131215
Przedłożyłem
ciekawość człowieka, chęć osobistego poznania internetowego znajomego, nad tak
lubianą samotną wędrówkę: zaprosiłem Janka – dla siebie nazywam go Jankiem z
Bloga – i wspólnie zanurzyliśmy się w wąwozy Chełmów. Od razu napiszę, że
zaproszenie powtórzę.
W
tamtych wąwozach byłem parę lat temu… jej, to już lata łażę po tych górach.
Dzisiejszy dzień jest siedemdziesiątym szóstym dniem spędzonym w Górach
Kaczawskich; ile ich wszystkich będzie? Inaczej: co przyniesie przyszłość?
Marzy
mi się zupełny brak obaw o przyszłość, przyjmowanie jej li tylko z ciekawością,
która czerpie siły z przekonania, czy może raczej z ufnej nadziei, na dobry
bieg dalszych dni i lat. Nie myślę tutaj o nieuzasadnionym optymizmie,
przekonaniu o wygraniu losu na loterii, wcale. To raczej stanowisko bliższe
stoicyzmowi: uniezależnienie się od tego, co na zewnątrz nas i na co nie mamy
wpływu. Zimne i zbyt filozoficzne? Nie, dlatego że uważam, iż losowi winny
jestem jeśli już nie zaufanie, to co najmniej nie wyprzedzanie powodów do
zmartwień. Jest w tym stanowisku wspomniana ufność – ciepła i ludzka - rezultat
doświadczeń tak wielu lat za mną, z których jasno wynika, iż niemal wszystkie
moje zmartwienia z czasem okazywały się pyłem wartym jedynie strzepania z
rękawa. Gdy wydawało się, że świat się wali, że tylko zgryzota i kłopoty
zostały, życie znajdowało dla siebie nie najgorsze ścieżki i najnormalniej
toczyło się dalej. Najważniejsze jest życie i jego pozytywne przeżywanie, a
nasze martwienie się, mimo iż tak bardzo ludzkie, ma jedynie siłę destrukcyjną.
Żyję
(bez traumy i bez bólu) i przeżywam, mam więc wszystko.
Janek
ujął mnie swoim przejmowaniem się: po obejrzeniu na googlach dojazdu pod jego
dom, po telefonicznym wyjaśnieniu mi przejazdu przez każde skrzyżowanie, na koniec
przysłał mi wielgachny list z opisami i zdjęciami; zupełnie tak, jakbym
ciężarówką miał jechać do Soho w Londynie, a nie do Legnicy:) Gdzieś tutaj jest
opis tamtego mojego wyjazdu do centrum West End’u, ale nie pamiętam gdzie.
Cierpliwy znajdzie.
Jechałem
w deszczu, wycieraczki pracowały na drugim biegu, a ja wyszukiwałem plusy
wędrówki w taki dzień - i nawet mi się to udawało – jednak nim dojechałem do
celu, deszcz poszedł sobie popadać gdzieś dalej. Ciemno jeszcze było, gdy
kręciliśmy się samochodem po Nowej Wsi w poszukiwaniu miejsca na całodzienne
parkowanie, szaro, gdy poszliśmy. Mając pod kurtką dwa swetry i bluzę z polaru,
byłem pewny, że ubrałem się za ciepło, jednak nie dzisiaj: silny wiatr
wychładzał, wciskając się w każdą szparę ubrania, ale deszcz tylko chwilami
kropił, a później nawet pokazało się słońce.
Słońce!
Czarodziej z paletą w ręku, malujący świat wokół i nasze dusze.
Z
wioski poszliśmy na południe, ku Wąwozowi Lipa, wróciliśmy niemal po śladach;
niemal, bo po wyjściu z wąwozu weszliśmy na sąsiednie wzgórze, na wyrost
nazwane Nowowiejską Górą.
Chełmy są pogórzem, tak naprawdę gór tam nie ma, a
pagórki z polnymi drogami biegnącymi szczytami. Wspinania się nie ma, ale jest
ta urocza i zawsze zadziwiająca cecha perspektywy: wznoszenie się wzgórz wokół,
wyłanianie się z niebytu gór za nimi i odsuwanie się horyzontu tym dalej, im
wyżej jesteśmy. Przy ostatnich domach wioski krzyżują się dwie wąskie wstążki
asfaltu kończącego się niewiele metrów dalej. Na miniaturowej wysepce
skrzyżowania, pod drzewem, ustawiono ławki i stół; widząc je, przez moment
siedziałem tam w letni wieczór słuchając leniwych rozmów mieszkańców i upajając
się zapachami czerwcowego zmierzchu.
Uroczą
dróżką biegnącą rozległymi łąkami poszliśmy ku ścianie lasu i skrzyżowaniu
szlaków prowadzących do kolejnych wąwozów.
Zwężające się w swoim biegu ku
ścianie lasu dwie nitki dróżki ogrodzonej miedzami, na nich krzewy dzikich róż
z czerwonymi owocami, tu i tam samotna brzoza, sosenka lub zdziczała jabłoń, na
łące malownicze rolki siana, a obok wzgórze – tym razem bezimienne, ale bliskie
i obiecujące ładne widoki.
