201015
W niedzielę wyjechało nas ośmiu małym busem; miałem
kierować, ale upiekło mi się, bo za kierownicę usiadł kolega i kierował aż do
celu, pod tor Stegny w Warszawie; stał tam drugi lunapark mojego pracodawcy,
nazajutrz mieliśmy spakować go i przewieźć do bazy. Po przyjeździe zjadłem
kolację i wszedłem do przydzielonego mi na tą jedną noc pokoju w przyczepie
mieszczącej osiem klitek z łóżkiem, szafą i szafką. Pół metra wolnej
przestrzeni, brak krzesła. Nieświeża pościel wydzielała przykry zapach. Zza jednej
ściany dobiegała mnie telefoniczna rozmowa, zza drugiej skrzeczące dźwięki hip
hopu po ukraińsku. Usiadłem na brzegu łóżka i spojrzałem na telefon, była
godzina pół do ósmej. Nie wiedząc gdzie będę spać, a mogło tak być, że i w
kabinie ciężarówki, nie wziąłem książki ani czytnika e-booków. Co robić, nim
położę się? Rozejrzałem wokół z tym przeraźliwym poczuciem obcości, jakie
czasami dopada mnie w tej pracy. Poczułem pragnienie znalezienia się daleko
stąd i dojmującą samotność. Najgorszą samotność człowieka wśród ludzi. Położę
się; nie wiem kiedy usnę, ale wsłucham się w siebie, może uładzę się ze sobą i
z miejscem – postanowiłem. Położyłem się, po kwadransie przestałem czuć smród
pościeli. Kłapnęły drzwi, później drugi raz, trzeci i dziesiąty; ktoś tupał
buciorami po blaszanym podeście wejściowym; ktoś klął po ukraińsku, obrzydliwie
przeciągając zgłoski; ktoś kogoś wołał waląc pięścią w drzwi. Zacisnąłem
powieki starając się nie słyszeć otoczenia. Co ja tutaj robię?? Zarabiam
pieniądze. Muszę zarabiać pieniądze.
Nie wiem która była godzina, gdy w końcu ucichło i
litościwie usnąłem.
Przyjechałem dzisiaj, we wtorek nad ranem, jadąc starą,
rozklekotaną scanią, w której dźwignia biegów chodzi jak ramię kieratu, a
szybkościomierz nie chodzi wcale. Dojechałem łapiąc po drodze tylko jednego
kapcia, czyli szybko.
Teraz jest wieczór, siedzę w moim zimowym pokoju w bazie.
Trwa finał konkursu, słuchałem koncertu e-moll w wykonaniu Szuszkina,
Rosjanina, ale żeby skupić się na muzyce, musiałem zamknąć oczy, nie patrzeć na
jego dłonie, bo gdy je widziałem, wracałem myślą do pięknych dłoni Kate Liu.
Posłucham jej gry później, teraz otworzyłem dopiski, zaraz zajmę się nowym
tekstem przeznaczonym do opublikowania na blogu. Przede mną cichy i samotny
wieczór z książką lub laptokiem na podołku. Zwykły mój wieczór.
We wrześniu po prostu zapomniałem o tym tekście, niech więc
teraz będzie wspomnieniem końca lata i ówczesnych moich rozmyślań.
Słońce na powiekach budzi mnie. Otwieram oczy i przez
otwarte okienko dachowe widzę liście lipy, poruszają się lekko, jasne i ciepłe
słońcem. Przez okno nad głową opada na mnie drgająca mozaika słonecznego
światła i cieni liści. Jest letni poranek. Jeszcze jest lato.
Mam chwilę czasu, siedzę przy oknie, czytam, a słońce
zagląda mi do otwartej książki; gdy próbuję je złapać, oświetla mi dłoń, ale
nie pozwala się dotknąć, uciekając na firankę lub na szafę i ciągnąc za sobą
mój wzrok. Myśl biegnie za nim, gubię wątek czytanej książki, patrzę na słońce.
Lipa stoi jeszcze zielona, ale pod nią nie widać już trawy
spod żółtych liści; lekki podmuch wiatru odrywa niezdecydowane liście i kręci
brązowymi kulkami owoców uwieszonych pod skrzydełkami. Na ziemi, wśród żółci
liści, leży ich mnóstwo; biorę jeden i oglądam chcąc rozpoznać gatunek lipy.
