Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 23 listopada 2018

Mróz, dal i drzewa

181118

Orzechowice, południowymi stokami Leśniaka pod Okole, wokół Wywołańca i Rogatki, Orzechowice,




Gdy po zaparkowaniu otworzyłem drzwi, mroźne powietrze wtargnęło do nagrzanego wnętrza i wstrząsnęło mną. Wyjdę za chwilę, tylko wypiję kawę – powiedziałem sobie pośpiesznie zamykając drzwi.

Po upalnym lecie ciepły początek jesieni przyjąłem jako coś oczywistego i naturalnego, więc nagły kilkunastostopniowy spadek temperatury spowodował ostry mój protest i takąż reakcję organizmu. Jeszcze wczoraj wieczorem wahałem się, czy odszukać na dnie szafy kalesony zapomniane przez tyle ciepłych miesięcy; dobrze, że wbrew sobie założyłem je. Termometr samochodu pokazywał osiem stopni mrozu, sięgnąłem więc po plecak i wyciągnąłem zapasowy sweter oraz drugą parę rękawic.

Od głównej ulicy wsi Rząśnik odchodzi jedna z tych wąziutkich dróżek asfaltowych, o których nie zawsze nawet google wiedzą. Ta prowadzi do kolonii wsi i kończy się za ostatnim domem, u stóp kopulastego Leśniaka, dużej góry kaczawskiej. Dobre miejsce startu na szlaki w masywie Okola i na drugą stronę przełęczy, w kierunku Babińca. Równo o siódmej, więc jeszcze w szarą godzinę, ruszyłem.

Ubrany byłem odpowiednio, marsz rozgrzewał, więc szło się dobrze, chociaż po zrobieniu zdjęć trzeba było szybko zakładać rękawice.

Chciałem odwiedzić południowe, bardzo widokowe, zbocza Leśniaka, i pokręcić się po sąsiedniej górce, Wywołańcu, a jest tam kilka miejsc naprawdę wartych zobaczenia. Z grubsza zarysowany plan przewidywał pójście za Rząśnicką Przełęcz gdyby czas pozwolił, ale najważniejsze było poszwendanie się po ładnych miejscach.

Świt był czerwony, trochę zamglony, jakby zmarznięty i zaspany, budzący nostalgiczny nastrój. Taki, jaki widuję w zimie. 


Później zobaczyłem czysty, jasny i silny blask słońca na wierzchołkach świerków. Zaczynał się słoneczny dzień zaprzeczający stereotypowemu obrazowi listopadowego dnia.

Południowe zbocza Leśniaka zasługują na cały szereg wielkich znaków miejsc widokowych. Rozległe zbocza podzielone zagajnikami wznoszą się lekko w stronę Okola, a w miarę zdobywania wysokości ogromnieje widok na trzy czwarte widnokręgu. Widać cały długi masyw Chrośnickich Kop, a więc i Lastka, jak zawsze przyciągającego mój wzrok szukający pod szczytem tej góry połączenia rzeczywistości z fantazją. Pożądliwym wzrokiem patrzyłem na dróżki biegnące od wioski ku szczytom; wiele z nich znałem, niektóre wydawały mi się nieznane, a wszystkie były pociągające. Wkrótce odpowiem na ich głosy. W pewnej chwili ponad wyraźną i bliską linię grzbietu Kop wyrasta malutki niebieski rąbek najwyższych gór sudeckich. Rośnie z minuty na minutę zmieniając się w odległe górskie pasmo. Dzisiaj Karkonosze zadziwiały swoją wyrazistością, skoro z odległości ponad trzydziestu kilometrów wyraźnie widziałem budynki na Śnieżce, Śnieżnych Kotłach i na Szrenicy. Na wschodzie wzrok się plątał wśród najdalszych szczytów kaczawskich, ale sięgał i dalej, po Góry Wałbrzyskie, a patrząc w przeciwną stronę chciałem dojrzeć pewien stary kamienny domek przytulony do zbocza izerskiej górki. 



