160325
Tej zimy wyjątkowo uporczywie towarzyszyła mi niepewność, powracające pytania o to, co będzie z nami, co wymyślą możni tego świata, ale też myśli o szybko ubywających latach przede mną. Jednak na dzisiejszej wędrówce, prawdziwie przedwiosennej, ponownie pomogła mi Natura. Wszędzie widziałem pęczniejące pąki liściowe i rozwijające się liście, zwłaszcza na zawsze spieszących się krzewach, widziałem kępy świeżych traw i wczesnowiosenne kwiaty. Po raz kolejny, a jednocześnie tak jakby pierwszy, zobaczyłem, że natury nie obchodzą ani obawy ludzi, ani ich wariactwa. Rokrocznie doświadczam na sobie zbawiennego wpływu tej stałej, niewzruszonej powtarzalności cyklów przyrody, a każdej następnej wiosny ta odwieczna prawda działania na mnie silniej. Pewność powrotu wiosny, budzenia się przyrody, zobaczenia zielonych drzew i wiosennych kwiatów, niezależność tego ogromnego i wspaniałego spektaklu budzenia się przyrody i jej przemian, działa uspokajająco, a nawet uzdrawiająco. Spoglądam też wstecz, na odchodzącą zimę, a może Panią Zimę, skoro już poddałem się jakże ludzkiemu zwyczajowi personifikowania zjawisk przyrody. Żegnam ją z mieszanymi odczuciami: z radością, to oczywiste, ale zabarwioną smutkiem, wszak zabiera ze sobą kolejnych kilka miesięcy mojego czasu. Ta świadomość łączy się z pierwszymi oznakami wiosny i razem wyganiają mnie na otwarte przestrzenie, na pola, pod niebo błękitne, bo przecież czasu coraz mniej, a teraz, gdy zaczyna się wiosna, Chronos, i tak szybki, jeszcze bardziej przyspieszy swój zegar.
Byłem na polach znanych mi z kilku już wędrówek, ale właśnie powrotu do lubianych miejsc potrzebowałem licząc na ich pomoc – i się nie zawiodłem. Zwykle po pierwszych kilometrach, po godzinie lub dwóch, patrzę na zegarek i stwierdzam, że jeszcze osiem czy dziewięć godzin do zmroku i powrotu. Tak było i dzisiaj, jednak po upływie następnej godziny zobaczyłem długie cienie kończącego się dnia. Dobry czas płynie stanowczo zbyt szybko.
Idąc dnem wąskiej doliny ze stromymi i zalesionymi zboczami pagórów po obu stronach mokrej drogi, usłyszałem bliski stukot. Dzięcioł nie chwalił się przed partnerką szybkością uderzeń, a raczej starał się o obiad. Dźwięk dobiegał ze stojącej w słońcu sosny, ale ptaka nie widziałem. Włączyłem aparat i powoli, cicho, obszedłem drzewo. Zobaczyłem go, chyba mnie nie widział zajęty kuciem. Niestety, nie wiem, jakiego był gatunku, a na zdjęciu widać go gorzej niż ja widziałem.
Na uboczu, przy malowniczej zielonej drodze, rośnie masywny dąb. Patrząc na niego wspomniałem inny, gdzieś i kiedyś widziany. Jest większy, bardziej rozłożysty, masywny, a rośnie przy polnej drodze zasypanej żołędziami, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie go widziałem. Parę godzin później doszedłem do rozdroża polnych dróg, widok tej biegnącej w lewo wydał mi się znajomy i… niejasno kojarzył się ze wspomnianym wcześniej dębem. Było popołudnie, wracałem, miałem skręcić w prawo, ale mając rezerwę czasu poszedłem w drugą stronę. Nie pamiętałem okolicy, pojawiła się wątpliwość i myśl o zawróceniu, ale po dojściu do starej plantacji aronii i zobaczeniu jej wyjątkowo rozrośniętej gęstwiny, przypomniałem sobie, że tamtego dnia widziałem tę plantację. Minutę później, po minięciu zarośli, zobaczyłem dąb. Ten dąb. Oto on, król naszych drzew i jeszcze jedno moje drzewo na Roztoczu.
Kilka ładnych zakątków dzisiaj podziwianych. Będąc w takich miejscach, czasami przychodzi myśl o postawieniu tam małego drewnianego domku i zamieszkania w nim. Niechby nie było prądu i wody, ale byłaby cisza i ptaki, wschody i zachody słońca, a może i zaprzyjaźnione wiewiórki.