Podnoszę głowę i znowu widzę wirującą kulkę opadającą na ziemię w nadziei
stania się drzewem; jakże rozrzutna jest Natura w swoim dążeniu do tworzenia
życia!
Stoły jadalni stoją pod drzewem sypiącym do talerzy swoje
liście, a ja wspominam tego, który ukochał język polski.
Gościu, siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie!
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie…
Rok temu miałem za sobą pierwszy po karuzelowym sezonie
wyjazd w góry, szykowałem się do tygodniowej wędrówki po Bieszczadach; w tym
roku sezon rozpocznę nie wcześniej jak w połowie listopada, nie zobaczę więc
kolorowej jesieni w górach; zapewne dlatego znowu siedzę w kampingu z butami
górskimi na gołych stopach.
Tak: gdy je założę, wydaje mi się, iż bliżej jestem górskich
wędrówek.
Brakuje mi włóczenia się, wędrowania, drogi przede mną i
horyzontu dalekiego; brakuje możliwości wyrwania się z kieratu codzienności na
wolność marszu przed siebie, zostawienia za sobą ludzi i świata, z którymi
radzę sobie coraz trudniej, ludzi i świata coraz bardziej mi obcych i mniej
zrozumiałych. Brakuje mi polnego wiatru i rozległych przestrzeni przede mną,
swobody oddechu piersi nie tłumionej cywilizacyjnym zniewoleniem, a nade
wszystko brakuje mi uroku dróżki niknącej za szczytem wzniesienia.
Bernard Shaw pisał o skutkach darwinizmu, iż (cytuję z
pamięci) redukują piękno i inteligencję, siłę i celowość, honor i ambicję.
Poruszyły mną te słowa, ponieważ nie zgadzam się z nim, mimo
iż rozumiem ich autora.
Całkiem możliwe, iż Shaw nie może pogodzić się z
amoralnością natury, która faktycznie jest niepojęta. Jej poznanie bywa
wstrząsające, ale wcale nie dlatego, że jest taka zła, obojętna na cierpienie i
śmierć, mordercza, bo takich cech natura nie ma. To, co w niej nieludzkie, to
nawet nie obojętność, bo aby być obojętnym na cierpienie, potrzebna jest
świadomość jego istnienia jako czegoś złego, a natura świadomości nie ma. To
coś więcej: w całkowitym niezważaniu na śmierć i cierpienie istot żywych, jeśli
tylko życie przekazały dalej, jest właśnie amoralność natury, a więc brak
tejże, a nie amoralność rozumiana jako moralność zła – i to właśnie trudno nam
przyjąć.
My odruchowo szukamy sprawcy dziania się i równie odruchowo
doszukujemy się motywów, a tutaj nie ma ani tego, ani tego, ponieważ mamy do
czynienia z bezrozumnymi siłami do których przykładamy ludzkie normy moralne.
Coś podobnego, ową nieludzką obojętność, można odczuć patrząc na kręcący się
niebezpieczny mechanizm, który bez żadnej zmiany będzie się kręcić po
wciągnięciu nas w swoje zębatki: nasza śmierć nie wzruszy go ani nie zatrzyma.
Nie bardzo wiem, co ma mieć honor do ewolucji, chyba że dla
autora tych słów za niehonorowe jest uznanie szympansa i kaszalota za naszych
kuzynów; jeśli tak, to właściwie dlaczego? Dla mnie niehonorowe byłoby uznanie
Stalina czy Pol Pota za moich kuzynów, a przecież są nimi bardziej niż tamte
zwierzęta.
Przyjęcie do wiadomości naszego kuzynostwa ze zwierzętami
powinno pomóc nam w dostrzeżeniu w człowieku nie pana świata, ukoronowanie aktu
tworzenia czy nawet ewolucji (bo tak nie jest), a jednego z wielu mieszkańców
Ziemi, od innych różniącym się jedynie posiadanymi możliwościami, które winien
wykorzystać dla bycia dobrym gospodarzem dbającym o naturę i o żywe istoty
naszej planety. Ta wiedza powinna pomóc, ale na ogół nie pomaga.