Oczywiście weszliśmy na nie, a ono słów dotrzymało.
Ładnie tam. Tak ładnie, że wracając, zostawiliśmy szlak i idąc łąkami ponownie
weszliśmy na szczyt. Wśród wielu urokliwych elementów kaczawskich widoków są
wysepki dzikiej roślinności na łąkach i polach. Same pola mają swój urok,
przyciągając wzrok falistymi liniami swoich rozległości, po których tak dobrze
wędruje się wzrokiem, ale jednocześnie są sztucznie jednolite, monokulturowe.
Gdyby nie linie lasów i śródpolne zarośla, chyba byłyby nudne. Na skąpej
powierzchni wysepek dzikiej roślinności spotkać można zadziwiająco dużo
gatunków drzew i krzewów, ale też czasami i śmieci, niestety. Bywa, że te oazy
flory rosną na uskoku zbyt stromym dla rolniczych maszyn, albo na zapomnianej
przez ludzi drodze polnej, ale często są to pozostałości po kopalniach
kruszywa, czasami małych i dzikich, z których okoliczni mieszkańcy dobywali
piasek lub kamień na swoje budowy. Zagajniki rosną wtedy w zagłębieniu, czasami
sporym i o stromych brzegach. Bywa, że podchodząc, a często tak robię chcąc
bliżej przyjrzeć się bogactwu rodzajów i kształtów, stanąć na granicy zarośli i
otwartej przestrzeni, by posmakowawszy jej uwodzicielskiej urody, wejść w
ciemny, splątany gąszcz; więc podchodząc, płoszę chmary ptaków, dla których te
zagajniki są domem, albo płoszę stado saren odpoczywających w ukryciu. Taki
zagajniczek rośnie na wzgórzu; zbyt ciemno już było między drzewami, żeby
rozpoznać ich gatunki, ale obiecałem sobie wrócić tam kiedyś. Żebym nie wyszedł
na znawcę, którym nie jestem, dodam, że różnie bywa ze skutecznością tego
rozpoznawania, jednak przyjemność mam zawsze.
Tak,
zauważyłem i ja: miało być o wąwozach, a ja pisałem już o zmianach perspektywy
i ławkach, o filozofii życiowej i pozostałościach po starych kopalniach – o
głównym temacie jeszcze nic. Już piszę.
Wyglądu
tych wąwozów w lecie, w słoneczny dzień, nie znam, mogę tylko wyobrażać go
sobie, ale nie wiem, na ile skutecznie; jeśli dane jest mi widywać je tylko
zimą, właściwszym dniem na wędrówkę nimi wydaje mi się być chmurny dzień. Idzie
się dnem, przy strumieniu, na boki wznoszą się zbocza, miejscami dość strome i
wysokie, porosłe lasami, co razem daje niemal półmrok potęgujący wrażenie dzikości
tych miejsc.
Największym skałom w Wąwozie Siedmickim, Zbójeckiemu Zamkowi, od
strony strumienia mającemu prawie pionowe ściany wysokości około 30 metrów, nie
mogłem zrobić zdjęć z powodu słabego oświetlenia. (Na szczyt oczywiście
wdrapaliśmy się, wyszukując łagodniejsze przejścia bokami skały. Na górze
wiatr, pomyliwszy mój plecak z żaglem, omal mnie nie przewrócił, boreasz
jeden.)
U
podnóża rosną świerki o gęstych koronach, wąwóz jest wąski, ściśnięty z obu
stron czarnymi skałami o niepokojących, chaotycznych kształtach, dnem płynie
strumień toczący ciemne wody, a wokół panuje półmrok. Przez moment oczekiwałem
spotkania białowłosego wiedźmina, w chwilę później, wiedziony skojarzeniem,
odwróciłem się w stronę mojego towarzysza i zobaczyłem jego białe włosy
wystające spod czapki:) O ile Wąwóz Lipy dałoby się przejechać konno, to
Nowowiejski i Siedmicki raczej nie. Są tam miejsca trudne do przejścia z powodu
wielu martwych drzew leżących w poprzek ścieżki. Wielki i długi (już nie
wysoki, a właśnie długi) świerk z najeżoną gęstwiną konarów wyglądał jak
monstrualne połączenie dżdżownicy z jeżozwierzem; przejście przezeń wymagało
lawirowania w gęstwinie konarów, albo wdrapywania się na oślizły pień. Na
skałach i na stokach wąwozów też leżały, a nierzadko i wsiały, zwalone drzewa,
miejscami tworząc piętrowe zapory nie do przejścia. Widzieliśmy kilka wierzb
iwa, wyjątkowo pokręconych, połamanych, omszałych i spróchniałych, a nadal
żywych, wypuszczających nowe pędy. Witalna siła tych drzew, ich przemożny pęd
do życia, czyni na mnie duże wrażenie.
Lasy są tam różne, bliżej Siedmicy
zbliżone do łęgowych z dużą ilością olsz czarnych i wierzb iw, ale z drugiej
strony, bliżej Lipy, rosną lasy dębowo-grabowo-jaworowe, dla mnie jedne z
najpiękniejszych. Chciałbym zobaczyć je wiosną, w porze kwitnienia, w lecie, w
pełni ich urody, także wczesną jesienią, wystrojone październikową paletą barw.
