251118
Chrośnica,
Lastek, skały Skaliska, drogą między Grapą a Leśnicą pod Skibę,
południowymi zboczami Kop do Przełęczy Chrośnickiej, Lastek,
Chrośnica.
Tydzień
temu, patrząc na Lastka poprzez szerokość doliny, poczułem
potrzebę kolejnych odwiedzin tej góry. Dzisiaj zaparkowałem w
stałym miejscu w Chrośnicy, wiosce rozciągniętej wzdłuż doliny
u stóp Chrośnickich Kop i pół godziny później byłem pod
szczytem, w moim miejscu. Najbardziej moim w tych górach, o czym
jeszcze napiszę.
Nastawiony
byłem na wędrówkę bez słońca, ponieważ w sobotnie popołudnie
synoptycy zapowiadali pełne zachmurzenie. W drodze widziałem
gwiazdy i księżyc niemal w pełni, a ze stoku góry patrzyłem na
kolorowy świt.
Jedynie przez dwie godziny popołudniowe nie było
słońca. Synoptykom proponuję zmianę metody pracy: kawowe fusy w
miejsce superkomputerów. Wyjdzie taniej i z aromatem, a skuteczność
wróżenia… to jest prognozowania, nie zmniejszy się, skoro
mniejsza już być nie może.
Nie
kręciłem się większość dnia w jednym miejscu jak tydzień temu,
chociaż po rozległej wierzchowinie Kopy i Lastka poszwendałem się
nieco. Są tam zapominane łąki zarastające brzeziną. Niektóre
drzewa trzymały jeszcze swoje kolorowe liście – niewątpliwie dla
mnie. Warto byłoby zobaczyć licznie tam rosnące zagajniczki
brzozowe na wiosnę, gdy drzewa rozwijając liście wyglądają jakby
stały w zielonej mgiełce; albo miesiąc temu, gdy były ubrane w
pięknie kolorowe suknie jesienne. Może czekały na mnie, gdy ja
łaziłem gdzie indziej?
Na
zboczu sąsiedniej góry są skały zaznaczone na mapie i nazwane
Skaliskiem. Będąc tam pierwszy raz, w gęstym lesie, na stromym
zboczu, znalazłem jedynie niewielkie skałki i zdziwiony byłem
nadaniem im miana. Później wróciłem i nieco dalej znalazłem
spore skały, niewątpliwie zasługujące na wyróżnienie imieniem.
Dzisiaj poszedłem je odwiedzić. Schodząc po chwiejnym i śliskim
skalnym rumowisku przypomniałem sobie o dukcie widzianym gdzieś
tutaj. Znalazłem i poszedłem sprawdzić, gdzie mnie zawiedzie.
Prowadził ładnym, jasnym lasem świerkowym i wskazał mi niewielkie
skałki. Zwróciłem uwagę na ścieżkę prowadzącą do nich,
rzadkość w tych górach. Podszedłem i chyba jęknąłem z
zaskoczenia i radości. Skałki były zwieńczeniem pionowej skalnej
ściany wysokości kilkunastu metrów. Obszedłem skałę wokół,
jest ładna, nawet bardzo. Jest kolejną dopiero poznaną skałą w
górach, które jakoby nieźle znam. Przyszła mi do głowy myśl
przeszukaniu okolicy, może jeszcze gdzieś się ukrywają kolejne
skały Skaliska, ale zszedłem do drogi nie chcąc odkrywać naraz
wszystkich tajemnic tej okolicy. Wrócę tutaj, zobaczę dzisiaj
poznaną skałę i poszukam innych.
W
skład pasma Kop wchodzą dwie pokaźne góry zupełnie mi nieznane –
Leśnica i Grapa. Ponieważ całe są porośnięte lasami, zawsze
przegrywały konkurencję z Lastkiem i widokowymi zboczami sąsiednich
gór. Do dzisiaj. Uznałem, że upiekę dwie pieczenie nad jednym
ogniem: poznam chociaż trochę te miejsca, a wychodząc na drugą
stronę pasma gór, wrócę ich odkrytymi, widokowymi zboczami.
Droga
jest wygodna, to szeroka i równa szutrówka służąca do wywozu
drewna. Widoki iście izerskie: droga pnie się w górę lub opada, a
wokół lasy z przewagą świerkowych. Spotkałem tam dwóch młodych
mężczyzn w strojach do biegania. Zapytani powiedzieli mi o trasie
Jelenia Góra – Łysa Góra. Upewniłem się wyciągając mapę: z
zakola drogi na szczyt Łysej jest kilkaset metrów. Mapa nie
informuje o drodze, ale skoro jest taki bieg, to biegacze wydeptali
ślady. Któregoś dnia pójdę tam i znajdę przejście. Na Kopy
wróciłbym innym przejściem, wypatrzonym już dawniej.
Dzisiaj
wyszedłem na przełęcz między Skibą a Leśnicą. Już z daleka
zobaczyłem moją brzozę, ładną nawet teraz, gdy do wystrojenia
się zostało jej tylko parę listków. Usiadłem tam, gdzie parę
tygodni temu siedziałem w towarzystwie Janka i patrzyłem na
okolicę. Zwracały uwagę Karkonosze, widziałem je pod słońce i w
lekkiej mgiełce, ale tej białej, świecącej, ładnej. Szczytów
trzymały się niewielkie wałki jasnych chmur; niżej i wyżej nie
było ich. Miałem wrażenie przyklejenia się tych chmurek do
grzbietu gór.
Nieco
dalej po wyjściu z lasu odsłonił się mi zupełnie inny widok ze
Stromcem w centrum. Szedłem na przełaj, wiele razy przekraczając
ogrodzenia pastwisk. Bydło było, ale dalej, a ogrodzenie jest
drutem rozciągniętym na wysokości połowy ud, więc nawet jeśli
jest pod napięciem, przejść je łatwo. Widoki, zwłaszcza w
słoneczny dzień, ładne, dalekie i urozmaicone. Do przełęczy
miałem niecałe dwa kilometry tej ładnej drogi bez drogi. Stromiec
majestatycznie obracał się pokazując niewidoczne wcześniej
fragmenty swoich stoków, świeciło słońce, a jesień, mimo że
tak późna, nadal miała sporo kolorów. Mogłaby być dłuższa ta
droga.
Na
podejściu pod Przełęcz Chrośnicką widziałem sporą grupkę
młodych ludzi.
– Mam
nadzieję, że po prostu zabłądzili tutaj – odruchowo pomyślałem.
Nie chciałbym tutaj tłoku na szlakach.
Wszedłem
na wierzchowinę Kop i nieco zaskoczony zobaczyłem Stromca ponad
lasami. Gdy szedłem łąkami, góra wznosiła się nade mną, teraz
patrzyłem na nią z góry. Sprawdziłem na mapie, byłem 70 metrów
nad jej szczytem.
Pokręciłem
się jeszcze trochę po okolicy i idąc przez moje miejsce na zboczu
Lastka, poszedłem na jego szczyty. Jeden ukryty jest w gęstym
lesie, za pasmem młodniaka, siedzi tam zzieleniała ze starości i
nudów mała skała, widoków nie ma, a po przeciwnej stronie drogi
wznosi się drugi szczyt, ładny, zielony, widny, chociaż też bez
widoków. Nieco niżej jest świeża poręba, widać z niej Ostrzycę.
Wiedziałem, że te szczyty nie są atrakcyjne, ale chciałem tam
być. Dlaczego?
Parę
lat temu napisałem niewielką powieść, czy może nowelę. Jest o
spotkaniu dwojga ludzi i o ich miłości. Spotkali się na brzegu
lasu porastającego szczyt Lastka, w miejscu, które od czasu
napisania powieści zwykłem nazywać moim. Nie wyróżnia się ono
niczym specjalnym, jedno z wielu ładnych miejsc w tych górach, ale
siedząc tam właśnie któregoś dnia cztery lata temu, przyszedł
mi do głowy pomysł na powieść.
Był
czas, że mój bohater dużo chodził po Górach Kaczawskich, a
zwłaszcza po Chrośnickich Kopach, chodzili też razem, i teraz
będąc tutaj, mam wrażenie chodzenia ich śladami.
Takie
wrażenia miewam odkąd piszę. Mam tego rodzaju miejsca w
Wałbrzychu, mam je w Bydgoszczy, no i na Lastku, czyli tam, gdzie
umieściłem akcje moich powieści. Fikcyjni ludzie, a ich losy
zmyślone i fantazyjne, skoro są z pogranicza baśni czy fantasy,
ale dla mnie ci ludzie są w przedziwny sposób prawdziwi i...
bliscy. Mimo iż nie mam kłopotów z rozdzieleniem tworów wyobraźni
z rzeczywistością, bywa czasami, że obejrzę się, bo wydawało mi
się, że wśród ludzi zobaczyłem ją lub jego.
Wracam
na niedzielną trasę, ale o powieści jeszcze będzie mowa.
