Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 13 października 2016

Jesienne wrażenia i chwile


021016

Pełnia lata powoli zmieniła się w jesień, a ta najpierw eksperymentowała z kolorami słońca i barwami zachodów, teraz bawi się pędzlem i paletą impresjonisty, malując żółcią, czerwienią i brązem liście drzew. Patrzę na jej poczynania próbując nazwać swoje nastroje, wrażenia pojawiające się gdzieś na obrzeżach świadomości, echa budzone we mnie przemianami przyrody. Jak słowami wyrazić mam wrażenia, skoro te obywają się bez słów, skoro są jak wspomnienie smaku z dzieciństwa, albo jak widziany przez chwilę ślad jutrzenki na chmurnym niebie? Jak ulotność zamienić na słowa? W końcu usiadłem przy laptopie w nadziei pojawienia się słów zdolnych chociaż w części wyrazić to, co czuję, gdy zawieszę dłonie nad klawiaturą. Ta chwila jest czarodziejska: jest początkiem, niecierpliwością oczekiwania, nadzieją spełnienia, jest erotyką pisania, wstępem do aktu tworzenia. Czasami, tylko czasami, udaje się sztuka największa ze wszystkich z pisaniem związanych: wykorzystując słowa jako nośnik, pokazać drugiemu człowiekowi swój obraz świata, swoje wrażenia i chwile.

W tym największa trudność i największa wartość pisania.



Gdy wyszedłem z podziemnego przejścia idąc do sklepu, na skwerze przy chodniku zobaczyłem grupę drzew. Rośnie tam brzoza i kilka niewielkich lip; są nadal zielone, chociaż wśród liści wyraźne są już ślady jesieni, a w trawie pod nimi leżą pierwsze opadłe liście i mnóstwo języczków lipowych lotek z nasionami; tuż obok biegnie wąska ścieżka skrótu wydeptana w trawie. Świecące słońce uwydatniało barwy zieleni, żółci i jasnych brązów, a ścieżka, jak wszystkie one, zapraszała.

Pod wpływem tego zwykłego widoku zatrzymałem się zaskoczony siłą wrażenia - tego pierwszego, nie rozumowego, odruchowego, najbardziej autentycznego i przez to najcenniejszego. Otóż poczułem ciepło i radość. Po chwili ruszyłem dalej, śpieszyłem się, niewiele mając czasu do rozpoczęcia pracy i dopiero później, gdy myślami wróciłem do tej chwili, próbując zrozumieć swoją reakcję, dostrzegłem podobieństwo do ciepła i radości odczuwanych w chwili zobaczenia przyjaciela po długim niewidzeniu się lub żony po długiej rozłące. Widok, jakże typowy dla tej pory roku i dobrze znany, jest mi po prostu bliski.

Napisałem o cieple i radości jak o dwóch odczuciach, ale tak naprawdę jest jedno, radosne i ciepłe jednocześnie, a gdy podejmuję próby przyjrzenia się mu, odkrywam w nim liczne tony – jak zawsze, w każdym moim wrażeniu.

Dwadzieścia lat temu widziałem błyszczące w słońcu czerwone muchomory pod brzozami, wśród zielonych źdźbeł traw i żółknących liści. Zapamiętałem ten widok i tamtą chwilę. Jest dla mnie, obok wielu podobnych widoków i chwil przechowywanych pieczołowicie przez moją pamięć, symbolem, ideą właściwie, wczesnej jesieni – pięknej pory roku. Mam zdjęcia tych grzybów, zeskanowałem je ze starej kliszy i podpisałem wymownym tytułem: Te muchomory.



Jesień jest u mnie porą dużych zmian w pracy i zmiany rytmu upływu czasu: końcem sezonu karuzelowego, początkiem pracy stacjonarnej, w warsztacie, i jednocześnie początkiem jazdy swoim samochodem po ponad półrocznej przerwie.

Tak, brakuje mi jazdy moją vectrą; lubiłem i lubię kierowanie, zwłaszcza, gdy nie muszę pędzić. Może działa tutaj kontrast warunków jazdy między moim oplem a firmową starą ciężarówką, a może nie miałem jeszcze czasu przywyknąć, dość, że jazda tym samochodem jest dla mnie przyjemnością, pieszczeniem zmysłów, odpoczynkiem. Ale dość, nie o samochodzie miałem pisać.

