Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 25 marca 2025

W słoneczny dzień wiosny

 210325

Na wczoraj prognozowano pełne słońce, a na dzisiaj zachmurzenie od południa, jednak zdecydowałem się jechać, ponieważ mogłem wstać wcześniej niż zwykle nie budząc żony. Synoptycy pomylili się, jak to często się im zdarza, bo aż do zachodu niebo było błękitne. Na wschód słońca nie zdążyłem, widząc go jedynie kątem oka w czasie jazdy, ale na polach byłem o 6.30. Jak zwykle o tej porze roku dzień zacząłem ubrany na cebulkę, a w miarę upływu godzin plecak pęczniał zdejmowanymi swetrami.







 Okolice znałem z poprzednich wyjazdów, ale oczywiście poznałem i nowe miejsca. Na przykład ten uroczy sosnowy zakątek, kolejne dobre miejsce na postawienie chatki. Bardzo podobają mi się takie wysokie, niesymetryczne miedze. Przypominają tarasowe poletka uprawne w azjatyckich krajach, a jedne i drugie zrobiono podobnie i w tym samym celu: dużym nakładem pracy, aby na stromych zboczach móc uprawiać ziemię. Nawet jeśli byłaby komasacja na Roztoczu, czyli zmiana granic pól dla ich powiększenia, takie miedze, a tym samym i wąskie poletka, zostaną. Szkoda tylko tych wyciętych drzew, ale gdy miejsce będzie moje, skończą się wycinki. Wypalanie traw też, a ślady tego paskudnego procederu widać na zdjęciach.

 Jeśli już piszę o morfologii ziem Roztocza, napiszę o ciekawej formacji dzisiaj (oczywiście nie tylko) widzianej. Dwa wydłużone obniżenia, wąskie dolinki czy raczej parowy, schodzą się i biegną dalej, już jako jeden. Tworzą więc widełki, z początkowo wyraźnie zarysowanym, dalej stopniowo zanikającym, pagórem w rozchyleniu ich ramion. Podobają mi się, a czasami i fascynują, zmiany perspektywy i widnokręgu w czasie marszu przez takie miejsca. Kształty pagórków, ich wzajemne ustawienie, linie miedz, kępy drzew, to wszystko przestaje być przywiązane do swoich miejsc, stateczne i jednakowe. Niemal każdy krok uruchamia lawinę zmian wokół: jedne zbocza rosną, drugie przykucają a dalej zanikają, by po chwili pojawić się w innym miejscu, zmienione. Widnokrąg z lewej przed chwilą dotykał nieba, a nagle jest blisko, tańczy po nierównej linii krzewów; drzewa z drugiej strony zostały w tyle odsłaniając fragment niebieskiej dali, parę kroków dalej zasłoniętej tarniną, która pojawiła się tutaj nie wiadomo skąd. Wszędzie trwa nieustanne przemieszczanie się stałych przecież elementów otoczenia, a jest tym szybsze, im bliżej patrzę. Wydaje się, jakby śledziły moje kroki i na nie reagowały. Czyż nie jest to dziwne?

 Niemal cały dzień towarzyszył mi zapach obornika. Najczęściej był słabo wyczuwalny, budził wtedy wspomnienia z dzieciństwa na wsi, ale kiedy zdarzyło się przechodzić obok pola ze świeżo rozrzuconym gnojem, intensywny odór budził odruch wymiotny.

Na wielu polach widziałem kulki sztucznego nawozu. Jego istnienie, produkcja i skuteczność budzi moje zdziwienie i chyba też dumę. Można powiedzieć: gatunkową dumę. Aby wyprodukować taki nawóz nie tylko trzeba było wymyślić i opanować proces technologiczny; pierwszym, ważniejszym i trudniejszym, zadaniem była odpowiedź na pytanie podstawowe: po co właściwie potrzebny jest roślinie gnój. Jaki ma z niego pożytek? Trudność podwójna, bo wymaga skomplikowanych badań, znajomości chemii, ale też wniknięcia w tajniki świata całkowicie odmiennego od naszego – w świat żywych organizmów zdolnych samodzielnie wytwarzać pokarm na siebie. Roślina pobiera wodę i dwutlenek węgla, dodaje garść pierwiastków z tablicy Mendelejewa jak azot, żelazo, magnez, fosfor, wapń (same trucizny, można powiedzieć!) wchłania w siebie fotony światła, i z tej mieszanki rodem z laboratorium chemicznego tworzy jabłka i ziarna. My, potrafiąc tak wiele, latając na księżyc i produkując maszyny wyposażone w znamiona myślenia, nie potrafimy z tamtej chemii zrobić zwykłego pomidora!


