201120
Pogodny zmierzch wczesnojesiennego dnia gdzieś na Pogórzu
Kaczawskim. Wąska wstążka asfaltu wybiega spomiędzy domów wioski
i rozpędzając się na otwartej przestrzeni pól, przekracza mostek.
O jego barierkę opartych jest dwoje nastolatków, stoją blisko
siebie, ale dzielą ich telefony trzymane w dłoniach.
Nim minąłem ich, zdążyłem jeszcze zobaczyć niebieskawy blask
padający z ekranów na twarze. Poczułem ekscytującą atmosferę
podobnych chwil przeżytych przed półwieczem i szarpiące serce
poczucie przemijania, ale też obcość i… niechęć.
Obraz tych dwojga jest znamienny dla obecnych czasów, wielce wymowny
i bardzo paskudny.
Patrzę
na klientów w pracy. Robią sobie zdjęcia na peronie, robią w
chwili wsiadania do gondoli i zaraz po zajęciu miejsc. Na
wysięgniku ustawiają telefon, stroją miny i znowu pstrykają
zdjęcia. Widzę ich w przesuwających się gondolach, wielu z nich
siedzi z nosem w telefonie. Widzę na ulicach, w sklepach, w
autobusach. Wszędzie.
My wszyscy nadużywamy smartfonów, ale ludzie urodzeni na przełomie
wieków po prostu do tego urządzenia przyrośli. Ich
zainteresowania, słownictwo, wiedza, właściwie całe ich życie
kręci się wokół Internetu i smartfona. Żeby jeszcze wybierali z
przeogromnych zasobów sieci wartościowe strony, ale nie. Karmią
się papką instagramowo-facebookowo-youtubową. Używają ikonek
zamiast słów, a jeśli już je używają, to w formie szczątkowych
zdań, ponieważ nie potrafią wyrazić słowami myśli, albo nie
mają czasu. Wszak muszą jeszcze zajrzeć w sto innych miejsc, by
serduszkiem albo inną ikonką zasygnalizować swoją obecność.
Smartfony
w połączeniu z wymyślnym oprogramowaniem odwiedzanych stron stają
się narkotykiem tym bardziej niebezpiecznym, że w pewnej mierze
inteligentnie przywiązującym do siebie ludzi, zwłaszcza młodych.
Tak, ja też zarejestrowałem się na Instagramie. Zrobiłem to chcąc
promować tam swoje książki, ale bliski jestem rezygnacji. Nie
tylko z powodu poczucia straty czasu i kłopotów z obsługą jako
skutkiem nieznajomości tych nieszczęsnych ikonek, ale też coraz
silniejszego poczucia zalewania mnie obrazkami.
Tak, jest wiele stron w internecie wartościowych, ciekawych,
powiększających naszą wiedzę. Wiem o tym. Do kilku z nich
zaglądam, ale one giną w zalewie bylejakości.
Wielogodzinne i codzienne używanie smartfonów musi spowodować
zmiany w psychice, zwyczajach, w całym życiu tak uzależnionych
ludzi. Te zmiany już widać. Rośnie nam pokolenie ludzi niezbyt
zdatnych do normalnego funkcjonowania. Ludzi półprzytomnych,
żyjących w dwóch światach, przy czym ten rzeczywisty bywa
postrzegany jako czynnik przeszkadzający w klikaniu i w ustawicznym
przewijaniu zawartości ekranu; któż nie widział złości
zapatrzonego w ekran po wpadnięciu na przechodnia? Mamy pokolenie
ludzi sprawdzających co lubi jakaś znana blogerka, jakie hasztagi
są ważne i jakiej długości mają być skarpetki.
Wspominam o nich, ponieważ mimo zimnych dni listopadowych widuję
dużo młodych ubranych w dość krótkie spodnie i jeszcze krótsze
skarpetki – z nagimi kostkami. Pewnie przeczytali na FB, że teraz
tak się chodzi, bo zasłonięte kostki to obciach i wioska.