We wszystkich wąwozach rosną lipy – czy jest cieplejsze w wyglądzie drzewo nad
kwitnącą lipę otoczoną zapachem miodu i buczeniem pszczół? – także świerki,
zimne i wyniosłe, ale przecież tak bardzo tam pasujące. Wiele z nich imponowało
wielkością, ale spotkaliśmy też całe grupy tych drzew martwych, straszących
bielą swoich nagich pni jak stojące kościotrupy. Nazwy dwóch wyjątkowo grubych
drzew iglastych nie znałem, a Janek wyraził przypuszczenie, iż może to być
daglezja. Gdy później zobaczyłem w internecie zdjęcia pni tych drzew, od razu
poznałem znajdując potwierdzenie: tak, to daglezje. Teraz rozpoznam ten gatunek
nawet bez oglądania tak charakterystycznych szyszek. Drzewa te imponują obwodem
pnia i wysokością, także strzelistością. Są majestatyczne, są po prostu piękne.
Mój towarzysz, zaglądając w zakamarki, mówił o dużej rozmaitości rzadko
spotykanych gatunków roślin i motyli możliwych do znalezienia w tych wąwozach
wiosną i latem.
W
planach miałem przejście jeszcze jednego wąwozu, Grobla, ale doszedłszy do jego
wylotu stwierdziliśmy, że jest zbyt późno i zawróciliśmy. Ciemno już było, gdy
doszliśmy do samochodu. Ponad dziewięć godzin spędzonych w drodze minęło
stanowczo zbyt szybko.
Jeszcze
słowo o zdjęciach. W ciągu tego dnia, patrząc na fotograficzne wyposażenie
mojego towarzysza, dowiedziałem się, dlaczego nie mam lustrzanki. Otóż do
noszenia takiego aparatu potrzebny jest plecak, a do obsługi stu trzydziestu
przycisków konieczna jest instrukcja grubsza niż słownik wyrazów obcych. W
plecaku noszę najróżniejsze szpargały: nożyk i zapalniczkę, sznurówki i papier,
zapasowe rękawice i sweter, podkładkę pod tyłek i latarkę, etc. – po prostu nie
ma w nim miejsca na lustrzankę. I dobrze, bo skoro mam zmienić samochodowe
radio z powodu wyposażenia go w trzydzieści przycisków, co miałbym robić z
tyleż większą ich ilością w aparacie? Jakim cudem Janek radzi sobie z nimi – nie
mam pojęcia.
Niżej dwa zdjęcia spośród przysłanych mi przez Janka. Rzadko mogąc zobaczyć siebie na zdjęciach, wybrałem właśnie te.
Zdjęcie z niedzieli 20 grudnia:
Najpierw spojrzałam na zdjęcie ze ścieżką, pobiegłam nią w górę i wtedy... uprzytomniłam sobie, że za 10 dni będę się pakować w Izery! No właśnie! Ja też odwiedzę swoje góry :) i przez kilka dni nie będę musiała Ci zazdrościć! Ale póki co- zazdroszczę. Zazdroszczę przebłysków słońca, zapachu powietrza, towarzysza na trasie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Anno.
UsuńCzasami słyszę o zazdrości jako o czymś złym, albo niestosownym – i dziwię się takim sądom, bo dla mnie zazdrość nie ma w sobie nic negatywnego, a to i owo pozytywnego. Na przykład łagodnie mobilizuje, cieszy (zwłaszcza, gdy zazdrości się osobie znanej i lubianej), budzi miłe wspomnienia, skojarzenia, albo i marzenia. Czy też tak to widzisz, Aniu? Wydaje mi się, że ludzie zazdrość mylą z zawiścią.
Więc zaraz po święta pędzisz w Izery? Parafrazując pewne bardzo stare słowa, powiem, że nie wiem, czy Tobie gór zazdrościć, czy górom Twojej obecności. Kiedyś wrócisz? Będziesz tam mieć internet?
Ja w środę, więc za tydzień, będę jechać do domu. Zostanę tam około 10 dni. Syn ma zostawić Helenę, ona już zadba o wypełnienie tych dni, a wracając do Leszna, pojadę via Łódź odwożąc wnuczkę. Zimowy urlop zapowiada się więc ładnie. W najbliższą niedzielę pojadę w góry po raz ostatni w tym roku.
Masz rację. Ludzie mylą zazdrość z zawiścią. Zazdrość, jeśli prowadzi do samodoskonalenia, nie jest niczym złym.
UsuńInternet w górach mam. Może nie rewelacyjny, ale na potrzeby pojawienia się w sieci wystarczy :) (wożę go ze sobą w tablecie) Powrót planujemy 2 stycznia, żeby trzeciego wybrać się do kina. Będziesz miał rodzinny czas z wnuczką, ja zaś w górach spotkam się z bratem, bratową i swoja małą bratanicą Marysią.
