Po omacku wyłączam budzik, jak zwykle dzwoniący stanowczo
zbyt wcześnie, otwieram oporne powieki i patrzę w górę, w okno nad łóżkiem.
Widzę baldachim liści jesionu nad kampingiem, są złoto-zielone, tańczące,
świetliste, piękne, a między nimi
świeci słońce. Słońce myszkuje po mojej twarzy i po poduszce. Leżę i patrzę na
cud letniego ranka póki sen nie zamyka mi oczu. Po dziesięciu minutach budzik
znowu dzwoni, a ja ponownie otwieram oczy i patrząc, próbuję zapamiętać widok
tak ładny, a tak rzadki.
Późnym popołudniem patrzę na błękitniejące niebo pełne
jaskółczego wirowania, na wydłużające się cienie drzew, na plamy słońca pod
nimi. Sylwetki ludzi oglądanych pod słońce świecą słoneczną aureolą. Gdy dołem
wszystko gaśnie, patrzę w górę i widzę mewy niosące na skrzydłach drobiny
słońca.
Spokojnie płyną letnie dni, a ja z przyjemnością poddaję się
ich nurtowi, zaczarowany słonecznym czasem.
Ciekawe połączenie: na plaży deszcz, a zachód czysty i
wyraźny do ostatnich chwil. Gdy słońce dotknęło wody, pomyślało mi się, że ta
powinna teraz zasyczeć w zetknięciu z ognistą kulą; nie usłyszałem tego
dźwięku, może z powodu odległości, a może hałasu ludzi na plaży. Zobaczyłem
natomiast dziwny kształt słońca: nie było ucięte równą linią horyzontem za
który chowało się, a wyglądało tak, jakby było od dołu… ugryzione. Dopiero gdy
zaszło, widać było niską, trzymającą się wody, chmurkę – twórcę tego rzadkiego
widoku.
Niewidoczne już słońce ozłociło jej postrzępiony brzeg, a ta
wyglądała bajecznie, jak w koronie.
Natomiast wysokie chmury oświetlone od spodu pokazały
brudnoczerwone brzuchy, czyniąc niebo masywnym, ciężkim, materialnym, wielkim i
sklepionym. Patrząc w górę, wspomniałem właśnie to określenie nieba:
sklepienie. Dzisiaj widziałem ten ogromny łuk rozpostarty od horyzontu do
horyzontu. Sklepienie niebieskie.
A w dole fale. Patrzę na nie i patrząc nie mogę się nadziwić
temu patrzeniu nie znającemu znudzenia, bo przecież wszystkie fale są takie same
i powtarzalne. Tak, ale jest w nich coś fascynującego, hipnotyzującego i
nieuchwytnego.
A może po prostu jestem pod wpływem uroku pięknych Nereid?
Na pewno tak jest, wszak z dawien dawna mówiło się o wielkiej urodzie córek
Nereusa.
A’propos: zawsze mnie ciekawiło, ile on miał żon, skoro
spłodził tyle córek.
Spieszyłem się. Chciałem wrócić przed wyjściem córki na
stację, chciałem zobaczyć ją jeszcze raz i odprowadzić do pociągu. Goniłem więc
służbowego busa tnąc zakręty bocznej, wąskiej drogi, ledwie rejestrując
krajobraz wokół. Letni, żniwny, słoneczny.
Zwolniłem, gdy deszcz grubymi kroplami załomotał o dach
samochodu. Słońce nadal świeciło mi prosto w twarz, mocne słońce, jasne,
rozświetlające miriady spadających i rozbijających się o szosę kropel deszczu.
Tuż nad jezdnią wzniosła się drgająca, migotliwa, świecąca perliście kurzawa
kropel deszczu rozbitych na tysięczne kropelki, a każda z nich starała się
zaistnieć rozbłyskiem w swoim życiu trwającym mgnienie. Droga ociekała światłem
i wodą.
Zdążyłem przyjechać na czas, odprowadziłem córkę.
Wróciłem ze stacji i zajrzałem w tamten kąt między dwoma
kontenerami, przy drzwiach jej pokoju. Były zamknięte. Nie wiem po co tam
zajrzałem, przecież wiedziałem, że będzie tam pusto, ale wiem, że przez te parę
dni dzielących mnie od dnia mojego wyjazdu stąd, będę tam zaglądać. Jak co
roku.