Zanikają stare zwyczaje towarzyskie. Ludzie mało rozmawiają, bo po
co, skoro mają Whatsapp’a, Instagram i SMS? Zresztą, jak mogą
rozmawiać mając słuchawki w uszach?
Jeśli zdarzy mi się zobaczyć w gondoli młyna dwoje młodych
siedzących blisko siebie, przytulających się lub rozmawiających,
patrzę na nich jak na obrazek z belle epoque. Nie wiedziałem, że
kiedyś będę z przyjemnością i nadzieją patrzył na tak
normalny, zdawałoby się, widok.
Słyszę o spiskach, o próbach przejęcia władzy przez grupę
bliżej nieokreślonych ludzi. Pewną prawdę w tych teoriach widzę
i jednocześnie olbrzymie, perfidne przekłamanie.
Na pewno ten
spisek (o ile można użyć tutaj tego słowa, a wątpię) nie polega
na próbie wszczepienia nam chipów czy na jakikolwiek siłowych
działaniach, jak to niektórzy sobie wyobrażają. Są metody
subtelniejsze i zgodne z prawem. Są działania, w których na pół
świadomie bierzemy udział i to się nam podoba, tego chcemy.
Takie są właśnie cechy idealnego „spisku”.
Wielkie koncerny (ostatnio mówi się raczej o korporacjach)
nakłaniają swoich potencjalnych klientów, czyli praktycznie
wszystkich, do określonych zachowań i sposobów wartościowania, a
robią to dla zysku. Koncern Apple ma coś około 200 miliardów
dolarów gotowizny, na którą dobrowolnie złożyły się miliony
użytkowników ich smartfonów, laptopów i tabletów. Kosztują dużo
więcej niż podobny sprzęt innych firm, ale te inne nie mają
ikonki nadgryzionego jabłka, nie są to produkty Apple. Ta firma
potrafiła zebrać i utrzymać ogromną rzeszę wiernych klientów,
którzy kupują każdą ich nowość, ponieważ uznają, że tak
trzeba dla zachowania poziomu, dla bycia trendy. Bo przecież laptop
Asusa jest obciachem. Czy ktoś ich zmuszał do przyjęcia takich
ocen i w efekcie do karmienia molocha wagonami pieniędzy?
Właśnie
o to chodzi, że w pewien sposób zostali zmuszeni: pracą
odpowiednich działów korporacji zatrudniających specjalistów od
ludzkich zachowań, metodycznie i naukowo oddziaływających na ich
psychikę.
Oto idealny „spisek”: spowodować, żeby ludzie sami robili to,
co jest korzystne dla powodujących.
Kopacz piłki ze szczytu listy nie będzie ganiał po boisku, jeśli
dostanie mniej niż tysiąc czy dziesięć tysięcy dolarów (nie
znam ostatnich stawek) za jedno kopnięcie, bo się mu nie opłaca.
Ludzie sami i dobrowolnie składają się na jego miliony, co jest
pośrednim skutkiem oddziaływania korporacji na nas przy naszym
aktywnym udziale.
Ci ludzie zarabiają jak szejkowie dlatego, że mecze piłki nożnej
są popularne, a przez to ceny reklam ogromne, a są popularne także
dlatego, że oni imponują nam sławą i dochodami. Popularność
piłki nożnej spadłaby do poziomu zainteresowania bobslejami, gdyby
zarabiali trzy tysiące złotych miesięcznie – tyle, ile dostaje
sprzedawca w sklepie spożywczym.
Zarabialiby dużo mniej niż zarabiają, gdyby reklamy nie były
skuteczne, czyli gdybyśmy nie byli pod ich wpływem. Są skuteczne,
ponieważ tworzy się je w taki sposób, żeby przekonać nas do
zakupu. Najbardziej efektywnym sposobem jest wyrobienie w nas
przekonania, że nam się należy reklamowaną rzecz mieć, że
powinniśmy, zapracowaliśmy, zasłużyliśmy albo tylko dlatego (dla
wielu aż), by nie odróżniać się w swoim środowisku, być
modnym, trendy, na topie, czy jak tam się teraz mówi.
