Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 19 marca 2025

Słoneczny dzień przedwiośnia

 160325

Tej zimy wyjątkowo uporczywie towarzyszyła mi niepewność, powracające pytania o to, co będzie z nami, co wymyślą możni tego świata, ale też myśli o szybko ubywających latach przede mną. Jednak na dzisiejszej wędrówce, prawdziwie przedwiosennej, ponownie pomogła mi Natura. Wszędzie widziałem pęczniejące pąki liściowe i rozwijające się liście, zwłaszcza na zawsze spieszących się krzewach, widziałem kępy świeżych traw i wczesnowiosenne kwiaty. Po raz kolejny, a jednocześnie tak jakby pierwszy, zobaczyłem, że natury nie obchodzą ani obawy ludzi, ani ich wariactwa. Rokrocznie doświadczam na sobie zbawiennego wpływu tej stałej, niewzruszonej powtarzalności cyklów przyrody, a każdej następnej wiosny ta odwieczna prawda działania na mnie silniej. Pewność powrotu wiosny, budzenia się przyrody, zobaczenia zielonych drzew i wiosennych kwiatów, niezależność tego ogromnego i wspaniałego spektaklu budzenia się przyrody i jej przemian, działa uspokajająco, a nawet uzdrawiająco. Spoglądam też wstecz, na odchodzącą zimę, a może Panią Zimę, skoro już poddałem się jakże ludzkiemu zwyczajowi personifikowania zjawisk przyrody. Żegnam ją z mieszanymi odczuciami: z radością, to oczywiste, ale zabarwioną smutkiem, wszak zabiera ze sobą kolejnych kilka miesięcy mojego czasu. Ta świadomość łączy się z pierwszymi oznakami wiosny i razem wyganiają mnie na otwarte przestrzenie, na pola, pod niebo błękitne, bo przecież czasu coraz mniej, a teraz, gdy zaczyna się wiosna, Chronos, i tak szybki, jeszcze bardziej przyspieszy swój zegar.

Byłem na polach znanych mi z kilku już wędrówek, ale właśnie powrotu do lubianych miejsc potrzebowałem licząc na ich pomoc – i się nie zawiodłem. Zwykle po pierwszych kilometrach, po godzinie lub dwóch, patrzę na zegarek i stwierdzam, że jeszcze osiem czy dziewięć godzin do zmroku i powrotu. Tak było i dzisiaj, jednak po upływie następnej godziny zobaczyłem długie cienie kończącego się dnia. Dobry czas płynie stanowczo zbyt szybko.



Idąc dnem wąskiej doliny ze stromymi i zalesionymi zboczami pagórów po obu stronach mokrej drogi, usłyszałem bliski stukot. Dzięcioł nie chwalił się przed partnerką szybkością uderzeń, a raczej starał się o obiad. Dźwięk dobiegał ze stojącej w słońcu sosny, ale ptaka nie widziałem. Włączyłem aparat i powoli, cicho, obszedłem drzewo. Zobaczyłem go, chyba mnie nie widział zajęty kuciem. Niestety, nie wiem, jakiego był gatunku, a na zdjęciu widać go gorzej niż ja widziałem.




Na uboczu, przy malowniczej zielonej drodze, rośnie masywny dąb. Patrząc na niego wspomniałem inny, gdzieś i kiedyś widziany. Jest większy, bardziej rozłożysty, masywny, a rośnie przy polnej drodze zasypanej żołędziami, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie go widziałem. Parę godzin później doszedłem do rozdroża polnych dróg, widok tej biegnącej w lewo wydał mi się znajomy i… niejasno kojarzył się ze wspomnianym wcześniej dębem. Było popołudnie, wracałem, miałem skręcić w prawo, ale mając rezerwę czasu poszedłem w drugą stronę. Nie pamiętałem okolicy, pojawiła się wątpliwość i myśl o zawróceniu, ale po dojściu do starej plantacji aronii i zobaczeniu jej wyjątkowo rozrośniętej gęstwiny, przypomniałem sobie, że tamtego dnia widziałem tę plantację. Minutę później, po minięciu zarośli, zobaczyłem dąb. Ten dąb. Oto on, król naszych drzew i jeszcze jedno moje drzewo na Roztoczu.








