130119
Pogórze
Kaczawskie.
Przełom
Bobru pod Lwówkiem i poszukiwanie jaskini Zimna Dziura. Skała z
Medalionem na Wieżycy pod Żerkowicami. Skały i jaskinie
Huzarskiego Skoku pod Żerkowicami. Szwajcaria Lwówecka we Lwówku
Śląskim.
Niemal
cały dzień miał padać deszcz. Wiedzieliśmy o tym, ale
pojechaliśmy. Deszcz padał, owszem, ale na ogół niewielki, więc
nie był zbyt dokuczliwy, a dzień okazał się piękny. Nie błękitem
nieba, ale widzianymi miejscami.
Zrobiłem
błąd: schodząc stromym i śliskim zboczem przeniosłem ciężar
ciała na stawianą stopę nim poznałem stabilność nowej pozycji.
Nie pomogły kanty hamujące podeszwy vibram, but pojechał w dół,
ja za nim. Zatrzymałem się dopiero na dnie po zrobieniu dwóch
przewrotek. Wstałem cały, nawet nie potłuczony, tyle że z
buzującą adrenaliną (czytaj: przestraszony) i z błotem na
ubraniu. Dobrze, że dno było ledwie dwa metry niżej od feralnego
miejsca, dobrze, że nie było tam kamieni czy urwiska.
Mam
tradycyjną, papierową i wielką, encyklopedię Gór Kaczawskich i
Kaczawskiego Pogórza. Czasami kartkuję dwa jej opasłe tomy
dowiadując się ciekawych szczegółów poznanych miejsc lub o
nieznanych zakątkach moich gór. Kiedyś mignęło mi zdjęcie
pionowej skały z kładką prowadzącą na szczyt i pomyślałem
wtedy, że trzeba będzie się tam wybrać, ale później chyba
zapomniałem. Ponieważ w telefonicznej rozmowie Janek wspomniał o
tamtych dalekich stronach krańca pogórza, podchwyciłem pomysł
dodając znane mi skały w Lwówku i pewną jaskinię.
Trasa
wyszła nam nietypowa, bo z trzema, aczkolwiek krótkimi, dojazdami.
Jaką
pierwszą mieliśmy w planie Zimną Dziurę, jaskinię na stoku
niewielkiego wzgórza w paśmie Wzniesień Płakowickich w pobliżu
Lwówka.
Nim
opowiem jak było z jej poszukiwaniami, dwie uwagi natury ogólnej.
Tydzień
temu byłem pod Sichowem, na wschodnim krańcu pogórza, Lwówek jest
zachodnią jego bramą. Odległość (drogowa) między tymi
miejscowościami wynosi 40 kilometrów. Góry i pogórze zajmują
obszar ponad tysiąca kilometrów kwadratowych. Tego dnia pomyślałem,
że zapewne wielu mieszkańców Lwówka nawet nie wie o Sichowie,
mimo że ich miasteczko i tamta wioska leżą w tej samej krainie
geograficznej. Czasami odczuwam potrzebę oderwania się od tych gór
jako dostatecznie poznanych, ale bywa też, że uświadamiam sobie
jak niewiele znam ten wielki obszar, o którym zwykłem mówić, iż
jest mój.
Dlaczego
jaskinia? Wszak to mokra, czarna, nieprzyjemna dziura w ziemi. Tak
naprawdę to nie wiem. Może akurat ta miała być swojego rodzaju
rekompensatą za te wszystkie nieodnalezione jaskinie na Połomie? A
może kusiła mnie i mojego towarzysza właśnie trudność w
odnalezieniu? Jeśli nie ma wydeptanej ścieżki ani żadnej
tabliczki widocznej z dala, można przejść obok wejścia i nie
zauważyć, ponieważ akurat w tej jednej chwili jej widoczności
patrzyło się w przeciwną stronę. A może działa magia nazwy
miejsca? Tak jak kuszą mnie drogi mające swoją nazwę, tak też
kuszą nazwane dziury w ziemi?