Za
szczytem biegnie droga rozjeżdżona maszynami, pełna kolein, kałuż
i błota. Nie podoba mi się, ale gdy idąc nią minie się dwa
skrzyżowania, dojdzie się do ogrodzenia szkółki leśnej. Na jego
krańcu należy wejść między młode i gęste świerki tam rosnące
i iść wzdłuż ogrodzenia. Po stu paru metrach dojdzie się do
szczytu, stoi tam ostatni dzisiejszy cel mojej wędrówki: ładne
skały na widnym, zielonym zboczu góry.
Pustka zupełna. Szlaków
oczywiście nie ma żadnych, żadnych duktów, jedynie w dole ta
rozjeżdżona droga leśników, ale wśród świerków daje się
zauważyć ścieżkę. Może nie tylko ja bywam tutaj? Patrzyłem na
skały i bezskutecznie próbowałem sobie przypomnieć, co przygoniło
mnie kiedyś na to odludzie…
Niskie
słońce znalazło dla siebie miejsca między wyniosłymi pniami
świerków i rozjaśniło brązowe liście na małych bukach. Ciepły
i ładny widok, ale najwyraźniej za trudny dla aparatu, skoro
zobaczył tylko przepalone słońcem liście i niemal czarne skały.
Siedziałem tam może kwadrans, a ruszyłem w drogę powrotną na
godzinę przed zmrokiem wiedząc, że niewiele mniej czasu zajmie mi
dojście do wioski.
Zajęło
nawet więcej, ponieważ po drodze zatrzymywałem się i nie tyle
patrzyłem, co słuchałem siebie. Wyjechałem już w ciemnościach.
*
* * * * *
Myślę,
że wybór dzisiejszej trasy, moja dwukrotna bytność na Lastku,
miały też związek z sytuacją w pracy. Tam się dzieją teraz
takie wariactwa, że zwyczajnie uciekłem nie chcąc, żeby i w wolny
czas zmuszano mnie do zajmowania się sprawami służbowymi. Pójście
na Lastka było więc podwójną ucieczką: w góry i w świat
fantazji.
Miało
być o powieści. Młody mężczyzna, miłośnik sudeckich wędrówek,
kawaler, mieszkaniec Wrocławia, spotyka dziewczynę, późniejszą
skrzypaczkę, na zboczu Lastka. Dalej już nie jest normalnie. Czasy
się plączą, ludzie znikają i pojawiają jakby z innego świata.
Fantazja mająca nieco barw greckiej mitologii. Niżej wkleję dwa
fragmenty. Pierwszy jest erotyczno-miłosny (panie dowiedzą się,
jak ja, mężczyzna, opisuję miłosną noc), ale i sygnalizujący
dziwności dziejące się z nimi, drugi odsłania prawdę dość
szokującą dla bohaterki i, być może, dla czytelnika. Zakończenia
nie zdradzę. Tekst wysłałem do kilku osób z prośbą o rzetelną
opinię, o wskazanie, co widzą w nim dobrego, a co się nie podoba,
ale nie dostałem ani jednej odpowiedzi. Tłumaczę to po swojemu:
oceniają niezbyt dobrze i z grzeczności nie chcą o tym mówić,
ale jeśli tak było faktycznie, w gruncie rzeczy nie jestem
zaskoczony. Powieściopisarzem nie jestem, jednak lubię ten tekst,
jestem do niego przywiązany na kilka sposobów.
Przypomnę
jeszcze, że jeden fragment tej powieści już publikowałem tutaj,
jest o jej warkoczach.
*
* * * * *
Chrośnickie
Kopy
Dwa
fragmenty.
„Przyszła
do mnie w moim za dużym podkoszulku, z gołymi nogami i z uśmiechem
na twarzy. Była… była po prostu piękna. Wyciągnąłem do niej
ramiona...
Patrzyliśmy
na siebie blisko, twarzą w twarz. Włosy miała w nieładzie, buzię
zaczerwienioną, usta rozchylone. Przygarnąłem ją, ona objęła
mnie ramieniem i nogą; nim sen zamknął nam oczy i usta,
szeptaliśmy do siebie poplątane słowa.
Coś
obudziło mnie o szarym świcie; może umykający sen, może nieswoja
myśl z pogranicza jawy i snu. Na tle jaśniejszego okna zobaczyłem
zarys jej ramienia i głowy, spała na boku, ale nie widziałem jej
twarzy. Nic to, była.