Zarobki
kopaczy piłek, ale w pewnej mierze też najpopularniejszych
youtuberów czy blogerów nagrywających modną i chwytliwą papkę,
nie byłyby tak wielkie, gdybyśmy nie odczuwali przemożnej chęci
upodobnienia się do nich, gdyby nie imponowali
nam.
Ponieważ chcemy być podobni, więc kupujemy to, co za pieniądze
chwalą, nie zastanawiając się nad fałszywością tych opłaconych
poleceń i
żałosnym skutkiem takiego upodobnienia.
Oto obraz „spisku”, w którym świadomie bierzemy udział i
świadomie go finansujemy!
„Sprawdź,
dlaczego Olga Frycz lubi produkty…” – to tytuł maila dzisiaj
otrzymanego. Każdy otrzymuje takie „wiadomości” i wielu
sprawdza, co robi ktoś znany. Takimi bezwartościowymi śmieciami
ludzie zapełniają swój umysł, to ich interesuje, kształtuje, to
ich nakręca! Swoją drogą trochę mnie śmieszą tego rodzaju
wiadomości i podobne im reklamy, a to dlatego, że po prostu nie
znam tej niby tak znanej osoby i nic a nic mnie nie obchodzi, co ona
dla pieniędzy chwali.
Na Instagramie widziałem zdjęcie mężczyzny w T-shircie na tle
gór, a pod nim komentarz: obciachem jest pokazywanie się w takiej
koszulce. Powinienem napisać w odpowiedzi, że dla mnie wielkim
obciachem jest zwracanie uwagi na takie pierdoły i publiczne
wytykanie obcej osobie wyimaginowanych wad ubioru, a nawet wad
rzeczywistych. Autora komentarza mam za ofiarę obecnych czasów, w
których ludzi ocenia się po markach używanych rzeczy, a więc po
ich podążaniu za modą i nadążaniu za jej zmianami, czyli po
prostu po konsumpcji.
Chipów
nie ma potrzeby wszczepiać nam w mózg (swoją drogą bezdennie
głupie jest przekonanie, że da się to zrobić strzykawką przy
okazji zastrzyku) ponieważ nowoczesne molochy jak Google czy
Facebook i tak wiedzą o nas bardzo wiele i wiedzieć będą coraz
więcej w miarę doskonalenia swoich systemów komputerowych. Tutaj
też istnieje podwójne dno: niby wiemy o tym, ale tylko niby. Za
normalne i wygodne przyjmujemy podsuwane nam w Internecie treści,
podpowiedzi, strony, ponieważ wyręczają nas i coraz częściej
pasują nam, czyli są trafne.
Są takie, bo korporacje wiedzą o naszych zainteresowaniach
kulinarnych, kulturowych, obyczajowych. Wiedzą o naszych wyborach w
Internecie. Żeby zebrać tę wiedzę, nie trzeba nas śledzić,
wystarczy pamiętać jakie strony odwiedzamy, w jakich godzinach, jak
często. Wiedzą o nas nie dla bezpośredniego zniewolenia nas,
ręcznego sterowania, nie dla zakazów i nakazów, ale dla pieniędzy:
żebyśmy jeszcze bardziej się od nich uzależnili, żeby podsuwać
nam pod nos towary i usługi coraz lepiej dopasowane do nas. Żebyśmy
w efekcie kupowali jak najwięcej.
Mamy żyć żeby kupować. Kupować i dlatego pracować. Korporacje
chcą… nie, one już z nas zrobiły posłusznych konsumentów, a
zrobią posłuszniejszych.
Wobec odpornych na namowy ciągłego kupowania, wielkie firmy mają
bardziej bezpośrednio działającą metodę: po prostu produkują
rzeczy mało trwałe.