Jesień jest także początkiem wyjazdów w góry, a jak ważne są dla mnie te wyjazdy dla utrzymania równowagi psychicznej w mojej zwariowanej pracy, uświadomiłem sobie kilka lat temu, gdy obserwując przemiany lata w jesień, poczułem radość i niecierpliwość, a nie odczuwany wcześniej smutek z domieszką żalu.



Niemal cały dzień naprawiałem oświetlenie karuzeli siedząc na klocku, klika kroków od chodnika ulicy, wzdłuż której zasadzono klony jawory. Kręcąc jakimiś śrubkami podnosiłem głowę i patrzyłem na drzewa. Wiele liści jest już żółtych, niektóre brązowe, zbrązowiały też kiście skrzydlaków, wokół pni rozlewają się kolorowe plamy liści. W słońcu, pod błękitnym niebem, widok ten, tak charakterystyczny dla tej pory roku, podoba mi się. Tchnie ciepłem, natomiast przy wspomnieniu kwietnia pierwszym wrażeniem jest odczuwanie zimna. Nie widok budzenia się roślin, nie kwitnienie, a właśnie zimno.

Niewielkie liście, często jeszcze w pąkach, drzewa nadal zimowe, czarne, a pod nimi szarobrązowe resztki zeszłorocznych roślin, wśród których, głębiej, przy ziemi, widać nieśmiałą zieleń nowych roślin. Kwiecień jest dla mnie miesiącem na poły jeszcze zimowym; kwitnienie kwiatów i rozwój liści odbywa się jakby na przekór zimie i te kolorowe drobinki nie przesłaniają nagich jeszcze drzew.

Pierwsze żółte liście na drzewach, kapelusze grzybów, kuleczki nasion lip lub czerwone owoce jarzębin leżące na brzegu drogi, drobne listeczki brzozy zaplątane między źdźbłami zielonych jeszcze traw – to są pierwsze obrazy pojawiające się we mnie na myśl o końcu lata i o jesieni. Wrażenie ciepła nie zanika (chociaż nie jest już tak intensywne) nawet w mglisty lub chmurny dzień, albo gdy patrzę na nagą już brzozę z kilkoma ostatnimi listkami. Wyznam, iż wtedy brzoza kojarzy mi się z kobietą w wieku mocno średnim i z jej staraniami podobania się; rozczulają mnie obie i ujmują.



Kiedyś, wiele lat temu, przeczytałem w książce mało znanego kaszubskiego pisarza piękne słowa o pragnieniu zatrzymania wschodu słońca. Można je przeczytać tutaj, są na końcu mojej recenzji jednej z książek tego pisarza. Patrząc na zachód słońca, często szepczę te słowa Kaszuba nieco je zmieniając:

Chciałbym, aby zachód słońca zastygł mi na dłoni…

Z czasem dotarło do mnie, iż w przyrodzie bardziej cenię pełnię rozkwitu i zamieranie, niż budzenie się po zimowym śnie i rozwój. Większe wrażenie czyni na mnie zachód słońca, koniec lata i jesień, niż wschód i wiosna.

Gdy oglądam wschód słońca, myślę: niech się dzień stanie, ale gdy widzę chowające się za horyzont słońce, odczuwam pragnienie zatrzymania go: niech się jeszcze nie kończy ten dzień! Podobne myśli budzą we mnie wiosna i jesień. Stałym swoim zwyczajem próbuję dojść do przyczyn takiego widzenia i reagowania, ale jednoznacznej odpowiedzi nie znajduję. Być może jakaś ich część leży w nostalgicznych cechach mojego ducha, a może po prostu jesień jest dla mnie początkiem sudeckich wędrówek.

Kilka dni temu moja koleżanka zwróciła mi jakże słuszną uwagę, iż tak jak ja nie zrozumiem ludzi zmieniających co kilka lat koszmarnie drogie samochody na nowe, jeszcze droższe, tak oni nie zrozumieją mojego wstawania nad ranem w niedzielę i dalekiej podróży dla chodzenia cały dzień po wertepach, nierzadko w deszczu czy po błocie. To prawda. Dwa światy dlatego są dwoma, że znacznie się różniąc, nie mają możliwości zrozumienia się. Zresztą, jak tamtym wytłumaczyć moją potrzebę wędrówki, skoro nie bardzo potrafię wytłumaczyć jej sobie samemu?…

Jak nazwać i wytłumaczyć zew drogi, stawianie łazęgi w nierzadko zimny i chmurny dzień nad urok niedzieli spędzonej w fotelu, z książką w ręku? Niedawno przyszło mi do głowy, iż osobie mądrze wierzącej miałbym szansę wyjaśnić moje wstawanie nad ranem pragnieniem poznawania świata jako dzieła bożego, odczuwany podziw uznając za formę modlitwy czy dziękczynienia. Chyba nie jestem daleki od takiego widzenia swoich wyjazdów, skoro czasami czuję coś dziwnego i jednocześnie wspaniałego, coś, co nazywam bliskością sacrum.

