W czasie czytania książki często wracało do mnie wspomnienie
“Ananke”, opowiadania Lema, w którym człowiek z anankastyczną osobowością
przekazuje bezbronnemu jak dziecko komputerowi swoje pokręcone wnętrze pełne
chorobliwych przymusów, a robi to w dobrej wierze i nieświadomie. Komputera nie
uczynił w ten sposób nieszczęśliwym, jak byłoby z człowiekiem, ale nieszczęście
na ludzi sprowadził.
Lem potrafi zadziwić wiedzą i przenikliwością.
Ileż to razy słyszałem pogardliwe, albo pełne smutku i
bezradności, słowa o ludzkim bydlęciu niemożliwym do poprawy! Człowiek był,
jest i będzie zły; człowiek człowiekowi wilkiem; zaostrzyć więzienny rygor,
wznowić karę śmierci! Ileż razy widziałem na ulicy rozzłoszczoną matkę bijącą
płaczące dziecko, albo babcię pouczającą swojego wnuka o konieczności słuchania
się, bo jeśli nie, to “ten pan zabierze cię i zamknie w ciemnym pokoju”.
Kiedyś, gdy się mocno wkurzę, zwymyślam taką babcię; pewnie nic to nie zmieni,
ale ulży mojej złości na nią. W telewizorni jakiś “polytyk” twierdzi, że
ojcowski pas wyprowadził go na ludzi, a na drugim kanale kapłan w imię swego
boga błogosławi wojsko jadące na wojnę. Straszne.
Wiele razy zastanawiałem się nad powodami ludzkiego
okrucieństwa i tego rodzaju głupoty, a zawsze byłem bezradny. Dlaczego już
młodzi ludzie, żyjący w bezpiecznych czasach, ludzie niedoświadczający
traumatycznych przeżyć, potrafią być pełni przemocy, pogardy i nienawiści?
(teraz wiem, że i oni mieli swoją traumę, tyle że inną i mało widoczną z
zewnątrz). Kiedyś, gdy interesowałem się historią drugiej wojny światowej,
zadawałem sobie pytanie o przyczyny przemiany Niemców, spokojnych przecież i
praworządnych rzemieślników, w naród, w którym tak wielu było zwyrodniałych
morderców. Później przeczytałem gdzieś o powszechnym w Niemczech na początku XX
wieku pruskim modelu wychowywania dzieci, w którym regułą było wymuszanie na
dzieciach bezwzględnego posłuszeństwa i okrutne karanie zachowań uznawanych za
niewłaściwe; wtedy wydawało mi się słuszne połączyć przyczynowo jedno i drugie,
ale w pełni zrozumiałem istniejący związek dopiero po lekturze tej książki,
mając także w pamięci książkę “Summerhill” Neilla, który napisał o rodzeniu się
przemocy i faszyzmu w dziecinnym pokoju, co i Miller potwierdza.
Lektura tych książek pozwoliła mi inaczej spojrzeć na
historię ludzkości – ów bezbrzeżny ocean wojen i okrucieństwa, historię, którą
skłonny byłem uważać za wynik mozolnego trudu wznoszenia się człowieka ponad
własne zło; nadal mogę ją sprowadzić do historii tego trudu, ale nieco inaczej
widzę przyczyny zmian. Teraz większą wagę przykładam do zmian relacji między
rodzicami a ich dziećmi – wcześniej raczej do świadomego dążenia dorosłych
ludzi ku dobru.
Nasz umysł jawi się tutaj jako najdelikatniejszy instrument,
przy którym wszelkie, najbardziej nawet wyrafinowane, wytwory naszych rąk są
prymitywne. Niesamowite jest tutaj ukrycie przed nami nas prawdziwych przez nas
samych, oraz potęga oddziaływań przeżyć najwcześniejszych i nieistniejących w
naszej świadomości.
Zadziwia bezbronność psychiki małego człowieka, wielka
łatwość jej skrzywienia, podatność na bodźce, których dorosły często w ogóle
nie zauważa, kontrast między możliwymi powodami zranienia dziecka, a wielkością
i trwałością skutków odciskających swoje piętno na całym jego życiu.