Na ulicy dużo ludzi, patrzyłem na nich ze zdziwieniem: córka
wyjechała, wokół mnie zrobiło się pusto, a tutaj tyle ludzi – kontrast
dostrzegany każdego roku. Dołączam do niego bezradne i zupełnie nielogiczne,
ale natrętne pytanie: co robią tutaj ci ludzie, skoro ona wyjechała?
Już czuję wyrzuty do siebie, może nie tyle o czas jej
poświęcony, bo ile mogłem, tyle byłem z nią, co o zbyt słabe chwytanie tych
chwil, o taktowanie ich tak… normalnie, bez uświadomienia sobie w trakcie
trwania ich wyjątkowości i niepowtarzalności. Powinienem bardziej się starać
chwytać je, sycić się nimi, nie pozwolić na ich powszednienie.
Tylko na ile starania takiego rodzaju są skuteczne w
utrwaleniu czasu? Nie wiem.
Inaczej wybieramy chwile my świadomi, inaczej nasza pamięć,
czy może podświadomość. Ileż to razy uznawałem chwilę za ważną i byłem
przekonany o jej pamiętaniu, a po miesiącach czy latach nie zostawał po niej
nawet ślad w mojej pamięci, i odwrotnie: jakiś nieistotny drobiazg, zdawałoby
się, a tkwi w pamięci latami, albo i zawsze. Pamiętam go nie wiedząc, co
w nim było wyjątkowe, co utrwaliło go we mnie.
Idę brzegiem morza i górskim grzbietem; patrzę na jarzębiny
i na maleńką niezapominajkę polną; słucham krzyku jaskółek i kołyszącego śpiewu
mew; czuję gorące słońce i uderzenia lodowych drobin na twarzy; włączam La
Notte Vivaldiego i z rozczuleniem dostrzegam zmarszczki na twarzy drogiej mi
osoby.
Tysięczne drobiazgi: rój maleńkich muszek tańczących w
smudze światła; smak pitej kawy; chwila przytulenia głowy do poduszki; szum
wiatru w uszach; sople lodu wiszące u rynny; brązowy kapelusz grzyba pod
liściem; wróble kłócące się na nagich gałęziach drzewa; polna grusza ciężarna
swoimi owocami; czarodziejski moment zawiśnięcia palców nad klawiaturą; droga
niknąca za grzbietem wzniesienia; cień brzozowego zagajnika.
Urok zwykłych chwil.
Jednocześnie z coraz wyraźniejszym poczuciem straty
dostrzegam mijanie czasu bez śladu w mojej pamięci; dni odchodzą nie wyróżnione
w żaden sposób, szare, tuzinkowe i zapominane, a przecież były one moim czasem,
dniami mojego życia. Czemu nie potrafię wyróżnić ich wszystkich, skoro
wszystkie warte są zapamiętania? A jeszcze czasami (szkoda, że rzadko) wydaje
mi się, że i niezbyt przyjemne chwile warte są zapamiętania. Dlaczego także i
takie?
Argumenty mam logiczne, nie emocjonalne: bo tylko tyle mam i
mieć będę, co tutaj przeżyję; bo nie ma i nie będzie powtórzenia czasu ani
wynagrodzenia strat, bo nic nigdzie nie zabiorę, nic nie przetrwa chwili
ostatniej, chociaż tak bardzo chciałbym ocalić to i owo, a więc wszystko jest
cenne z tej prostej przyczyny, że jest. Cenne przez kontrast z nicością.
Powinienem więc patrzeć na życie tak, jak patrzy się na
ciekawy film i cieszyć się jego trwaniem. Przeżywać życie, a nie zmagać się z
nim i z przytłaczającą mnie codziennością. Takie to proste i takie trudne!
Bywa, że ogarnia mnie wrażenie – nie wiem na ile samo się
pojawia, a na ile mogę je wywołać – dziwnego zespolenia świadomości z bieżącą
chwilą i ze światem, z tym, co wokół mnie i co we mnie; przeniknięcie tego, co
zewnętrzne, z tym, co wewnętrzne – jakbym wychodził do świata, a ten wchodził
we mnie. Wrażenie momentalnego rozprzestrzenienia się mojej świadomości poza
mnie, wyjścia jej na zewnątrz i uczynienie świata, tego małego, bliskiego,
właśnie oglądanego, moim światem - jak moje są myśli i uczucia. Znika wtedy
jakże często obecne we mnie wrażenie patrzenia na siebie i na świat oczyma
obserwatora, osoby trzeciej, ów dystans między oglądanym a oglądającym,
odczuwanym a odczuwającym, między mną a mną i światem. Piękne chwile siłą
przeżywania.