 Kilka ładnych zakątków dzisiaj podziwianych. Będąc w takich miejscach, czasami przychodzi myśl o postawieniu tam małego drewnianego domku i zamieszkania w nim. Niechby nie było prądu i wody, ale byłaby cisza i ptaki, wschody i zachody słońca, a może i zaprzyjaźnione wiewiórki.

 Słońce już zaszło, zaczął się zmierzch. Schodziłem ze wzgórza, na dnie doliny widziałem już budynek sklepu, przy którym zaparkowałem, gdy kątem oka zobaczyłem starą, pokrzywioną, wielopienną wierzbę iwę. Minąłem ją, ale jakaś myśl, skojarzenie czy wspomnienie kazało mi wrócić. Stanąłem przy niej i patrzyłem. Iwa nie grzeszy urodą, ale ma silną wolę życia. Jest jednocześnie słaba i silna. Łatwo się łamie się i pada, ale poddaje się dopiero wtedy, gdy cała, do ostatniego włókna, spróchnieje. Jest jak wojownik o słabym ciele, ale niezłomnym duchu.

Obrazki ze szlaku

 Na tym jednym zdjęciu widać charakterystyczne i często spotykane na Roztoczu zalesione doły, plantację malin, brzeziny w miejscu dawnych pól i pola nadal uprawne.

 Kilka razy słyszałem krzykliwe ptaki. Gęsi powracają?

 Koniec pola, za nim urwisko i doły. Podobają mi się takie miejsca, granice dwóch odmiennych przestrzeni.



 Bazie na wierzbach iwach. To drzewo, tak niepozorne, tak skąpo wyposażone w urodę przez naturę, akurat teraz, na przedwiośniu, zwraca uwagę swoją krótkotrwałą urodą.

 Biała nitka drogi w oddali przyciągała wzrok.



 Sosny, drzewa potrafiące mistrzowsko wykorzystać słońce do strojenia się.

 Ozimina gotowa do wiosennego startu.

 Czyjeś mieszkanie pod miedzą.

 Samotna brzoza baletnica.

 Calutkie pole gęsto zarośnięte nawłocią. Nie lubię tej rośliny. Jest nachalna i bezwzględna, a ładną jest tylko w czasie kwitnienia.

 Dąb z listwą mrozową, czyli blizną po pęknięciu pnia na skutek przemarznięcia. Jak czytam, listwy powstałe po pęknięciu na skutek uderzenia pioruna sięgają ziemi, więc ta jest raczej mrozową.

 Zapomniane słoneczniki zapomniały o swojej letniej urodzie. Wszystkie były bez nasion, więc zapewne nakarmiły ptaki.




 Malownicza sosna na miedzy. Pamiętałem o niej, z góry cieszyłem się myślą o odwiedzinach.

 


Pierwsze w tym roku kwiaty wiosnówki. Zdjęcia skopiowałem z tej strony, bo mnie się żadne nie udało. 


 Stara czereśnia i sześć sióstr.

Takich dróg dużo się ostatnio buduje, a służą do dojazdu na pola. Dzisiaj, w niedzielę, małe było prawdopodobieństwo ruchu na tej drodze, ale przecież wykluczyć takiej możliwości nie można, a ten samochód stał na niej póki kręciłem się w pobliżu, co trwało przynajmniej pół godziny. Ileż to razy parkując w nietypowym miejscu wysiadałem i rozglądałem chcąc się zorientować, czy samochód nie będzie przeszkadzał! Nierzadko bywało, że w rezultacie oględzin przestawiałem pojazd, a tutaj ktoś parkuje na środku drogi i gdzieś idzie. Byłoby mi łatwiej żyć, gdybym też tak potrafił robić.

Trasa: pola i drogi na zachód od wsi Łada na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: 10 godzin, 19 kilometrów.

 




























wtorek, 18 marca 2025

Koniec KOŃCA HISTORII Francisa Fukuyamy

 080325

Wiem, że tematy społeczne, ekonomiczne i polityczne niezbyt interesują bywalców tego bloga, ale interesują mnie jako obywatela Rzeczpospolitej, więc trudno, mężnie znieście ten tekst albo go zignorujcie. Jednak jeśli ktoś zapozna się chociaż z częścią informacji zawartych w materiałach proponowanych niżej, jaśniej będzie widział otaczającą nas rzeczywistość, a dobrą ona nie jest.