Poczułem
wdzięczność ogarniającą mnie bez reszty i bez adresata, poczułem
ulgę ogromną i czułość ciepłem rozlewającą się we mnie.
Zbudziły się we mnie dziwne pomieszane obrazy: świadomość
tworzącego moje życie nieogarnionego splotu przypadków i własnych
decyzji doprowadzających mnie do niej; poczucie jednoczesnego bycia
u mety tej poplątanej drogi i na jej początku; zależności od Jasi
i jednocześnie wolności nieznanej nigdy wcześniej; nienasyconego
pragnienia, radości i rozkosznego niepokoju. To wszystko połączyło
się w jednym słowie, wyszeptanym najciszej jak tylko mogłem.
– Jasiu...
Nie
chciałem jej budzić, a tylko jakoś wyrazić przepełniające mnie
uczucia.
Poczułem
delikatny dotyk jej dłoni na głowie, chwyciłem ją i przycisnąłem
do ust; w tej chwili zrozumiałem Jasię mówiącą o pragnieniu
całowania mnie całą sobą.
– Ja
też cię kocham – usłyszałem jej szept.
Jednocześnie
obejmowałem ją i złapaną chwilę czasu. Ustami dotykałem jej
ust, piersiami jej piersi, na udach czułem jej uda, ale chciałem
być jeszcze bliżej. Nie wiedziałem jednak jak być bliżej będąc
tak blisko.
– Zbudziłem
cię?
– Obudziłam
się niedawno. Świta. A ty dlaczego nie śpisz?
– ... Nie
wiem. Chciałem cię zobaczyć.
– Jasiu
mój… – ona usłyszała wyznanie, ale ja właśnie poznałem
przyczynę obudzenia się: była nią potrzeba, nie tyle
chęć,
a właśnie potrzeba jej zobaczenia.
– Jak
zatrzymać czas? Ty to umiesz, powiedz: jak? – zapytałem z nagle
obudzoną wiarą w jej tajemne możliwości.
– Razem
może zatrzymamy czas.
– Nie
wiem jak, ale ty wiesz. Zatrzymaj. Niech w tej chwili zmieści się
wszystko i niech ta chwila trwa. Zrób tak.
– Jak
mam to zrobić? Mam tylko tyle siły, ile mi dasz.
– Daję
ile potrafię, ale tobie nie trzeba dawać, ty i tak potrafisz
wszystko. Tobie wystarczy powiedzieć „chcę”. Powiedz tak.
– Naprawdę
masz mnie za czarodziejkę?
– Naprawdę.
Pokonałaś czasy, przekroczyłaś światy i przyszłaś do mnie.
– Więc
dobrze: chcę, żeby dwadzieścia lat minęło nam jak ta noc.
– A
później?
– Zatrzymamy
się na chwilę, obejrzymy i wspomnimy czas za sobą.
– A
później?
– Jeśli
wspomnienia będą dobre, zaczniemy następne dwadzieścia lat.
Chcesz tego?
– Właśnie
tego. Jeszcze obiecaj, że nie uciekniesz do swojego świata.
– Póki
będziesz mnie kochać.”
*
* *
„Siedziałem
przy komputerze, Jasia grała w drugim pokoju. Wolałbym patrzeć na
nią, ale wiem, że przy mnie nie może skupić się na muzyce,
usiadłem więc do swojego pisania, ale szybko przerwałem słysząc
jej granie. Było przejmująco smutne. Ona, potrafiąc w każdy grany
przez siebie utwór tchnąć urok swojego uśmiechu, grała teraz
adagio Albinoniego skarżąc się i płacząc. Słuchałem z zamarłym
sercem. Gdy skończyła, usłyszałem przeraźliwy zgrzyt strun i
stukot, jakby coś dużego upadło na podłogę. Poderwałem się i
ruszyłem w stronę drzwi, gdy te się otworzyły.
– Jasiu,
co się stało?
– Grałam
po raz ostatni.
Stałem
uderzony jej słowami, czując, że wszystko wokół mnie się wali.
– Co…
co się stało? – wydukałem.
– Raz
jeden nie byłam wobec ciebie uczciwa: gdy rozgryzłam hasło
chroniące ten twój plik tekstowy. Gdy przeczytałam jakiś
fragment, pomyślałam, że piszesz pamiętnik o nas i nawet było mi
głupio zaglądać w twoje osobiste rzeczy.
Usta
jej drgały, z trudem hamowała płacz.
– Jasiu…
– Ten
jeden raz nie posłucham co masz do powiedzenia. Ty posłuchaj.