Pytałem o internet, bo Wasz domek jest trochę schowany. Aniu, kiedyś przyszło mi do głowy, że ludziom żyjącym ledwie 100 lat temu bardzo trudno byłoby wyjaśnić, co to jest internet, a tak się stało, że jest on teraz wszechobecny i znacznie zmienił, nadal zmienia, nasze codzienne życie. To jakby zupełnie nowa, świeżo dodana, cecha życia, co tak wyraźnie poczułem stojąc obok pałacu i patrząc na Wasz domek.
UsuńHmm, może i ja wybiorę się do kina? Zabiorę żonę i pojedziemy!
Kuruję się aspiryną i czosnkiem, bo od dwóch dni kicham i kicham, a przecież w niedzielę mam jechać na pożegnalną łazęgę.
Ha, ha, ha, ha... Krzysiu, ubawiłem się setnie widząc siebie w roli wiedźmina. Dzięki twemu porównaniu wróciłem wspomnieniami do czasów szkolnych, kiedy grywałem różne postaci w organizowanych przedstawieniach. Muszę się pochwalić, byłem dobrym recytatorem.
OdpowiedzUsuńA teraz długo nie odwiedzę fryzjera, niech moje białe włosy trochę urosną, a wtedy...
Oczywiście, chciałem napisać: Twemu...
UsuńA wtedy tylko konia będzie brakować:-) Janku, to moje skojarzenie było chwilą, przyszło samo gdy spojrzałem na Ciebie, bo w tym czasie wyobrażałem sobie, że jesteśmy w jakimś świecie fantasy. Czy ja recytowałem w szkole? Chyba nie, ale z polskiego miałem piątki, głównie za opowiadania, bo od zawsze miałem skłonność do pisania.
UsuńJanku, widziałem zdjęcie, o którym wspominałeś, to z okolic Popiela. Jeśli dobrze zrozumiałem Cię, chciałbyś dowiedzieć się, gdzie jest łąka widoczna na zdjęciu. Czy tak? Jeśli tak, to powiem, że z grubsza wiem gdzie to jest. Z grubsza, bo między Popielem a Sośniakiem (takie punkty podaje autor) jest w linii prostej 2 km. Między nimi są urocze wzgórza, które chętnie odwiedzę. Jeśli chciałbyś to miejsce znaleźć, może w styczniu wyskoczymy tam?
I jak zwykle, masz rację. To był świat fantasy, chciałem tam trochę dłużej posiedzieć, ale ten wiatr nie pozwalał nawet prowadzić rozmowy. Obiecuję Tobie, w porze wiosennej wrócę do tego wąwozu, szczególnie do tego miejsca. A danych komuś obietnic staram się dotrzymywać. Gdybym obiecał tylko sobie, to nie za bardzo mógłbym ręczyć za skutek...
UsuńZ niedźwiedzina jestem niezwykle rad. A tak przy okazji, pamiętasz do kogo Ciebie porównałem, gdy zaprezentowałeś mi możliwości Twoich butów?
Chcesz, mówisz i masz: Popiela i Sośniaka akceptuję. Za jakiś czas moje białe będą dłuższe, a tam gdzieś w okolicy chyba znajdą się konie.
Że chodziłem po wodzie? Pamiętam, chociaż właściwie to wyrażenie nie jest precyzyjne w naszym języku, bo oznaczać może zarówno niemożliwe chodzenie po jej powierzchni, jak i po dnie strumienia (kałuży, jeziora, itd.). A pamiętasz, za jak niewielkie pieniądze je kupiłem? Tyle zapłaciłem, ile daje się za dobre trampki. Jestem z nich bardzo zadowolony. Takie buty można tanio kupić, tylko potrzebna jest cierpliwość.
UsuńDopiero dzisiaj dowiedziałem się, że potok w pierwszym wąwozie, Lipa, nazywa się Skalny Potok, a w pobliżu płynie strumień Rogozina, który miejscami też wypłukał sobie skalny jar. Kiedyś przy okazji pójdę tam.
Więc pojedziemy szukać kwietnej łąki? O wyjeździe napiszę z wyprzedzeniem, teraz jeszcze nie mogę podać daty.
Krzysiu, po naszej wczorajszej telefonicznej rozmowie szybko zasnąłem. Dzisiaj rano, kiedy przeczytałem jeszcze raz mój pierwszy wpis, stwierdziłem, ze jest on niefortunny i mógł zostać źle odczytany przez Ciebie i innych. Zrozum mnie, ja nie naśmiewałem się z Twojego skojarzenia, ja Twoje porównanie przyjąłem z radością.
UsuńEch, te nieprecyzyjne wyrażenia w naszym języku.
Ależ Janku, ja właśnie tak zrozumiałem Twoje słowa, więc nie przejmuj się i nie tłumacz, bo nie masz z czego! Wiesz, rozmowa „pisana”, gdy rozmówcy nie widzą się, ma swoje plusy, ale i poważne minusy. Gdybym wspomniał o wiedźminie w rozmowie bezpośredniej, ton głosów i mimika naszych twarzy wiele powiedziałaby nam wzajemnie. W takiej rozmowie czasami wystarczy spojrzenie lub uśmiech, by wiele powiedzieć, a gdy pisze się, trzeba to wszystko wyrazić słowami, co nie zawsze jest możliwe, a często jest trudne.