Słońce już zaszło, zaczął się zmierzch. Schodziłem ze wzgórza, na dnie doliny widziałem już budynek sklepu, przy którym zaparkowałem, gdy kątem oka zobaczyłem starą, pokrzywioną, wielopienną wierzbę iwę. Minąłem ją, ale jakaś myśl, skojarzenie czy wspomnienie kazało mi wrócić. Stanąłem przy niej i patrzyłem. Iwa nie grzeszy urodą, ale ma silną wolę życia. Jest jednocześnie słaba i silna. Łatwo się łamie się i pada, ale poddaje się dopiero wtedy, gdy cała, do ostatniego włókna, spróchnieje. Jest jak wojownik o słabym ciele, ale niezłomnym duchu.
Obrazki ze szlaku
Na tym jednym zdjęciu widać charakterystyczne i często spotykane na Roztoczu zalesione doły, plantację malin, brzeziny w miejscu dawnych pól i pola nadal uprawne.
Kilka razy słyszałem krzykliwe ptaki. Gęsi powracają?
Koniec pola, za nim urwisko i doły. Podobają mi się takie miejsca, granice dwóch odmiennych przestrzeni.
Bazie na wierzbach iwach. To drzewo, tak niepozorne, tak skąpo wyposażone w urodę przez naturę, akurat teraz, na przedwiośniu, zwraca uwagę swoją krótkotrwałą urodą.
Biała nitka drogi w oddali przyciągała wzrok.
Sosny, drzewa potrafiące mistrzowsko wykorzystać słońce do strojenia się.
Ozimina gotowa do wiosennego startu.
Czyjeś mieszkanie pod miedzą.
Samotna brzoza baletnica.
Calutkie pole gęsto zarośnięte nawłocią. Nie lubię tej rośliny. Jest nachalna i bezwzględna, a ładną jest tylko w czasie kwitnienia.
Dąb z listwą mrozową, czyli blizną po pęknięciu pnia na skutek przemarznięcia. Jak czytam, listwy powstałe po pęknięciu na skutek uderzenia pioruna sięgają ziemi, więc ta jest raczej mrozową.
Zapomniane słoneczniki zapomniały o swojej letniej urodzie. Wszystkie były bez nasion, więc zapewne nakarmiły ptaki.
Malownicza sosna na miedzy. Pamiętałem o niej, z góry cieszyłem się myślą o odwiedzinach.
Pierwsze w tym roku kwiaty wiosnówki. Zdjęcia skopiowałem z tej strony, bo mnie się żadne nie udało.
Stara czereśnia i sześć sióstr.Takich dróg dużo się ostatnio buduje, a służą do dojazdu na pola. Dzisiaj, w niedzielę, małe było prawdopodobieństwo ruchu na tej drodze, ale przecież wykluczyć takiej możliwości nie można, a ten samochód stał na niej póki kręciłem się w pobliżu, co trwało przynajmniej pół godziny. Ileż to razy parkując w nietypowym miejscu wysiadałem i rozglądałem chcąc się zorientować, czy samochód nie będzie przeszkadzał! Nierzadko bywało, że w rezultacie oględzin przestawiałem pojazd, a tutaj ktoś parkuje na środku drogi i gdzieś idzie. Byłoby mi łatwiej żyć, gdybym też tak potrafił robić.
Trasa: pola i drogi na zachód od wsi Łada na zachodnim Roztoczu.
Statystyka: 10 godzin, 19 kilometrów.
Hm! listwa mrozowa ... zauważyłam takową na jednym z drzewek w sadzie, może zarośnie korą. Odetchnęliśmy i my wczoraj roztoczańskim powietrzem, pojechaliśmy do Górecka i rezerwatu Szum, pies z nami i nikogo na szlaku:-) chwalę sobie dzień powszedni na wyjazdach. Lubię ten czas, kiedy dzięcioł zielonosiwy "chichocze" gdzieś wysoko, a także rozlega się werbel innych dzięciołów. Wyczytałam na jednej z tablic, że dzięcioł ma specyficznie zbudowaną czaszkę, wypełnioną jakby żelowymi substancjami, które amortyzują uderzenia i nie doznaje wstrząśnienia mózgu, przecież wali w ten pień dziobem jak młotem:-)
OdpowiedzUsuńW lesie bajecznie zielone poduchy mchu, oczy odpoczęły. Specyficzne roztoczańskie krajobrazy, pola wąziutkie jak pasy na łowickiej spódnicy, że też nie dotarła tam komasacja gruntów? Obawiam się o nasze bazie i o kwitnący dereń, ten mróz nie był potrzebny; pozdrawiam.