Szukając
jaskini doszliśmy do ładnego miejsca: las i ziemia kończą się
nagle, a na wprost otwiera się widok przełomu Bobru płynącego
fantazyjnymi zakolami dwadzieścia metrów niżej. Warto było
przyjść tutaj – pomyślałem – niezależnie od rezultatu
poszukiwań jaskini. A tej nie znaleźliśmy, mimo dwugodzinnego
przeszukiwania okolicy starego kamieniołomu, gdzie miała się
znajdować. Tam właśnie koziołkowałem w swoim niekontrolowanym
zejściu po zboczu wyrobiska. Dla zobrazowania trudności w
penetrowaniu terenu, zamieszczam jedno zdjęcie.
Już
po powrocie Janek przeszukiwał internet chcąc poznać dokładną
lokalizację jaskini; wiele wskazuje na to, że jest o paręset
metrów od rejonu naszych poszukiwań. Obiecaliśmy sobie powrót i
odnalezienie tej Dziury.
Pod
kamieniołomem biegnie lokalna szosa, w jednym miejscu zauważyłem
dziką zatoczkę do parkowania, a gdy podszedłem tam, zobaczyłem w
dole rzekę, a zbocze dosłownie zasypane lawiną śmieci
staczających się do Bobru. W wielu miejscach kamieniołomu leżą
śmieci, najwyraźniej jest to dzikie wysypisko. Gdy szedłem tamtędy
drugi raz, zobaczyłem dużego, luksusowego pikapa zwalniającego i
wjeżdżającego w zatoczkę. Zaczął wjeżdżać, ale zaraz wrócił
na szosę i odjechał. Nie wiem jak było, ale wyglądało to tak,
jakby nie wjechał po zobaczeniu mnie. Możliwe, że tak właśnie
było, wszak miałem na sobie kurtkę podobną do tych używanych
przez leśników.
Nigdy
nikogo nie uderzyłem, ale gdybym przyłapał kogoś na wysypywaniu
tam śmieci, może warto byłoby zrobić coś po raz pierwszy w moim
życiu?..
Coraz
bardziej cholera mnie bierze na ludzi wysypujących śmieci w
przypadkowych, nierzadko ładnych, miejscach. Coś jest nie tak jak
być powinno nie tylko z nimi, ale i z prawem i jego egzekwowaniem, a
rada jest: finansowanie strażników z wielkich (pięciocyfrowych)
mandatów dawanych tamtym barbarzyńcom.
Kilka
kilometrów za Lwówkiem, w lesie za wsią Żerkowice, na zboczu
wzgórza Wieżyca, wznoszą się dwie wieże skalne. Szczególnie ta
większa – kilkunastometrowa Skała z Medalionem – jest
wyjątkowej regularności i przypomina basztę obronną
średniowiecznego zamku. Te właśnie skały kiedyś oglądałem na
zdjęciach w encyklopedii. Z niej dowiedziałem się, że kiedyś
obie wieże połączone były kładką, i można było ze szczytu
oglądać rozległą panoramę okolicy. Kładki nie ma. Sto lat temu
Niemców było stać na nią, teraz nas nie stać. Oryginalną
tablicę (tytułowy medalion) zamocowaną pod szczytem zastąpiono
herbem Lwówka.
Pionowe
ściany czynią wrażenie. Chodzi się wokół w głową zadartą i
trudno odejść. Wyżej ze stromego zbocza wyrasta mniejsza wieża,
od strony zbocza można na nią
wejść, co zrobiłem, chociaż przy krawędzi nogi mi dziwnie
miękły. Szlak prowadzi dalej, na mapie zaznaczone są pomnikowe
drzewa, skały, park i pałac, ale że
nieznaleziona dziura zajęła nam zbyt dużo czasu, wróciliśmy
do samochodu. Dodam jeszcze, że podnóże wzgórza jest ładne, to
klasycznie kaczawskie pofałdowane łąki ozdobione kępami drzew,
miedzami i drogami.
Niewiele
dalej, przy szosie do Bolesławca, po prawej stronie jest szutrowy
parking przy wjeździe do kopalni piaskowca – tam zostawiliśmy
samochód i przekraczając szosę weszliśmy na skały Huzarskiego
Skoku. Dziwna nazwa, nieprawdaż? Mówi się o huzarze, który w
czasie wojny o Śląsk w XVIII wieku, uciekając przed wrogiem,
zmusił konia do skoku ze skały w Bóbr płynący wtedy u podstawy.