Jeśli mimo wszystko ludzie i całe społeczności ludzkie
funkcjonują, jeśli mimo tylu wewnętrznych kłopotów, rozdarć i sprzeczności
ludzie potrafią obdarzać się wzniosłymi uczuciami, jeśli są zdolni do empatii i
do przeżywania szczęścia, to można dostrzec tutaj kolejny powód zdziwienia (i
nadziei też): potrafimy dążyć ku dobru mimo wszystkich naszych wewnętrznych
ograniczeń.
Wstrząsająca i przygnębiająca książka, ale jednocześnie
książka niosąca wielki ładunek nadziei, pozwalająca uwierzyć w ludzi i w ich
naturalne dobro. Neill pisał o naszej, ludzkiej, skłonności ku dobru; zawsze,
ilekroć przeczytam takie słowa w jakiejś książce, wysysam z nich całą ich
głęboką treść nie tylko dla utrzymania swojej chwiejnej czasami wiary w ludzi,
co z powodu właśnie nadziei na lepszą przyszłość ludzkości.
Nasze zło nie rodzi się z nami, a jest nam wpajane, więc
prawdą jest twierdzenie o naszej naturalnej skłonności do dobra.
Te wnioski każą inaczej postrzegać ludzkie charaktery i
inaczej oceniać ludzi w jakikolwiek sposób złych, albo chociaż nieprzyjemnych,
także lepiej zrozumieć słowa Neilla piszącego o barbarzyństwie naszego wymiaru
sprawiedliwości i o konieczności leczenia przestępców jako ludzi chorych.
Przyzwyczajenie wespół z niezrozumieniem tego twierdzenia nie pozwala dostrzec
jego głębokiej wymowy: jeżeli człowiek jest zły, to znaczy, że jest chory, więc
człowiek zdrowy nie będzie człowiekiem złym! Czy można oczekiwać większego
pocieszenia i większej pochwały człowieka??
Ta książka jest też swoistym katharsis (czy swoistą?
Zajrzałem do wikipedii, ale i tam chyba nie bardzo wiedzą.), umożliwiającym
nieco głębsze oczyszczające wniknięcie w nasze wnętrze, nie wolne przecież od
lęków i zahamowań, jednakże największą dla mnie jej wartością – i książki
Neilla też - jest owa kusząca ogromnym urokiem wizja świata ludzi
żyjących w zgodzie z samym sobą, otwartych na innych ludzi, ufnych i pogodnych,
bez wewnętrznych powikłań i przymusów, bez swojego piekła rozpalonego w
dzieciństwie, które niemal każdy z nas nosi w sobie, płacąc za jego istnienie
depresjami, smutkami, nałogami i obawami.
Raj nie musi być rajem utraconym, ponieważ jego zaistnienie
zależy od odkrycia prawdy – tej, która może nas wyzwolić od naszych grzechów.
Oto garść pytań, na które trudno mi znaleźć zadowalające odpowiedzi.:
Ile z tego, co nas tworzy, jest naprawdę nasze jako rezultat
naszych świadomych decyzji i starań, a ile jest skutkiem, niechby dalekim,
niepamiętanych dziecięcych przeżyć? Pytając inaczej: ile naszych grzechów jest
naprawdę naszych, a ile naszych rodziców? Stawiając pytanie jeszcze inaczej,
można by zapytać się o zasięg naszej wolnej woli.
Czy nie należy zmienić zasad oceniania ludzi, uwzględniwszy
przeżycia ich wczesnego dzieciństwa? Jeśli weźmie się pod uwagę wielką siłę
nieuświadomionych oddziaływań na nas, to czy nie należy także zmienić nasze
prawodawstwo karne, oraz zasady odbywania kary pozbawienia wolności?
-------------------
Gdyby ktoś był zainteresowany tą tematyką, proszę zajrzeć tutaj, do tekstu mojej nieżyjącej już znajomej. Dzięki Dianie przeczytałem tę książkę.
