100219
Z
Muchowa szczytami masywu od wieży na Mszanie do Obłogi. Poznanie
okolicznych dróg. Przejście Zmarlakowej Drogi.
Byłem
podekscytowany wyjazdem niemalże tak, jak dawno temu przed pierwszą
randką. Od dłuższego czasu odkładana wędrówka rozległym
masywem Mszany i Obłogi w Chełmach na Pogórzu Kaczawskim, dzisiaj
miała doczekać się swojego czasu. Dwa razy byłem w
najpopularniejszym miejscu masywu, na niższym szczycie Mszany, na
stojącej tam wieży widokowej oraz w sąsiednim starym
kamieniołomie, ale dalej już nie.
Na
mapie już dawniej zauważyłem drogę o tuzinkowej i jak się
okazało nieprawdziwej nazwie, przecinającą spory leśny masyw
ukrywający dwie moje góry. Z encyklopedii dowiedziałem się, że
ta droga nie nazywa się Zamkowa, a Zmarlakowa.
Zmarlakowa,
to tyleż co umarlaków, jak mniemam. Czyż nie kusząca nazwa?
Właśnie z powodu nazwy drogę chciałem odnaleźć i poznać.
Kusiły
mnie też tamtejsze piękne lasy i czarne złomy skalne –
pozostałość pradawnych czasów.
Gdy
w pracy wspomniałem o mszańskich lasach koledze, powiedział, że
musi tam być żyzna gleba, skoro rosną takie drzewa. Zapewne taką
jest, i też za sprawą wulkanu: skały wulkaniczne po przeobrażeniu
stają się żyzną glebą.
W
epoce przemian geologicznych nazywanej miocenem, czyli jakieś 20
milionów lat, a może i w oligocenie, 30 milionów lat temu, obydwie
góry, Mszana i Obłoga, ale też dziesiątki innych na Dolnym Śląsku
i po drugiej stronie Nysy Łużyckiej, były wulkanami. Z tych dwóch
gór niewiele zostało, nawet zastygnięta w kominach magma tworząca
neki, jak Wilcza Góra czy Czartowskie Skały, przegrały z czasem i
lodowcem. Zostały z nich niewielkie wypiętrzenia, ale znaczna
powierzchnia law rozlanych wokół wulkanów jest tam nadal widoczna
w niezliczonej ilości sterczących z ziemi ostrych, czarnych
kamieni.
Miliony
lat minęły, ilość właściwie niewyobrażalna.. Może jednak
spróbuję.
Jeśliby
każdy rok przemian tamtych gór dokumentować sekundowym filmem,
cały trwałby od 230 do 350 dni. Dni wyświetlania non stop! Tak
utworzony film o człowieku trwałby niewiele ponad minutę. Dodam
jeszcze, że w tych górach są skały, o których taki film
wyświetlany byłby kilka tysięcy dni.
Tyle
czasu, a te kamienie nie tylko się nie rozsypały, ale nawet nie
zaokrągliły. Kanciastość ich form jest widocznym dowodem
odporności skał, ponieważ wszelkie procesy je niszczące
najsilniej działają na krawędziach, powodują ich zanikanie.
Idealny
materiał do budowy dróg, dlatego ignoruje się obszary chronione na
Wilkołaku i zapewne nie tylko na tej górze.
Miałem
chodzić tam, gdzie kiedyś gorąca, półpłynna lawa ściekała
zboczem góry po wylaniu się z wnętrza Ziemi. Miałem chodzić
wśród wyjątkowego lasu, zapewne zbliżonego składem do starych
puszcz. Rosną w nim dęby, lipy i graby, tych jest najwięcej. Sporo
jest też klonów, zwłaszcza jaworów, także buków, natomiast
świerków, tak pospolitych w Sudetach, jest mało. Próbowałem
wyobrazić sobie ten las wiosną, w młodej zieleni, w lecie, gdy
kwitną lipy, i jesienią, w feerii bajecznych kolorów. Wiedziałem,
że zobaczę ten las szarym i czarnym jak skały pod nimi, ale też
wiedziałem, że tamte wyobrażenia będą mieć wpływ na moje
postrzeganie.