Skoczył i przeżył. Koń też. Desperacki
wyczyn żołnierza stał się znany i pamiętany.
Teraz
przeciętny mieszkaniec okolic
nie zna przebiegu tamtej wojny, zapewne spora grupa nawet nie wie kto
z kim i o co walczył, ale nazwa została. Ten nierzadki przecież
fakt zadziwia mnie i
przynosi swoiste pocieszenie.
Oto królowie wszczynają wojny wysyłając tysiące ludzi na śmierć
dla swojej chwały i myślą, że wykuwają wiekopomną historię, a
w dwieście lat później nikt poza pasjonatami i naukowcami nie wie
o nich,
natomiast w zbiorowej pamięci ludności nadal żyje chwila z życia
tamtego anonimowego człowieka. Jest jeszcze jeden aspekt tej
historii: otóż zbrojnie przestawiane granice z
kamiennymi
słupami,
traktaty podpisywane przez VIPy, a nawet bieg rzeki, okazują się
mniej trwałe od słowa. Czegoś niematerialnego i zdawałoby się,
że tak ulotnego. Słowa
bywają trwalsze od kamieni.
Skoro
odbiegłem
od tematu, czyli od skał i jaskiń, pozwolę sobie na jeszcze jedno
a propos.
Cała
nasza historia jest niekończącym się wykazem prowadzonych wojen, a
te zawsze oznaczały dla zwykłych ludzi cierpienie, śmierć, utratę
dobytku, poniewierkę, niewolę, głód i płacz. Wiek za wiekiem
przez wiele tysiącleci aż do teraz i zapewne w nieodgadnioną
przyszłość. Zmuszając ludzi do rozpaczliwej walki o życie, do
czynów
szalonych,
potrafimy być dumni z zachowania tych zaszczutych ludzi starających
się przeżyć w nieludzkich okolicznościach wojny. Chlubimy się
naszymi generałami i bohaterami, pomniki
im stawiamy, a ich samych uznajemy za wzory do naśladowania. A
przecież pierwszy kazał zabijać, drugi zabijał i w obronie życia
decydował się na czyny szaleńcze.
Nienaturalność
tego po raz pierwszy uświadomiłem sobie patrząc w Londynie na
pomnik Wellingtona. Ile jest pomników poświęconych ludziom wojny,
a ile ludziom słowa, nauki i pokoju?
Po
co to wszystko? Przecież wystarczy po prostu cieszyć się życiem i
pięknem naszej Ziemi.
Nigdy
w historii Polski nie zdarzyła się tak długa przerwa w wojnach jak
obecnie trwająca. Zawsze ojciec miał swoją wojnę, dziad i wnuk
swoje,
przynajmniej po jednej.
Może jednak zostanie
tak jak jest? Może w
Europie wojna jest już historią?
Niech tak będzie.
Wtedy
należałoby tylko rozprawić się ze współczesnymi Wandalami
podjeżdżającymi drogimi samochodami nad rzekę żeby wyrzucając
worek ze śmieciami
zaoszczędzić
pięć złotych.
Jeszcze
słowo, dla mnie jak najbardziej a propos,
o gdańskiej tragedii na impresie WOŚP.
Nie
znałem zabitego prezydenta, nie interesuję się polityką, ale
powiedziano mi o
kilkakrotnym
wybieraniu go
przez mieszkańców na stanowisko prezydenta,
a fakt ten w mojej ocenie świadczy o jego fachowości i
zaangażowaniu. Tak więc porządny człowiek został publicznie
zabity przez jakiegoś śmiecia na imprezie dobroczynnej, która od
wielu lat łączy ludzi w naszym kraju. Słyszałem o narastającej
nienawiści między ugrupowaniami politycznymi, o barbarzyńskich
zwyczajach, o ciągłej nagonce na Owsiaka i o jego rezygnacji z
prowadzenia fundacji. Te fakty jakoś tak silnie połączyły się we
mnie z tamtą dawną historią wojenną
i
z ludźmi podjeżdżającymi samochodami nad Bóbr dla wyrzucenia
śmieci.
