300918
Czernica,
Babiniec via czarny szlak, Pasternik, wzgórze nad Bystrzycą,
miejsce na Buczyńcu, Sołtysia Czuba, Pustak, Babiniec, Czernica.
Nie czułem
entuzjazmu na myśl o wyjeździe, pierwszym przecież od półrocza,
a stan ten niepokoił mnie. Opatrzyły mi się góry? A może
to oznaka starzenia? Dopiero później doszedłem przyczyn: za bardzo
mam wypełnione dni, brakuje mi chwil nicnierobienia i czasu na
pisanie, kuszącą więc okazała się chwilowa myśl o dniu
spędzonym nad klawiaturą. Oczywiście pojechałem wiedząc o
późniejszym pojawieniu się żalu do siebie, zwłaszcza gdyby dzień
okazał się słonecznym. Takim właśnie był. Dalekiego wschodu i
zachodu słońca nie widziałem, ale tylko z powodu wybranej trasy.
Nie eksperymentowałem jadąc w jedne z najpiękniejszych miejsc
kaczawskich, a te widokami hojnie mi odpłaciły za zaufanie.
Na szlak
wyszedłem w rękawicach, a dłonie mi marzły, jednak nim
zdecydowałem się zdjąć plecak i wygrzebać z niego zapasowe,
stwierdziłem, że już nie są potrzebne. Krótko później
niepotrzebna okazała się bluza polarowa, następnie jeden i w końcu
drugi sweter. Był słoneczny i ciepły dzień zielonej jeszcze
jesieni. Tylko trawy pośpieszyły się w tym roku, drzewa natomiast
przymiarki dopiero czyniły do swoich jesiennych kreacji.
Południowe
stoki Babińca są bardzo rozległe, łagodne i odkryte, więc w
miarę zdobywania wysokości horyzont oddala się odsłaniając
kolejne góry. Gdy w odpowiednim miejscu spojrzy się za siebie, na
południe, zobaczyć można drobny szczegół łatwy do przeoczenia:
ponad falistą, zieloną linię niewielkich wzgórz wystaje niebieski
malutki stożek, na którym przy dobrej widoczności można zobaczyć
zarysy budowli. Tak oto pojawia się Śnieżka, z tego miejsca
niepozorna górka, ale przy każdym kolejnym obejrzeniu się góra
rośnie, windując za sobą pojawiającą się nieco później
rozległą linię Karkonoszy. Bliższe góry ulegały licznym
przemianom, a te, mimo iż naturalne i tyleż razy widziane, nadal
potrafią ciekawić i zdumiewać, jeśli tylko da się im szansę
dostrzeżenia. Góry maleją i rosną, przesuwają się względem
siebie, ale też obracają wokół siebie pokazując się z innej
strony i w innym towarzystwie. Czyż nie jest dziwny ten złożony,
wieloraki ruch nieruchomych gór?
Wśród
błyszczących rosą traw i nad nimi błyszczały drżące nitki
babiego lata, w obserwatorium na Śnieżce chyba ktoś otwierał
okno, puszczając aż tutaj słoneczne zajączki, nad lasem
statecznie krążył kraczący kruk (co za połączenie słów!),
drzewa na stoku sąsiedniej góry puszczały swoje długie cienie.
Nieco później wszedłem na wielkie pole żółto kwitnącej
gorczycy białej (Janku, dziękuję za identyfikację) i usłyszałem
niskie i wielobrzmiące, dobiegające ze wszystkich stron, buczenie
tysięcy owadów. Zatrzymałem się i słuchałem, uświadomiwszy
sobie oczywisty fakt związku tego dźwięku z ciepłymi dniami; w
zimie pola ucichną, a buczenie pszczół ponownie usłyszę za pół
roku.
Często
zatrzymuję się na szlaku i patrzę w dal lub na coś bliskiego,
albo i nigdzie. Patrząc, raczej chłonę chwilę i jej atmosferę,
niż obserwuję. W miarę upływu moich lat lubię takie chwile coraz
bardziej. Z nich składam sobie obraz swojego dnia, tego właśnie
dnia, który chciałbym uczynić wyjątkowym zapamiętaniem, ale
akurat z tym różnie bywa. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że
zapamiętanie chwili nie jest zależne od mojej woli ani nawet od
siły wrażeń, od podobania się. Mogę powtarzać sobie słowa
podziwu i zachwytu, ale dopiero czas pokaże, czy akurat tę chwilę
zapamiętam. Bywa niejako odwrotnie: drobne zdarzenie, momentalne
wrażenie, niepozorny według pierwszej oceny widok, trwa we mnie
latami i często budzi się przynosząc mi żywe i kolorowe
wspomnienie minionych chwil.
Natura
karmiła mnie. W lasach zbierałem jeżyny (przy nich wspomnienie
pewnego sympatycznego Anglika, którego dawno temu nieskutecznie
próbowałem nauczyć prawidłowej wymowy tego słowa), a pod
starymi, niechcianymi jabłoniami napełniałem kieszeń jabłkami;
część z nich była lepsza w smaku od nowych odmian.
