Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 22 lipca 2022

Letni dzień

 140722

Na poprzedniej wędrówce widziałem na horyzoncie długie pasmo pokaźnych wzgórz; niewielkie ich zalesienie zwiastowało dalekie widoki. Znałem je nieco, parę dni spędziłem na ich drogach, ale z daleka wyglądały tak pociągająco, że dzisiaj ponownie zaparkowałem w Czarnymstoku i poszedłem znaną mi dróżką ku wzgórzom.

Plan miałem wyrafinowany: nie idę w żadne konkretne miejsce, a włóczę się skręcając w poprzeczne drogi w poszukiwaniu ładnych miejsc i dalekich widoków. Nie będzie ich, zawracam i idę dalej.

Niezupełnie tak było, poniosło mnie dalej niż planowałem, ale te moje plany nie dość, że rzadko kiedy są ścisłe, to jeszcze rzadziej realizowane. Właściwie są, ale realizacja nie dotyczy przebiegu dróg, a zasady naczelnej: wypełnienia dnia pozytywnymi wrażeniami.

Dodam tutaj, że te gorzej oceniane fragmenty moich szlaków to drogi wiodące wśród przydrożnych zarośli, nierzadko zaśmieconych, albo zakrzaczonymi zagajnikami z mnóstwem gryzących insektów o tej porze roku. W takich miejscach zwykle kije trzymam w jednym ręku, a drugą nieustannie się opędzam. O ilości tych uprzykrzonych stworów świadczą zdjęcia: na paru widać w kadrze lotem rozmazane paskudztwa.


Wiele jest tam dróg na zboczach schodzących ku zachodowi, do wiosek; wiele z nich jest piękna widokami i ich przemianami. Dzisiaj poznałem parę nowych, a wśród nich zwłaszcza jedna mnie oczarowała. Ta właśnie. 





Moje zdjęcia z reguły nie oddają pełnej urody krajobrazu, są dokumentalne i bardzo prozaiczne. Aby go docenić, trzeba po prostu pójść tamtymi drogami i zobaczyć moment wyłaniania się dali, przenikanie się zboczy wzgórz, zakręt polnej drogi, gruszę obracającą się ku nam w miarę jej mijania. Usłyszeć szelest zboża czesanego wiatrem, przyjrzeć się lśnieniu łanów w słońcu i pochylonym, nabrzmiałym kłosom pszenicy. Powinniśmy zatrzymać się nad kępą żmijowca rosnącego na środku drogi i popatrzeć na kwiat kołyszący się pod ciężarem trzmiela; zobaczyć matowy połysk słońca na czarnych kulkach owoców porzeczki, a jeszcze lepiej urwać ich garść i poczuć w ustach to wyjątkowe połączenie winności ze słodkością. Koniecznie usiąść na wysokiej między i zapatrzeć się w dal albo na rosnące tuż obok kwiaty.

Wtedy poznamy piękno lata i roztoczańskich pól.

Antoni Gołubiew (Polak, wbrew mniemaniu wielu!), autor wielce cenionej przeze mnie epopei Bolesław Chrobry, nierzadko pisze o pięknie Ziemi w sąsiedztwie opisów ludzkich szaleństw. Jakby chciał powiedzieć: wy się mordujecie, a wokół tyle piękna. Nic, tylko czerpać z niego siłę i radość! Po co walczyć?

Gdzieś czytałem słowa podważające urodę przyrody, a to przez zwracanie uwagi na utrapienia, choroby i nierzadko tragiczne śmierci ludzi, zwierząt i roślin, jako immanentnych cech ziemskiej natury. Tak jest; dokładniejsze przyjrzenie się przyrodzie pozwala dostrzec pod powierzchnią zjawisk, którymi się zachwycamy, zmagania i tragedie. Poetycki opis przyrody nie jest pełnym i wiernym jej obrazem, chociaż niewątpliwie pociągającym.