Czuję
niechęć do ludzi żądnych sławy, władzy i pieniędzy, a siebie
mających za ukoronowanie aktu stworzenia. Czuję głęboką niechęć
do ludzi fanatycznych i mających przeświadczenie o swojej misji do
wykonania, do ludzi siejących nienawiść, a odnoszę wrażenie, że
ten gatunek homo rozprzestrzenia się w Polsce jak zaraza, a jego
wpływy rosną.
Dość,
bo ilekroć pomyślę o
takich ludziach,
tracę wiarę w prawdziwość drugiego członu naszej nazwy
gatunkowej.
Huzarski
Skok jest skalnym pionowym uskokiem wysokości do 10 metrów i
długości około
stu metrów, a zbudowany
jest z
jasnych piaskowców. Wznosi
się bezpośrednio nad
wysychającym
starym
korytem
Bobru, teraz porośniętym
drzewami. Obok
pospolitych wierzb iw i olsz, wiele tam jest rzadko spotykanych (albo
rzadko rozpoznawanych) wiązów. Jaskiń jest tam sporo, więcej niż
w znalezionych
opisach, aczkolwiek do większości należałoby się wczołgiwać.
Te większe są jasne, powiedziałbym, że są pogodne, ponieważ
wypłukane są w żółtym, niemal białym piaskowcu, a nie w
czarnych skałach.
Widzieliśmy przynajmniej dwa drzewa w zadziwiający sposób radzące
sobie w miejscu, w którym wypadło im żyć. Stojąc na samym brzegu
urwiska, korzeniami szukały ziemi, a znalazły dopiero kilka metrów
niżej. Monstrualne korzenie wyglądały jak cielsko obżartego węża.
Patrzyłem na nie czując obawę i niechęć – jakbym faktycznie
widział wielkiego węża.
Czwartymi
odwiedzonym miejscem była najbardziej znana grupa skał wznoszących
się w samym Lwówku. To Lwóweckie Skały nazywane też Szwajcarią
Lwówecką.
Fantazyjnością
i różnorodnością kształtów Skały przypominają najładniejsze
miejsca w Górach Stołowych. Podobnie jak tam, chwilami ma się
wrażenie nierealności, patrzenia raczej na dzieło grafika
komputerowego opracowane na potrzeby filmu fantasy, niż na kamienną
rzeczywistość.
Szlak
biegnie przy podstawie skał, później zakręca w sosnowym lesie
(sudecka rzadkość) i pnie się wśród kamieni na płaską
wierzchowinę. Na zielonej łące stoją ławy i stół, są drzewa,
i gdyby nie postawione niedawno barierki
przy przepaściach, trudno
byłoby dowiedzieć się
o byciu tak blisko urwiska. Stojąc tuż przy krawędzi, widać obłe
głowy kamienni, między nimi i około 30 metrów niżej parking z
samochodami i domy miasteczka – kontrast zwracający uwagę. Po
drugiej stronie doliny czekają na nas kolejne skały i wzgórza.
Doczekają
się na pewno.
Oj, oj... były ciekawe momenty, a my szliśmy oddzielnie.
OdpowiedzUsuńŻałuję teraz, że nie byłem świadkiem Krzyska koziołków. Ale po drugiej stronie ja na zboczu również nie zdążyłem za swoim butem.
Więc mamy remis, chociaż myślę, że mój lot ku ziemi był efektowniejszy. Był też tak szybki, że raczej nie zdążyłbyś użyć lustrzanki „ku pamięci” :-)
UsuńJanku, dobrze, że nie musiałem wołać Cię przez telefon.
A swoją drogą popatrz, jakie teraz buty robią!: człowiek nie nadąża za nimi. Kiedyś inaczej było...
Uff. Gorąco było! Szwajcarię Lwówecką lubię, zwiedzaliśmy ją z dziećmi, a parking w Żerkowicach źle mi się kojarzy. Gdy dzieci były małe, zawsze siė tam zatrzymywaliśmy na... "rzyganko" Marzenka ma silnę chorobę lokomocyjną i nawet leki nie pomagały.
OdpowiedzUsuńA w okolicach kamieniołomu w Płakowicach jechałam rowerem w czasie jednego z maratonów. Niesamowite są te skały.
Anno, to był naprawdę moment, przestraszyłem się dopiero po wstaniu.