Pola jak pasy na łowickiej spódnicy? Że też ja nie wpadłem na pomysł tak świetnego i trafnego porównania! Mario, gratuluję i… troszkę zazdroszczę.
UsuńW czasie jednej z moich rozmów z rolnikami na Roztoczu zapytałem się o komasację. Rozmówca powiedział mi, że powoli się odbywa na skutek rezygnacji wielu spadkobierców z prowadzenia gospodarki. Wtedy często sąsiad dokupuje pole albo je dzierżawi. Zwrócił też uwagę na znacznie większe kłopoty w przeprowadzeniu komasacji na pagórkowatym terenie niż na równinie, skoro do kwestii odległości pola i jakości gleby dochodzi kąt nachylenia, oraz na liczne tam plantacje malin i porzeczek, których przecież się nie przeniesie.
Rozpoznałaś dzięcioła jako zielonosiwego? Więc te ptaki mają amortyzatory w głowie? Popatrz, jak pomysłowa jest Natura. Właśnie! Wczoraj oglądałem film o migracjach łososi, dowiedziałem się, że przed wyruszeniem w górę „swojej” rzeki grubieje tym rybom skóra, aby nie poraniły się na skałach.
Byłaś na Szumem! Jutro też będę na Roztoczu, ale jeszcze nie ustaliłem, gdzie pojadę.
Czytając komentarze Marii i Twoje o komasacji pól, przypomniałam sobie jak to było u mojej rodziny z terenów okolic Mielca, jak wujek musiał objeżdżać kilka pól w dwóch, trzech wsiach i to wozem często drabiniastym zaprzężonych w konika. A wracając do twojej wędrówki, to zaciekawiły mnie pojedyncze sosny na miedzach, biedne powy- ginane przez wiatr. Sosny to drugie po brzozach moje ulubione drzewa ze względu na zapach. I tu znowu wracają wspomnienia z dawnych lat jak jeździłam nad morze i wdychałam ich zapach., szczególnie jak jeździłam do Dziwnowa, Dziwnówka. Kilka lat temu pojechałam znowu i jakie było moje zdziwienie kiedy zamiast pasma leśnego przed plażą zobaczyłam wielkie betonowce niemal na plaży stawiane. Rozczarowanie, żal był wielki, jak można pozwolić na wycinanie drzew z pasma ochronnego. Pozdrawiam wiosennie wszak dzisiaj wiosna astronomiczna się pojawiła.
OdpowiedzUsuńAleksandro, dziękuję za pozdrowienia i tak obszerny komentarz!
UsuńJako nastolatek często pomagałem dziadkowi i wujkowi w pracach na polu, więc mam pojęcie o pracy rolnika kilkadziesiąt la temu. Nawet uprząż potrafiłem założyć na konia, by wozem pojechać na pole, a niektóre były daleko. Pamiętam, że z komasacją były wielkie problemy, bo zawsze część rolników była wielce niezadowolona i protestowała.
Tak, sosny są urodziwe, a chyba przyznasz, że szczególnie malownicze są właśnie krzywe. Dzisiaj byłem na Roztoczu, wróciłem dwie godziny temu. Znalazłem bardzo ładne miejsce z sosnami na wysokiej między; za parę dni opublikuję zdjęcia i opis. Nie rosną w miejscu pożądanym przez budowlańców, a też dwie wycięto, ech! Słysząc o takich zdarzeniach jak opisane przez Ciebie, ale i widząc wycinki na Roztoczu czy kupy śmieci w ładnych miejscach, stwierdzam, Aleksandro, że zdecydowana większość ludzi ma niskie poczucie estetyki. Albo inaczej: najbardziej estetyczny wydaje się im gruby portfel.
Tak, zaczęła się wiosna! Wczoraj o godzinie 10 naszego czasu słońce przez moment było pionowo nad równikiem. Dzisiaj pierwszy prawdziwie wiosenny dzień!