UsuńKrzysiek, pięć lat minęło. To dużo - czy mało?
UsuńDziś jest piąta rocznica naszej pierwszej, wspólnej wędrówki po górach.
Pozwolę sobie przytoczyć Twoje słowa ze wstępu tego opisu: >>...co przyniesie przyszłość?<<
Jak, ja wtedy ten dzień odebrałem? Zobacz.
UsuńMamy więc naszą rocznicę! Na pewno piątą? Tyle lat? Trudno uwierzyć. Tacy byliśmy wtedy młodzi… :-)
UsuńJanku, obiecałem sobie więcej brać urlopu pracując na emeryturze, i z zasadzie tak jest, ale okazuje się, że mniej czasu spędzam w górach niż przed emeryturą. To rezultat mojego przejmowania się pracą i potrzebami firmy. Nie potrafię wymuszać na pracodawcy dawania mi dni wolnych wiedząc, że miałby kłopoty z zastępstwem.
Jak wspominałem Ci, w styczniu spędzimy parę dni na włóczędze, a zapowiada się, że w kwietniu też. Co będzie później, tego nie wiem, ale mam nadzieję na drugie pięć lat wspólnego szwendania się po Sudetach.
Polubiłam chodzenie w czasach licealnego harcerstwa i gdzie tylko mogę, w mieście poruszam się głównie na piechotę, oraz ze względu na możliwość zatrzymania się w dowolnym miejscu.
OdpowiedzUsuńZ Twojego kolejnego już opisu pieszej wyprawy wynika, że nie tylko kochasz chodzenie, ale i odwiedzane miejsca. Czy droga powrotna jest dla Ciebie równie przyjemna i pełna wrażeń, czy raczej jest to marszobieg do samochodu? Ja, osobiście, nie przepadam za tym etapem, ale też nie przydarza mi się on często.
Dobry wieczór, Aniko. Miło mi widzieć tutaj Twój komentarz.
UsuńPowrót po śladach i mnie nie zdarza się często, staram się odpowiednio zaplanować trasę, ale jeśli już zdarzy się (na ogół nie cała droga jest powtarzana), to nie narzekam, bo wiele razy zauważyłem, że droga i jej okolica oglądana z drugiej strony odsłania oblicze słabo widoczne, albo nawet niezauważone, w czasie pierwszego przejścia. Nadzwyczaj rzadko spieszę się na szlaku, chyba nie zdarzyło mi się gonić. Średnią szybkość szacuję na 2 – 2,5 km/h, wliczając czas nielicznych i dość krótkich postojów; powiedzmy, że jeśli już idę, to z szybkością do 4km/h. Wiesz jak jest: tam widok, tu kwiatek, drzewo, albo coś, cokolwiek, co zatrzymało mnie i kazało gapić się.
Ustalając trasę staram się o chodzenie tam, gdzie jeszcze nie byłem, ale po przejściu w tych górach około półtora tysiąca kilometrów, trudno już o takie trasy na cały dzień. Teraz niemal każda jest w części powtórzeniem, ale w końcu są one, te moje powroty, jak odwiedzanie kochanej osoby, albo przynajmniej tej, która podoba mi się i której widok sprawia mi przyjemność. Dlatego chodzę. Poza tym mam cechę, którą być może i Ty już poznałaś: bywam zapominalskim gapą. Mało mi raz przejść trasę, żeby poznać i zapamiętać okolicę, a lubię znać ją dobrze.
Lubię wracać do Twoich wpisów po kilku dniach, bo dyskusja pod nimi rozwija się zazwyczaj niezwykle ekscytująco i nigdy nie wiadomo w jakim kierunku się potoczy. Ubolewam tylko, że czytam wcześnie rano, na tablecie,gdzie tak niełatwo pisze się długie komentarze.Obiecuję sobie napisać później, ale oczywiście brakuje czasu.
OdpowiedzUsuńDziękuję za słowa, które tak miło mi czytać, Anno.
UsuńZauważam brak czasu – nie tylko u siebie. Cóż, za dużo jest miejsc, gdzie chciałoby się zajrzeć, a czasu za mało. Doskonale to rozumiem; mam strony zapisane w zakładkach, które obiecuję sobie poznać bliżej, a które czasami długo czekają na otworzenie. Ot, minęła 19, a ja dopiero usiadłem. Mam niewiele ponad cztery godziny czasu do podzielenia między kontakty z bliskimi, blogi, muzykę, książkę, swoje pisanie, korespondencję, internetowe myszkowanie (parę dni temu szukałem pewnego rodzaju stalowych profili – to do pracy) no i oczywiście tak czasami rozkoszne popadanie w zamyślenie. :-)
Anno, Pierwsza Damo, raz jeszcze dziękuję Ci za obecność tutaj.
Krzysztofie.
OdpowiedzUsuńNie potrzebujesz lustrzanki, wierzaj mi. Jak małym aparacikiem udało Ci się zrobić zdjęcie "puszystej" wody? Nie zrozumiem. Do tego potrzebna jest lustrzanka i dłuższy czas naświetlania...
We mnie zazdrość budzi Twoja umiejętność dostrzegania Miejsca i Chwili.