Próbując zrozumieć siebie, łączę jesienną nostalgię – łagodną i zamyśloną, oswojoną przez tyle lat towarzyszenia mi, a nawet lubianą – z dążeniem ku horyzontowi, z wędrówkami. Potrzeba drogi byłaby tutaj przejawem nostalgii, a wędrówka ponawianymi próbami jej gaszenia.

Idę więc, pielęgnując w sobie nadzieję na bezowocność tych prób.


Wieczorem słuchałem Patetycznej Czajkowskiego. Chciałbym chociaż raz w życiu poczuć w głowie coś tak wspaniałego, co musiał czuć twórca tego piękna. Wierzę, że nie byłoby to tylko poczucie bliskości sacrum, ale wprost Olimp przeżywania.



12 komentarzy:


  1. (...)Aż wreszcie, depcząc pierś obłoku,
    Jakiegoś Boga mając w oku,
    Z duszą na wschodzie i zachodzie,
    Stanąłem blady w tym ogrodzie!
    Tam każde drzewo jest zaklęte,
    Tam są topole wniebowzięte,
    Kaskady drętwe, w snach skąpane,
    Mocą obłędów sfałdowane,
    I takich jezior tonie sine,
    Że straszno spojrzeć w ich głębinę,
    Że straszno spojrzeć w ich zwierciadła,
    By twarz ci nagłe nie pobladła,
    Gdy ujrzysz skryte w nich widziadła.

    Pod jednem drzewem niezbadanem,
    Zaczarowanem, obłąkanem,
    Gdzie każdy liść od marzeń kona,
    Nawpół stworzona, wpół wyśniona,
    Królewna cudna odpoczywa!
    Z skroni jej warkocz wonny spływa,
    Spływa i wpływa w alej głębie,
    Zwisa na każdej skały zrębie,
    Po wszystkich ścieżkach tak się ściele,
    Jak czarodziejskie jakieś ziele,
    A w górze — srebrem pałająca,
    Niewyczerpana głąb miesiąca!(...)

    Bolesław Leśmian - Ogród zaklęty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Janku.
      Kiedyś, wieki temu, czytałem ten wiersz. Zaniedbuję poezję, a ta klasyczna czyni na mnie wrażenie.
      Powiem Ci o moim wrażeniu: otóż czytając wiersz, pomyślałem, że mógłby być poetycką ilustracją do moich „Chrośnickich Kop”.
      Chciałbym poznać Twoje zdanie, Janku.

      Usuń
    2. Krzysztof, w Twoich tekstach ja widzę poezję.
      I to jest bardzo dobra myśl.

      Usuń
    3. Janku, jestem prozaikiem; jeśli daje się odczuć poezję gdzieś w moich tekstach, to zasługa chwil. To w nich tkwi poezja, tylko ślepi bywamy, zapędzeni i nie nastawieni na patrzenie.

      Usuń
  2. Czytałam Twoje refleksje w piątkowy poranek- pierwszy i póki co jedyny z przymrozkiem. Brak przymrozków sprawił, że przyroda wcale się do zimy nie szykuje... Owszem jest chłodniej (ostanie dwa tygodnie były szare, bure i deszczowe, ale deszcz potrzebny), ale drzewa się zielenią, kwitnie dzika róża, jedynie klon powolutku zrzuca liście. Twój post wprawił mnie więc w zdziwienie... Ciekawe te Twoje jesienne refleksje, to Twoje oczekiwanie, podniecenie tym, co ma nastąpić. Dla mnie jesien też jest czasem szczególnym, ale z zupełnie innego powodu: z jednej strony to przecież czas moich urodzin ( a ja bardzo lubię swoje urodziny),urodzin Chudej, Dnia Edukacji Narodowej, z drugiej czas pamięci o bliskich zmarłych (mama zmarła 2 dni po mich ósmych urodzinach, czyli 40 lat temu). Jest zatem ta moja jesień symboliczna, zmienna w pogodzie i nastrojach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 48?? Trudno mi uwierzyć. Aniu, czy Ty aby nie dodajesz sobie lat?
      Dla mnie jesień też jest zmienna. Podoba mi się pierwsza jej część, ta druga, późnolistopadowa, już nie bardzo, chociaż i ta jej część ma istotne dla mnie przewagi nad kwietniem, a wynikają one z charakteru mojej pracy. Kwiecień mam bardziej zapracowany, to początek sezonu karuzelowego i uwiązania do zakładu pracy, w listopadzie nie tylko mam mniej pracy, mam też wyjazdy w góry, no i oczywiście zbliżający się czas zimowego urlopu, wyjazdu do domu na dwa tygodnie, świąt wśród swoich. To dla mnie czas prawdziwie świąteczny, natomiast w święta wiosenne, wielkanocne, zawsze pracuję.
      Kwitnie dzika róża? To chyba drugi raz? Jak to jest z jej kwitnieniem, Aniu?