Z dala od wiosek wiele pól nie jest uprawianych. Zarastają oszałamiającą ilością roślin i ich gatunków. Wystarczy zatrzymać się i popatrzeć, by zobaczyć stłoczenie, rozpychanie się, walkę o miejsce, o dostęp do słońca, o prawo do życia i wydania nasion. Żyć i to życie przedłużyć w następnym pokoleniu!

 


Ta walka ma wiele oblicz. Insekty próbujące odżywiać się mną i moje oganianie się od nich jest jednym z nich. O wielu innych walkach może opowiedzieć ogrodnik, na przykład.

Urok przyrody ma jednak racjonalne umocowanie: tkwi w jedności cech świata i naszych kanonów estetycznych. Błękit nieba jest piękny, bo pod niebem takiej barwy żyjemy i żyli wszyscy nasi przodkowie, a istnienie latających insektów nie zaprzecza temu twierdzeniu. Wystarczy pamiętać, że Ziemia nie jest wyłącznie naszą własnością ani nie była dla nas stworzona.

Doszedłem do dróżki poznanej ubiegłorocznej wiosny, a od tamtej pory wracałem do niej już parę razy. Na mapie jest na północnym krańcu mojego szlaku. Droga wydała mi się inna. Może pora roku ją zmieniła? – myślałem. Nie. Z grupki przydrożnych drzew wycięto jedną brzozę, bardzo potrzebną, jak się okazało. Z przykrością muszę napisać, że droga straciła nieco na urodzie. Wdrapałem się na górę wąwozu, którego dnem biegnie droga, obejrzałem pień; brzoza rosła w górę, nie przeszkadzała, czemu więc ją wycięto? Czy ludzie nie widzieli, jak bardzo swoją sylwetką podkreśla urodę miejsca?

 


Obrazki ze szlaku.

Kolory lata! Jak je nazwać? Jakimi przymiotnikami opisać łany dojrzałego zboża błyszczące w słońcu? Jak opisać zieleń młodego tytoniu? Nie potrafię. Staram się zapisać te obrazy jak najwierniej i najtrwalej w pamięci, żeby były ratunkiem w grudniowe popołudnia, które będą już głęboką i czarną nocą.

 


Uroczy drobiazg: pszenica i wysoka trwa na między. Zwracają uwagę kolory tak bardzo letnie i słoneczne.

 



Opoka, skała kiedyś często używana na Lubelszczyźnie do stawiania murów. To skała osadowa, powstała głównie z nawarstwiania się opadających skorup żyjątek morskich. Czasami spotykam nowe budynki z tego kamienia, częściej ogrodzenia lub elementy fasad. Tutaj złoże opoki tworzą ścianę płytkiego wąwozu z drogą na dnie.


Wielkie, dojrzałe, słodkie czarne porzeczki. Nierzadko widuję opuszczone plantacje tej rośliny. Tyle dobra się marnuje! Roślina z wody, CO2 i słońca robi cukier, czyli jedzenie, a ono się marnuje, bo nie ma komu zbierać, bo się nie opłaca, bo... 

Marnotrawstwo.

Widziałem pierwszy w tym roku kombajn na polu, a więc żniwa się zaczęły. Szczytowy okres lata. Czas zbiorów.


Trasa:

Drogi na wschód od Czarnegostoku i Wólki Czarnostockiej.

Dystans 19 km, łączny czas 11 godzin, w tym 4,5 godziny siedzenia na miedzach.

 

































niedziela, 17 lipca 2022

Powrót na Roztocze

 090722

Oglądając mapę, zauważyłem białą plamę na obszarze, który wydawał się nieźle poznany. Jest tam długa polna droga łącząca wsie oddalone o kilka kilometrów, są pokaźne wzgórza, więc… jest plan! Co prawda wyjazd na wschodnie krańce Roztocza znowu mi się odwleka, ale przecież zdążę.