Tęsknię za nimi nie potrafiąc przywoływać je aktem woli.
Chociaż…
We wspomnieniach chwila jest piękna, ponieważ pamiętamy ją
wyizolowaną z dnia w którym się działa i z jego drobnych zmartwień, oczyszczoną
z niepamiętanych już kłopotów, które wtedy były dla nas tak ważne, że szarym
prochem pokrywały nasze myśli i obrazy; pamiętamy ją samą jedną, bez
odczuwanego wtedy zmęczenia lub głodu, albo zniecierpliwienia jakąś zwłoką.
Jeśliby więc wyzbyć się tego wszystkiego, co nas tutaj i teraz ciągnie ku
ziemi, może wtedy udałoby się uchwycić chwile w czasie ich dziania się i znowu
poczuć w sobie owe silne zjednoczenie czasu, świata i własnego ja?
Zapomniane wspomnienia, zapomniana przeszłość. Było, trwało, minęło. I choć często przepadło w niepamięci, to przeżyte zdarzenia, oglądane widoki, spotkani ludzie, przeczytane książki, wszystkie zwykłe i niezwykle chwile z przeszłości, w jakiś sposób determinują co i jak postrzegamy, przeżywamy obecnie. Może to jest jakiś rodzaj pamięci? Czy świadomość niepamięci należy postrzegać jako ułomność?
OdpowiedzUsuńDziękuję za zajrzenie, Aniko.
UsuńGołubiew, ceniony przeze mnie polski pisarz, napisał, że liczy się każde drgnienie serca, nawet najsłabsze. Te jego słowa pasują tutaj.
Oczywiście, że nasze dotychczasowe życie, wszystkie jego chwile z ich wrażeniami i przeżyciami, nawet te niepamiętane, wpływają na nasze postrzeganie rzeczywistości wokół nas. Determinują, jak napisałaś, co i jak postrzegamy. Ty pochylisz się na znanym Ci zielem ujęta nie tylko dostrzeżoną urodą kwiatów (co samo w sobie już jest wielką różnicą w stosunku do tyluż innych osób), ale i tym wszystkim, co przyniosły Ci chwile szukania jego nazwy i pisania o nim na swoim blogu. Może tak być, że z tym zielem związana jest chwila z bliską Ci osobą, co pogłębi i wzbogaci Twój odbiór obrazu, a druga osoba przejdzie i nawet nie zauważy tego, co dla Ciebie tak ważne i tyle Ci dające. Tego rodzaju różnic wymieniać można tysiące, z każdej chwili naszego życia. Jeśli zastanowić się nad nimi, łatwo dojść do wniosku, który w pierwszej chwili wydaje się nieprawdziwy, naciągany czy nawet egzaltowany: każdy widzi świat inaczej, mimo iż patrzymy na ten sam świat.
I dalej: tyle światów, ilu ludzi.
Tak, patrzymy ten sam świat, ale patrzymy nie bezdusznym obiektywem, nawet nie naszymi oczami (nie nimi bezpośrednio), a naszym duchem, umysłem, do którego trafiają obrazy z oczu i który przetwarza je dla nas z użyciem naszej pamięci.
Wiesz, Aniko, jeśli pamięta się o tym, że się nie pamięta, to jeszcze nie jest źle. Ja doszedłem do wyższego piętra swojej sklerozy: zdarza mi się nie pamiętać o tym, że nie pamiętam:)
Pytanie tylko (czasami dokuczające mi), czy nie pamiętam, bo naprawdę mam sklerozę, czy dlatego, że za bardzo bujam w obłokach, jak to się potocznie mówi…
Wszystkich chwil życia nikt nie pamięta, nikt nie obejmuje pamięcią każdej jego godziny, ale ta niepamięć ma jakby swoje piętra. Od poziomu, na którym w każdej chwili wiemy i pamiętamy, poprzez takie chwile, o jakich pisywał Proust, drugi ważny dla mnie pisarz, chwil niby zapomnianych, ale potrafiących wydobyć się z niepamięci pod wpływem przeżyć chwili bieżącej, do niemal zupełnej niepamięci. Dlatego „niemal”, ponieważ uważam – tak jak i Ty, o czym wspominasz w komentarzu - iż nawet jeśli nie pamiętamy świadomie jakiegoś zdarzenia, wrażenia, czegoś, co w jakiś sposób odbiło się, niechby na chwilę, w naszym wnętrzu, to ono wcześniej, gdy było świeższe, mogło wpłynąć, niechby tylko odrobinę, na nasz sposób widzenia świata. Przykłady mogą być różne. Od najprostszych (zielony groszek wywołuje u nas niechęć, bo we wczesnym dzieciństwie zakrztusiliśmy się nim; teraz nie pamiętamy przyczyny, niechęć została), do bardziej subtelnych, biorących udział w kształtowaniu nie tylko naszych kulinarnych gustów. Można powiedzieć, że przeszłość nie umiera w nas cała.