Po drugiej
stronie Babińca rośnie las, w którym kiedyś zmyliłem drogę
chcąc dojść do Pasternika, wzgórza za lasem.
Mam w
pamięci miejsca, które spodobały mi się i które chciałbym
zobaczyć ponownie, ale nie pamiętam gdzie je widziałem. Kilka lat
temu przy leśnym dukcie zobaczyłem kilka wielkich buków. Widzę je
nadal, widzę skały wokół ich masywnych korzeni, czuję swój
podziw dla nich, ale zapomniałem gdzie ta droga, gdzie rosną te
drzewa. Ucieszyłem się niedawno w czasie przygotowywania tekstów
do książki o Górach Kaczawskich, ponieważ znalazłem opis tego
miejsca w przepastnym już worku moich dopisków. W tym roku odwiedzę
tamte buki. Podobnie mam z lasem między Babińcem z Pasternikiem:
chciałem raz jeszcze zobaczyć jego głębokie jary i omszałe
skały. Udało mi się częściowo. W las wszedłem na wyczucie,
jeden stromy i ciemny jar znalazłem, ale nie trafiłem do
pamiętanego wysokopiennego boru świerkowego z zielonymi skałami.
Wrócę tam, ponieważ analizując mapę dowiedziałem się, gdzie
źle skręciłem i jak iść powinienem.
Właśnie
pod Pasternikiem wszedłem w wielkie pole żółto kwitnącej
gorczycy – widok warty zobaczenia.
Najpiękniejsze
wzgórze Bystrzycy nie ma podanej na mapie nazwy. A może nie ma
wcale? Może mieszkańcy nie odczuwają potrzeby jej nazwania? To nie
spekulacje. Na drugi dzień rozmawiałem z mieszkańcem kaczawskiej
wioski; zapytał, gdzie idę. Odpowiedziałem, że na Skowrona i
usłyszałem pytanie:
– A co to
jest?
Góra
wznosiła się za jego plecami.
Cenić
należy ludzi, którzy chcą wiedzieć na co patrzą, ponieważ
wiedza nie tylko porządkuje świat, ale też wzbogaca go i upiększa.
Wzgórze
nad Bystrzycą przyciągało mój wzrok od dawna, ale dopiero w
minionym roku wszedłem na nie po raz pierwszy; dzisiaj byłem tam
trzeci raz i na pewno nie ostatni. Była obiadowa pora, ciepło i
słonecznie, siedziałem więc pod dębem i patrząc przed siebie
rozmawiałem z żoną. Mam nadzieję na związanie się w mojej
pamięci obrazów tej górki z moją małżonką.
Nie było
jeszcze za późno żeby pójść dalej, więc poszedłem – jak
zwykle chytry drogi w pierwszy dzień górskiego sezonu. W rezultacie
w czasie dwunastu godzin przeszedłem ponad 25 km i na drugi dzień
nogi miałem niemrawe. Dokładnie tak samo było rok temu, a ponieważ
pamięć mam dobrą, tyle że krótką, za rok, pierwszego dnia
sezonu znowu się złacham i wracać będę na drewnianych nogach.
Gdzie byłem, pytacie? Chciałem sprawdzić zapamiętanie przejścia
lasem do jeszcze jednego mojego miejsca. Takiego zwykłego, a
niezwykłego swoim działaniem na mnie.
Wejście w las pamiętałem,
mały wyraźny dukt odnalazłem od razu, wiedziałem w którym
miejscu należało skręcić między drzewa w dół stoku, ale
zachciało mi się sprawdzić, dokąd ten dukt prowadzi, więc
poszedłem. Drogi było coraz mniej, a coraz więcej siewek i pędów
jeżyn. Wracać? Ale jeśli skręcę w lewo, wyjdę z lasu akurat na
moje miejsce – kalkulowałem, trochę znając topografię okolicy.
Owszem, tak było, ale najpierw musiałem dojść przez gąszcz na
brzeg lasu, a gdy już tam byłem, zobaczyłem strumień płynący
jarem o urwistych brzegach. Przejście znalazłem, ale skrót nie
okazał się skrótem. Wiem jednak, gdzie prowadzi dukt: nigdzie,
czyli w jezyny, jak mówił wspomniany Anglik.
Inną drogą
doszedłem do Babińca i innym zboczem tej góry schodziłem ku
wiosce. Polna droga prowadzi brzegiem lasu, niżej wpada na chwilkę
w brzozowy zagajnik, tu i tam chowa się w cieniu przydrożnych
drzew. Zielona, słoneczna i widokowa. Tylko z tej drogi i z żadnej
innej widać trzy góry ustawione w szeregu: dwie swojskie,
kaczawskie – Czernicka Góra, Stromiec – a do nich łaskawie
dołącza daleka i wyniosła Śnieżka.
Gdy dzień
wcześniej zadzwoniłem do właścicielki domu Konopka w Czernicy
prosząc o nocleg, usłyszałem miłe i ciepłe słowa. Dziękuję Ci
za nie, Bożeno. Dziękuję za miły wieczór i pyszną, kolorową
kolację.