Latorosłka
Latorosłka? A ja już myślałem, że Gniewko zabrał Cię gdzieś na koniec świata!
UsuńUdało mi się fuksem i tyle. Jak tej ślepej kurze z ziarnem. Pamiętam, że kucnąłem i dłoń z aparatem oparłem na kolanie. Prztyknąłem trzy zdjęcia, w tym dwa podobne, trzecie bardzo nieostre. Wiele, bardzo wiele było tego dnia (właściwie każdego dnia na szlaku) takich miejsc, które po stokroć zasługiwały na dobre zdjęcie, a nie udało się żadne. Czasami nawet nie prztykam, bo już na ekranie widzę, że nie uda się. Aparat jest głupi, mimo iż jego serce bije w miliardowym rytmie.
Chwile i miejsca… Może to tylko rezultat konieczności ratowania się? Oczyszczenia? A może orzeźwienia? Z dusznego i jakże często naładowanego złymi emocjami świata zawodowego, wychodzi się na otwartą przestrzeń wolną od naszych cywilizacyjnych musów i wciąga się w pierś haust świeżego powietrza.
Wiesz, czasami dokucza mi traktowanie Natury jako lekarstwa, a więc użytkowo. Żeby zachwyt nią był najpełniejszy, najczystszy, powinno się doceniać jej piękno dla niego samego, a nie dla leczniczych rezultatów. Tego nie potrafię.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWitaj, Nieznajoma Latorosłko.
UsuńJak Mu się to udało? Fuksem? Nie, to warunki oświetleniowe panujące na dnie wąwozu spowodowały wydłużenie czasu migawki, w wyniku czego zdjęcie wody wyszło "puszyste".
Od dłuższego czasu modne są zdjęcia wodospadów o mlecznej strukturze. Taką fotografię można wykonać każdym aparatem, pod warunkiem, że mamy możliwość sterowania nim do tego stopnia, by móc wydłużyć czas otwarcia migawki. Aby w takim wypadku zdjęcia nie wyszły poruszone, należy skorzystać ze statywu. A takiego urządzenia Krzysztof posiadał, lecz popatrzcie jak On pomysłowo z tego wybrnął. (ostatnia ilustracja)
Krzysztof oparł łokieć na kolanie i wykonując zdjęcie jednocześnie zacisnął dłonie na kijkach. W ten sposób ustabilizował aparat. Gdy Krzysztof fotografował wodospadzik, ja w tym czasie zrobiłem jemu zdjęcie. Ciekawe, skąd wiedziałem, ze padnie takie pytanie?
W przypadku wydłużenia otwarcia migawki woda wychodzi "puszysta"? ponieważ w tym okresie matryca zdoła zarejestrować kilkanaście rozmazanych strug wody.
(Poprzedni wpis usunąłem, ponieważ dwa zdania były typu:
- Masło maślane masłem posmarowane)
Witaj, Janie od Bloga :)
UsuńZbyt mało wiem na temat fotografowania, żeby stwierdzić, że każdy aparat "zrobi" puszystą wodę. Moja dawna znajoma robiła kiedyś takie zdjęcia, a aparat miała nie byle jaki, któryś z rzędu Nikon,zdjęcia robiła nim piękne. Ona właśnie nazywała taką wodę "puszystą". Czyli, mówisz, mój mały aparacik tez zrobi takie zdjęcie? A jakież to są te szczególne warunki, czy może musi być trochę ciemno? Żeby migawka mocniej się otworzyła?
Dzięki za Twój post, Janie :) Zazdroszczę Ci wiedzy.
Latorosłka
Krzysztofie.
UsuńA ja z kolei nie traktuję Natury jako lek na zło i smutki. Gdy jestem gdzieś i coś mnie zachwyca, przyjmuję to po prostu, bez teorii, bez filozofii, bez dorabiania niczego. Ot, jest pięknie. Po prostu. I za darmo :) Gdy wychodzę - jak piszesz - z dusznego świata w jakiś cud, wciągam ten haust świeżego powietrza, ale nie myślę o tym, że tu jest tak inaczej, niż tam, w pracy, w domu, w mieście. Nie konfrontuję piękna z niepięknem. Jestem tam. I jest dobrze, tak w ogóle, nie per analogia z brzydotą innych miejsc.
Dziś był piękny dzień, pełen słońca. Spędziłam go w domu, z bliskimi, ale myślałam, jak ładnie musi być w górach, choć ani liści zielonych, ani śniegu roziskrzonego.
Latorosłka
Latorosłko, zapraszam do mojej relacji z tej wyprawy
Usuńhttp://jan0101.blogspot.com/2015/12/o-trzech-wawozach-i-o-kilku-postaciach.html?spref=fb
(A Krzysztof statywu nie posiadał)
Latorosłko, to właśnie cały ja! Dodaję filozofię do wszystkiego, drążę i szukam głębszego dna. Chcę dociec, wiedzieć, mocniej poczuć i lepiej zrozumieć, a to wszystko nie u filozofa się zebrało, a u robotnika, no i w rezultacie ani mi do jednych, ani do drugich.