Droga okazała się bardzo malownicza, podobnie jak kilka bocznych. Jedna z nich zawiodła mnie na wzgórze Łamana Góra. Jak mi później wyjaśniono, nazwa nawiązuje do nieczynnego obecnie kamieniołomu. Na szczycie są nieużytki, to pola zarośnięte roślinami zielnymi tak wysokimi i gęstymi, że po wejściu na szczyt zrezygnowałem z odszukania kamieniołomu. Widok stamtąd jest rozległy: na południu widać równą, granatową, niekończącą się linię Lasów Janowskich, a na północy wysokie jak na standardy roztoczańskie zbocze stromo opadające ku szosie.

 



Nie chcąc wracać po śladach, ale też będąc kuszony widokiem odległych wzgórz, skręciłem w boczną dróżkę i minąwszy wioskę Pulczynów, wszedłem na wzgórza wcześniej widziane z daleka.

Ilekroć widzę na dalekim horyzoncie odkryte grzbiety wzgórz, a na nich pojedyncze drzewa z dużej odległości widziane jako małe kropki na tle zbóż lub nieba, czuję pragnienie pójścia tam, zobaczenie ich z bliska. Zawsze są magnetycznie urokliwe. Widziane z bliska czasami tracą swoją urodę, ale takie doświadczenie nie jest zawodem, skoro po chwili, patrząc na inne odległe samotne drzewa, znowu czuję chęć pójścia po horyzont. Czasami poddaję się temu pragnieniu, jak dzisiaj właśnie. Trochę kluczyłem lasem i miedzami nim doszedłem do szczytu z kępą drzew, i stojąc przy nich spojrzałem tam, gdzie byłem dwie godziny wcześniej.


Ta chwila niesie dziwną satysfakcję: byłem tam – szepczę wtedy do siebie jakbym patrzył na trudny do zdobycia szczyt.

Niewielka część trasy wypadła lasem, a tam skończyła mi się droga. Nie pierwsze takie doświadczenie, niemal na każdej wędrówce idę coraz mniej widocznym duktem, a w końcu zatrzymuję się wśród drzew i zastanawiam, czy zawracać, a może iść dalej wyszukując przejścia w gęstwinach. Na szczęście takie bezdroża są z reguły krótkie, kilkusetmetrowe.

Bywa też wcale nierzadko, że kończy się polna droga. Dzisiaj jedna z nich podprowadziła mnie pod las i tam zostawiła przed dużą kępą kwitnącego ostu. Stałem tam dłuższą chwilę patrząc na motyle kilku gatunków. Latały nad kwiatami, siadały na nich i znowu wzbijały się w powietrze tworząc wirującą splątaną chmurę. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział tak wiele motyli.

 


Dobrze, że nie idzie ze mną Janek – pomyślałem – bo szybko byśmy stąd nie odeszli.

Długa droga, oś mojej dzisiejszej wędrówki, łagodnie wznosi się biegnąc po rozległym zboczu wzgórza. 

 


Za mną horyzont się oddalał: wcześniej wyraźnie widziane wzgórza traciły szczegóły, nabierały niebieskich barw i stawały się coraz niższe. Przede mną droga celowała w niebo i na jego tle znikała. Pod szczytem jakiś niewielki garb zasłonił widok z tyłu, ale niewiele dalej ujrzałem przed sobą daleki horyzont. Usiadłem na miedzy i patrzyłem na odległe wzgórza nad Czarnymstokiem. Patrzyłem z satysfakcją, ponieważ rozpoznawałem miejsca i drogi. Obiecałem sobie pójść nimi na następnej wędrówce – i poszedłem.



Wracając skręciłem w inną drogę i tam spotkałem dwie panie zrywające maliny. W odpowiedzi na moje powitanie zostałem zaproszony na malinowy poczęstunek. W czasie ochoczego objadania się słodkimi owocami zostałem wypytany o cel i kierunek marszu, a więc było tak, jak i zdarzało się w poprzednim roku. Zauważyłem, że ludziom dość trudno jest przyjąć do wiadomości fakt bezinteresownego chodzenia polnymi drogami Roztocza.