      Usuń
    2. Mam przed blokiem różę, która kwitnie od wiosny. Nie było dnia, by jakiś kwiat nie zakwitł. I kwitnie nadal... a ja mam codziennie świeże płatki do herbaty.

      Usuń
    3. Będąc w czerwcu w Górach Kaczawskich zauważyłem oszczędność kwitnienia tych róż. Widziałem kwiaty przekwitnięte, ale i mnóstwo pąków, które czekały na swoją kolei. Nie wiedziałem jednak, że czekać mogą aż tak długo. Zazdroszczę Ci widoku ich skromnej urody.
      Płatki róży do herbaty… Jakież to dla mnie egzotyczne i ciekawe!

      Usuń
    4. Pamiętaj, że na Wybrzeżu prawie nie ma zimy, więc róża kwitnie dopóki nie pojawi się konkretny mróz.
      Nasze mieszanki ziołowe niejedna osobę wprawiają w osłupienie.

      Usuń
    5. Skutek braku mrozu (i większej wilgotności) zauważyłem w UK: tam rośliny kwitły jak zwariowane. Kosze zawieszone na lampach ulicznych nie mieściły kwiatów, które jakby spływały do ziemi; brały też w posiadanie stare kamienne mury angielskie, a uliczne śliwy wiśniowe już w lutym były całe różowe.

      Usuń
  3. Zupełnie inny wymiar jesieni:-) wszystkich jakby usypia, spowalnia w działaniu, a Ty łapiesz wiatr w skrzydła; odczuwam podobnie ... spacer po łąkach, w pobliskim lesie, obserwowanie przyrody jako dzieła bożego budzi w sercu dziękczynienie, może nawet jest milszą Bogu modlitwą niż bezmyślne odhaczanie coniedzielnego obowiązku ... ale to jest mój punkt widzenia; te muchomory ... to bardzo budujący obraz, bo jak mawiał mój ojciec: jak są muchomory, to są i inne grzyby:-) tę prawidłowość obserwuję i ja, nie ma na Pogórzu muchomorów, nie ma też i innych grzybów; bardzo refleksyjny wpis;
    mamy na Pogórzu specyficzną różę - francuską, charakterystyczną dla muraw ciepłolubnych, ale one teraz nie kwitną, szkoda:-) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ja, osoba niereligijna, mogę cokolwiek powiedzieć o Bogu (ale czyż wierzący znają go lepiej?), to przytaknę Ci, Mario. Wydaje mi się logiczniejsza przewaga tego rodzaju modlitwy nad spełnianiem obowiązku, bo prawdziwsza, autentyczniejsza, z serca płynąca.
      Nie byłem w tym roku na grzybach ani razu i niewiele pocieszają mnie wieści, że grzybny ten rok nie był. Ty przecież wiesz, że urok grzybobrania nie tylko w grzybach.
      Nawiasem mówiąc zauważę, iż to słowo, grzybobranie, jest z innej epoki i nie pasuje do obecnych czasów szukania grzyba, czasami dość długiego szukania. Wspominam opowieść mojej mamy o takim prawdziwym grzybobraniu: po napełnieniu koszy i worka zrobionego z koszuli dziadka, babcia wysłała go do domu po furmankę. Mama mówiła, że gdy skończyły się słoiki i słoje, napełnili grzybami dużą beczkę. To było prawdziwe grzybobranie:-)
      Dziękuję, Mario, za obecność.

      Usuń