Dla wielu ludzi fakt pochodzenia ludzi od przodków wspólnych
z innymi zwierzętami przeciwstawiana jest przekonaniu o boskim pochodzeniu
człowieka, co nierzadko skutkuje odarciem człowieka z nimbu wyjątkowości, z
przekonania bycia kimś z zewnątrz, niepodległym ogólnym prawom życia na Ziemi,
kimś zasadniczo odmiennym od zwierząt, zwłaszcza poprzez posiadanie celu
swojego życia, które ma mieć ostateczny związek z transcendencją. Takie
przekonania tkwią w nas głęboko i są nam bardzo potrzebne. Tak bardzo, że gdy
okazują się być bezpodstawne, świat wali się nam na głowę i wszystko traci
sens.
Niemniej jednak jeśliby uznać, iż Shaw myślał tutaj o
zrównaniu człowieka z innymi zwierzętami w swoim pochodzeniu i ostatecznym celu
życia, życia dla jego kontynuacji, a przez to o ograbieniu go z idei
uchodzących za szczytowe osiągnięcia ludzkości i jej tylko właściwych, to w
pierwszej chwili można zgodzić się z nim, jednak w drugiej chwili przychodzą do
głowy myśli zupełnie odmienne.
Jeśliby dopatrywać się w człowieku boskiego odblasku,
cząstki Jego wielkości i mądrości, to należałoby uznać, iż odbicie nie jest
zbyt udane, co przecież i pisma religijne to potwierdzają, uznając człowieka za
istotę słabą, pełną wad, grzeszną i niedorastającą do pięt Stwórcy (jeśli
wspomnieć potop, to należałoby uznać, że chyba też do Jego zamierzeń, z jakimi
rozpoczął lepienie gliny). Nie wiem, gdzie tutaj miejsce na honor, piękno, siłę
i ambicję, ale przecież miliony ludzi to miejsce tutaj znajdują. Tylko tutaj i
nigdzie więcej.
Wiedza o ewolucyjnej historii człowieka pozwala, poprzez
tworzoną zupełnie inną perspektywę, widzieć bardziej zalety człowieka, niż jego
wady. Bardziej cieszyć się z osiągniętej niezależności od dyktatów instynktów,
z intelektualnych i moralnych osiągnięć, niż gnębić się (ocenianymi jako
grzesznymi) wadami i potknięciami. Ta wiedza umożliwia dostrzeganie i
docenianie osiągnięć, ponieważ są nasze i tylko nasze, uzyskane wbrew temu
wszystkiemu, co w nas zwierzęce w pejoratywnym znaczeniu tego słowa; także
widzieć nasze losy jako historię istot, które bez jakiejkolwiek pomocy z
zewnątrz mozolnie wspinają się ku wysokim szczytom moralności i intelektualizmu
z dolin wypełnionych pazurami, głodem, strachem i ogryzionymi kośćmi.
Przebytą przez nas drogę widzę często i w różnych sytuacjach.
Gdy widzę wypielęgnowane dłonie kobiece, pięknie wykonane a mało użyteczne
drobiazgi, gdy sięgam po jedno z tysięcznych urządzeń naszej techniki, czytam
poezję lub filozofię, oglądam eleganckie wnętrza biur czy banków, słucham
subtelnych dyskusji lub takich wywodów logicznych, a ostatnio silnie to
odczułem czytając o wielkich serwerowniach: jak daleko są twórcy czegoś takiego
od swoich odległych przodków, skoro mieliby kłopoty wytłumaczyć swoim dziadkom
(po co sięgać dalej) co robią te dziwne urządzenia zapełniające długie rzędy
regałów.
Czy piszę tutaj o dumie z ludzkich osiągnięć? Raczej nie, a
na pewno nie bezpośrednio; piszę o swoim zadziwieniu odległością od życia,
jakie przez tysiąclecia wiedli moi przodkowie, życia niebezpiecznego, znojnego,
przygniecionego do ziemi, jakże często upodlającego (według aktualnych
standardów) i krótkiego; piszę o naszej znacznej niezależności od natury z jej
głodem, chłodem i podległością instynktom. Owszem, teraz też jesteśmy im
podlegli, ale łatwiej nam sprzeciwić się im, co potwierdza chociażby powszechna
antykoncepcja.
Nie, nie chwalę człowieka, staram się tylko wyjaśnić obraz
widziany z innej perspektywy. W chwaleniu przeszkadza mi wiele, chociażby
widywana na mojej mapie Sudetów nazwa Gross-Rosen. Nota bene: zawsze zadziwia
mnie skłonność części Niemców do patrzenia na Polaków z góry, jako na naród
mniej cywilizowany, Niemców, których dziadkowie tworzyli to i tyleż innych
miejsc równie przerażających.