– A może się pan zgubił?

Dowiedziałem się o nieodległym źródle, więc wypytałem się o drogę, podziękowałem za poczęstunek i poszedłem w dół, do wioski. Droga niezupełnie zgadzała się z opisem, ale trafiłem. Zobaczyłem je z odległości kilku metrów, wokół było grząsko, ale udało mi się podejść bliżej i nie nabrać wody w buty. Stałem i patrzyłem na wodno-piaskową burzę: woda biła spod ziemi wybrzuszając taflę wody i wzniecając małe tumany piaskowego kurzu. Nie widziałem takiego źródła. Dobrze, że skręciłem w tamtą drogę i spotkałem malinowe panie, bo w rezultacie mogłem zobaczyć coś tak oryginalnego i ładnego.

 


Niewielkie rozlewisko tworzą wody krótkiego strumyka zaczynającego się u podnóża stromej ściany wąwozu. Woda wypływa spod kamieni, jest to więc klasyczne źródło. Niestety, jasny, wesoły strumyk jest zaśmiecony; może i lepiej, że zdjęcia okazały się kiepskie, nie do publikacji.

Obrazki ze szlaku.

Kwitnie cykoria podróżnik! Jej kwiaty mam za jedne z najładniejszych na naszych polach.

 



Jaką szerokość mają roztoczańskie pole? Zwykle 10-20 metrów, trzydziestometrowe są już szerokie, ale spotyka się sporo węższe. Dzisiaj widziałem pole dwumetrowe! Jest węższe niż szerokość kombajnu! 

 


Oto przydrożna lipa ocieniająca kapliczkę – moja dzisiejsza modelka. Czyż nie ma powabnych kształtów?

 




Może i niewiele ma ziemi ten rolnik, ale lamborghini na podwórzu ma. Nie zmyślam, oto dowód. 

 


Jarzębino, nie spiesz się, proszę, z dojrzewaniem swoich owoców, bo kiedy uczynisz je czerwonymi, będzie schyłek lata.


Stary dom i dwa nowe, kwiaty i aseptyczne zimne tuje. Kiedyś ludzie nie mając tak wielu wydajnych maszyn jak mają teraz, znajdowali czas na pielęgnowanie kwiatów, teraz nie mają czasu mając kombajny, więc sadzą tuje. A może codzienny pęd pozbawił ich części wrażliwości? 

 


Przy wioskowej uliczce zobaczyłem ostropest. Ta roślina w pierwszej chwili wydaje się pospolitym chwastem, ale jeśli damy jej szansę drugiej chwili, łacno zobaczymy jej szczególną i rzadką urodę. Liście są duże i oryginalne, a kwiaty podobne do ostu, ale znacznie większe i ładniejsze. Są po prostu piękne.

 




Na tym zdjęciu widać dość wyraźnie wielkie oczy owada. To oczy złożone w wielkiej liczby prostych pozbawionych soczewek aparacików do patrzenia. Aby miały wystarczającą czułość, musi ich być bardzo dużo, stąd tak znaczna ich łączna wielkość. 

 


Uschnięte drzewo – rzucający się w oczy kontrast. Czy naprawdę tak wygląda świat w grudniu? To chyba niemożliwe…


Jedna z wielu kapliczek. Ta stoi gdzieś między Smoryniem a Trzęsinami. Proszę przeczytać napis. Tak, wiem, ludzie nie byli wykształceni, a kapliczka i napis są przejawem pobożności. Wiem o tym.

 



Zboża na wielu polach wydają się być dojrzałe do żniw. Mam nadzieję, że nie ucierpiały z powodu braku wody i wykształciły prawidłową wielkość nasion.



Trasa: między Wolą Radzięcką a Smoryniem i Trzęsinami. To wioski na zachód od Zwierzyńca.

Szedłem 6 godzin, odpoczywałem 4,5 godziny, a długość trasy wyniosła 18 km.