Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 16 listopada 2024

Czeskie Góry Stołowe

 271024

Skoro Janek może przyjechać pociągiem do miasteczka na trasie mojego przejazdu, to dlaczego dalej nie pojechać razem? Tak zrobiliśmy, a pojechaliśmy do Teplic nad Metuji aby zobaczyć Teplickie Skalne Miasto w czeskich Górach Stołowych.

Na dużym parkingu przy wejściu na teren parku narodowego, samochodów było mnóstwo, a turystów na szlaku – Czechów i Polaków – jeszcze więcej. Cóż, niedziela i koniec cieplejszej połowy jesieni…


Początkowo szlak wiedzie zboczem dużego, kamienistego jaru. Zrobił na mnie duże wrażenie swoją dzikością i niedostępnością. Leżą tam zwały dużych omszałych kamieni, między nimi zieją czarne szczeliny. Kilka razy zatrzymywałem się i próbowałem wyznaczyć drogę przejścia na drugą stronę, ale zawsze uznawałem, że byłaby to bardzo trudna przeprawa, a pokonanie jaru mogłoby zająć nawet pół godziny. Mając w pamięci martwy las widziany w naszych Górach Stołowych, zwracałem uwagę na stan lasu, a widziałem zdrowe świerki. Dlaczego po naszej stronie, niedaleko stąd i w bardzo podobnym środowisku, drzewa umierają?




 Nieco wyżej i kilkaset metrów dalej weszliśmy między skalne ściany. Dwa dni temu, idąc wzdłuż Radkowskich Skał w naszych górach, wydawało mi się, że więcej skał już nie może być, że to po prostu niemożliwe. Myliłem się i to bardzo. Tam cały duży obszar gór, liczony w kilometrach kwadratowych, jest ogromnym masywem skalnym. Trwające miliony lat naturalne procesy niszczenia skał wytworzyły w nim labirynt szczelin i korytarzy, ostańców sięgających nieba i głębokich studni. Przy nim dzieło Dedala, ów sławny kreteński labirynt, był dziecinnie prosty. W tamtym labiryncie można było skręcić w lewo, w prawo albo iść prosto, tutaj natura dodała wymiar pionowy, a przy tym nie zadbała o wygodę schodów. W rezultacie przejście kuszące dość równym dnem kończy się ślepym zaułkiem, a jedyna droga dalej wiedzie przez kilkumetrowy głaz albo boczną, niezauważoną wcześniej, niską i mokrą szczelinę. Wiele miejsc jest grząskich, są tam małe bagienka, jako że woda opadowa nie ma odpływu, ale też są strumyki najdziwniejsze z widzianych: płyną wzdłuż kładki, czasami pod nią, by nagle zniknąć w szczelinie, a w innym miejscu wypłynąć. A może są to różne strumienie? Któż zna ów kolejny labirynt, tym razem podziemny?

Cały szlak jest bardzo wygodny, ale tylko dzięki dużej pracy włożonej w wyznaczenie jego biegu i wykonaniu drewnianych kładek oraz wykuciu stopni w skałach.

 Patrząc na szczyty skał, domyślać się można górnej części labiryntu. Na mapie, między dwoma nitkami niebieskiego „naszego” szlaku, widać doliny, do których nie prowadzą żadne szlaki. Przypuszczam, że nie tyle są to doliny, co mniejsze lub większe studnie z pionowymi ścianami. Zapewne pusto tam; ludzie pojawiają się rzadko, a czy zwierzyna, tego nie jestem pewny. Przyznam, że bardzo kusząca była dla mnie myśl o pójściu tam, chociaż prawie na pewno nie dałoby się dojść bez sprzętu wspinaczkowego.

W naszych Górach Stołowych wiele skał ma swoje nazwy nawiązujące do wyglądu. Podobnie jest w czeskich górach, ale tam owe nawiązania są wyrazistsze i wskazują je odpowiednio nakierowane tablice informacyjne. Niektóre skały są łatwo rozpoznawalne, ale są i takie, których dostrzeżenie wymaga pewnej dozy spostrzegawczości. Mój towarzysz przynajmniej dwukrotnie pokazał mi, że jestem gapą. Na przykład „Myśliwego na Stanowisku” zobaczyłem dopiero po pokazaniu mi na ekranie aparatu powiększonego obrazu skały. 

 

 


Niżej kilka zauważonych i rozpoznanych skał. Opisy są pod zdjęciami.

 „Rzeźnicki Topór”.

 „Głowa Konia”.

 „Jaskółcze Gniazdo”.

 „Szorty Karkonosza”.

 „Brama Spełnionych Marzeń”. Na razie nie spełniła, ale nadal czekam.

 „Piłka Karkonosza” – zawisły w powietrzu kilkunastotonowy okrągły głaz.

 „Teplicka Venus” jest nieco podobna w swoich przerysowanych kształtach do pewnej figurki z czasów neolitu. Link.

 

„Wykałaczka Karkonosza”. Sądząc po jej wielkości, facet musiał mieć bardzo zepsute zęby.

 „Skalny Chram” – nazwa rozgałęzionej szczeliny w skałach.