Przeczytawszy ten tekst pomyślałem, że z jego lektury można
odnieść wrażenie, iż wszystko mam przemyślane i poukładane na wysokich półkach
– tam, gdzie nie sięgają żadne wątpliwości i trudne myśli. Stanowczo tak nie
jest.
Od kilku lat, od czasu poznania dzieł Prousta, często
wracają do mnie jego słowa z „Pamięci i stylu”:
“... jednostka, to co w osobie ludzkiej, w jej myśli
najbardziej niezwykłe, nie umiera, pozostaje w pamięci Boga i będzie
wskrzeszona”.
Słowa zawsze pociągające i urokliwe wyrażaną ideą, a taki
ich odbiór jest oczywistym dowodem na moje kłopoty z sensem życia, które kiedyś
skończyć się ma definitywnie i bez żadnego ciągu dalszego. Odruchowo nie
zgadzam się z takim końcem, w czym, jak sądzę, jestem podobny do większości
ludzi. Pomaga dopiero włączenie do pomocy umysłu z jego racjonalnym myśleniem
wspomaganym wiedzą, ale to długotrwały proces, w którym zdarzają się
zwątpienia, a z nimi ciężkie dni.
Ten tekst jest jednym z etapów tego procesu.
----------
Może dla odmiany coś lekko humorystycznego. Stoi ta
nieużywana (przez ludzi) budka obok hali warsztatowej, widzę ją ilekroć wchodzę
tam. Któregoś dnia wziąłem aparat i zrobiłem zdjęcie drzewku, które… poszło za
potrzebą.
Bolesna jest samotność wśród ludzi. Patrzysz, a w głowie kołacze CI pytanie z piosenki: "Co ja tutaj robię?..." Znam to. Jedynym ratunkiem jest wtedy mentalna ucieczka w przestrzeń. Wizualizacja drogi bądź Góry. Swoje ulubione trasy znam tak dobrze, że z zamkniętymi oczami potrafię odtworzyć każdy ich kilometr.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o człowieka i Absolut, to w całej swej wielkości jesteśmy zbyt mali i ograniczeni, by pojąć i zrozumieć. Nie da się naszej ludzkiej miary przyłożyć do Tego, Co Nienazwane. Pozostają nam: "Wiara, Nadzieja Miłość. Te trzy. A z nich największa jest Miłość".
Piękne słowa. Mocne, wspaniałe. Często je wspominam i cicho szepczę, ale aby takie były, muszę wyłączyć swoją wiedzę o ich autorze, bo jeśli tego nie zrobię, na wspaniałym monumencie słów pojawiają się rysy. Wiesz, mam sporą wiedzę o tej religii, o jej dogmatach, historii, o ludziach, ale ponieważ ten temat budzi zbyt dużo kontrowersji, nie zamieszczam tutaj tekstów o religii. To temat tabu.
UsuńJednak słowa Szawłowego hymnu są wspaniałe.
Swoją wiarę i ja mam. Wierzę na przykład w zbawczą (w doczesności) moc piękna. :-)
Zaraz po opublikowaniu naszły mnie wątpliwości, czy nie za bardzo się odkryłem, czy nie jest tekst zbyt smętny, czy..? Później pomyślałem, że to w końcu moje miejsce w internecie i nie muszę tutaj udawać kogoś, kim nie jestem. A jestem osobą silnie odczuwającą samotność, co jest zrozumiałe chociażby z powodu mojej pracy z dala od rodziny; także osobą wyobcowaną, bo nie pasującą do swojego środowiska zawodowego, co też łatwo zrozumieć komuś, kto przeczytał trochę moich tekstów i zna środowisko robotnicze.
Samotność tak mi wyskoczyła, to temat uboczny; osią tekstu jest w istocie obrona ludzi i ludzkości, także moja fascynacja ludzkimi osiągnięciami, nie tylko w dziedzinie techniki, ale i moralności – a wszystko w kontekście darwinizmu.
Anno, dziękuję Ci za obecność.
Jeśli chodzi o Szawła, to zacytuje innego klasyka:
Usuń"Ty znałeś gorycz i znałeś zwątpienie,
Ale win twoich pamięć zaginęła.
I wiem, dlaczego dzisiaj ciebie cenię:
Mali są ludzie, wielkie są ich dzieła".
Natomiast najfajniejszy tekst o człowieku napisał klasyk z ubiegłej epoki:
"Człowiek jest dobry, mądry, spokojny,
pola chce orać piękne i żyzne,
głodu, powietrza, ognia i wojny
nie chce i w siebie wierzy: w Ojczyznę."
(wiem, że trąci socrealizmem, ale nic nie poradzę na moją miłość do Broniewskiego)
Jedną z niewielu rzeczy, których nauczyły mnie studia humanistyczne było interpretowanie dzieła w oderwaniu od ich twórców, więc choć znam niejedną skazę w życiorysach twórców, nie przeszkadza m to w zachwycie nad pięknem ich wytworów.
Co do religii, to zgadzam się, że jest czymś niezwykle delikatnym i intymnym- zauważ, że przytoczyłam jedynie piękne słowa (bo nie da się ukryć, że ten fragment jest po prostu piękny)
Podoba mi się Twoje zdanie o zbawczej mocy piękna.
Podobną myśl o twórcach i ich dziełach wyraził Marcel Proust pisząc, że dzieło tworzył ta lepsza część człowieka, ta być może pozaziemska, mająca kontakt z jakąś formą boskości. Nie znajdę teraz jego słów, pamiętam jednak, że pisał tam o malarzu, i że moje słowa nie umywają się do jego słów. Gdyby przełożyć myśl na język wiary religijnej, można by powiedzieć, że tworzy człowiek natchniony przez Boga. W moim rozumieniu nie byłoby to dyktando, a szczególny dar wynoszący zdolności umysłowe i emocjonalne człowieka na wyżyny nieosiągalne na co dzień nawet u niego.
UsuńTyle że moja uwaga o wspomnianych rysach dotyczyła nie tyle osoby, co jego dzieła właśnie. Anno, chcąc wierzyć, bo człowiekowi wierzącemu łatwiej się żyje, jestem przeciwnikiem religii zinstytucjonalizowanych (a taką on stworzył), bo zarówno wiara, jak i poczucie swoiście i indywidualnie odczuwanego związku ze Stwórcą, jest właśnie czymś intymnym, jak napisałaś, jest przeżyciem wewnętrznym i jak najbardziej osobistym. Nie znajduję tutaj miejsca na instytucję, ale to tylko uwaga na boku.
Mało znam Broniewskiego, wiem jednak, że zwykłymi słowami można wyrazić oczywiste prawdy w sposób odkrywający głębszy i piękniejszy ich sens. Prawdy częstokroć przykryte przyzwyczajeniem, albo nadużywaniem. Broniewski to potrafił.
Tak, wierzę w piękno i szukam go wokół siebie. Przeżywanie piękna oczyszcza nas i daje siły, odsuwa od nas szarość dając kolory naszym dniom. Od wielu lat i usilnie szukam piękna w najróżniejszych swoich przejawach. Czasami bywa to drobiazg, ale i wtedy staram się wyssać z niego ów nektar dający mi siły, radość i sens tego wszystkiego, co się dzieje ze mną i wokół mnie; czasami jest to coś wielkiego, coś, co wynosi mnie wysoko czyniąc odpornym na zło i pusty czas. Szkoda tylko, że piękno jest delikatne i nie trwa długo, trzeba go szukać cały czas, nie wystarczy jedna kropelka, ani nawet jedno źródełko.
Chociaż jest takie jedno wyjątkowe źródło piękna dającego radość sięgającą euforii i siłę i sens i wszystko: to miłość. Miłość jest wszystkim: celem i spełnieniem, sensem i zbawieniem, wiarą, nadzieją i przebaczeniem grzechów naszych.
Anno, dostałem poufną informację: dzisiaj urodziny Ani. Szukałem na blogu odpowiedniego postu, ale cisza panuje tam od paru dni. Może właśnie dlatego? Może zajęta jesteś swoją rocznicą? Jeśli tak, to przyjmij ode mnie (jeśli to pomyłka, to też przyjmij) serdeczne życzenia pogody ducha, radości i poczucia spełnienia, wjazdu na Śnieżkę i przejechania BB; podziwu i pożądania w oczach Twojego męża patrzącego na Ciebie. Życzę Ci też grosików woreczek, bo dobro to jest przydatne.
UsuńCałuję Twoją dłoń, Anno.
W wirtualnym świecie nic się nie ukryje ;) Ale ja też nie zabiegam, by się ukrywało ;) Dziękuję za życzenia. Myślami jestem już na bezkresnych wydmach nadmorskich, na które wyjeżdżam za kilka godzin w ramach urodzinowego prezentu. Stąd i moje milczenie na blogu- to oczekiwanie na wyjazd.(jest jeszcze inny powód- ile można o jedzeniu pisać? W weekend złożyłam krótki film z letniej przygody. Jeśli chcesz, możesz do niego zajrzeć : https://youtu.be/lTOMegqqr4E
UsuńGdzieś napisałaś, że jesteś jesienna - teraz pełniej rozumiem te słowa. Wcześniej łączyłem je z ogrodem, z robieniem przetworów z owoców i warzyw, z grzybobraniem, teraz do tej listy dodaję Twoje jesienne urodziny.
UsuńFilmik obejrzałem. Jej, tyle godzin siedziałaś na siodełku! Obok pasji i wytrwałości właśnie ten fakt mnie, laika rowerowego, najbardziej dziwi.
Zauważyłem niebezpieczną sytuację: wyprzedzałaś rowerzystę i w tym czasie samochód wyprzedzał was, czyli „na trzeciego”. Rowerzystów nie traktuje się u nas jako równorzędnych uczestników ruchu drogowego…
Ty na wydmach, ja dwa dni weekendu spędziłem w moich górach. Zaraz biorę się opis; w końcu tygodnia na blogu powinny pokazać się dwa nowe teksty.
A Ty uważaj na siebie, Aniu, jadąc rowerem.
Tak, właśnie dlatego jestem jesienną dziewczyną. A tamten kierowca bardzo mnie zdenerwował. Po pierwsze sygnalizowałam manewr, po drugie i tak jechałam "szeroko", żeby mijania mnie "na trzeciego" uniknąć, a ów kierowca mimo to mnie wyprzedzał. Niestety kierowcy często nie doceniają prędkości rowerzysty i stwarzają bardzo niebezpieczne sytuacje. A ja uważam na siebie na tyle, na ile jest to możliwe :)
UsuńNa wpis o górach czekam niecierpliwie!
Nie raz pisałaś, że jeździsz wolno, a w czasie oglądanie filmu wydawało mi się, że prujesz jak ten przysłowiowy mały samochodzik; widziałem, jak szybko wyprzedziłaś rowerzystę, mimo iż ten uwijał się, biedaczysko. Masz tam jakiś silniczek zamontowany? :-)
UsuńTeksty właśnie piszę, jutro skończę, ale jeszcze zostanie korekta i porządkowanie zdjęć, a mam ich kilkaset.
;) film jest dwukrotnie przyspieszony, żeby nie był nudny. ;)
UsuńWiem, ale nawet biorąc poprawkę na przyspieszenie zdjęć, jechałaś szybko. Dla mnie nawet super szybko.
UsuńGdy śledziłem Waszą dyskusję o poezji, przypomniał mi się wiersz przerabiany w czasach szkolnych, a szczególnie jedne z ostatnich słów:
OdpowiedzUsuń"Rżnij karabinem w bruk ulicy!"
Tak pisał Julian Tuwim w swoim utworze; Do prostego człowieka.
Jak różnie te słowa mogą być interpretowane.
Cały nasz świat jest piękny, Ale dlaczego się dzieje, że jeden człowiek dąży do zawładnięcia drugim człowiekiem i czyni to z przekorą. Wspomniałeś Krzysiu o Gross-Rosen. A ja o tym miejscu przed miesiącem pisałem na Ogrodniczce
http://www.ogrodniczka.pl/forum/6/1100,0,0,riese_znaczy_olbrzym.html
Jeden człowiek może upodlić drugiego człowieka, ale piękno, choć kruche i ulotne, obroni się samo.
Nie obroni się, Janku. Całe piękno zawarte w duszy wrażliwego i dobrego człowieka, więźnia tamtego obozu, nie uchroniło go od męczarni i okropnej śmierci. Kilka lat już minęło od wycięcia mojej mirabelki (mojej, bo przeze mnie podziwianej przez okno służbowego pokoju w bazie), a ja patrząc w okno nadal widzę je pustym, bez niej, bez mirabelki. Kogo obchodziło piękno jej kwitnienia, gdy dla wygody nie grabienia jej liści została ścięta?