Czyż
dziwić się mojej ekscytacji?
Czyż
dziwić się mojemu wyjściu w trasę na pół godziny przed świtem?
Lampy
uliczne wioski jeszcze się świeciły, ledwie pierwsze szarości
zaczęły rozjaśniać lutową noc, gdy ruszyłem w drogę.
Wiedziałem, że w las wejdę za kwadrans, a wtedy będzie już
wystarczająco jasno żeby nie nabić sobie guza na czole. Po
następnym kwadransie stałem pod wieżą, która widokową jest
tylko z nazwy: mierzy 6 metrów, dwakroć mniej od drzew rosnących
wokół niej. Na usprawiedliwienie dziewiętnastowiecznych
budowniczych napiszę, iż wtedy nie było tutaj lasu.
Mszana
rozciągnięta jest w łuk o długości ponad kilometra i ma nie dwie
kulminacje, jak podaje mapa, a przynajmniej pięć. Nie są wysokie,
do dziesięciu metrów, od północy strome, miejscami urwiste, a
wszystkie zbudowane z czarnych złomów jakby bezładnie rzuconych na
ziemię. Skalny chaos potęguje ich czerń i liczne zwalone drzewa
rozlatujące się w proch tam, gdzie wiek, trudy życia i wiatr je
powaliły. Dzisiaj widziałem te miejsca pod śniegiem odbierającym
kolory, widziałem je czarno-białe, ponure, zimne, a przez to
bardziej dzikie i… ładniejsze. Pierwotniejsze, więc prawdziwsze.
Patrzyłem
na skały tworzone w tamtym niezmiernie odległym czasie – niemych
i obojętnych świadków historii Ziemi i jej wielkich przemian, ale
też patrzyłem na przemiany zupełnie odmienne, na dzianie się
tutaj i teraz: na życie rodzące się wśród tych martwych głazów
i tutaj kończone. Licznie tam leżące drzewa próchniejąc, nie
tylko stają się domem i spiżarnią wielkiej ilości maleńkich
żyjątek, ale i zasilają obieg materii. Na rozlatującym się
pniaku dawno złamanego drzewa widziałem siewki świerków – nowe
życie. Wokół pni dużych lip widziałem poogryzane licznie tam
rosnące młode pędy – ślady radzenia sobie jeleni i saren w
głodne dni zimowe.
Patrzyłem
na życie wrażliwe na zmiany, trwające mgnienie, ale na swój
sposób trwalsze od kamieni, skoro odnawiające się w każdym
pokoleniu.
Dróg
nie ma tam żadnych, ledwie w paru miejscach daje się zauważyć
ślady duktu niknące za następnymi drzewami, liczne natomiast są
ścieżki wydeptywane przez jelenie. Na śniegu nie zauważyłem
ludzkich śladów, zwierzęcych jest mnóstwo.
Wyraźnie
widoczne wypiętrzenie dobrze prowadzi, trudno o zabłądzenie. Gdy z
kolejnego szczytu, najwyższego z mijanych, zobaczyłem w dole między
drzewami jasność, domyśliłem się dojścia do polany i drogi z
żółtym szlakiem. Jeśli tak, to po wyjściu z lasu po prawej
powinienem zobaczyć miejsce odpoczynku i dalej leśniczówkę –
kalkulowałem. Były tam. Usiadłem na ławie pod daszkiem wielce z
siebie zadowolony, wszak połowę drogi przeszedłem i ani przez
chwilę nie miałem wątpliwości gdzie jestem ani którędy iść.