Starsi
pamiętają samochody potrafiące przejechać blisko milion
kilometrów, pralki czy lodówki działające 15 a nawet 20 lat i
nadające się do naprawy. Wieżę audio kupioną w latach
dziewięćdziesiątych używałem ponad 20 lat, a jest tylko
przykładem.
Teraz
wytwarza się badziewie z blaszek i drucików, ale za to ładnie
pomalowane i wyposażone w mikroprocesor, badziewie zaprojektowane
przy użyciu wyrafinowanych programów komputerowych nie dla
zwiększenia trwałości, a wprost przeciwnie: dla zaprzestania
działania krótko po upływie okresu gwarancji, bez możliwości
opłacalnej naprawy. Te ogromne góry towarów po roku lub kilku
latach zamieniają się w złom lub śmieci i lądują na
składowiskach, a ich miejsce następują nowe. Firmy mają
zapewnioną produkcję i zyski, my wymuszone zakupy, a Ziemia ogromne
ilości śmieci i zanieczyszczeń.
Paranoiczne
są przepisy, które z jednej strony wymuszają na producentach
zmniejszenie emisji zanieczyszczeń i oszczędności energetyczne, z
drugiej pozwalają na tak ogromne marnotrawstwo zasobów Ziemi. A
może rządy nie mają dość sił wobec wielkich korporacji? Czy
koncern zatrudniający dziesiątki tysięcy ludzi i mający miliardy,
nie potrafi wymusić rozwiązań korzystnych dla niego? Może
przecież postraszyć rząd zwolnieniem dziesięciu tysięcy ludzi
albo przeniesieniem produkcji do Wietnamu, nieprawdaż? Może więc
to chwalenie się pralką klasy A+++ jest mydleniem oczu ekologom
wobec istnienia tamtej góry sprzętu wyrzuconego po kilku latach
użytkowania?...
Tutaj
widzę pole do popisu dla zwolenników wszelakich spisków, ale
podpowiem im, żeby uświadomili sobie nasze rozpasanie konsumpcyjne.
Ilu ludzi chciałoby jeździć trzydzieści lat tym samym samochodem?
Ilu chciałoby kupić dwudziestoletni, chociaż w pełni sprawny
pojazd? Przecież to obciach podobny używaniu smartfona przez kilka
lat i niemodnej w tym roku kurtki, nieprawdaż?
Oto sidła konsumpcjonizmu i korporacji.
W różnym stopniu, ale niemal wszystkim nam się w głowie
poprzewracało od wzrastającej trzecią już dekadę zamożności i
myślimy, że przed nami tylko beztroska dobrobytu, co niekoniecznie
musi być prawdą.
Chociażby z powodu ogromnego zadłużenia naszego kraju, wynoszącego
obecnie ponad 1 bln złotych! Tysiąc miliardów, milion milionów,
30 tysięcy na każdego Polaka! Na starca, niemowlę, na żula spod
sklepu i na nastolatka zapatrzonego z ekran smartfona! Żyjemy ponad
stan, na kredyt, nawet jeśli my sami nie mamy długu. Dług
zaciągnęły rządy, ale przy naszej aprobacie, niechby milczącej,
niechby tylko wyborczej, bo tak przykro słuchać tych, którzy mówią
o oszczędzaniu, prawda? Lepiej władzę powierzyć tym, którzy
obiecują nam dać, zapewnić, zbudować.
Jak
wyobraża sobie swoją przyszłość ów młody smartfonowiec?
Zapewne wcale nie myśli o tym, bo on nie ma kiedy myśleć, zajęty
przewijaniem stron internetowych, a coraz bardziej nie ma czym
myśleć, mając obrazkowo-ikonkową sieczkę pod czerepem. Może
chwilami wyobraża sobie, jak dochodowy kanał będzie prowadził na
You Tube albo jaką kasę będzie kosił (to jedno z ich modnych
słów) na estradzie lub, ostatecznie, w biurze korporacji. Tyle że
w ten sposób nie spłaci się długów, o ile w ogóle są do
spłacenia. Taką pracą nie zapełni się półek sklepowych,
ponieważ dobrobyt to tyle, co dostępność dóbr, a podstawą ich
piramidy są dobra materialne i żywność.