UsuńJak czytam, trochę znasz tamte okolice, Aniu. Ja dotychczas znałem tylko Szwajcarię. Teraz, wiedząc o ładnych miejscach, na pewno przyjadę tam ponownie. Zresztą, już obaj ustaliliśmy, że wrócimy, wszak trzeba nam znaleźć jaskinię, a są i inne miejsca do poznania.
Taka choroba u dzieci w obecnych czasach musi być bardzo uciążliwa w podróżach. Matylda przełamie passę :-)
Jak ciekawie napisane, z wielką przyjemnością czytam Twoje wpisy. Wszystko co opisujesz jest takie namacalne jakbym sama tam była. Przykre, że mieszkam niedaleko Lwówka i jeszcze nie byłam zobaczyć "Szwajcarię Lwówecką ", z pewnością zrobię to wiosną.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aleksandro.
UsuńNie pisz o przykrości. Pomyśl sobie tak: oglądanie tych ładnych skał jest przede mną! W zasadzie to samo, ale lepiej brzmi. Jest tutaj oczekiwanie na miłe wrażenia.
Skały są przy głównej ulicy wyjazdowej, jest przy nich parking, więc wycieczka jest wygodna. Wystarczy parę popołudniowych godzin. Przyznam, że dla mnie Skała z Medalionem wygląda nie gorzej, a może i lepiej, ponieważ wznosi się w lesie, na stoku góry, nie w mieście, a dojazd też jest dogodny. W razie potrzeby służę opisem.
Ludzie chyba nie maja potrzeby poznawania swojej najbliższej okolicy, a mówię to z własnego doświadczenia; kiedyś z niedalekiej miejscowości pod Przemyślem wiozłam deski podłogowe; tylko przymocujcie je mocno, żeby mi nie powypadały z przyczepki - zaśmiałam się; a dokąd pani jedzie? - wymieniałam nazwę wioseczki; a gdzie to jest? zaskoczyło mnie to pytanie, bo tylko kilkanaście kilometrów dalej na południe:-) więc nie dziw się, że mieszkańcy Sichowa mogą nie wiedzieć o pobliskich cudeńkach, a może to i dobrze? dziwi mnie to wyrzucanie śmieci na brzeg rzeki, też to u siebie obserwuję, bodaj liście w taczkach przywiezie nad Wiar i wyrzuci, albo trociny, a przecież można skompostować; niesamowite te skałki, wręcz jakby efekty specjalne, stworzone przez komputer:-) ale jak to tak, jesienią byliście, że nie widzę ani skrawka śniegu:-) piękne okolice, warte zobaczenia, i mnóstwo ciekawostek, jak widać z mapy; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Mario.
UsuńCzęsto jestem zaskoczony, gdy w rozmowie z kimś z rodziny dowiaduję się o temperaturze na Lubelszczyźnie. Przez te lata przywykłem do wyższych, wszak Leszno leży na południowym krańcu Wielkopolski, blisko Dolnego Śląska, a to najcieplejszy rejon Polski. Dzisiaj oczywiście byłem na łazędze, z rana przymroziło, było minus 9, w południe myślę, że około zera na słońcu, no i dlatego trochę śniegu się utrzymało. Wiesz jak jest: gdyby pojechać ze sto albo dwieście metrów wyżej, na pewno śniegu byłoby więcej.
Ja też zauważyłem, że ludzie nie znają swojej okolicy. Pewnie mają wydeptaną ścieżkę do swoich miejscowości, a na urlop jeżdżą gdzieś dalej. Zresztą, wiele lat mieszkam w Lesznie, a znam tutaj kilka ulic. I wcale nie mam chęci poznawać więcej, ponieważ dla mnie Leszno jednoznacznie kojarzy się z zimą (wszak letniego miasta nie znam) i z karuzelami.
Twoje okolice są ładne, takie, jak kaczawskie pogórze, ale sądząc po zwracaniu przez Ciebie uwagi na skały, chyba masz ich mniej niż ja w Kaczawskich… :-)
Wyrzucone liście to jeszcze pół biedy, chociaż oczywiście masz racje pisząc o kompostowaniu, ale butelki, folie, plastiki? Dla mnie to zgroza. Czasami chciałbym złapać kogoś na gorącym uczynku, miałbym „używanie” nad nim.