Ociepliło się, zdjąłem sweter i jedną parę rękawic, a że było sucho, mogłem siadywać na ziemi i patrzeć na rozległy przestwór moich gór. Idąc, zbaczałem ku samotnym drzewom chcąc przyjrzeć się im. Jeszcze kilkanaście lat temu powiedziałbym, że nie ma w nich nic wyjątkowego, teraz właściwie też nie wiem, czym drzewa przyciągają mnie, ale nawet nie próbuję tej tajemnicy rozjaśnić. Po prostu z przyjemnością patrzę. Ostatnio zwracam uwagę na nietypowe bliskie sąsiedztwa, na mieszane małżeństwa. Widziałem wielopienną lipę z przytulonym do niej jesionem. Lipy osiągają znaczne rozmiary, bywają drzewami po prostu wielkimi i masywnymi, ale w górskich lasach często widuję je wysmukłe i o wielu pniach. Nie są rzadkością lipy mające kilkanaście pni wyrastających z jednego systemu korzeniowego. Dzisiaj też liczyłem pnie, ale przy jedenastym pogubiłem się. W innym miejscu widziałem kilka wielopiennych jaworów, co jest rzadkością, a z małżeństw mieszanych wspomnę jeszcze o dwóch czereśniach zrośniętych od ziemi z klonem.

Poznałem uroczy zakątek na stoku Leśniaka. Siedziałem tam długo jak na mnie, może kwadrans, z przyjemnością patrząc na klasycznie kaczawski widok. 


Patrzę nie tylko w dal. Zauważam częstsze ostatnio patrzenie, właściwie gapienie się, na drobiazgi przy mnie. Jakiś niepozorny kwiatek, gałąź róży wychylona nad dróżką, pniak z hubą, kępka wysokich traw, omszały kamień, potrafią przyciągnąć mój wzrok, a przy tym nie patrzę uważnie, nie dokonuję obserwacji, nie analizuję, a po prostu patrzę i sprawia mi to przyjemność.

Idąc rozległym stokiem obejrzałem się i zobaczyłem, zdumiony, niebo pomalowane wysokimi chmurami (zdaje się, że cirrusami) ułożonymi w zadziwiająco regularny wzór. Przez szereg minut szedłem odwracając się, albo zatrzymywałem się i patrzyłem na ten ładny twór natury.



Wywołaniec jest mniejszym sąsiadem dużego Leśniaka. Góra niemal w całości jest zalesiona, od strony Kop stroma i pokaźnej wysokości, ale wejście na szczyt z przeciwnej strony nie zajmie więcej jak kwadrans, o ile wie się którędy iść. Trochę znałem tamtejsze leśne dróżki, ale chciałem znać dobrze, chciałem też odwiedzić ładne łąki śródleśne, tarasowo wznoszące się po zboczu, i czarne skały sterczące na grzbiecie. W rezultacie po obszarze kilometra chodziłem trzy godziny.

W zmrożonej, szadzią wybielonej, trawie zobaczyłem charakterystyczny kształt grzyba. Pokaźnych rozmiarów podgrzybek zamarznięty był na kamień, ale nie wyglądał na starego. Zapewne wyrósł dwa lub trzy dni temu, w ciepły jeszcze dzień. Zawsze jest dobry czas pogapić się na drzewo, zawsze jest dobry czas na grzybobranie, zwłaszcza tak niespodziewane i zapewne ostatnie w tym roku. Zostawiłem drogę i pół godziny myszkowałem po lesie. Znalazłem cztery spore podgrzybki, wszystkie zamarznięte, ale zdrowe i nie sczerniałe. Suszą się pokrojone w plastry. Jedząc w wigilię krokiety z grzybowo-kapuścianym nadzieniem, wspomnę chwile spędzone pod szczytem kaczawskiej góry.

Wywołaniec ma wyraźnie zaznaczony szczyt, ale wydłużony grzbiet szczytowy chyba tylko o pojedyncze metry jest niższy, a stoją na nim czarne skały i ołowiane buki. Jest ich tam dużo, na sporej połaci tworzą swój las z niewielką domieszką innych gatunków. Ziemi mają tam niewiele, ot, garstki między omszałymi skalnymi okruchami, ale to ich naturalny świat, tutaj czują się dobrze, radzą sobie lepiej od świerków. Widzę to chociażby po ilości wywróconych drzew – bardzo mało wśród nich jest buków. Korzenie tych drzew są potężnymi, licznymi i długimi pazurami wciskającymi się w szpary między skałami, a świerki co prawda też wypuszczają długie korzenie, ale płytkie, ledwie zanurzone w ziemi. Gdy zawieje większy wiatr, drzewo wywraca się razem z okrągłym talerzem swoich korzeni, między którymi tkwi ziemia i kamienie; głębokość wykrotu nie przekracza połowy metra.