Nie
jestem ekonomistą, są zależności dla mnie niezrozumiałe, ale nie
trzeba być ekspertem, żeby wiadomość o wykupowaniu przez
instytucje państwowe długów państwa zrobiła negatywne wrażenie,
bo oznacza po prostu drukowanie nowych pieniędzy. Każdy też wie,
że ich nadmiar jest inflacją i prowadzi do utraty wartości, a tym
samym do wzrostu cen.
A my jak te głupki wybieramy do rządzenia nami ludzi, którzy
obiecują więcej dać! Oni nie mają swoich pieniędzy. Dadzą po
uprzednim zabraniu nam, albo dadzą z jeszcze wilgotną farbą,
świeżo wydrukowane i coraz mniej warte.
Polska się wyludnia. W minionym roku ubyło 55 tysięcy Polaków; to
tyle, ile mieszkańców ma niemałe miasto. Po prostu o tyle mniej
się urodziło ludzi niż umarło. Zmniejszenie populacji może i nie
byłoby złe, ale trzeba uświadomić sobie, że taki proces prowadzi
do starzenie się społeczeństwa, a to z kolei oznacza mniej młodych
do pracy a więcej emerytów. Staremu społeczeństwu jest trudniej
utrzymać dobry stan gospodarki, bo przecież ja, emeryt, nie mam
zamiaru otwierać interesu, zatrudniać pracowników i przenosić
gór; jako konsument dóbr też jestem mniej aktywny.
Starzejemy się, a młodzi wolą się gapić w ekran lub bawić w
modnym klubie czy pubie, niż bawić swoje dzieci.
Wypadałoby zakończyć jakimiś wnioskami, ale że musiałbym być
podobny do Kasandry, nie napiszę.
Wypunktuję tylko moje preferencje i zachowania. Są wyłącznie
moje, ponieważ nie zwykłem kierować się zaleceniami autorytetów,
zwłaszcza obecnych, modowo-internetowych i im podobnych.
Nie kupuję towaru, jeśli widziałem jego reklamę. Nie i już.
Wybieram inny.
Nie oglądam telewizorni (chyba że konkretną audycję) ani
kolorowych czasopism.
Rzecz wyrzucam dopiero wtedy, gdy przestaje nadawać się do użytku:
samochód przerdzewieje i jego naprawa jest nieopłacalna, a w
skarpetkach są dziury. Moje ubrania są najpierw „cywilne”,
wyjściowe, później stają się roboczymi, używanymi w pracy, a do
śmietnika trafiają gdy się prują i rozłażą.
W nosie, a nawet w dupie, mam modę, trendy i bycie cool.
Nader rzadko używam karty bankomatowej.
Omijam internetowe strony, które nie chcą się wyświetlić bez
„zgody” na ich „politykę”.
Ograniczam swoje wydatki, zwłaszcza na rzeczy i usługi uznane za
zbędne. Nie z finansowej konieczności, a z wyboru.
Wolę pojechać w góry, niż kupić rzecz.
Staram się mieć oszczędności zabezpieczone w odpowiedni sposób.
Nie
żałuję czasu na pisanie i czytanie ani pieniędzy na książki
uznane za wartościowe; żałuję na nowy samochód, ubrania i
elektronikę. Do tego stopnia, że mój pierwszy w życiu smartfon
kupiłem parę lat temu za 250 zł, a używał go
będę
póki będzie działał.
Więcej
grzechów przeciwko konsumpcjonizmowi i polityce korporacji, rządu
oraz banków nie pamiętam, a tych wymienionych nie żałuję nic a
nic, a nawet jestem z nich dumny, czego i Wam życzę.