Dziecko, to też człowiek, tylko to jeszcze takie słabe jabłuszko, które rośnie dzięki mocy swej jabłoni.
OdpowiedzUsuńTak, Janku, tylko ta moc łatwo przeradza się w siłę szkodliwą, a co gorsze, to zmiana następuje bez wiedzy i bez intencji rodziców. Chcąc dobrze, łatwo zepsuć to słabe jabłuszko.
UsuńTakie było dla mnie główne przesłanie tej książki.
Nie byłem ojcem idealnym, zbyt mało czasu poświęcając swoim dzieciom, ale starałem się okazywać im to, co jest ważniejsze od porad, nauk i rodzicielskich zakazów: szacunek należny istocie ludzkiej już od narodzin. Szacunek i miłość.
Jednak wcale nie mam pewności, czy ustrzegłem się przed błędami, za które moje dzieci będą płacić w swoim życiu.
"Nie jest sztuką zostać ojcem,
Usuńsztuką jest ojcem być". Takie powiedzenie kiedyś usłyszałem.
„Errare humanum est. Perseverare autem diabolicum”
„Błądzić jest rzeczą ludzką. Pozostawać w błędzie jest rzeczą diabelską”.
"Błędy to droga do prawdy". Fiodor Dostojewski.
Nikt z nas nie urodził się idealnym rodzicem.
Często nie mieliśmy dla swoich dzieci czasu, byliśmy zagonieni i zmęczeni, byliśmy zajęci jakimiś myślami. Wtedy nie przykładaliśmy do tego większej uwagi, a dziś po latach, pełnych doświadczeń, stwierdzamy, ze mogliśmy coś zrobić lepiej i czynimy sobie wyrzuty. Ważne jest to, że nie skrzywdziliśmy swoich dzieci i nie występowaliśmy przed nimi z pozycji siły.
Święte słowa: zostać ojcem to mały pikuś (nie ubliżając żadnemu facetowi), gorzej z byciem ojcem.
UsuńChociaż… większą sztukę widziałbym w byciu mężem, niż ojcem. Oj, to ciężka sztuka!
Tak pozycja siły jest tutaj wykluczona, ale wykluczona na równi z wszelkim szantażowaniem dzieci, jakimkolwiek wymuszaniem na nich pożądanych zachowań, na równi ze straszeniem. A przy tym wcale nie o to chodzi, żeby dziecku pozwalać na wszystko, a do takich właśnie wniosków dochodzą niektórzy rodzice. Ech, trudne to wszystko.
Pozostawać w błędzie jest rzeczą diabelską? Więc muszę wysłać te słowa do mojego szefa, który miewa paskudny zwyczaj przymuszania do swoich prawd. Ściślej pisząc: do swoich „prawd” :-)
Oj, uśmiałem się, Krzysztof. Bycie mężem, to sztuka sztuk.
UsuńPo przeczytaniu postu Aniki, mogę dodać, że w kilku źródłach wyczytałem, że Hitler często był pod wpływem (w owym czasie znanych) narkotyków. Niestety nie pamiętam jakie to były środki.
UsuńCóż, zażywanie narkotyków mogłoby być wytłumaczeniem tak wielu błędnych decyzji Hitlera. Wiem, że alianci zrezygnowali z dalszych planów zamachu (po pierwszych nieudanych) na Hitlera, dochodząc do wniosku, że lepiej, aby on dowodził, a nie po jego śmierci zawodowy generał. Lepiej dla aliantów.
UsuńJanku, jutro odwiozę wnuczkę do jej rodziców, a wieczorem będę już w Lesznie. W poniedziałek do pracy :-(
Ale za to w następną niedzielę pojadę w góry:-)
Ciekawy temat, ale jak dla mnie ujęty zbyt ogólnikowo, albo zbyt szeroko, co uniemożliwia mi odniesienie się do całości.
OdpowiedzUsuńA więc niech będzie jedno zdanie:
"Raj nie musi być rajem utraconym, ponieważ jego zaistnienie zależy od odkrycia prawdy – tej, która może nas wyzwolić od naszych grzechów".