 Wszedłem na szczyt zbocza wąwozu, minąłem ostatnie drzewa i zatrzymałem się oczarowany rozległym widokiem falujących pól. Jeszcze minutę temu widnokrąg był niemal w zasięgu ręki, a nagle uciekł daleko, aż po te pojedyncze drzewa stojące na tle nieba, przycupnął przy nich i czekał tam na mnie. Wiedział, jak mnie skusić. Oczywiście pójdę tam na następnej wędrówce.

Obrazki ze szlaku


 Znalazłem najprawdziwszy gród obronny. Niewielki, ale zbudowany tak jak trzeba – na wysokim wzgórzu i broniony jego pionowymi ścianami. Oczywiście jest szczelnie i wysoko ogrodzony, a wewnątrz stoi siedziba możnowładcy i dwa szeregi ściśniętych, małych domków jego poddanych.


 
Szedłem polem dosłownie pokrytym jasnotą purpurową. Kwiatów jeszcze niewiele było, ale można próbować wyobrazić sobie wygląd pola za tydzień czy dwa. To zdjęcie zrobiłem w poprzednim roku; dzisiaj światło było tak ostre, że fotki okazały się nieudane.

 Jedna z bardzo wielu na Roztoczu plantacji malin. Na zdjęciu widać, jak wiele pracy wymaga: wbicie słupów, rozciągnięcie między nimi lin, podwiązanie do nich pędów lub – jak tutaj – oplecenie ich wokół linki, a wcześniej odcięcie starych odrostów. To nie koniec, wszak trzeba kosić chwasty, nawozić, część plantacji jest sztucznie nawadniania, a na koniec uciążliwy i monotonny zbiór. Bywa też inaczej: na koniec niezbierane owoce spadają z powodu niskich cen skupu i nieopłacalności całego przedsięwzięcia.




 Długie, równe polne drogi, którymi idzie się tak dobrze, że mogłyby się nie kończyć.

 Właśnie to znane mi i lubiane miejsce chciałem zobaczyć idąc tamtymi długimi drogami.

 Podbiał pospolity, kwietny ogród w jednym kwiecie. Kiedyś, gdy po raz pierwszy dokładnie się przyjrzałem kwiatom, doznałem zdumienia jego konstrukcją. U tej rośliny, jak u wszystkich z rodziny astrowatych, kwiaty są całym bukietem.

 Jedno z bardzo wielu zalesionych pól. Ten zagajnik jest nietypowy, ponieważ równymi rzędami zasadzono modrzewie i buki.


 Samotna brzoza.


 Może nie tak wielki jak oryginał, ale nasz własny Mount Everest. Pierwszy szczyt w koronie Ziemi zdobyłem!


 Znalazłem stare piwnice ukryte wśród drzew i zarośli. Duże, porządnie zrobione i tajemnicze.

 




Roztoczańskie doły. Jedne jasne, niewielkie, obsiadłe ładnymi ołowianymi bukami, drugie głębsze, bardziej dzikie, ciemniejsze. Takich miejsc są dosłownie setki, jeśli nie tysiące na Roztoczu. Niemal każdy las, każdy, niewielki nawet zagajnik, kryje doły, zdebrz, wąwóz lub cały ich labirynt. Jedne są wygodne do przejścia, jak te na zdjęciach, inne, mokre i zarośnięte, przypominające dżungle. Obojętnie gdzie jestem, mam pewność znalezienia takich miejsc w odległości nie większej niż kilometr, a często tuż obok, wśród mijanych drzew.