W górskim lesie, wśród kamieni, buki wyglądają szczególnie ładnie. Jesienią są obok klonów pospolitych i czereśni najbardziej kolorowymi drzewami, ale nawet teraz, gdy są już nagie, nie są smutne, nie robią wrażenia zamarłych, zachowując niemałą część urody i pogody. Młodsze osobniki trzymają całą zimę sporo liści w ładnych kolorach. W pochmurny dzień zimowy bywają one jedynym kolorowym akcentem. No i oczywiście korzenie imponujące grubością i napęcznieniami, korzenie tak często kojarzące się z mocarnymi ramionami.






W okolicy wzgórza Rogatka szedłem łąkami chyba trochę zapomnianymi. Niekoszone, może tylko wypasane, łąki niepodobne do tych monokulturowych, trawiastych, i nie zarastając wysokimi roślinami, na przykład nawłocią, nie przeradzają się w dzikie i trudno dostępne chaszcze, jak wiele innych niechcianych łąk. Te dzisiejsze kojarzą się mi z wczesnym stadium stepowienia. Rosną na nich liczne gatunki roślin, spośród tych nielicznych znanych z nazwy zwracały uwagę mlecze polne. Kwiaty widuje się już sporadycznie, ale kulek latawców, podobnych do puchowych kulek mniszka, ale przecież wyraźnie innych i chyba ładniejszych, nadal jest dużo. W szarzejącym i zamierającym świecie przyciągają wzrok, nie ostatnią będąc ozdobą łąk. Wiele widziałem siewek brzóz i dębów. Te drzewka grubości zapałki, sięgające mi do kostki, ujmowały bezbronnością. Miały po dwa, trzy lub cztery listki i nadzieje na stanie się wielkimi drzewami. Ileż niebezpieczeństw przed nimi! Jakże małe ich szanse na doczekanie się własnego potomstwa! Wiele z nich ogryzą głodne sarny, a cali szczęśliwcy prędzej doczekają się kosiarki właściciela łąki niż dorosłości. Nic nie wiedzą o tych niebezpieczeństwach i po prostu rosną. Czasami przychodzi mi do głowy myśl, że nawet gdyby wiedziały, też by rosły. Po prostu żyć – ot, i cała ich filozofia. Mądra filozofia.

Był początek zmierzchu, gdy stanąłem między ostatnimi drzewami i spojrzałem na otwartą przestrzeń. Horyzont zamykała czarna bryła Leśniaka, bliżej natomiast, w odległości ponad kilometra, zobaczyłem na końcu drogi samotne drzewo, a pod nim jaśniejszą kropkę – moją vectrę. Łagodnie pochyłą łąką, później brzegiem zielonej oziminy, szedłem wprost na samochód, a wyniosła kopuła Leśniaka ogromniała wypełniając ciemniejące niebo.











11 komentarzy:

  1. Piękne są te nasze góry na Twoich zdjęciach. Właśnie złapałam się na tym, że najpierw chłonę i podziwiam widoki, a potem czytam. No i tyle napisałeś o dalekich horyzontach, co tam widzisz, a ja tego wcześniej w ogóle nie dostrzegałam - patrzyłam głównie na plan pierwszy i drugi. To dlatego, że ze mnie żaden górski wędrowiec, więc oko na takie "szczegóły" mam niewyrobione ;-)
    A zdjęcia mi się podobają. Wszystko dobrze widać, kolory, ostrość, kadry, głębia. A chmury jak malowane :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie na ogół jest odwrotnie: najpierw czytam, później oglądam zdjęcia. Albo przejrzę je pobieżnie, uważniej oglądając po lekturze tekstu. Ale to znana prawda o nas: obraz – słowo, Anika – ja.
      W dostrzeganiu szczegółów też jest pewne podobieństwo, tyle że przeciwstawne, z odwrotnym biegunem. Ja bywam gapą, Ty zauważasz subtelności. Myślę, że z urodą gór podobnie jest jak z urodą kwiatów. Ty dostrzeżesz urodę w zwykłym polnym kwieciu, innemu potrzebna wielka hodowana róża. Może zauważenie dali będzie u Ciebie krokiem ku górskim wędrówkom?
      Życzę Ci tego serdecznie.
      Dziękuję, Aniko.

      Usuń
  2. Krzysiek, odpowiadałeś w poprzednim temacie odpowiadałeś na wpis:
    ...Czasami myślę, że odkąd porzuciłem drogi, drogi mam wszędzie. Jeśli tak, to nie ma bezdroży, a bezlik dróg do wyboru...

    Gdy patrzę na plątaninę Twoich dróg na tej mapie, dostaję zawrotu głowy.
    Zawracanie głowy nogami - nieoficjalna definicja tańca. A Ty nie chodziłeś po górach, Ty tam tańczyłeś. Za Tobą trudno nadążyć.