Czy zacytowałeś je czy jest ono Twoje? Co masz na myśli?
Nie wiem po co raj? Czym jest raj, poza wyobrażeniem idealnej sielanki? - wystarczy żeby było dobrze.
Czy są różne prawdy? Ta, która może nas wyzwolić od naszych grzechów i druga - która nie może wyzwolić?
A co jeśli odkrycie prawdy (i o czym?) będzie tak bolesne, że połamie nas na dobre lub wyzwoli pragnienie powetowania strat?
Każdy z nas był dzieckiem i przeżywał to, co ogół dzisiejszych dzieci. Wbrew pozorom niewiele się zmieniło. Babcia strasząca wnuczka ciemnym pokojem sama była w nim zamykana lub podobnie straszona/gnębiona. A teraz stoi bezradna i sięga po środki, które... zna.
Traumy wyniesione z wojen, okresów upodlenia i nękania miewają długie ręce, często nasze "grzechy" są po prostu dziedzictwem, które nieświadomie przyjęliśmy od rodziców, a oni od swoich.
Wszystkie grzechy stają się i są nasze - te, które popełniliśmy i te, których nie potrafiliśmy zidentyfikować i odrzucić - wyplenić, znaleźć inne rozwiązanie/ sposób postępowania.
Hm, tyle tego, że i moja wypowiedź jakby jest o niczym.
Niedawno oglądałam film dokumentalny - wiedziałeś o tym, że niemieckie wojsko, łącznie z dowództwem i Hitlerem, raczyło się metamfetaminą?
W pełni oryginalne nie są te słowa, chociaż i nie są cytatem. O prawdzie, która wyzwala, mówiło, jak sądzę, wielu myślicieli, także przywódców; podobnie o wiecznym raju, który można sobie wyobrazić tylko jako raj utracony.
UsuńAniko, właśnie o to chodzi, że raj wyobrażamy sobie jako miejsce w gruncie rzeczy nudne, a to świadczy o braku możliwości wyobrażenia sobie szczęśliwego życia jako wiecznej sielanki bez kłopotów, bez dążeń, do których trzeba dojść nie bez trudów. Łatwiej wyobrazić sobie raj, którego ledwie się posmakowało, a już się straciło. Może dlatego więcej jest znanych historii Adama i Ewy, Romea i Julii, Abelarda i Heloizy, niż szczęśliwych związków trwających dziesięciolecia. Może dlatego więcej było (i zapewne jest) wyobrażeń piekła, niż raju.
Ale, Aniko, zapewne wtedy, gdy pisałem te słowa (a tekst ma już kilka lat), nie myślałem o tych wszystkich odniesieniach literackich, a o obrazie, jaki zaczął mi się pojawiać w wyobraźni pod wpływem lektury tej książki i wcześniej dwóch podobnych. Obrazie człowieka szczęśliwie żyjącego w zgodzie w naturą i z innymi ludźmi, człowieka spełnionego i cieszącego się życiem. Uwierzyłem w możliwość zupełnego przemodelowania świata, gdyby wszyscy ludzie mieli za sobą ze wszech miar dobre dzieciństwo – bez lęków, z którymi muszą się później borykać. Czyż nie rajska to wizja? Czyż nie jest tracona, i to nie raz, a tyle razy, ilu dorasta pokręconych wewnętrznie ludzi?
Od razu przyznam, że moja wizja – i za nią cytowane słowa – nie są wnioskiem psychologa, bo tej wiedzy ledwie liznąłem, a raczej marzeniem, lecz nie pozbawionym podstaw istniejących niechby tylko in spe.
Prawdą jest, że nierzadko przelewamy na swoje dzieci zaznane w dzieciństwie lęki, jednak nie jest to działanie automatyczne (chociaż na ogół nie jest uświadomione), nie jest w sposób absolutny nieuniknione. Możemy przerwać ten pokoleniowy ciąg swoją wiedzą i wolą. Tego rodzaju zmiany są. Może i niewielkie, ale są.