 Późne popołudnie. Cienie coraz dłuższe, pod miedzami już zadomawia się mrok, słońce barwi się… miodem, pomarańczą?


 Zachód słońca.

 Niebo jeszcze płonie, w dole gęstnieje szarość. Ostatnie setki metrów szlaku, przy tamtych dwóch wysokich drzewach stoi mój samochód.

 Pożegnalne spojrzenie na pola przed wyjazdem.

Trasa: między Piłatką z Zdziłowicami Trzecimi na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: na szlaku byłem nieco ponad 11 godzin, a przeszedłem 22 kilometry.





















6 komentarzy:

  1. Obrazki przedwiośnia, Roztocze bardziej już wiosenne niż Mazowsze, podbiały, jasnoty...w tych dniach wybrałam się do lasku kabackiego w poszukiwaniu wiosny, ale nic w zasadzie nie znalazłam, kilka krokusów, które nie wiadomo skąd się wzięły, pewnie kiedyś ktoś wetknął cebulki w ziemię, piękny spacer a słońce zrobiło go jeszcze piękniejszym, Po WIETNAMIE zrobiłam się jeszcze bardziej uczulona na śmieci, bardzo miło spojrzeć na pola tak czyściutkie...wiem, wiem, czasem jakiś śmieć pokazujesz...wybrałam sobie zdjęcie 8 ale wszystkie są cudne...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc i ja spodziewałem się większej obecności wiosny, ale przecież jest jeszcze wcześnie. Za tydzień, za dwa, wszędzie będziemy widzieli jej przybycie.
      Na Roztoczu śmieci zapewne mniej niż w Wietnamie, ale niestety też. Nawet zrobiłem dzisiaj zdjęcie kupy śmieci wyrzuconych do wąwozu i obficie polewanych gnojówką (widziałem!), ale nie zdecydowałem się na publikację zdjęcia nie chcąc psuć nastroju. Na drogach dość często widzę pojedyncze butelki czy puszki; chyba potrzebne są dziesięciolecia aby to zmienić, zwłaszcza że ochronę planety ogranicza się w zasadzie jedynie do stawiania wiatraków i paneli. Na nieśmieceniu nikt ważny nie zarobi, na wiatrakach owszem – i to jest moje podsumowanie „zielonego ładu”.
      Dziękuję, Grażyno.

      Usuń
    2. Myślę, że gnojówka poszłaby na pola, raczej ktoś wylewał tam szambo, smród po stokroć gorszy od naturalnej gnojówki; Maria.

      Usuń
  2. Teraz obornik to skarb dla działkowca, kto ma dostęp, jest bogaty🙂 też używam obornika, ale kupuję granulat, też śmierdzi, nawet przez trzy worki foliowe.
    Jest wymóg, żeby pasieki były ogrodzone wysokim płotem, jeśli blisko ludzi, dla bezpieczeństwa. My nie mamy sąsiadów w pobliżu, ule stoją swobodnie w sadzie, mąż zmniejszył ilość uli, bo już nie mamy sił, żeby przy nich pracować, ok. 5 sztuk wystarczy. Pogoda piękna, niebo nieskazitelne , natura wokół bez brzydkiego industrialu, udaną miałeś wycieczkę, pozdrawiam serdecznie Maria z Pogórza Przemyskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Mario. Tak, piękny dzień pięknie mi upłynął.
      Przypomniałaś mi dawno temu czytane wyjaśnienie pierwotnego znaczenia imienia Feliks. Otóż ma być łacińskiego pochodzenia, a tłumaczy się je jako szczęśliwego człowieka. W dawnym Rzymie, w czasach gdy jeszcze był małym rolniczym krajem, feliksem był rolnik szczęśliwy z powodu posiadania dużej ilości gnoju.

      Usuń
    2. Na ostatniej wędrówce widziałem wylewanie gnojówki do zaśmieconego roztoczańskiego wąwozu. Ech po stokroć!

      Usuń