UsuńPiękno nie obroni się, bo jest delikatne, bezbronne wobec brutalnej siły.. Łatwo je zniszczyć, znieważyć, ośmieszyć, zignorować, etc. Tyle że ma dobroczynny wpływ na osoby potrzebujące piękna. Właściwie należałoby uściślić rodzaje piękna…
Widzisz, mecz piłki nożnej oglądają miliony ludzi nie tylko dla emocji czy poczucia wspólnoty ze swoim klubem, ale także dla piękna bramek. Tak słyszałem od miłośnika piłki, bo gdy ja kiedyś oglądałem mecz, piękna w nim nie widziałem, a bezładną bieganinę za piłką; swoją drogą, gdyby mieli dwie piłki, może nie przeszkadzaliby sobie i zajęli się strzelaniem tych pięknych bramek?..
Byłem w Osówce, widziałem podziemne korytarze. Rozglądając się, myślałem o ogromie niewolniczej pracy włożonej w wykonanie tych budowli. Hmm, całkiem możliwe, że w niedostępnych korytarzach (a takie niewątpliwie są) jest coś ukryte, ale żeby od razu pociąg złota? Życzę szczęścia poszukiwaczom.
Nie wiem, dlaczego w człowieku może wyrosnąć tyle zła. Nie wiem. Może bierze się to z błędów poczynionych przez rodziców wobec małych dzieci? Psychikę małego człowieka bardzo łatwo skrzywić; później zostaje to stłumione, skanalizowane, ale jądro zła siedzi na samym dnie ducha. Gdy okoliczności są sprzyjające, wychodzi paskuda na zewnątrz. To tylko moje spisane domysły, bo temat jest zapewne bardzo złożony; mam tekst a’propos, myślę, że wkrótce zamieszczę go tutaj.
Skoro Ty cytowałeś wiersz, to i ja pozwolę sobie zacytować związane z tematem słowa pierwszego z wielkiej trójki tragików ateńskich, a przeze mnie bardzo cenionego Ajschylosa.
(…) gdy znaczony losem wstanie dzień,
W komnatach straszne dziecię
Na świat przychodzi – dzika, niezwalczona chuć,
Przeklęty płód –
Czarna, rodzicom czarnym
Z lica podobna – Zbrodnia.
Wiersz Tuwima czytałem, jest mocny, czyni wrażenie siłą wyrazu. Jest też prawdziwy w swoich protestach. Mam jednak nadzieję, że autor pisał tam o czasie w końcu minionym, przynajmniej w Europie. Janku, za naszego życia następuje zmiana, dzieje się coś wielkiego. Dla przykładu nasza ojczyzna: każdy mężczyzna od początku istnienia Polski znał wojnę, bo brał w niej udział, częstokroć nie w jednej. My jesteśmy pierwszym pokoleniem ludzi wojny nie znający, a rośnie już trzecie pokolenie ludzi pokoju. Przez tysiąc lat naszej historii tak nie było jak jest teraz – i niech tak zostanie na tysiąc lat.
Po wszystkich "mocnych" wierszach powyżej wkleję Broniewskiego, jakiego się nie zna (i dla Anny-entuzjastki):
UsuńRozmyślam coraz częściej
od pewnego wieczoru,
że chyba moje szczęście
jest zielonego koloru.
Więc niech ta zieleń we mnie rośnie
i niech mnie zewsząd otoczy
drapieżnie, zachłannie, miłośnie
zieleń, jak twoje oczy.
(...)
Tak, Broniewski jest nie tylko państwowotwórczy, elegia na śmierć Waryńskiego i bagnet na broń. To również liryki (Jaskółka, Warum - ach!) no i wiersze dla Anki, zmarłej córki.
Ale i tak wolę Tuwima, Gałczyńskiego, Asnyka :)
Latorosłka
Zawstydzająco mało znam twórczość tych poetów… Szukam gdzieś daleko, a tuż obok są perełki.
UsuńŁadny wiersz, Latorosłko. Jestem zaskoczony, a to znaczy, że odruchowo kojarzyłem Broniewskiego z wierszami odległymi od liryki.