UsuńChociaż tak po prawdzie, mają te moje cechy i dobre strony, bo bywa, że jednak udaje się sięgnąć głębiej i dostrzec coś, co wielu nie dostrzega.
Ja też nie porównuję pięknych widoków wokół siebie do brzydoty warsztatu, na przykład, w którym pracuję. W tamtych moich słowach chodziło mi raczej o podanie możliwego powodu dostrzegania uroku chwil i czasu. Można by to ująć takimi słowami: skoro tak bardzo potrzebuje się orzeźwienia, łyk wody i haust powietrza będzie bardzo smakować. W ostatniej myśli zawarłem swoje nienasycenie i czasami odczuwane niezadowolenie z siebie. Te wyrażę tak: mógłbym wynieść więcej, gdybym skupił się na samym pięknie; gdybym oderwał się od możliwie największej ilości spraw przyziemnych, codziennych.
Godzinę temu wróciłem z łazęgi. W Kaczawskich też był piękny dzień, były i kolory. Dla Ciebie, Latorosłko, wklejam zdjęcie zatytułowane Róża i Dudziarz, a na nim zieleń, żółć i czerwień. Na widocznym w oddali stoku góry rośnie niemały lasek różano-głogowy. Ech, być tam w maju!
Tak, Janek zna się na migawkach i innych przesłonach. Zazdroszczę mu tej wiedzy, bo ja wiedząc, iż nie są to trudne arkana, odczuwam do nauki gałkologii taką niechęć, że latami odsuwam decyzję nauczenia się. Zdjęcie po prostu udało się, bo akurat w czasie tej jednej trzydziestej sekundy naświetlania matrycy nie poruszyłem aparatem. Udało się, bo jako tako, metodą prób i błędów, ustawiłem aparat. Udało się także dlatego, że w moich butach mogę pozwolić sobie wejść do (niezbyt głębokiej) wody.
Na przykład zauważywszy, że gdy zlecę aparatowi zajęcie się wszystkim, czyli ustawię pracę w pełnej automatyce, zdjęcia wychodzą niedokolorowane, takie… metaliczne. Ale znowu bez tej automatyki, przy długim czasie naświetlania, czyli przy słabym oświetleniu, zdjęcia wychodzą poruszone. To jednak małe i tanie prztykadełko, ale spośród 200 zdjęć wybierze się garść niezłych.
I to jest właśnie cały Krzysztof. Potrafi zobaczyć drugie dno. Idziemy wąwozem, a na ścieżce leży zwalone drzewo tarasujące drogę. Ja chcę go ominąć obojętnie, a Krzysztof przystaje, bacznie się mu przygląda i mówi, to chyba wierzba iwa. Wtedy uważniej spojrzałem na zawalidrogę. Pień prawie zmurszały i pokryty mchem leży martwy w trawie podzielony na trzy kawałki. A z leżącego pnia strzelają w górę młode konary, które są pełne życia.
UsuńI gdyby nie Krzysztof, ja poszedłbym dalej nie zwracając na ten fakt uwagi.
Krzysztofie.
UsuńWiesz, niejednokrotnie, gdy znajduję się w nadzwyczajnych okolicznościach, staram się przeżyć tak mocno, tak do głębi, bo przecież tak rzadko tu jestem, tak pięknie tu jest, tak świetnie się czuję i wtedy najczęściej w tym przeżywaniu ponoszę fiasko. Mam wrażenie, że im potrzeba i wysiłek większy, tym odczucia słabsze. Wtedy, gdy po prostu chłonę okoliczności (święta, urlop, góry), gdy nie oczekuję niesamowitych wrażeń - wtedy owe wrażenia zaskakują mnie intensywnością. Dlatego nie staram się o "wartość dodaną", bo ona przychodzi sama z siebie.
Czyli, parafrazując to, co powiedziałeś: gdy potrzebuję tego haustu powietrza staram się nie oczekiwać, jaki świetny i ożywczy on będzie. Po prostu go biorę.
Cieszę się, że niedziela Ci się udała, że pogoda dopisała i mogłeś wyrwać się z brzydkiego warsztatu.
Dziękuję za zdjęcie, za Dudziarza i każdą czerwoną kulkę zawieszoną na krzaku :)
Latorosłka
Janie :)
UsuńZajrzę do Twojej relacji bezwarunkowo. zawsze interesujące jest to, jak dwie osoby widzą tą samą chwilę, zdarzenie, okoliczność.
A co do wierzby - podobno są to bardzo żywotne drzewa. Podobno gdyby zakopać do ziemi nogę ze starego stołu, zrobionego w drewna wierzbowego - wypuści pędy, będzie żyć. Tak mówili moi rodzice.
Latorosłka
Latorosłko i nie tylko
UsuńWłaśnie na moim blogu umieściłem temat o fotografowaniu puszystej wody i rzeczy w ruchu
http://jan0101.blogspot.com/2015/12/fotografujemy-rzeczy-w-ruchu-i-takie-tam.html?spref=fb
Jeżeli będą pytania, odpowiem.
Ale Ty zwracałeś uwagę na szczegóły, które z kolei mnie umykały. Nazwę dwóch największych widzianych drzew też Ty podsunąłeś, bo ja nie skojarzyłem kiedyś czytanego opisu z piękną daglezją.
