracam na nie uwagę, bo dla mnie są piękne. Kiedyś zauważyłem prostą zasadę: chcesz w pełni poznać urodę kwiatu, nachyl się nad nim, obejrzyj go uważnie i z bliska. Poświęć mu czas. Kwiaty cykorii były jedynymi z pierwszych tak właśnie obejrzanymi.

Cóż, można powiedzieć, że bywam odkrywcą prawd powszechnie znanych. Tak, ale prawda staje się w pełni nasza dopiero wtedy, gdy sami do niej dojdziemy. Wtedy też zyskuje na wadze.

Jeszcze parę słów o okolicy.

Wyżej wioski, przy szosie, widać na mapie uciętą równo ścianę lasu, przy niej jest napis „4km”. Byłem tam dwukrotnie. Skrajem lasu idzie się stromo pod górę, a później polami (więc pójść tam można tylko jesienią lub w zimie) na urokliwe wzgórza, ostatnie w tej części Chełmów, a więc i w Sudetach; dalej jest równina z majaczącym w oddali kominem huty miedzi w Legnicy, tak nielubianym przez Janka. Te wzgórza też mam nadzieję odwiedzić.

Chciałem też zwrócić uwagę na nazwę starego kamieniołomu: Ciche Szczęście. Boże drogi, tak nazwać kamieniołom może tylko człowiek nie mający pojęcia o pracy w nim, lub przeciwnie, mający, ale wyróżniający się przedziwnym poczuciem humoru.

Będąc w wiosce pierwszy raz, doszedłem do kamieniołomu, był na prawo od szosy, a miał być po lewej. Dłuższy czas stałem tam oglądając mapę. Kręciłem nią, kręciłem się, w końcu musiałem przyznać, że kamieniołom stoi po właściwej stronie, w co poważnie wątpiłem, tylko ja przyszedłem z przeciwnej. Nie wiem, jak to się stało. Nadal skłonny jestem uważać, że nie ja, a przestrzeń się tam zapętliła.








 



piątek, 16 lipca 2021

Wieża widokowa w Świeradowie

 

030721

Nie jestem entuzjastą wież widokowych, ale na wieść o otworzeniu dużej i ciekawie wykonanej budowli tego typu postanowiliśmy, ja i Janek, pojechać do Świeradowa i na własne oczy konstrukcję zobaczyć.

Jej usytuowanie wymaga przejścia około kilometra stromą uliczką, nie ma możliwości zaparkowania przy atrakcji. Konstrukcja jest masywna, stalowa, a wykonanie bardzo staranne. Rury na niemal całej długości obudowane są deskami z klejonego drewna, wizualnie ocieplając konstrukcję. Myślę, że był to dobry pomysł, ponieważ drewno zasłania surową szarość cynkowanej stali. Ciekawie mocowany jest podest, ale może szczegóły techniczne pominę. Jest szeroki, wznosi się bardzo łagodnie, a idzie się po grubych i równych deskach. Samo wejście na szczyt jest atrakcją – nie krótką, skoro długość podestu wynosi kilkaset metrów, ani nie męczącą. Idzie się po nim lekko i swobodnie, nawet jeśli jest dużo ludzi. Na szczycie czekają dodatkowe, oprócz widoków, atrakcje: sprężysta siatka zastępująca deski oraz całkowicie szklany podest wysunięty poza obrys konstrukcji. Przyznam, że wejścia na siatkę lub podest wymagają pewnego wysiłku psychicznego. Za wejście zapłaciliśmy po 49 złotych, czas przebywania na wieży jest, zdaje się, nieograniczony. Zjechać na dół można rurową serpentyną (dodatkowo płatną), ale za tę atrakcję podziękowaliśmy. W obszernym holu na dole można kupić horrendalnie drogie pamiątki, ale i obejrzeć (za darmo) film pokazujący montaż konstrukcji. Zwrócę jeszcze uwagę na języki tablic informacyjnych i napisów na ekranach: na ogół są dwujęzyczne, przy czym polski niekoniecznie jest pierwszym językiem. W paru miejscach używany jest tylko jeden – angielski. W Polsce! Nazwa konstrukcji też jest angielska: Sky Walk. Spacer po niebie, a jakże!

W Internecie dowiedziałem się o koszcie 40 milionów poniesionym przez prywatnego inwestora, oraz o wielu krytycznych głosach. Pozwolę sobie wyrazić swoje zdanie.