 
„Słoń i Sowa”. Gdzie?? – szukam wzrokiem po ścianie. Tam! – palcem pokazuje Janek.

 „Głowa Psa”.

 
„Madonna z Dzieciątkiem”.

 „Sfinks”


„Śpiący Łabędź”.

 „Głowa Indianina”.

 „Wieża Strażnicza”.

 „Ręka w Pięść”.

Jest jeszcze druga część labiryntu, Skalne Miasto Adrspach, odległe o kilka kilometrów, z równie oszałamiającymi skałami. Mam nadzieję poznać je w przyszłym roku.

Obrazki ze szlaku



 Ciekawe kształty lub kolory.









 Wąskie przejścia między skałami. Było ich mnóstwo, a wrażenia robiły niemałe. Często wydawało mi się, że dalej nie przejdziemy, że gdzieś tutaj szlak musi zawracać, bo przecież przed nami wznosi się zwarta ściana, ale po podejściu bliżej, czasami bardzo blisko, ukazywała się szczelina i ścieżka na drugą stronę.


 Szczeliny w skalnych masywach.

 Drzewa na szczytach wąskich i wysokich skał. Jak one tam sobie radzą, nie mając możliwości sięgnięcia korzeniami do ziemi? Widać je na wielu zdjęciach, nie tylko na tym. Są dla mnie zobrazowaniem siły życia i jego zdolności przystosowawczych.

 Posiłek wędrowcy.

 Janek sprawdza stan swojego ucha.

 A tutaj Janek robi prztyk.

 Grzyb. Wyglądał na zdrowego, jędrnego prawdziwka. Niestety, nie mając odpowiednio dużego kosza, musiałem go zostawić.

 Piasek pod piaskowymi skałami, kolejny etap metamorfoz gór.

 Skalna studnia i drzewa na szczycie.



 Parę zdjęć od Janka.

 Gdyby nie moje starania, ta skała już by spadła.

Trasa: czeskie Góry Stołowe w pobliżu Teplic nad Metuji.

Statystyka: 6 godzin na szlaku długości 6 km. Przejście niebieskim szlakiem mniejszej pętli.

PS

Posłuchajcie, bardzo proszę, słów tego rolnika o czarnych chmurach nad nie tylko polskim rolnictwem. Posłuchajcie o nowym pomyśle Unii: tutaj. 


















środa, 13 listopada 2024

Skały Bramy Lubawskiej

 261024

Cel wyjazdu ustalił Janek, towarzysz dzisiejszej włóczęgi. Pod wieczór okazało się, że i jutrzejszej, ale o tym w następnym opisie. Dzisiaj poznaliśmy Spękane Skały. Stoją szeregiem długości 300 metrów na niewielkim wypiętrzeniu zbocza góry Stróża, kilka kilometrów na zachód od Lubawki w Sudetach. Skały od strony macierzystej góry nie wystają ponad zbocze, ale z drugiej mają wysokość kilkunastu metrów i faktycznie są spękane. Gruboziarniste zlepieńce wydają się ledwie być spojone, a przecież trzymają się już miliony lat. Przeszliśmy szczytami skał, zeszliśmy niżej i wróciliśmy przy ich podnóżach ścieżką wydeptaną przez wspinaczy. Drogi ich wejść na szczyty opisane są na stojących tam tablicach, a ze skał wystają kółka i haczyki. Nazwy tras bywają… hmm, dziwne. Przeczytajcie sami.


Tutaj  jest sporo informacji o Spękanych Skałach.

Natomiast tutaj  jest garść wiedzy o zlepieńcach.

Oto co piszą o tym miejscu autorzy nieocenionej encyklopedii Sudetów pod redakcją M. Staffy:

>> Grupa skalna (…) już ok. 1930 została uznana za pomnik przyrody. Najwyższa skałka była ulubionym celem spacerów letników (…) Urządzono tam punkt widokowy z ławkami i stołem pod okazałem bukiem. Miejsce zwano „Neumann’s Ruh”. (…) Widok uchodził za najpiękniejszy w okolicy. Po wojnie skałki zarosły drzewami, miejsce utraciło walory widokowe i uległo zapomnieniu.<<



Nieco się zmieniło od napisania tych słów. Co prawda ławek i stołu nie ma, zostały tylko resztki barierki, ale widok jest i na pewno nic nie stracił na urodzie, a ścieżki świadczą o popularności miejsca.
Wokół rośnie las bukowy, szczególnie ładny właśnie nad skałami. Świeciło słońce, jesienne kolory tych drzew dosłownie oszałamiany. Nie wiedziałem gdzie patrzeć, w którą stronę skierować aparat. Do głowy przyszła mi myśl pojawiająca się w wyjątkowych okolicznościach: nawet jeśli nic więcej dzisiaj nie zobaczę, to dla widoku tej ferii barw warto było wstać nad ranem i jechać tak daleko.