Oj, rozgadałem się:)
Aniko, mam prośbę. Wspomniałem kiedyś znajomej o Twoim blogu, ta zajrzała tam, była pod wrażeniem Twojej wiedzy; zauważyła też, że pisuję tam komentarze, więc poprosiła mnie o pomoc w poznaniu nazwy dziwnego kwiatu. Przysłała mi zdjęcie, widać na nim dwukolorowy kwiat. Czy mogę prosić Cię o jego identyfikację?
Nieznane mi rośliny poznaję dzięki internetowi - opisuję krótko ich wygląd np. różowo białe kwiaty łąkowe albo biało różowy kwiat (czasem trzeba kilku podejść), a potem zaglądam do zakładki "Zdjęcia" w wyszukiwarce i zwykle pośród nich znajduję szukaną roślinę.
UsuńOprócz tego wielką pomocą służy strona Bio-forum http://www.bio-forum.pl/messages/336385/336385.html. Warto tam spróbować, można wiele się dowiedzieć (czasem wystarczy przejrzenie ostatnich wpisów).
Ja, żadnym razie, nie czuję się znawcą roślin, ale jeśli podasz link do zdjęcia, to zerknę :-)
Nie jesteś znawcą roślin? Aniko, mając Cię za osobę skromną i znającą rozległość wiedzy do poznania, wiedziałem, że takie lub podobne słowa napiszesz :-) Tylko ktoś, kto ma pewną wiedzę, jest w stanie dostrzec swoją niewiedzę.
UsuńDziękuję za zgodę, a zdjęcie wklejam wyżej, bo mam je w pocztowej skrzynce, więc nie wiem, jak miałbym inaczej pokazać Ci je.
To pszeniec gajowy. Wiesz jak "odgadłam" jego nazwę?
UsuńNiedawno pokazałam pszeńca pospolitego - ma bardzo charakterystyczne, "paszczowate" kwiaty, tak jak u tego. Wpisałam więc nazwę pszeniec i od razu znalazłam podobiznę właśnie tej rośliny.
W poprzednim komentarzu napisałam zakładka "Zdjęcia", a miało być "Grafika" (chodzi o wyszukiwarkę Google).
Cieszę się, że tak łatwo poszło i że mogłam pomóc. Piękna roślina, jeszcze takiej nigdy nie widziałam. Pozdrawiam
Dziękuję bardzo, Aniko. Wiedziałem! :)
UsuńKiedyś sam szukałem nazwy kwiatu podobnymi sposobami, ale po obejrzeniu dziesiątków zdjęć wszystko mi się pomieszało i niczego już nie byłem pewny. Właśnie brakującej mi precyzji oglądu, zdolności do rozróżnienia tylu roślin, ale i determinacji w poszukiwaniach – tego zazdroszczę i to podziwiam u Ciebie.
Wierz mi, że jest to umiejętność, którą wyćwiczyłam. Początkowo nie umiałam rozróżniać szczegółów i równie dobrze mogłam pomylić stokrotkę z przymiotnem (na zdjęciu). Teraz rzeczywiście, wydaje mi się, że potrafię patrzeć, także na zdjęcia w internecie i znaleźć to, czego szukam :-)
UsuńPotrafisz!
UsuńPrzymiotno. Poznałem tę roślinę w czerwcu minionego roku. Karuzele stały na brzegu wykoszonej łąki, a obok, tam, gdzie nie sięgnęła kosiarka, rosły te kwiaty. Mnie też wydawało się na początku, że to stokrotki, ale zwróciłem uwagę na liczniejsze i węższe płatki większego kwiatu, no i krok po kroku dowiedziałem się właściwej nazwy.
Niestety, niemal wszystkie kwiaty zostały zdeptane przez moich kolegów…:(
Rozdrabniam się, Aniko. Za mało mam czasu, za dużo zainteresowań i czasochłonnej pasji pisania. W rezultacie znam się co nieco na tym i na tamtym i jeszcze na owym, ale naprawdę dobrze na niczym. Gdybym miał wymienić dwie pozycje spośród czołówki, powiedziałbym – co za zestaw! – o stalowych konstrukcjach i o Górach Kaczawskich. Znajomość konstrukcji mam chyba wrodzoną, a po Kaczawskich przedreptałem jakieś półtora tysiąca kilometrów.