Właśnie
dzisiaj w nocy, gdy usnąłeś już, coś mnie tknęło, jakaś myśl
przeraźliwie paskudna. Ja już wcześniej coś podejrzewałam, ale
odrzucałam myśl jako absurdalną, jednak w ostatnie noce zakradałam
się do twojego pokoju i przeczytałam…
– Czekaj,
czekaj! Jaką absurdalną myśl odrzuciłaś?
– Że…
że mnie… Tam daty mi się nie zgadzały.
– Nie
rozumiem. Daty?
– Przedwczoraj
napisałeś o naszym wczorajszym dniu.
– Tak?
Pewnie się pomyliłem.
– Nie,
opisałeś dokładnie to, co się zdarzy nazajutrz.
– Jasiu,
to jakaś pomyłka! Dajże spokój z datami i powiedz, co cię tak
przeraziło.
– Dzisiaj
w nocy przeczytałam o pierwszym twoim siedzeniu na Lastku, pod
lasem. Było o chwili wymyślenia mnie…
– Ja
miałem cię wymyślić?!
– Sam
napisałeś. Chyba nie zaprzeczysz.
– Pisałem…
Czytałaś o tym ranku, gdy…. gdy przyszłaś. A pamiętasz go? Ty
sama, czy pamiętasz? Myślałem, że śnisz mi się, a ty w nocy
pojawiłaś się i byłaś. Jesteś, Jasiu!
– A
jakże, pamiętam. Problem w tym, że pamiętam go dokładnie takim,
jakim go opisałeś. Tylko takim.
– Co
ty mówisz, Jasiu! Zlituj się.
– Powiem
ci, co myślę: ja nie istnieję poza tym plikiem w komputerze.
Myślałam, że to ja wybrałam ciebie, ale okazało się, że ty o
wszystkim zdecydowałeś, bo jestem wymysłem, postacią przez ciebie
stworzoną. Nie mnie kochasz, a swoją wizję. Kochasz wyobrażenie,
swój ideał kobiety, swoją fantazję. Nie chcę tak. Wykasuj tekst.
– Jasiu,
przecież to szaleństwo!
– Wykasuj
tekst.
– Wykasuję,
ale co to ma zmienić?
– Naprawdę
nie wiesz, co się stanie? Ty, mój twórca?
– Nie
mów tak! Ja cię nie wymyśliłem, Jasiu. Tamtego dnia zobaczyłem
cię na zboczu Lastka, wróciłem do domu i przez dwa dni pisałem o
tobie. Fantazję? Jeśli upierasz się nazwać to fantazją, niech
będzie. Na trzeci dzień pojawiłaś się, przyszłaś do mnie.
– Więc
jestem taką, jaką chciałeś żebym była. Jaką mnie wymyśliłeś.
– Nie,
Jasiu. Taką cię zobaczyłem i nie od razu byłem zauroczony twoją
urodą, ani nie kochałem cię od pierwszej chwili. To przyszło
później, gdy byłaś ze mną. Szybko, ale nie od razu.
– Łatwo
kocha się swoje wizje. Gdzie tutaj miejsce dla mnie?
– Gdzie
twoje miejsce, pytasz… Faktycznie, łatwo mi było kochać ciebie.
Łatwo do tej chwili.
Zmieszała
się. Czułem, że bliska jest poddania się, ale zebrała się w
sobie i powiedziała łamiącym się głosem:
– Jasiu
– pierwszy raz w czasie tej rozmowy zwróciła się do mnie po
imieniu – zrozum, ja tak nie mogę. Świat się zawalił mi na
głowę. Czuję się jak ulepiona z plasteliny. Myślę, ile mojej
skłonności do ciebie jest naprawdę mojej, a ile było mi danej z
góry. Przez ciebie.
– To
już nie miłość, a „skłonność” do mnie odczuwasz? Jasiu, na
Boga! Posłuchaj się siebie! Co czujesz?
–
Ubezwłasnowolnienie
i pomieszanie.
– Jasiu,
Jasiu – gorączkowo przeszukiwałem pamięć chcąc znaleźć
jakieś argumenty, ale… – Jasiu, co się dzisiaj wydarzyło na
uczelni?
– Teraz
mam ci opisywać swój dzień?
– Wystarczy,
że wspomnisz jego zdarzenia. Wspomniałaś? A czy są one opisane w
tekście?
– Nie
są… Ale o tym, co zrobiłam i powiedziałam wczoraj, napisałeś
przedwczoraj!
– To
zwykła pomyłka dat, Jasiu.