Tak, prawdy są różne. Te banalne, i te odkrywcze. Prawda o sile i trwałości wpływów dorosłych na umysłowość małego człowieka należy do tych prawd, które mogłyby wyzwolić nas, ludzkość, od wielu zmór. Ta prawda raczej nie złamie nikogo, chociaż u wielu wrażliwych ludzi może zburzyć obraz ich samych jako idealnych rodziców.
O braniu tego narkotyku przez wojska niemieckie nie słyszałem; wydawało mi się, że to nowa substancja, nieznana w czasie drugiej wojny. Gdy przeczytałem Twoje słowa, sięgnąłem po informacje o metamfetaminie w internecie. Autorzy czytanych tekstów są zgodni w opisie szybkich destrukcyjnych działań tej trucizny na ludzki organizm; oglądałem trochę zdjęć ludzi biorących ten narkotyk przez parę lat, ich wygląd był szokujący. Zaznaczając, iż guzik o tym wszystkim wiem, dziwię się, że nie słyszałem o takich przypadkach wśród żołnierzy niemieckich. Może brali małe dawki? Nie wiem.
Nie znam wojny, na szczęście, ale przez dwa lata byłem w wojsku, trochę słyszałem o wojnie od naocznych świadków, od moich rodziców, a takie informację różnią się zasadniczo od wyczytanych w książkach, których też sporo przeczytałem. Jakieś blade pojęcie mam o tym wszystkim, co nazywamy wojną. To coś, co ludzi niszczy odzierających ich z człowieczeństwa, dlatego łatwo uwierzę w każdą nowo poznaną potworność wojny.
25 lat pracy w szkole udowodniło mi, że za każdym dziecięcym błędem stoi nieodpowiedzialny dorosły. Sztuką ogromną jest po dziecięcej traumie otrząsnąć się i nie powielać błędów. Niestety niewielu się to udaje (patrząc z perspektywy nauczyciela, który widzi zachowanie dorosłego już wychowanka w stosunku do dziecka i pamiętając go w wieku szkolnym). Na szczęście czasem dziecku udaje się podnieść że straszliwego upodlenia i nie powielać błędów rodziców.
OdpowiedzUsuńNie mogę zgodzić się z twierdzeniem Aniki, że przeżywaliśmy to co ogół obecnych dzieci. Po pierwsze nie ma czegoś takiego jak ogół, po drugie świat bardzo się zmienił.Nagromadzenie negatywnych doświadczeń współczesnych dzieci jest porażające i pochodzi że źródeł, o których my nie mieliśmy pojęcia.
Dobry wieczór, Anno.
UsuńTo, co piszesz, to prawda i tylko prawda, u Ciebie dodatkowo poparta doświadczeniami wyniesionymi z pracy, ale Alicja Miller pokazała mi, że jest jeszcze gorzej. Nie, może nie tyle gorzej, co trudniej, ponieważ trwałe negatywne piętno może na dziecku odcisnąć drobiazg, na który dorosły w ogóle nie zwróci uwagi. Tutaj znowu przypomina się Proust, który latami nie mógł wybaczyć matce, że któregoś wieczoru nie przyszła do jego sypialni pocałować go na dobranoc, jak zwykle to robiła. Albo… nie wiem, książkę czytałem kilka lat temu i nie mam praktycznych doświadczeń, jakie ma psycholog dziecięcy… Albo, na przykład, lekceważenie, czy nawet wyśmiewanie się z dziecka rozpaczającego nad zepsutą, czy zgubioną, swoją ulubioną zabawką. Dla dorosłego to drobiazg: nie ma, to kupi się drugą, nad czym tutaj rozpaczać? A dla dziecka to może być tragedia, i wtedy, gdy oczekuje od rodzica wsparcia, pocieszenie, doznaje lekceważącego śmiechu. Dziecko może poczuć się wtedy odtrącone, osamotnione; może poczuć, że nie zawsze znajdzie w rodzicu wsparcie. Ponieważ rodzic jest dla małego człowieka wyrocznią, ta sytuacja, o której dorosły zapomni już na drugi dzień, może odcisnąć trwałe piętno na jego psychice.
