Wieś
Bystrzyca, Sołtysia Czuba i Pustak. Wilcza Jama, Niedźwiedzia Jama i Skalny
Wodospad pod Złotoryją, Krucze Skały pod Jerzmanicami. Wilkołak.
Nocowałem
w „Zaczarowanym Ogrodzie” w Proboszczowie, a wyjechałem o szarym świcie.
Ponieważ nie było mgły, wybrałem szwendanie się po wzgórzach wokół Bystrzycy. W
kilka minut później, jadąc boczną drogą do tej wioski, między drzewami
zobaczyłem, zaskakujący zarys dużej góry. Widok był niespodziewany, zapomniałem
o bliskim sąsiedztwie Ostrzycy, która w tamtej szarej i na pół sennej chwili
wydawała się wielką zjawą wyrastającą dokładnie na mojej drodze.
Szybko
znalazłem dobre miejsce na samochód i poszedłem polną dróżką celującą w szczyt
Sołtysiej Czuby. Byłem w tych okolicach już chyba dwa razy, ale tam jest tak
ładnie, że na pewno jeszcze wrócę. Chmurno było i szaro, ale mgła trzymała się
ode mnie na dobry kilometr.
Dróżką
wysadzaną drzewami wyszedłem na grzbiet zbocza i spojrzałem na rozległy widok:
w dole domu Bełczyny, za nią niewielkie wzgórza z mgłą między nimi, a wyżej
nagie pola pnące się po zboczach ku ścianie lasów porastających szczyt
wyraźnej, panującej nad całym otoczeniem, Ostrzycy. Obok niej i dużo dalej,
poprzez mgłę prześwitywał urżnięty szczyt Wilkołaka; w tamtej chwili jeszcze nie
wiedziałem, że za kilka godzin będę stać na jego szczycie. Poszedłem drugą
dróżką, poszedłem następną. Wędrowałem nieśpiesznie, zatrzymując się i swoim
zwyczajem gapiąc się na bliski krzew różany lub dalekie szczyty, ale w pewnej
chwili zorientowałem się, że nie widzę nie tylko odległej Ostrzycy, ale i nawet
bliższego Pustaka, zasłoniętych przez mgłę. Westchnąłem i wróciłem do wioski,
do samochodu. Miejsce wylotu we wsi ładnej dróżki zapisałem, na pewno wrócę
tam. Pojechałem pod Złotoryję realizować drugi plan dzisiejszego dnia, plan
„Mgła”.
Samochód
zostawiłem na parkingu przy drodze 328, blisko miasta, i poszedłem zielonym
szlakiem w stronę Doliny Drążnicy (dla ścisłości: nie jest to dolina, a
klasyczny jar). Są tam trzy ładne formacje skalne: Wilcza Jama – kilkumetrowej
głębokości grota w ścianie piaskowca, a niewiele dalej dwie skalne wnęki
przypominające wielkie okapy – Niedźwiedzia Jama i Skalny Wodospad. Strome,
miejscami nawet urwiste, zbocza jaru porośnięte czystym lasem, fantazyjne
kształty piaskowców, szlak meandrujący między drzewami – ładnie jest tam.
Wejście
do pierwszej groty osmolone jest ogniskiem, tu i tam leżą butelki lub puszki;
później butelki widziałem też w źródle na ścianie Kruczych Skał, a pod koniec
dnia mijałem dwóch chłopaków idących w górę z butelkami w rękach. Zabrali je ze
sobą w drodze powrotnej? Nie wierzę. Dobrze, że mało popularne są kaczawskie
szlaki, bo dzięki temu są czystsze.
Do
Kruczych Skał doszedłem zielonym szlakiem. Wiedzie on zboczem wydłużonego
wzgórza, podnóżami skał piaskowych. Ściany najwyższe, czyniące największe
wrażenie, są dokładnie na wprost budynku stacji PKP w Jerzmanicach. Jest tam
miejsce na zaparkowanie samochodu – to informacja dla leniwych lub mających
mało czasu. W części najwyższej ściana ma wysokość do dwudziestu metrów,
długość około stu i jest niemal idealnie pionowa i równa, ale skały ciągną się
na długości kilkuset metrów.
Na szczycie wznoszą się baszty skalne podobne do
tych, które spotkać można w najładniejszych miejscach Gór Stołowych lub na Lwóweckich
Skałach w Lwówku Śląskim – na drugim końcu Pogórza Kaczawskiego. Wyglądają jak
wielkie nadmuchane balony położone jedne na drugim i ściśnięte. Na górę można
wejść po schodach lub, z drugiej strony, zboczem. Tam też znaleźć można ścieżki
prowadzące na szczyty tych baszt; większość z nich poznałem, ale przed
najtrudniejszą zatrzymałem się: ścieżka trawersuje tam pionową ścianę półką
szerokości około 30 centymetrów. Kilkunastometrowa przepaść z jednej strony nie
przestraszyła mnie, ale wystające z drugiej strony ponad ścieżkę bulwiaste
skały owszem.
Skał ładnych, wartych obejrzenia i sfotografowania, jest tam
dużo, na przykład skalny mostek: niewielka formacja dwóch zapartych o siebie
skał, pod którymi jest przejście, co prawda tylko dla krasnoludków. Jest zawsze
ładny i zawsze pociągający kontrast: na szczycie pionowych skał rośnie
kilkumetrowy pas lasu, a bezpośrednio za nim zaczyna się pole zasiane oziminą.
Stojąc na brzegu tego pola przepaści nie widać, ale wystarczy wejść między
drzewa, żeby zobaczyć urywającą się ziemię pod nogami.
Podobnego
wrażenia, ale o większej intensywności, doznałem na szczycie Wilkołaka.
Byłem
na zboczu tej góry dwa lata temu, w zimie. Brakowało wtedy jednej godziny do
zmroku, głównie z tego powodu zrezygnowałem z wejścia na sam szczyt. Ten drugi
powód? Jest tam dość stromo, wtedy było dużo śniegu, trochę obawiałem się
drogi. Teraz było trzy godziny do zmroku, a z Kruczych Skał na zbocze Wilkołaka
droga zajmuje pół godziny, więc czasu miałem aż nadto. Poszedłem. Zmieniło się
tam, dróżki prowadzące na szczyt, w rejon czynnej kopalni bazaltu, są
ogrodzone. Kluczyłem, zawracałem, szukałem innej drogi nie chcąc przeskakiwać
ogrodzenia. W końcu znalazłem przejście: ogrodzenie kończyło się u podstawy
wierzchołka, po prostu obszedłem je uznając, że skoro nie ma ogrodzenia, iść
można, chociaż wiem, że to trochę naciągane tłumaczenie. Na szczyt wiedzie
wydeptana ścieżka, najwyraźniej wiele osób wchodzi tam. Owszem, miejscami jest
stromo, ale trudno nie jest; mając dobre buty i nieco rozwagi, wejście jest
bezpieczne, więc właściwie nie wiem, dlaczego zrobiło mi się gorąco na
podejściu.
Drzewa,
trawa, widoczne ścieżki, to wszystko urywa się na dystansie jednego kroku, a
dalej nie ma już nic, zieje szaro-czarna, rozmazana, niewyraźna przepaść.
Kilkudziesięciometrowe urwisko pogłębione jest o następne dziesiątki metrów
głębokością ogromnego dołu, z którego wywieziono miliony ton czarnej skały.
Coraz niższe skalne półki połączone serpentynami dróg dla ciężarówek, bazaltowe
ściany popękane w charakterystyczne i chwiejne – takie ma się wrażenie - słupy,
krzew dzikiej róży pochylony nad urwiskiem, jakaś asfaltowa droga urwana na
skraju przepaści. Nawet nagie drzewa wokół kopalni wyglądają jak martwe, a
wszystko to niesamowicie ponure, czarne lub szare, monstrualne, jakby dokopano
się tutaj do zasnutych dymem kuźni Pandemonium.
Trzydzieści
milionów lat ma ta góra, ściślej pozostałość po górze – zastygła gardziel
wulkanu, bazaltowy nek. Trwała niewyobrażalną przepaść czasu, a może tak być,
że za dziesięć czy dwadzieścia lat przestanie istnieć – rozstrzelana i
wywieziona przez ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz