160922
Boisko z kącikiem do ćwiczeń, odrestaurowany pomnik, drewniana rzeźba, uliczne ławki, grupa kapliczek drogi krzyżowej, wszystko nowe i bogate. Obok parking – moje docelowe miejsce we wsi Zaburze w zachodniej części Roztocza.
W pobliżu wznoszą się wspominane już dwa równoległe i długie pasma wzgórz. Ze zboczy jednych, ponad kilkukilometrową doliną, widać zbocza wzgórz po drugiej stronie. Byłem już na jednych i drugich, ale są zbyt rozległe, by poznać je w parę dni, a nadto na każdej wędrówce widzę w oddali nowe ładne miejsca i wybieram je za cel następnego wyjazdu. Kilka dni temu byłem po drugiej stronie doliny, i z wielu miejsc widziałem… drzewo. Tak, znowu drzewo: samotne, widoczne na tle nieba z odległości (sprawdziłem na mapie) sześciu kilometrów, potrafi skutecznie wołać wędrowca niezważającego na modne szlaki i popularne miejsca.
Dzisiaj wyruszyłem w drogę chcąc odnaleźć i zobaczyć z bliska ten ciemny punkcik na tle błękitu nieba – samotne drzewo.
Próbowałem ustalić gdzie rośnie porównując widziane lasy do ich kształtów na mapie, ale nie zdołałem. Przeszkadzała mi diametralnie odmienna perspektywa: rzut z góry na mapie, i widok z boku w terenie. Nie drążyłem zagadki ponieważ uznałem, że jeśli siedząc przy komputerze dowiem się, gdzie jest szukane drzewo, stracę niemałą część czaru poszukiwań. Wybrałem tylko pobliską wioskę, Google podsunęły mi informację o parkingu, i tam pojechałem. Po co to dociekanie, może zapytacie? Po nic. To wartość dodana do wędrówki. Jak odrobina dobrej a nieznanej przyprawy w jedzonej potrawie.
Na szlak wyszedłem późno, o ósmej, a to z powodu chronienia snu żony, zawsze budzącej się w czasie mojego szykowania się do wyjścia, ale za to spodziewałem się widzieć zachód słońca jeszcze na szlaku. Tak było. Skończył się już ten krótki czas, gdy wyjeżdżałem w drogę powrotną jeszcze za dnia. Skończyło się też lato i ciepłe dni: rano miałem pod wiatrówką dwa swetry, a w południe zdjąłem tylko jeden. Zaczął się długi czas swetrów, skończy się dopiero w maju. Dzień był chmurny, i taki też zapowiadano, ale przeglądając prognozy na następne dni uznałem, że jechać mi trzeba skoro jestem na głodzie, bo nieprędko wróci słoneczna aura. Cóż, jesień nie tylko złotą ma barwę.
Długa droga od wioski na szczyty wzgórz zawiodła mnie pod samotną dość dużą lipę, ale czy była ona tym szukanym drzewem – nie wiedziałem.
Prosty sposób sprawdzenia, mianowicie daleki widok spod niego, nie wydał mi dostatecznym potwierdzeniem. W ciągu dnia parę innych szczegółów potwierdzało przypuszczenie, na przykład pobliskie zabudowania i wieża GSM, ale zamieszało mi w głowie inne znalezisko: dwie rosłe lipy ocieniające kapliczkę, stojące wysoko na zboczu, z rozległym widokiem wokół. Może to te drzewa, z daleka widziane jako jedno? Jednak okolica niezbyt mi pasowała. Dopiero po powrocie do domu, analizując zdjęcia z poprzedniej wędrówki, zobaczyłem nie tylko budynki i wieżę, ale i widziane dzisiaj charakterystyczne wzgórze z grupą wysokich brzóz.
Oto
zdjęcia zrobione z odległości kilku kilometrów, drugie
powiększyłem; nieco widać na nim wysokie brzozy.
Te same brzozy widziane dzisiaj.
Tak więc szukanym drzewem okazała się lipa drobnolistna widziana już z rana przy pierwszej dzisiaj poznanej drodze. Drzewo znalazłem wyjątkowo szybko, dłużej nabierałem pewności, a przy okazji znalazłem drugie, podobne miejsce, to z dwoma lipami. Kilka zdjęć tego wyjątkowo ładnego miejsca.
Znalazłem też uroczą dolinę. Miejsce, czy raczej przysiółek, jako że jest tam kilka zabudowań, zwie się Doliny. Zauroczyło mnie wyjątkowo ładnymi widokami. Szczególnie jedno, ze stromego zbocza, pod rosłą czereśnią, spodobało mi się. Oczywiście jest już dopisane do elitarnej listy miejsc dobrych do postawienia domu marzeń, a musicie wiedzieć, że niełatwo dostać się na moją listę.
Nie wiem jak się znalazłem na tyłach zabudowań, między ogrodzonymi polami, a jedyna dostępna droga wiodła w głąb lasu. Po obejrzeniu mapy wiedziałem, że jeśli opuszczę dukt skręcając w wybranym miejscu, po przejściu czterystu metrów wyjdę z lasu. Przejście nie było drogą, a ledwie widocznym śladem na powiększonym zdjęciu satelitarnym, i okazało się dnem starego jaru, a może żlebu, skoro wiódł stromo pod górę. Obyło się bez przedzierania przez chaszcze, chociaż zapadanie się stóp w grubej warstwie starych liści i stromizna podejścia dały się we znaki. Zawsze po takim przejściu pozostaje satysfakcja, a w pamięci obrazy dzikich, ładnych miejsc znanych tylko zwierzynie.
Obrazki
ze szlaku
Orzech włoski. To drzewo odniosło niezwykły sukces, chociaż nie samodzielnie, a przy pomocy ludzi: rośnie na całym świecie, wszędzie tam, gdzie nie ma zabójczego klimatu, a to dzięki swoim nasionom. Wiele ich rośnie przy roztoczańskich drogach. Dzisiaj przywiozłem do domu pół torby orzechów zebranych pod przydrożnym drzewem.
Dwie odmienne warstwy: na dole skały wapienne, ślad prastarego morza, wyżej less, krucha, mało spoista skała eoliczna. Geologowie lubują się w nadawaniu nazw rzeczom i zjawiskom, mają ich nieprzebraną ilość. Jedną z nich są mechanizmy eoliczne, czyli, mówiąc wprost, funkcjonujące dzięki wiatrom, jako że Eol był u Greków bóstwem wiatrów. Tak więc niższa warstwa powstała w wodzie, wyższa przeciwnie, w suchym klimacie.
Oto zobrazowanie wyrażenia „enigmatyczna wskazówka” – tablice kierunkowe roztoczańskiego szlaku. Nie wiem, jakiego, ponieważ najczęściej nie po drodze mi z nimi.
Jak
nie zwrócić uwagi na ten obfity dar natury? Na tak wielki wysiłek
niedużej przecież rośliny? Język mi skołowaciał od cierpkości
owoców tarniny, ale zagryzłem kilkoma słodkimi gruszkami leżącymi
obok, pod polną gruszą.
Las nawłoci porastającej całe zbocze wzgórza.
Miejsce widokowe w pobliżu Zaburza. W naszym języku zwykle pisze się „pod”, ale tutaj nie pasowało mi, bo jest ewidentnie nad wioską i to sporo. Akurat tutaj zaznaczone na mapie miejsce widokowe faktycznie takim jest, chociaż przy tej samej drodze, wyżej, jest cały szereg miejsc z rozleglejszymi widokami.
Trasa: wzgórza na wschód od Zaburza.
Przeszedłem 19 km w ciągu 11 godzin.