– Nie
pomyłka. Czytałam, a na drugi dzień dokładnie to przeżywałam.
– Jasiu…
– nie wiedziałem co powiedzieć, jakich argumentów użyć. Trochę
bałem się jej odpowiedzi. – Jasiu, nigdy nie pytałem o twoje
życie przed Lastkiem, nawet nie wiem w jakim mieście mieszkałaś.
Powiedz, co pamiętasz z tamtego czasu?
– Co
pamiętam? Wszystko. A dlaczego pytasz?
– Skoro
nie pisałem o tym, to skąd ta pamięć w tobie?
– …Nie
wiem.
– Pamiętasz,
bo to było twoje życie, Jasiu.
– Pamiętam
też pierwsze dwa dni, a miałam być od trzeciego dnia.
– O
czym mówisz?
– Wiedziałam
gdzie co masz w kuchni, znałam obsługę pralki. Skąd, skoro mnie
nie tłumaczyłeś, a jedynie pisałeś o pokazywaniu w swoim…
opowiadaniu? Pamiętam też pierwszą kolację, w dniu przyjazdu z
Lastka, obudzenie się w łóżku też. Skąd, skoro wtedy nie było
mnie tutaj?
– Pewnie
sama zobaczyłaś gdzie co jest, a kolacja… Nie wiem.
– Ja
też nie wiem, dlatego wykasuj ten tekst.
– Dobrze,
już kasuję, jeśli skasowanie ma ci zwrócić spokój, a mnie twoją
miłość. Popatrz, wciskam przycisk.
Spojrzałem
na nią i nim znikła, zobaczyłem łzy w jej oczach.
Siedziałem
w nagłej ciszy gapiąc się na puste miejsce przede mną.
W
końcu podniosłem dłoń do twarzy i uderzyłem się w policzek. Nic
się nie zmieniło. Zerwałem się i pobiegłem do naszego pokoju.
Był pusty. W jej pokoju, na środku podłogi, obok krzesła, leżały
skrzypce, a przy nich smyczek z zerwanym włosiem. Wziąłem go w
rękę i chwilę patrzyłem na drżące włosie. Wydawało mi się,
że jeszcze czuję na rączce ciepło jej dłoni.
– Jasiu!
W
jednej chwili była, w drugiej rozpłynęła się, znikła. Co się
stało?
Przecież
w szafach są wszystkie jej rzeczy! Na pewno są, skoro ona znikła?
Były.
Równiutko poukładane na półkach jej ubrania. Były. Poczułem
ogromną ulgę, gdy otworzyłem szafę i zobaczyłem rzędy jej
pantofelków, ale im dłużej patrzyłem na nie, tym bardziej czułem,
jak mija mi ulga, a budzą się szkaradne myśli. Te buty… one
wyglądały jak nowe, nieużywane. Patrzyłem w szafę nic nie
widząc, zajęty paskudną myślą: a jeśli ja sam kupiłem te
wszystkie rzeczy i Jasia nigdy ich nie używała, bo jej po prostu…
Co ja chrzanię! Przecież ona była! Ona jest, tylko schowała się
gdzieś przede mną!
Wziąłem
jej ulubione buty w góry i oglądałem ze wszystkich stron.
Znalazłem kilka rys. Od skał i korzeni? Na tej skórze tak łatwo
zostają ślady… Zadrapałem ją paznokciem, chwilę patrzyłem na
wyraźny ślad, nim rzuciłem buty do szafy. Rozpaczliwie rozejrzałem
się po pokoju pełnym kobiecych drobiazgów; tyle ich, a jakby ich
nie było, bo w tej chwili wszystkie one wydały mi się nic nie
poświadczającymi atrapami.
Przecież
stała przede mną, widziałem ją i nagle… Znikła. Przecież…
jak to możliwe?
Podniosłem
jej skrzypce. Niewątpliwie były używane, ale mało mi było tego
jednego dowodu. Co więcej? – pytałem siebie rozglądając się
kolejny raz.
Wysunąłem
szufladę w której trzyma bieliznę i wyciągnąłem jakieś jej
majtki. Nowe są czy używane? Nie wiedziałem, chociaż metek nie
widziałem nigdzie. Jak sprawdzić? Po zapachu? Powąchałem,
poczułem zapach proszku do prania. A co jest w pralce? Były tylko
moje rzeczy. Dziwne. W pralce zawsze leżały jakieś jej ciuszki.
W
głowie miałem paniczną gonitwę myśli.