Wieże postawione w górach zmieniają krajobraz, trzeba uczciwie przyznać, że na gorsze. Kiedy już stoją, dalej zmieniają otoczenie, ponieważ przez nie znacznie zwiększa się ilość ludzi wchodzących na górę, a tym samym więcej jest wydeptanych ścieżek i rozrzuconych śmieci, a mniej ciszy. Świeradowska wieża stoi jednak w mieście (co prawda na jego brzegu), a więc w środowisku już zmienionym przez człowieka. Uznaję tutaj za tak samo obcy element krajobrazu górskiego hotel z parkingiem, jak i widokową konstrukcję. Przy tej okazji powiem, że obcym elementem (chociaż nie tak bardzo jak wieża) są urządzone miejsca odpoczynku przy szlakach, mostki, a nawet drogi, także te dla pieszych. Góry nietknięte ludzką ręką nie mają ani wież, ani daszków nad ławami, ani nawet dróg, tylko mało jest takich miejsc ogólnie dostępnych i mało jest ludzi chętnych do wędrowania górskim lasem bez śladu ścieżek. Za niewątpliwie słuszne mam starania władz chcących ułatwić ludziom przebywanie w górach, czy szerzej: na łonie przyrody. Słuszne nie tylko z powodu ewentualnych wpływów do kas lokalnych władz i przedsiębiorców, ale także ze względu na zdrowie ludzi, ich dobrostan, także psychiczny. Problem w ilości ludzi pojawiających się w górach, szczególnie w letnie dni, w wygodnictwie, także w małych umiejętnościach potrzebnych w górach. W jakiejś dyskusji czytałem o znacznie ładniejszych widokach z Sępiej Góry niż z wieży – i w pełni się zgadzam z tym twierdzeniem, ale na górę wejście jest znacznie mozolniejsze niż na wieżę. Wielu naszych rodaków właśnie dlatego woli wejść na wieżę niż górę. Nie podzielam ich wyborów, ale staram się zrozumieć. Są wygodni, wielu idzie z dziećmi, nie mają odpowiedniego obuwia, a może i boją się wypadku. Mała może być ich wrażliwość na piękno przyrody. Różnie. Myślę, że przeważa wygodnictwo.

Dwa razy byłem na Trójgarbie w Górach Wałbrzyskich nim postawiono tam wieżę, raz gdy już stała. Zobaczyłem uderzającą różnicę w ilości osób na szlaku ku wieży, tak więc zdecydowana większość ludzi idzie na szczyt tylko z jej powodu. Jakkolwiek ta przyczyna może się wydawać dziwna dla wytrawnych górskich wędrowców, faktu znacznej wagi nie zmienia: ci ludzie poszli kilkaset metrów pod górę, ruszyli tyłki sprzed telewizorni lub grilla, zmusili swoje serce i mięśnie do pracy.

Więc społeczeństwo jako ogół zyskało, stracili wędrowcy uznający zatłoczony szlak na Trójgarb za mniej atrakcyjny, ale ci są w mniejszości.

Chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt funkcjonowania wieży w Świeradowie: daje zatrudnienie przynajmniej kilkunastu ludziom, oraz jakieś, niechby niewielkie, podatki na rzecz skarbu. Działając, nie wytwarza CO2, chociaż swój ślad węglowy ciągnie z czasów budowy. Dla wielu ludzi będzie przyczyną wyruszenia na wycieczkę.

Do poznania wieży zachęcam, bo warto. Niechby tylko dla przejścia tych dwóch kilometrów w obie strony.

* * *

Korzystając z okazji, poznaliśmy ładne centrum miasteczka. Na małym placu miejskim bije fontanna z pysków żab zaklętych w mosiądz. Pocałowałem jedną z nich. Nie zamieniła się w księżniczkę. Początkowo odczuwałem zawód, ale później uznałem, że postąpiłem nierozważnie. Bo cóż by mnie czekało, gdyby żaba stała się księżniczką? Na dyskoteki miałbym z nią chodzić czy rauty wyższych sfer? Ja?? Niech tam sobie siedzi w żabie i czeka na młodzieńca jadącego na białym… chciałem napisać: w rolls royce, a ja spróbuję odczarować tę, której wypatruję w dali, ale o niej ciii...

* * *

Popołudnie spędziliśmy u Ani i Darka Kruczkowskich w Gierczynie. Zjadłem większość podanego do kawy ciasta, bo było smaczne.

Było też zielone z powodu dodania… pokrzywy. Ania jakoś tak zrobiła, że nie parzyła. Naprawdę!

Nie tylko ja utwierdzam się w przekonaniu o jej stopniowej zamianie w… wiedźmę. Naprawdę!