O tytułowej książce za Wikipedią: „Liberalna demokracja i związany z nią wolny rynek są zdaniem Fukuyamy ostateczną, lepszą formą ustrojową, lepszą niż monarchia, faszyzm czy komunizm. Miałaby ona być jednocześnie końcem historii, przez wyczerpanie się nowych projektów ustrojowych.”

Właśnie jesteśmy świadkami przegrywania tej idei, odrzucania liberalnej demokracji przez narody świata. Nie dlatego, że idea była z gruntu zła, ale dlatego, że taką została uczyniona. Przeszła drogę od dbałości o Ziemię do szaleństwa zielonego ładu; od demokratycznych zasad do ich deptania nie tylko cenzurą, do straszenia karaniami inaczej myślących i unieważniania wyborów; od swobód gospodarczych do pętania przedsiębiorców (najlepiej małych, bo tacy nie mają siły) niezliczonymi absurdalnymi przepisami i ograniczeniami; od równych praw dla wszystkich, do tworzenia grup równiejszych, od zasady służenia władzy obywatelom do pychy, przekonania polityków o własnej nieomylności i kształtowania ludzi na bezwolną masę; od racjonalizmu do ideologii. Od samostanowienia państw i dbania o uczciwą współpracę, do globalizacji, zamazywania państw, przenoszenie władzy do struktur ponadpaństwowych i dbałości o interesy, owszem, tyle że mocniejszych państw. Patriotyzm został uznany za kuzyna rasizmu, a władze stając się wrogiem obywateli czynią państwo naszym nadzorcą.

Oto współczesne oblicze „najlepszej formy ustrojowej”!

Dlaczego tak się stało? Moja diagnoza, na pewno ani odkrywcza ani wnikliwa, wiąże klęskę tej formy ustrojowej z ewolucyjnie ukształtowaną psychiką ludzi. Jako ludzkość jesteśmy tacy sami, jak sto lat temu i sto wieków temu. Nadal chcemy panować nad innymi i ich wykorzystywać a nawet grabić, nadal pożądamy władzy i pieniędzy. Tak jak przed wiekami, tak i teraz silniejszy przy byle okazji, albo i bez niej, oszuka słabszego, a więc nawet i bez wojny nie ma spokoju ani sprawiedliwości – jak nigdy nie było.

Nadal pokój między nami możliwy jest tylko wtedy, gdy strony mają równie ostre i długie kły. Tyle że teraz nie szachujemy innych naszym uzębieniem, a substytutami, mianowicie czołgami i rakietami. Kto ich nie ma, nie liczy się na arenie międzynarodowej, co widać teraz, w relacjach Europy z USA w związku z wojną w Ukrainie. Zamiast więc żyć spokojnie i likwidować ubóstwo na Ziemi, wydajemy absurdalnie wielkie pieniądze na nasze odstraszające kły. Dla władzy, pieniędzy i realizacji naszych idei, obojętnie jak irracjonalnych czy szkodliwych, a obłażą nas one jak robaki padlinę, gotowi jesteśmy na każdą niegodziwość i każdy absurd, co doskonale pokazują decyzje unijnych biurokratów. Mentalnie nadal jesteśmy troglodytami. Nie ma końca historii i wątpię, by kiedyś doszła do kresu, chyba że razem z ludzkością.

Tutaj przeczytacie o przemianach we współczesnym świecie w historycznym i socjologicznym ujęciu. Czym w istocie jest nacjonalizm? Co się naprawdę dzieje w Europie, USA i nie tylko tam? Co odróżnia i w czym są podobne demokracja, nacjonalizm, globalizm i rasizm?

Aby władze miały nad obywatelami jeszcze więcej władzy, wprowadza się CBDC, cyfrowy pieniądz banku centralnego. Tutaj o nim.

tutaj jeden z bardzo wielu dostępnych w internecie komentarzy.

W strefie euro ma być wprowadzany jeszcze w tym roku, u nas po trochu i z opóźnieniem, ale też będzie. Ten system skutkuje absolutnym, totalnym nadzorem państwa nad nami. W skrócie: nie ma żadnej gotówki, wszyscy mają konta w jednym centralnym banku, który na bieżąco nadzoruje wszystkie transakcje. W takim systemie nie ma żadnej prywatności, żadnej tajemnicy. Władze będą wiedziały co, gdzie, kiedy, ile i za ile kupiłeś, gdzie jesteś, a pośrednio i co robisz. Jeśli naprawisz sąsiadowi kran, a ten zapłaci ci 50 zł, „oni” wiedząc o tym przelewie zapytają się, za co te pieniądze, i trzeba będzie uiścić podatek. Dobrze, że małolat nie kupi alkoholu bo bank odrzuci transakcję, ale i to samo zrobi z każdą transakcją nieakceptowaną przez władze z jakiegokolwiek powodu, niekoniecznie zgodnego z prawem, tym bardziej sprawiedliwością. Chcesz odłożyć na starość? Nie, masz wydać pieniądze w ciągu miesiąca, bo stracą ważność albo zapłacisz dodatkowy podatek. Strajkowałeś? Masz na miesiąc zablokowane konto. Nie masz jak kupić chleba z tego powodu? Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej! Władza będzie wiedziała wszystko i wszystko będzie mogła zrobić – i zrobi, ponieważ ów najlepszy ustrój coraz bardziej przypomina swoje przeciwieństwo. Przykład zmian ustroju z naszego kraju, to ściganie i karanie „mowy nienawiści” z urzędu, o ile przejdzie do końca ścieżkę legislacyjną. Spróbuj teraz, człowieczku, pisnąć coś, co się nam nie spodoba!

O sposobie pozbawienia nas dziesiątków miliardów złotych: tutaj.

Zwiastun  filmu a propos: „Odnawialne źródła pieniędzy”.

Tutaj o niemieckiej morskiej elektrowni wiatrowej rozbieranej po 15 latach dopłacania do jej działania. 

A my w tym czasie zaczynamy budować taką elektrownię za absurdalnie wielką kwotę 30 miliardów złotych!

Jeszcze raz: Niemcy demontują wiatraki, my stawiamy, czyli o wydawania naszych pieniędzy na dopłaty dla właścicieli wiatraków.

Tutaj poznacie koszt tak zwanej „transformacji energetycznej”, czyli przepisu na rozbicie ściany głową.

O aktualnym stanie i możliwej przyszłości Polski: tutaj.

Czy wiecie, że mamy w Polsce Ministerstwo Klimatu i Środowiska? Działania na rzecz ochrony środowiska bezsprzecznie są konieczne i być może wymagają koordynacji na poziomie ministerstwa, ale klimat?? Równie dobrze mogłoby istnieć Ministerstwo Ruchów Tektonicznych, Ministerstwo Prądów Morskich albo Ministerstwo Wiatru. O, to ostatnie bardzo by się przydało aby wiatraki mogły się kręcić! W rozmowach z ludźmi kilka już razy zdarzyło mi się słyszeć taki argument na rzecz obrony przed zmianami klimatu: w zimie na osiedlu było dużo dymu bo ludzie palili węglem albo oponami. To klasyczny przykład mylenia pojęć. Likwidując kopcące piece chronimy środowisko, nie klimat, na który po prostu nie mamy wpływu. Te wszystkie monstrualne kary płacimy nie za emisję pyłów czy związków siarki, a dwutlenku węgla. Warto przy tej okazji zauważyć fakt oczywisty: my sami też emitujemy CO2, więc może będzie podatek za oddychanie. Absurdalne? Niemożliwe? Kiedyś to samo mówiono o płaceniu kar za emisję CO2 przez ciepłownie czy elektrownie, a teraz niektóre firmy dostarczające ciepło i prąd do naszych domów stoją na krawędzi bankructwa z tego właśnie powodu.

* * *

 Tutajtutaj jest o historii Polski, ściślej o pańszczyźnie, czyli o wiekach niewolnictwa w Polsce, ale też o skutkach sięgających naszych czasów. Dlaczego tak wiele jest w nas skłonności do bumelanctwa, do drobnych kradzieży w pracy? Dlaczego władze, pojmowane zarówno jako urząd, instytucje, jak i urzędnicy, traktowane są podejrzliwie a nawet wrogo? Dlaczego częściej spodziewamy się po nich decyzji dla nas szkodliwych niż dobrych? Dlaczego piszemy o takich przeciwstawieniach, którego sam właśnie użyłem: my – oni? Innym zagadnieniem, bardzo ważnym, jest pytanie o to, dlaczego taki podział jest nadal słuszny...

piątek, 14 marca 2025

Dal, wiatraki i sanatorium

 090325

Ostatnia niedziela w sanatorium, ostatni wyjazd z Krasnobrodu na wędrówkę.

Nim opowiem o niej, powiem parę słów o sanatorium. Tak naprawdę jest to fundowanie ludziom starszym i schorowanym urlopu w ładnym miejscu, ponieważ działań prozdrowotnych jest nader mało, raptem 3 kwadranse dziennie. Nie krytykuję, staram się znaleźć racjonalność, w końcu ja i inni kuracjusze płaciliśmy składki przez kilkadziesiąt lat, a emerytury są tak wyliczone, aby raczej mniej niż więcej oddać nam pieniędzy z systemu. Niech więc będą te emeryckie bezpłatne urlopy zwane sanatoriami, ale mimo wszystko czuję w sobie lekki sprzeciw. Kuracjusze są nastawieni na rozrywkę, tańce, wycieczki, zawieranie znajomości, także tych erotycznych – to nie domysł, a rezultat obserwacji. W porządku, ale czy koniecznie za duże pieniądze z NFZ? Słyszałem, że doba pobytu w sanatorium krasnobrodzkim kosztuje 260 zł, zapłacono więc za mnie ponad 5 tysięcy! Wobec ogromnych braków pieniędzy, grożących nawet załamaniem się systemu albo radykalnym zmniejszeniem przyszłych emerytur, czy nie efektywniej byłoby, gdyby fundusz płacił za zabiegi ambulatoryjne, a jeśli już wysyłać do sanatorium, to tylko ludzi w wyjątkowo trudnej sytuacji i stanie? Na przykład niepełnosprawnych lub nie mających innych możliwości rehabilitacji. Zaoszczędzone pieniądze można by przeznaczyć na dofinansowanie operacji dzieci, na przykład.

Pisałem już, tutaj powtórzę: więcej do sanatorium nie pojadę. Nie chcę żyć pod dyktando zegarka, słuchać hałaśliwych sąsiadów i wszędzie, podkreślam: wszędzie włączanych radioodbiorników.



 Dzisiaj wstałem o piątej, a kwadrans po szóstej wyruszyłem na szlak. Był lekki mróz, siwy szron pokrywał zielone oziminy i burobrązowe zeszłoroczne trawy, ale już po ósmej zdjąłem pierwszy sweter, później stopniowo kolejne odzienia. Szedłem polnymi drogami po długich ale łagodnych zboczach. Pagórków charakterystycznych dla zachodniego Roztocza, czyli wyraźnie zaznaczonych, z krótkimi ale stromymi zboczami, jest tam niewiele, ale dali tam nie brakuje.



Trafiłem na okolicę z licznymi wiatrakami. Widziałem je bliżej lub dalej, ale cały dzień. Nie przeszkadzają mi bardzo, ale przecież krajobrazu nie upiększają. Na kilku fotografiach widać ciekawy efekt: podwójne łopaty, czy też śmigła wiatraków. Jest ich trzy, a na zdjęciach widać 5 czy 6. Dlaczego tak? Aparat czasami robi parę zdjęć jedno za drugim (technologia HDR), a później składa je w jedno tak, żeby to złożone było jak najlepsze. No i tak mu wyszły te połączone zdjęcia...

 Widząc nieco z boku ładne wzgórki, skręciłem między drzewa starego, opuszczonego sadu. Na jego końcu rośnie kilka orzechów włoskich, a pod nimi leżało (nie, nadal leży) mnóstwo orzechów. Orzechy leżały pod orzechami – takie masło maślane mi wyszło, więc niech będzie: leżały nasiona orzechów. Dwa rozgniotłem, w środku były dobre, więc napchałem nimi połowę plecaka. Całego nie mogłem, bo nie dość, że był ranek i miałem przed sobą kawał drogi, to jeszcze musiałem mieć miejsce na jedzenie, termos i swetry. Kiedyś, jako dzieciak, podkradałem się z kolegami do sąsiadów by trochę podkraść im tego rarytasu, teraz ludziom nawet zebrać się go nie chce. Coraz więcej jest zwykłych kiedyś czynności, których nie chce się nam robić.

Za sadem z orzechami zobaczyłem klasycznie roztoczański widok, właśnie ten:



 
 Jest w nim wszystko, co mnie urzeka w Roztoczu: strome zbocza pagórów, wysokie miedze dzielące wąskie tarasowe pola, na nich pojedyncze drzewa lub pasy tarniny. Dla takich widoków chodzę drogami i polami tej lubelskiej krainy.


W oddali, na linii odległego horyzontu, zobaczyłem maszt GSM. Dojdę do niego i będę wracał – postanowiłem. Maszt był dalej niż oszacowałem, na dokładkę w drodze powrotnej skręciłem ku drugiego wyjątkowo wysokiego masztu, w rezultacie licznik nieco przekroczył 21 kilometrów, ale to dobrze, wszak drogi nigdy za wiele, a brzuch nieustannie ma ochotę rosnąć.
Na tych masztach są anteny GSM, a więc urządzenia, które wysyłają i odbierają fale radiowe, czyli elektromagnetyczne. My sami potrafimy też odbierać takie fale, a naszymi odbiornikami są oczy; po prostu widzimy je jako światło. Fal radiowych, identycznych jak światło, a różniących się jednym drobnym szczegółem, nie widzimy i nie czujemy, ale nasze telefony owszem. W tych falach są zakodowane nasze rozmowy, smsy, zawartość oglądanych stron internetowych. Odebrane od znajomego zdjęcie dociera do nas w postaci pędzącej z szybkością światła odpowiednio modulowanej fali, która w istocie jest formą energii, odbieranej przez antenkę ukrytą w naszym smartfonie i elektronicznie przekształcaną na obraz.

Jak to wszystko jest możliwe? Dlaczego te dziwy nas nie dziwią?

Obrazki ze szlaku

 Wierzba babilońska, nazywana też mandżurską. Pożałowałem tego drzewa, ładnego o każdej porze roku.



 Jasna, czysta, niezarośnięta nawłocią brzezina – jedna z kilku w okolicy. Mam nadzieję na jej ponowne zobaczenia w lecie.

 Klasyczne roztoczańskie doły porośnięte bukami.

 Rzadko widywany czysty las grabowy.

 Przyjaciele na zawsze: sosna i buki.

 Widziałem dzisiaj pierwsze kwitnące roślinki, mianowicie przetaczniki. Kwitną aż do jesieni, często je widuję, dlatego, niestety, widok ich kwiatów powszednieje. Jednak dzisiaj było trochę tak, jakbym widział je po raz pierwszy. Jakże pasuje do ich dyskretnej urody łacińska nazwa Veronica! Rozglądałem się wśród drzew i na nieużytkach za wawrzynkami, ale bez rezultatu.


 Wiatraków naliczyłem ponad 20. Zapisawszy symbol, sprawdziłem w internecie, mają moc 2 MW każdy. Ile to jest? Dwa megawaty to moc wystarczająca do zasilenia przynajmniej tysiąca domów. Jeśli taki wiatrak pracowałby pod pełnym obciążeniem, generowałby w ciągu godziny energię wartą w cenie detalicznej około dwóch tysięcy złotych. Można powiedzieć, że niezły wynik, ale. Jest dużo „ale”. W praktyce obciążenie wynosi poniżej 50% bo nie wieje albo wieje za silnie, a wtedy nie ma prądu. Owszem, prąd w domach jest, bo jeszcze działają elektrownie węglowe. Bez nich, albo bez kosmicznie drogich magazynów energii, trzeba by było czekać z praniem na wiatr albo na słońce.

Jednak wiatraki mi się podobają. Nie jako źródło energii, a jako konstrukcja inżynierska.

 Kostropate pnie starych czereśni.

 Ogromna, skryta za mgiełką odległości, niedosiężna, ale może właśnie dlatego kusząca dal.

 Rozkruszona opoka na polach. Jak słusznie zauważył kolega, tutejsi rolnicy przynajmniej nie muszą wysiewać wapna na pola. Marna to pociecha, bo jak widziałem, gleby mają ubogie.


 Samotne drzewo.

Trasa: między Przeorskiem a Chorążanką. Roztocze Środkowe, kilka kilometrów na wschód od Tomaszowa Lubelskiego.

Statystyka: na szlaku będąc 9,5 godziny, przeszedłem 21 km.