UsuńWierzby mogą czynić wrażenie, mimo iż urodą raczej nie grzeszą, może poza niektórymi płaczącymi. W niedzielę widziałem sporo ogłowionych, niektóre naprawdę grubaśne. Przy jednej wierzbie zatrzymałem się i chcąc sprawdzić odmianę, lekko nacisnąłem na cienką gałązkę. Odpadła. Tak po prostu odpadła jakby była uschnięta. Spróbowałem drugą, piątą, tak samo odpadały przy niewielkim nacisku na nie. Wierzba krucha. Ilekroć mam z nimi do czynienia, przychodzi mi do głowy myśl o słabej konstrukcji, o możliwości ewolucyjnego wzmocnienia struktury drewna tych gałązek, a wtedy pojawia się kolejna myśl: ewolucja nie zadziała, nic nie zrobi, skoro to drzewo jest w stanie przekazywać życie dalej. Przekazuje, mimo podatności na złamania, bo dysponuje, jak wszystkie wierzby, wielką siłą witalną, szybkością odradzania się, swoim sprinterskim pędem do słońca.
Latorosłko, jest tak, jak odczuwasz i jak napisałaś; dodam, że dawno temu zauważył to Proust. Nie znajdę teraz tamtych jego słów, a moje nie będą tak celne i piękne jak jego, jednak prawdziwość tego odkrycia i ja potwierdzam własnymi spostrzeżeniami. Nie jest tutaj potrzebny ukierunkowany wysiłek, ani nie oczekiwanie i nie pragnienie, a… A żebym ja to wiedział! To jakaś podświadoma gotowość przeżywania, wewnętrzny stan ducha nie uzewnętrzniający się, a który w połączeniu z okolicznościami, niewykluczone, że i z odległymi wspomnieniami - nie zawsze uświadomionymi, ale splatającymi się z chwilą bieżącą - że to wszystko razem gdzieś w głębi naszej jestestwa łączy się i wypływa na powierzchnię naszej jaźni, a wtedy widok, obraz, dźwięk, słowa, myśl, nagle postrzegane są inaczej, piękniej i głębiej – no i doznajemy zachwytu.
UsuńLatorosłko, to, o czym piszemy, to w istocie Proust i tylko Proust. Powinienem do niego wrócić. Ach! Powiem Ci, że niedawno zdradziłem „Bolesława” dla kolejnej książki o biologii: sięgnąłem po pierwszy tom, jeszcze stojąc przy regale z książkami przeczytałem pierwsze zdania i.. odłożyłem. Czasu mam tak mało, tak mało, a przeczytać chciałbym to i to i jeszcze tamto, a dzieło Gołubiewa zasługuje na uwagę przy czytaniu, a nie na pośpiech. Co prawda Proust tym bardziej, bo trudniejszy jest w odbiorze…
Zdjęcie może nie jest z najładniejszych wczorajszych zdjęć, szyciutko wybrałem je kierując się kolorami.
Janie.
Usuń"- Wodzu, prowadź!
I poszliśmy."
Jesteś świetny, Janku.
A te grzyby na drzewie, te pasiaste - fantastyczne. Są takie miejsca, z których nie potrafię odejść, w których chcę zostać dłużej, żeby patrzeć i są takie rzeczy, na które chcę gapić się i myślę, że to byłoby jedno z takich miejsc. Stałabym tam i gapiłabym się na te grzyby.
Latorosłka
Krzysztofie.
UsuńNie znam Prousta... :(
Próbowałam razu jednego, ale mi nie wyszło. Może trzeba spróbować znów. Może dorosłam :)
Latorosłka
Nie tylko Ty Anonimowa tak masz. Krzysztof i ja dłuższą chwilę przyglądaliśmy się tym pasiastym grzybom i wielu innym rzeczom. Dlatego Rezerwat Grobla z Wąwozem Wądolno nie został zaliczony.
UsuńA na temat "puszystej wody" wody dałem oddzielny temat:
http://jan0101.blogspot.com/2015/12/fotografujemy-rzeczy-w-ruchu-i-takie-tam.html
Zapraszam.
Nie Ty jedna poległaś, to trudne dzieło, a miejscami i rozwlekłe, a nawet nudnawe. Może miłośnik Prousta obruszyć się, ale dla mnie opisy paryskich salonów arystokracji nie były zbyt ciekawe. Owszem, wszystko, co dotyczyło ludzi, ich zwyczajów i motywów postępowania, było ciekawe i nierzadko odkrywcze, ale same salony, albo nawiązania do współczesnych wydarzeń politycznych – nie.
UsuńJak wyżej napisał Janek, oglądaliśmy ten grzyb wspólnie, robiliśmy zdjęcia, bo i faktycznie jest wyjątkowo ładny, inny niż typowa huba. Rośnie na pniu drzewa stojącego przed największą skałą, a wygląda ona jak stare, na pół zrujnowane zamczysko, więc nazwę ma bardzo a propos: Zbójecki Zamek. Ciemno tam, tajemniczo, pierwotnie – myślę, że podobało Ci się.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń