081117
Czytałem
artykuł prasowy, rzadkość u mnie wielka. Autor przekonuje czytelników o
tworzeniu kultury w coraz większym stopniu nie tylko przy udziale sztucznej
inteligencji, ale i wprost przez nią – przez rozbudowane systemy komputerowe.
Nie mam możliwości ani ambicji podejmować pełnej dyskusji z autorem, takiej z
cytatami, odnośnikami, powoływaniem się na autorytety, chcę jedynie podzielić
się z moimi czytelnikami uwagami a propos komputerów i sztucznej inteligencji,
o której sporo napisano w artykule.
Mówi
się o sterowaniu ludzkimi potrzebami, a nawet o ich tworzeniu przez wielkie
systemy komputerowe, jak google czy facebook. Czy mówi się uczenie? Nie, mówi
się na wyrost, jak i o sztucznej inteligencji, o czym napiszę niżej. Owe
systemy komputerowe owszem, podsuwają nam pod nos pewne treści, ale nie czynią
tego z wyboru, bo wolnej woli nie mają. Działają pod dyktando swoich twórców i
właścicieli, którzy chcą promować to, na czym więcej zarobią. Domyślam się, że
wiele działań owych komputerów jest o tyle autonomiczna, że same podejmują
pewne kroki nie pytając człowieka o pozwolenie, ale zawsze wtedy, gdy ich wyliczenia
są zgodne z dążeniami ludzi. Dążeniami zapisanymi w ich programach. Celowo
piszę o wyliczeniach, nie o wnioskach, dla podkreślenia matematycznej podstawy
funkcjonowania komputerów. Brakuje tutaj słownictwa, które w wielu przypadkach
powinno być odmienne dla maszyn liczących i dla ludzi.
Nie
sztuczna inteligencja pozbawia nas podmiotowości, a my sami. Sami robimy z
siebie konsumentów, klikaczy polubień, oglądaczy telewizorni, i to nie z powodu
inteligencji maszyn, a z powodu naszej dążności do popularności i do zysku, z
powodu naszego umysłowego lenistwa.
Google,
facebook i tysiące innych miejsc w internecie służą właścicielom do zarabiania
podsuwając nam mrowie treści, spośród których sami powinniśmy wybrać to, co nam
pasuje, a nie bezrefleksyjnie dać się popychać w stronę czytnika kart
płatniczych. Wtedy ci miliarderzy i ich superkomputery ze sztuczną inteligencją
stracą jeśli nie cały, to przynajmniej większość swojego wpływu na nas.
Już
w latach sześćdziesiątych mówiło się o sztucznej inteligencji, o
superkomputerach, których możliwości – nota bene – prześcignęły współczesne
laptopy za parę tysięcy. Malutki kroczek w bok sztywnego programu ówczesnych
maszyn wywoływał entuzjazm wyznawców ery cyfrowej elektroniki i lęki
przeciwników. Obecne superkomputery mają możliwości obliczeniowe niewyobrażalne
w tamtych latach, ale mimo iż są super komputerami, trudno nazwać je mądrymi w
ludzkim rozumieniu tego słowa, a nad ich inteligencją nasze wnuki kiwać będą
głowami z politowaniem.
Po
dziesięcioleciach prób w końcu udało się zbudować maszynę zdolną prowadzić
samochód nie gorzej od człowieka, a przecież nikt nie nazwie dobrego kierowcę
geniuszem, ani nawet uzdolnionym człowiekiem. Sukces niewątpliwie, ale warto
sobie zadać pytanie, jak się ma analiza ruchów kierowanego samochodu i pojazdów
w pobliżu, stanu drogi, szybkości i kilku innych czynników, a więc operacji,
które człowiek wykonuje na pół świadomie zajęty swoimi myślami, do stanu umysłu
umożliwiającego porównanie energii do iloczynu masy i kwadratu szybkości
światła?
Oto
miara sztucznej inteligencji.
W
moim pojmowaniu przejawia się ona tylko w specjalizowanych wycinkach zakresu
stosowania komputerów, a miarą ich sukcesów obliczeniowych jest ilość i
szybkość taktowania rdzeni procesorów. Także miarą sukcesów funkcjonalnych są
nie one same, a nowe, bardziej wyrafinowane programy nimi zarządzające.
Inteligencję
chciałbym widzieć jedną, bez dzielenia jej na ludzką czy nieludzką. „Sztuczna”
to tyle, co nie wykształcona przez ewolucję, a wytworzona przez człowieka w
fabryce, i na tej różnicy chciałbym poprzestać. Jeśli tego się trzymać, należy
uznać, iż maszyna będzie inteligentna wówczas, gdy potrafi wyjść poza
ograniczający ją program, gdy któregoś dnia nie będzie się jej chciało wziąć do
pracy. W komputerze tyle jest wolności, ile ma chomik w klatce, tyle
samodzielnego myślenia, ile szybko liczącemu debilowi jest w stanie wpoić jego
terapeuta.
W
jednej z książek Lema lekarz w szpitalu psychiatrycznym chciał dowiedzieć się,
jakim sposobem pacjent, bodajże schizofrenik, potrafi błyskawicznie wykonywać w
pamięci działania na wielocyfrowych liczbach. Chory, ów geniusz i matoł
jednocześnie, powiedział psychiatrze, że widzi szufladki, które otwierają się i
w nich są wyniki.
Wyraźne
podobieństwo do komputerów.
Sztuczna
inteligencja powinna mieć miano inteligencji symulowanej.
W
szachy wygrywa nie komputer, bo to jest rzecz martwa i nie myśląca, a
potrafiąca tylko szybko rachować, wygrywa duet programiści-komputer. Człowiek
nie jest w stanie wygrać, ponieważ wolniej myśli i nie zapamięta zbyt dużo
analizowanych możliwych posunięć swoich i przeciwnika, nie jest też w stanie
zapamiętać treści wielkiej biblioteki poradników gry w szachy, a jej istotą
została napełniona pamięć komputera; pamięć, która nigdy i niczego nie zapomni.
Wygrywa komputer dzięki swojej odmienności od człowieka, a nie dzięki
inteligencji, której po prostu nie ma. Gdyby nie bariery w programie, maszyna
analizowałaby wszystkie możliwe posunięcia, nawet te najbardziej bezsensowne, i
w ten sposób utknęłaby w miliardowych obliczeniach matematycznych; to, co jej
zabrania takich analiz, to nie jej intuicja, myślenie, doświadczenie, a program
napisany przez ludzi.
O
pisaniu powieści przez sztuczną inteligencję.
Nafaszerowano
pamięć szybkiego komputera tysiącami zasad i reguł, matematycznymi algorytmami
porównań i kojarzeń, podłączono do googli, aby sprawdził, jakie powieści są
popularne, narzucono maszynie zasady rozkładania tekstu na czynniki dające się
opisać matematycznie (bo komputer lubi matematykę, jak to liczydło) i mówi się
o powieści napisanej przez sztuczną inteligencję. Guzik z pętelką! Można by tak
mówić tylko wtedy, gdyby komputer działał autonomicznie, bez programów
napisanych przez ludzi, bez nakazów i nauk zawartych w tych programach; gdyby
komputer poczuł potrzebę napisania powieści.
To
kompilacja albo inaczej mówiąc małpowanie, nie twórczość w ścisłym znaczeniu
tego słowa, jako że akt tworzenia sprowadza się do dobycia z siebie czegoś, co
wcześniej po prostu nie istniało w zewnętrznym świecie. Nafaszerowanie
komputera matematycznymi regułami pozwalającymi obliczyć powiązania,
zależności, popularności (na przykład pewnych chwytów pisarskich czy zwrotów),
nie czyni z niego twórcę, nadal pozostaje maszyną, tyle że (być może) zdolną do
ułożenia czegoś sensownego. Tylko ile z tego będzie maszyny? Czy twórcą może
być urządzenie, które niczego nie pragnie, nie przeżywa, i które można wyłączyć
wyjmując wtyczkę z gniazdka? Wątpię. Dzieło sztuki jest obrazem ducha twórcy,
przedstawieniem jego wewnętrznego świata: myśli, pragnień, uczuć, tęsknot, jemu
właściwego widzenia świata zewnętrznego. Dzieło sztuki bywa dobyciem na ten
świat czegoś, czego sam twórca nie pojmował, a co ledwie przeczuwał. Co z tego
może dać sztuczna inteligencja, która o wolnej woli i o ludzkim przeżywaniu
piękna wie tyle, ile można przeczytać w encyklopedii? Powie ktoś, że wie bardzo
dużo znając tysiąc razy więcej dzieł sztuki niż zna którykolwiek człowiek?
Powiem, że ja, mężczyzna, nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, co czuje rodząca
kobieta, a wszak oboje jesteśmy ludźmi, jakim więc sposobem martwa rzecz, tyle
że potrafiąca szybko liczyć, zrozumie istotę radości człowieka oglądającego
piękny świt? Stosując nie swoje, a wpojone programem, wyrafinowane analizy
matematyczne, w których komputery są dobre, to znaczy szybkie, napisze…nie,
raczej zestawi kilkaset tysięcy słów, a my wołamy „Łał!”, bo odnajdujemy w tych
słowach jakiś sens i porządek. Nie
wiem, jakim sposobem taki „twórca” miałby odpowiedzieć na społeczną potrzebę,
jak to zrobił Sienkiewicz i tylu innych.
To
nie twórczość, a zbieranie informacji i układanie mozaiki.