Usiadłem
przy komputerze. Folder z jej zdjęciami oczywiście był w
komputerze, ale w nim były tylko dziesiątki zdjęć tamtego naszego
miejsca na zboczu Lastka, setki różnych zdjęć, ale jej zdjęć
nie było… Co się z nimi stało?.. Wykasowała? Ale kiedy zdążyła
to zrobić?
Otworzyłem
plik z jej smsami. Tyle ich mam… Pierwsze są sprzed dwudziestu
laty… To przecież jej, jej smsy! Oto pierwszy:
– Jasiu,
widzisz mój liścik na obudowie?
Oto
ostatni, sprzed dwóch dni:
– Będę
o szóstej. Przytulisz mnie wtedy?
Przygotowałem
dla niej parę kanapeczek z pesto mojej roboty. Jasia lubiła…lubi
moje pesto z dodatkiem czosnku i suszonych pomidorów… ucieram je w
specjalnym moździerzu z marmuru. Poszedłem do kuchni i zdjąłem
moździerz z półki. Na jego dnie poczułem wyraźny zapach pesto
robionego dla niej…
Dla
niej?
Rzuciłem
moździerz i pobiegłem do swojego biurka. Paszport! Przecież nie
raz leciałem z Jasią na jej koncerty! Paszport okazał się być
dziewiczy, nowy. Zupełnie zapomniałem o jego zmienieniu miesiąc
temu. Nie wiem co zrobiłem ze starym, nie ma go tutaj.
Poszedłem
do stałej fryzjerki Jasi. Była tam jakaś nowa dziewczyna,
zapytałem o tamtą i usłyszałem, że niedawno zwolniła się i
gdzieś wyjechała, prawdopodobnie za granicę.
– Czy
pamięta pani moją żonę? Drobna, z brązowymi włosami niżej
bioder.
– Przepraszam,
nie widziałam. Zaczęłam pracę tutaj tydzień temu. A czemu pan
pyta?
Wracając,
przechodziłem obok jej banku.
– Proszę
panią, czy Janina Lastkowska ma u was konto?
– Przepraszam,
ale nie udzielamy takich informacji osobom postronnym.
– Jestem
jej mężem.
– Czy
ma pan pełnomocnictwo do dysponowania kontem?
– Nie
mam.
Nie
miałem na własną prośbę…
– To
nie mogę.
– Ale
pamięta ją pani?
– Przykro
mi.
Stałem
w domu nie wiedząc co robić, gdy nagle do głowy przyszła mi myśl
o niedokładnym przeszukaniu pokoi. W salonie nie było jej, w kuchni
też nie, wpadłem do łazienki, zajrzałem do szafy i do jej pokoju,
w końcu, tknięty nową myślą, wypadłem z domu, szarpnąłem
drzwi samochodu i pojechałem na złamanie karku.
W
miejscu pierwszego zobaczenia Jasi nie znalazłem jej, ale wiem, że
ona gdzieś tutaj jest, tylko ukrywa się przede mną w bezmiarze
czasów i światów. Chodzę więc po Górach Kaczawskich chcąc być
bliżej niej i czekam na jej powrót.
Ona
jest i kiedyś wróci, ja to wiem.”
Powracasz do tych samych miejsc, bo czymś Cię ujęły, widokami, kępą drzew, skałkami ... może to nawet nie te detale, ale ciągłe powroty w Kaczawskie, bo one są tu najważniejsze; ejże, wychodzi z Ciebie skąpidusza, chciałbyś mieć góry tylko dla siebie, a napotykani ludzie zdają się być intruzami:-) tak, są miejsca, które człowiek chciałby ocalić przed zadeptaniem, zostawić tylko dla siebie; czytając fragmenty powieści, mam nieodparte wrażenie, że piszesz o sobie:-)
OdpowiedzUsuńTak, chciałbym mieć te góry dla siebie :-)
UsuńPrzywykłem tam do samotności na szlaku, skoro tyle lat chodząc, spotykam jedną czy dwie osoby w ciągu dnia, a nierzadko żadnej. Spodobała mi się ta niemal pewność niespotkania nikogo na mojej drodze.
Mario, myślę, że wrażenie byłoby inne, gdybym nie pisał w pierwszej osobie. Piszę tak, bo łatwiej mi. Ale jednak o tyle masz rację, że wszyscy bohaterowie moich historii są do mnie podobni. Nie jest to wynik prostego utożsamiania się, czy tym bardziej pisania o sobie, a wynik mojego braku czasu i umiejętności. Nie potrafiąc stworzyć sylwetki osoby znacznie się ode mnie różniącej, niejako automatycznie wychodzi mi spod pióra ktoś do mnie podobny, ponieważ gdy przyjdzie do opisu jego reagowania, sposobów myślenia, po prostu słucham siebie i tak piszę. Ten wspomniany brak czasu związany jest z realiami. Owszem, tam gdzie fantazja, to fantazja, ale gdy mowa o konkretnych miejscach czy zawodach, chciałbym, aby opisy były prawdziwe. Akcja pierwszej napisanej powieści dzieje się w Bydgoszczy z prostego powodu: bo wtedy tam pracowałem i mogłem poznać parę miejsc. Podobnie z Lastkiem i Górami Kaczawskimi. Gdybym był miłośnikiem innych gór, nie byłoby Lastka, a inna góra.
Dlatego niektóre z tych wymyślonych osób chodzą w góry lub słuchają Bacha. Gdybym wymyślił im hobby czy pasje mi nieznane, cóż napisałbym? Dlatego na pewno nikt z nich nie będzie podróżnikiem, miłośnikiem egzotycznych krajów.
Mnie w pomyśle spodobało się pomieszanie światów, rzeczywistości i fantazji. Jedno piętro fantazji jest między mną a tekstem, ale jest i drugie, gdy fantazje snuje bohater, i w nich znajdujemy trzecie piętro. W końcu przychodzi chwila, gdy czytelnik, ale i bohater, nie bardzo wiedzą co rzeczywistością, co fantazją.
Myślę, Mario, że raczej niewielu osobom to się spodoba, ale mnie owszem.
Chyba mieliśmy te same odczucia patrząc na góry otulone chmurami. Też mam tak, że w pewnych miejscach nie chciałabym spotykać ludzi na moich trasach. Myślę, że bierze się to stąd, że coraz więcej jest rozkrzyczanych pseudo turystów. Fragmenty powieści zaciekawiły mnie, choć trudno mi napisać dlaczego, może jakaś magia gór.
OdpowiedzUsuńAleksandro, jest odpowiednio nazwane przez fachowców zjawisko fizyczne powodujące przyklejanie się chmur do szczytów wyższych gór. To właśnie było widać, ale przecież odruchowo nadajemy podmiotowe cechy sprawcze rzeczom i zjawiskom – i to jest fajne, miłe, ładne. Chmury nie chciały opuścić szczytów, może było im tam dobrze? Wszak miały stamtąd widok na obie strony gór. :-)
UsuńJa też nie toleruję tych niby turystów, których przypadek przygnał w góry, i idą głośno rozmawiając albo i wrzeszcząc. Czasami jeszcze ogłuszają się dudnieniem z głośników i właściwie nie bardzo ich obchodzi to, co wokół nich.
Dla za każdym razem zaskoczeniem jest, że te niwielki pagórki chowają w sobie piękne skałki. Choć przecież widziałam Organy Wielisławskie.
OdpowiedzUsuńFakt. Nie są tak często spotykane jak w Rudawach, ale ze względu na obszerność tych gór, jest ich w sumie sporo. Większości nie widziałem, chociaż tu i tam byłem. Któregoś dnia łaziłem po masywie Leśniak-Okole szukając skał, tylko tam jest ich kilkanaście. Robią wrażenie tym swoim ukryciem, przecież do nielicznych prowadzą wydeptane ścieżki jak właśnie w Rudawach, wydają się przez to bardziej dzikie. Na zboczu Lubrzy kiedyś znalazłem ładną i dużą skałę zupełnie niespodziewanie. Akurat na nią wchodzą wspinacze, widać kilka rzędów wbitych haków, ale dobrze, że inne nie pasują im. Są dla mnie.
UsuńKrzysiek, ja mam odczucie, że w Janku jest drugi Ty.
OdpowiedzUsuńAle to Ty masz na imię Jan :-)
OdpowiedzUsuńJest tak, jak odpisałem Marii. Dodam jeszcze, że możliwe są dwa sposoby pisania. W pierwszym nie widać osoby autora, w drugim owszem, ponieważ nie się ukrywa. Ja tak piszę, co i widać we wszystkich moich tekstach. Tak też pisał pisarz wysoko przeze mnie ceniony – Marcel Proust. Swoją drogą jemu też mówiono, że pisze o sobie. Zawsze w jakieś mierze jest to prawdą, ale też tylko w jakiejś. To Jasiowi z powieści zmaterializowała się dziewczyna widziana oczyma wyobraźni, nie mnie. Ja nie mam takiego marzenia.