Niedawno przeczytałem artykuł o zwyczaju dobrze zarabiających młodych ludzi częstego wyjeżdżania na zagraniczne wycieczki. Im egzotyczniejsze miejsce, tym lepiej, a przy tym… może posłużę się cytatem:

>>FORBES: Czy regularne podróże, oczywiście zagraniczne, stały się już wyznacznikiem stylu życia? Świętym Graalem dzisiejszych ludzi pracujących na etatach?

dr Dominik Lewiński: To bardzo trafna obserwacja, ponieważ podróżowanie jest już wręcz obowiązkiem społecznym i moralnym. Niby to się dzieje z własnej woli i każdy chce, ale dwie rzeczy są tu warte zauważenia. Zapytałem w ramach dużych badań, w trakcie których przepytałem około 1 tys. osób — studentów — jakie jest życie ludzi, którzy nie podróżują. I odpowiedź była jednoznaczna: że nudne, monotonne, że jest życiem człowieka o wąskich horyzontach, małowartościowym.<<

Cały artykuł jest tutaj.

Boże drogi – pomyślałem – jak biedni bywają ludzie uznający się za bogatych nie tylko finansowo.

Zgodnie z moim systemem wartości podróżować turystycznie można w dwóch niewykluczających się wzajemnie, a uzupełniających celach: poznania świata, a więc krajobrazów, ludzi, ich kultury, obyczajów czy kuchni, oraz dla wrażeń estetycznych. Dla piękna. Inaczej mówiąc: dla wzbogacenia naszej wiedzy i ducha. Jeżdżenie na drugi koniec świata li tylko dla zaliczenia czy pochwalenia się nie ma sensu, zwłaszcza jeśli koszta wyjazdu zmuszają do dłuższej pracy czy brania kredytu. Przyjechałem w Sudety nie w zamian, nie dlatego, że na wyjazd do Indii mnie nie stać (chociaż faktycznie nie), ale dlatego, że chciałem akurat tutaj. Przyjechałem i za niewielkie pieniądze (jakieś półtorej setki złotych dziennie) przeżyłem kilka pięknych dni. Jedną z najważniejszych umiejętności człowieka jest uniezależnienie oceny swojego życia od stanu portfela. Dla mnie jest to także ważny wskaźnik wartości człowieka.

W artykule jest też wzmianka o odkładaniu na nieokreśloną przyszłość założenie rodziny i posiadanie dzieci, więc parę słów komentarza. Mamy postępującą katastrofę demograficzną. Ubywa nas coraz szybciej, a to znaczy, że z każdym rokiem mniej jest dzieci, a więcej emerytów, co skutkuje wieloma problemami, także gospodarczymi. Liczne są powody tego stanu, tutaj wspomniany jest ten związany z wycieczkami. Kiedy zastanawiam się nad powodami zapaści, płycej albo głębiej zawsze znajduję pieniądze jako pierwotną przyczynę małej dzietności. Ściślej: nadmiar pieniędzy. Oczywiście nie bezpośrednio, a poprzez możliwości dawane ich posiadaniem.

Mam troje dzieci i satysfakcjonującą mnie świadomość przekazania życia dalej, a także umiejętność dostrzegania urody natury niemal wszędzie; wypracowaną, bo sama do nas raczej nie przychodzi. A może tylko niezagubioną w dążeniu do dobrobytu?

Wracam na szlak, bo zaczynam filozofować i chwalić się, co gorsza.


 Malownicze są wzgórza i drogi w okolicy góry Stróża. Łagodne zbocza, polne drogi, kępki drzew, dalekie widoki, a wszystko to wystrojone słońcem i jesiennymi kolorami – klasyczne, ulubione przeze mnie, pogórzańskie obrazy.

 


 Sielskie są widoki stad owiec i kóz pilnowanych przez owczarki i pasterzy – nader rzadko widywane w Sudetach obrazy. Obaj zgodnie uznaliśmy, że powinniśmy wrócić tam i poznać wzgórza na które dzisiaj zabrakło czasu. Wrócimy, jeśli tylko Prządka nam pozwoli.

Obrazki ze szlaku







 Kolory jesieni. Zdjęcia wydają się zbyt kolorowe, ale nie zmieniałem nasycenia. Tak aparat widział tamten las bukowy, tak i jak widziałem.

 Złotna, dopływ Bobru.

 Ładny kamienno-ceglany dom.

 Roślinka na skale. Delikatna, ale przecież daje radę, żyje.

 Kuźnia dzięcioła? Zwracam uwagę na szyszkę wetkniętą w małą dziuplę na brzozie.

 Pierwszego prawdziwka zobaczył Janek, a później to już zupełnie nie wiedziałem czy patrzeć pod nogi, czy w górę, na drzewa. Na tym zdjęciu widać mnie z torbą wypełnioną grzybami. Właściciele hotelu wysuszyli je u siebie; na wigilię będą prawdziwki zebrane na zboczu sudeckiej góry.



Jeszcze kilka zdjęć od Janka.

Trasa: Spękane Skały na zboczu góry Stróża w pobliżu wiosek Miszkowice i Jarkowice w rejonie Sudetów zwanym Bramą Lubawską.

Statystyka: więcej patrzyliśmy stojąc lub rozmawiając niż chodziliśmy, więc trudno się dziwić zatrzymaniu licznika na siódmym kilometrze po ośmiu godzinach.