Ulotność chwil... Świetnie potrafisz ją oddać swoimi opisami. Zachód słońca nad morzem, fale, czas spędzony z najbliższymi. .. Nieuchwytność czasu.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Anno.
UsuńCzas, czy raczej nasze postrzeganie czasu, to jedno z moich zainteresowań, chociaż właściwiej byłoby napisać fascynacji. Udanie to tylko bywa, Anno. Częściej jest tak, że czuję coś w sobie, jakieś myśli kołaczą się po łepetynie, a nijak nie mogę przełożyć je na słowa…
Dzisiaj nad ranem przyjechałem do Nowego Tomyśla w Wielkopolsce, na wspominany jarmark wikliniarski. Wakacje minęły:(
Wiem, zauważyłam, że fascynuje Cię czas. I pięknie o nim piszesz. Jarmarku Ci trochę zazdroszczę, bo już wiesz, że uwielbiam wszelkie targowiska.
UsuńDziękuję, Anno. Wiesz, tutaj jestem typowym facetem: szybko wybrać, szybko kupić i uciekać:)
UsuńGdzieś mam opis nowotomyskiego jarmarku sprzed paru lat, zamieszczę go tutaj. W te dni może uda mi pamiętać o zabraniu aparatu i kliknę kilka zdjęć? Na przykład wiklinowym koszyczkom? :)
Zapomniałeś zapomnieć? To nie jest źle, to bardzo dobrze. Bo ja często zapominam zapamiętać.
OdpowiedzUsuńPszeniec gajowy to taki trójkolorowy cwaniaczek, który za pomocą przyssawek pobiera wodę i sole mineralne od innych roślin. Jest półpasożytem i do tego trującym. Ale ja zawsze podziwiam urodę tego łobuza i lubię go fotografować.
Dodam tylko, że po moim przebywaniu na pustkowiu moje hasło uleciało mi z pamięci i miałem kłopoty z zalogowaniem się.
UsuńJanku, takich cwaniaczków z przyssawkami widzę, lub słyszę o nich, wielu. Robią to bez skrupułów, z pełną świadomością której pszeniec nie ma, więc rozgrzeszam tę roślinkę:) Zresztą, z ładnym roślinami jest tak, jak z ładnymi kobietami: dla ich urody przymyka się oczy na wiele innych cech.
UsuńNo i popatrz, jak wydłuża się nam lista objawów sklerozy!:
-zapomina się zapamiętać,
-zapomina się zapomnieć,
-pamiętało się zapamiętać, ale się nie udaje,
-zapomina się o zapomnieniu,
-pamięta się o zapomnieniu nie wiedząc co się zapomniało.
Coś jeszcze? :)
Te różne hasła plenią się jak króliki, a przez to robią się piętrowymi hasłami. Mam tajny plik tekstowy, chroniony jest hasłem, a w tym pliku mam zapisane różne hasła. Tylko co będzie, gdy zapomnę tego pierwszego?…
W takim przypadku Enigma chyba nie pomoże.
UsuńA tak przy okazji przypomniała mi się taka rymowanka, którą należy czytać szybko.
Gdy Pomorze nie pomoże,
to pomoże może morze,
A gdy morze nie pomoże, to pomoże może Śląsk
Opowiem historyjkę a'propos. Właściwie jest nią reakcja mojej wnuczki, która po raz pierwszy w życiu zetknęła się z połączeniem słów może i morze. Otóż zastanawialiśmy się, gdzie pójdziemy popołudniu, gdy będąc po pracy oddałem się do jej dyspozycji. Mała oczywiście chciała na dmuchane ślizgawki w lunaparku, a ja zaproponowałem, że może pójdziemy nad morze. Helena w pierwszej chwili nie zrozumiała, później powiedziała „aha” i uśmiechnęła się. Ona ładnie się uśmiecha. Helena cała jest ładna i coraz ładniejsza.
UsuńPoszliśmy na ślizgawki, wszak ona decydowała.
Jeszcze jeden objaw sklerozy dodam:
Usuń- zapomina się, o czym się miało pamiętać.
Czasem mi się to zdarza :)
Latorosłka
Ach, tak! Ale wiesz co, Latorosłko? W ten sposób z czystym umysłem można zająć się czymś nowym! Na przykład starać się coś zapamiętać:)
Usuń