To oczywiście przykład laika, jakim jestem. Drugim powodem mojego zdumienia zaznanego w czasie lektury książki była częsta duża odległość przyczyny od skutków. Dziecko wypiera ze świadomości złe doświadczenia, ale te lokują się czasami zupełnie w innym miejscu jego psychiki. Tutaj przypomina mi się autentyczny przykład przeczytany w książce napisanej przez psychologa dziecięcego: chłopiec kradł zegarki i je rozbierał. Poza tym był zupełnie normalnym dzieckiem z tak zwanej porządnej rodziny. Skąd u niego ta dziwaczna przypadłość? Otóż okazało się, że rodzice mówili mu o bocianach, o kapuście, a on oczywiście wierzył, ale któregoś razu zobaczył rodzącą sukę. Widok ten nie pasował mu do słów rodziców. No i – tutaj jest jądro dziecięcych kłopotów – święcie wierząc w słowa rodziców, wypierając ze świadomości możliwość ich kłamania, przeniósł swoje wątpliwości na zegarki. Tam, w ich środku, jak z brzuchu domowej suczki, szukał prawdy. Gdy psycholog wyjaśnił mu stan faktyczny, chłopiec zaprzestał procederu kradzieży zegarków i zaglądania do ich wnętrz.
Wymowa tej książki była dla mnie silnie wstrząsająca obrazem siebie jako rodzica. Ileż błędów mogłem popełnić nie wiedząc o nich? Popełnić nawet w dobrej wierze, jak ta babcia strasząca wnuka na ulicy zabraniem go przez obcego, czy jak tamci rodzice opowiadający banialuki o kapuście. Ja chociaż tego błędu nie robiłem. Pamiętam swoje zdumienie naturalnością przyjęcia wiedzy o sposobie pojawiania się człowieka na świecie u mojej małej wtedy córki. Naturalnością, na którą nas, dorosłych, wychowanych w przekonaniu, iż ta wiedza jest zła czy szkodliwa, trudno się zdobyć bez wspomagania się swoimi przemyśleniami i wiedzą.
Korzystając z okazji, dodam, że ten tekst napisany był jako opis moich wrażeń po lekturze książki i przeznaczony był do opublikowania na stronie biblionetka.pl, gdzie od kilku lat jest dostępny. Tekst jest quasi-recenzją, bez moich ambicji bycia tekstem wyjaśniającym mechanizmy dziecięcej psychiki.
Anno, dwie godziny temu wróciłem do Leszna, urlop już za mną. Jutro wracam do pracy.
Wiesz błędy nieuświadomione to jedno, a błędy świadome, wręcz popełniane z premedytacją, to drugie. No i jeszcze te, które widzimy dopiero po latach. Patrząc na swoje dzieci nieraz widzę, które sytuacje z dzieciństwa mają wpływ na ich obecne decyzje.
UsuńŚwiadome i popełniane z premedytacją? To już kryminał. Czasami, gdy poznam jakąś okropną historię rodzinną, powraca do mnie myśl o przyznawaniu prawa posiadania dzieci. Nie, nie jestem za jakimikolwiek regulacjami prawnymi w tej dziedzinie, ale myśli takie pojawiają się razem ze zdumieniem. Bo oto każda, nawet najprostsza, praca zawodowa wymaga jakichś uprawnień, skończonych kursów, studiów i doświadczeń, a do dzieła najtrudniejszego – wychowywanie małego człowieka, tak bardzo podatnego na wszelkie wpływy – nie są wymagane żadne umiejętności.
UsuńAniu, patrząc na swoje dzieci, przyglądając się relacjom z nimi, miewam podobne myśli do Twoich.
Ta.... aby prowadzić wózek widłowy trzeba mieć kurs, a do wychowywania dziecka nie. Mnie też to przeraża.
UsuńTo prawda, Aniu. Obecna sytuacja nie jest dobra, albo może lepiej napisać, że nie jest logiczna, ale z nią jest trochę tak, jak z gospodarką wolnorynkową: ma mnóstwo wad, ale lepszej nie wymyślono.
UsuńTylko skrzywdzonych dzieci szkoda…