    Zdjęcia są kapitalne, a to z chmurami jest obłędne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Janku.
      Szwendanie się jako taniec podziwu? Coś z prawdy jest tutaj, chociaż gdy rozciągnie się pętelki widoczne na mapie do swoich rzeczywistych setek metrów, ten taniec nabiera cech naszego dawnego chodzonego, poprzednika poloneza.
      Jestem na ładnej polanie i widzę leśną drogę. Gdzie prowadzi? Trzeba pójść sprawdzić. No i idę, zwłaszcza gdy wiem, że las jest niewielki i zaraz wyjdę na otwartą przestrzeń. Samo wyjście z lasu kusi niewiadomą i urokiem, na który i Ty zwróciłeś ostatnio uwagę. Stojąc na brzegu lasu zauważam łąkę wspinającą się po zboczu góry i duże samotne drzewo – no i idę zobaczyć je z bliska.
      Na mapie wychodzi poplątanie, w naturze szwendanie się.

      Usuń
  3. Wyświetliłam sobie mapę i trasę Twojej wędrówki; zazwyczaj szedłeś, robiłeś koło, ósemkę, jakąś elipsę,a tutaj? ciekawy wzór, pewnie czasami powrót po własnych śladach, nie tak daleko, a bardziej dokładnie:-) zdjęcie z chmurami na pierwszy rzut oka wydawało mi się śladami na śniegu; ależ ciekawe zdjęcia robisz, ciągle komórką?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz czy dwa zdarzało się wracać po śladach, lub niewiele obok, na mapie linie zlały się. Niebo faktycznie było cudne, Mario. Tak, nadal fotografuję aparatem w telefonie. Na razie tak zostanie, ponieważ ten aparat robi lepsze zdjęcia od oryginalnego aparatu fotograficznego, mimo że pierwszy ma szybkę, drugi ruchomy obiektyw. Myślę, że małe aparaty foto z wyższej półki, takie za około tysiąc złotych, pobiłyby telefon jakością zdjęć, ale nie kupię, bo zwyczajnie szkoda mi pieniędzy. Poza tym dostaję wysypki uczuleniowej na samą myśl o kłopotach z rozszyfrowaniem i zapamiętaniem dziesiątek funkcji i przycisków.
      Gdybyś była zainteresowana, powiem, Mario, że mam motorolę moto g3, bodajże tak się nazywa ten smartfon. Kupiłem używany za 250 zł (bo szkoda mi pieniędzy na gadżety i samochody), a model wybrał mi kolega właśnie ze względu na dobrą jakość wbudowanego aparatu fotograficznego. Robienie zdjęć jest bajecznie proste, bardzo łatwo też zmusić aparat do zmiany jasności zdjęcia. Dobrze znosi robienie zdjęć pod słońce, lepiej od oryginalnych aparatów foto.

      Usuń
  4. Nakręciłam się nadążając za Tobą po mapie. Patrząc na zdjęcia warto było widoki przednie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że przy tej okazji nie zakręciło Ci się w głowie :-)
      Wiesz, jak jest: słońce jest najlepszym malarzem, gdy świeci, wszystko wokół jest ładniejsze.

      Usuń
  5. Wiesz, Krzysiu, to niesamowite, że czasem stoimy naprzeciw siebie w odległości kilkudziesięciu kilometrów i wypatrujemy czegoś, a może kogoś w oddali. Czytałam ostatnio Małego Księcia po śląsku, przy tej okazji przypominając sobie wersję polską. Parafrazując pewną myśl A.de Saint Exuperego, można by rzec, że Góry Kaczawskie są mi bliskie z powodu człowieka, który po nich chodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Anno. Rzadko słyszę tak miłe słowa.
      Tak, bywamy blisko siebie i wiemy o tym. To, co mnie nierzadko zadziwia w podobnych sytuacjach, to przyczyna techniczna, internet, bez którego nie wiedzielibyśmy o swoim istnieniu, także splot najróżniejszych przypadków i naszych wyborów, które musiały zaistnieć żebym założył bloga, żebyś zajrzała na niego, i żeby na tym się nie zakończył nasz kontakt.
      Aniu, gotuję kapuśniak. Nie wiem, czym go doprawić, i smakując pomyślałem, że Ty miałabyś dużo pomysłów.

      Usuń
    2. Masz rację, Internet i nasze wybory pozwoliły nam na tę znajomość. Do kapusniaczku dodałabym na pewno kminek, dużo kminku ;)

      Usuń