020325
Taki był ranek, a niewiele się różnił od południa. Początkowo był lekki mróz, później tylko nieco cieplej, zimny wiatr wciskał się pod kołnierz, powietrze było mgliste i szare, ani śladu słońca. Czarno-biało i buro, owszem, ale spróbujcie zobaczyć te pagóry, drogi i drzewa zielone, w słońcu. Mnie się parę razy udało, a te wyobrażone widoki były tak ładne, że wrócę tam sprawdzić swoją wyobraźnię. Taka aura, nieprzychylna przecież człowiekowi i – delikatnie mówiąc – mało powabna, budzi we mnie przeciwstawne wrażenia. Te negatywne, ze śladami dystansu a nawet niechęci, są oczywiste, ale przecież nie rezygnuję z wędrówki ani jej nie skracam. Idę znajdując pewien trudny do jednoznacznego uzasadnienia urok pod tą zimową szarością. Może po prostu dzięki niej budzą się miłe myśli o powrocie do ciepłego domu, o kominku z polanami płonącymi chybotliwym ogniem, o istnieniu gdzieś tam, niechby i daleko, ale czekającego na mnie bezpiecznego i mojego miejsca. Słuchając siebie wydaje mi się, że jest jeszcze coś, co skłania mnie do wędrówki w taki dzień. Plącze mi się po głowie myśl o konieczności wykorzystania danego mi czasu, którego mam przecież coraz mniej. Nie mogę go stracić na głupstwa, a w miarę upływu dni i lat coraz więcej zajęć tak właśnie oceniam. Zostaje niewiele, a wśród akceptowanych zajęć jest właśnie takie jak dzisiejsze sam na sam z przyrodą i drogą pod gołym niebem, niechby i szarym. Jest i zwykła satysfakcja: byłem, szedłem, patrzyłem. Nie przesiedziałem dnia przy laptopie czy książce, nie poganiałem czasu, a próbowałem wziąć z niego ile potrafiłem.
Spójrzcie na to zdjęcie. Szary wśród szarości badyl, prawda? A przecież to jest cykoria podróżnik, ta sama, która nieodmiennie i od lat czaruje mnie pięknem swojego kwitnienia. Czy z nią nie jest tak jak z nami? Kiedyś pełnymi urody młodości, a dzisiaj... Czuję, aczkolwiek nie w pełni rozumiem, że skoro tamten letni świat tak wiele ma dla mnie uroku, tak bardzo jest oczekiwany, nie mogę odrzucić jego zimowego oblicza. Wszak przyjdzie czas cudownej przemiany i odrodzona – a więc ta sama! – Natura znowu będzie mnie czarowała.
Kilka dni wcześniej, jadąc szosą między Zwierzyńcem a Szczebrzeszynem, widziałem pasmo nieznanych mi a malowniczych wzgórz, dzisiaj je poznałem. Południowa część trasy jest szczególnie urozmaicona, ale na północnej, bardziej płaskiej, kusi przestrzeń i wołają drogi biegnące długimi wstęgami po odległy tam horyzont. Widząc na jego linii kępę drzew odległych o parę kilometrów, uczyniłem je punktem granicznym szlaku: dojdę do nich i zawrócę.
Na zdjęciu widać je w głębi, na tle nieba.
Nie zliczę, ile razy kijami zgarniałem błoto z butów. Oczywiście nie dla estetyki, a zmniejszenia ich ciężaru. Przy okazji napiszę o jasnej plamie widocznej na prawym. Otóż te buty uciskały nasady palców od góry, a że są w dobrym stanie, trzeba mi było jakoś je usprawnić. Zszyłem dwie cienkie i miękkie skórki wkładając między nie cienką gąbkę, a następnie tak zrobione „poduszeczki” przyszyłem do języków. Chronią palce przed urażaniem ich zginającą się grubą skórą cholewki. Owa plama to kawałek skórki naklejony na wierzch języka dla uszczelnienia szwu. Wydałem grosze, chociaż czasu poświęciłem sporo, ale w rezultacie mam wygodne buty na całe lata wędrówek. Szczerze mówiąc mam takich butów kilka par, ale przecież słusznie się mówi, że od przybytku głowa nie boli. Stopy też nie bolą.
Cały dzień towarzyszyła mi linia energetyczna. Nawet jeśli skręciwszy gdzieś traciłem ją z oczu, niewiele dalej nagle pojawiała się – albo w pobliżu, albo wprost nad głową. Jest jedną z większych linii, o napięciu 110 tysięcy voltów. Ile to jest? W domu mamy 230 voltów. Nie wchodząc w szczegóły techniczne napiszę, że tymi trzema przewodami można przesłać energię do dziesiątek tysięcy mieszkań. Starym zwyczajem oglądałem szczegóły wykonania słupów, wszak wiele lat zajmowałem się w pracy także konstrukcjami stalowymi. Trochę mi brakuje takich zajęć, a ściślej zmierzenia się z problemem i jego rozwiązania.
Obrazki ze szlaku
Bazie, czyli przedwiośnie.Las sosnowy. Odruchowo przeszukałem wzrokiem ściółkę, ale grzybów nie było :-(
Jak zawsze ładne i kuszące samotne drzewa.
Moje drogi.
Trasa: z wioski Żurawnica na środkowym Roztoczu poszedłem około 3 km na południe, a stamtąd drogami i polami na północ, pod wieś Brody Duże. Powrót innymi drogami. Cała trasa zmieściła się między Zwierzyńcem a Szczebrzeszynem.
Statystyka: przedreptałem 22 kilometry, na szlaku będąc 10 godzin.