Wszedłem w las po śladach i skręciłem w stronę Obłogi odległej
o około półtora kilometra. Zaraz na początku zobaczyłem… swoje
ślady w przeciwną stronę. Zatrzymałem się, zgłupiały, Mapa ani
rozglądanie się wokół rozumu mi nie dodały, więc zmieniłem
nieco kąt marszu i poszedłem dalej. Teren obniżał się, z boku
pojawił się gęsty las świerkowy, nie do przejścia. Zawróciłem
i ponownie wyszedłem z lasu. Za leśniczówką – mówiła mi mapa
– na zakręcie drogi odchodzi w las dukt biegnący w pobliżu
szczytu Obłogi. Poszedłem, ale nic tam nie wyglądało tak jak na
mapie. Dróg było więcej, a ta budząca najmniej wątpliwości
odbiegała kierunkiem od spodziewania. Patrzyłem na słońce, tylko
czasami widać je było przez chmury, zerkałem na rozpoznaną szosę
biegnącą otwartą przestrzenią widoczną między drzewami i ciągle
miałem wątpliwości. W końcu poszedłem wybraną drogą. Gdy droga
przestała się wznosić po zboczu, rozejrzałem się: jeśli nie
poplątałem miejsc i kierunków, Obłoga powinna być tam –
patrzyłem między drzewa, wydawało mi się, że widzę wznoszenie
się terenu. Była tam góra, ale czy Obłoga? Jeśli tak, to u
północnego podnóża powinna biec droga – czytałem mapę.
Poszedłem, kręciłem się między drzewami, ale drogi nie
znalazłem. Wróciłem na główny dukt. Może inaczej?: jeśli tam
jest Obłoga, to idąc w przeciwnym kierunku, powinienem dojść do
ostatniego, znanego mi już szczytu Mszany. Poszedłem starając się
utrzymać kierunek marszu.
Las
jest tam masakrowany. Wszędzie leżą pocięte na kawałki drzewa
liściaste, najwyraźniej na opał, sterty wzgardzonych gałęzi,
głębokie koleiny zrobione bardzo szerokimi oponami ciężkich
pojazdów terenowych.
Powie
ktoś, że chodzę rezerwatem, a nie powinienem?
Za
wycinką doszedłem do starej, nieużywanej, ale dość wyraźnej
drogi. Z mapy wynikało, że powinna to być… Ależ tak! Zmarlakowa
Droga, którą miałem w planach odnaleźć i przejść! Skoro to
ona, powinna poprowadzić mnie w dół, do rozdroża na brzegu lasu.
Po raz trzeci zszedłem na brzeg lasu, tym razem zgadzało się
wszystko. Byłem na początku Zmarlakowej Drogi. Zawróciłem i będąc
wyżej skręciłem z drogi w kierunku spodziewanego szczytu Mszanej.
Był! Poznałem go po paru zapamiętanych szczegółach.
Ale
droga! Wszak obiecałem sobie przejść ją całą, a mierzy blisko 4
kilometry. Spojrzałem na zegarek i zawróciłem do drogi.
Przeszedłem ją calutką, a u jej wylotu, po potwierdzeniu cech
okolicy z informacjami na mapie, okręciłem się na pięcie i znowu
zanurzyłem w las. Droga ta wiele ma oblicz: są miejsca, gdzie jest
ledwie widoczna pod trawami i siewkami drzew, w innym miejscu
zasypana jest połamanymi gałęziami, ale niżej jest wygodną drogą
szutrową, przejezdną dla ciężarówek wywożących drewno z lasu.
Będąc
z powrotem w pobliżu szczytów, nie miałem już wątpliwości, w
którym miejscu zejść z drogi, żeby ponownie dojść na Mszanę.
Wtedy właśnie poczułem radykalną zmianę w odbiorze tamtych
miejsc. Przestały mnie odpychać, być mi niechętne, a stały się
swojskie, przyjazne mi, a ja poczułem się jak u siebie – pewnie i
swobodnie. Uświadomiłem sobie, że mogę iść w lewo czy w prawo i
nie zgubię kierunku, że wiem, którędy mam iść, żeby wrócić
na Obłogę, którędy dojdę na rozdroże, i jak dojść do wieży i
dalej, do wioski i samochodu. Może w przyszłości zapomnę cech
poznanej dzisiaj przestrzeni, ale teraz cały tamten obszar dwóch
gór oswoiłem i poznałem. Nieco inną drogą wróciłem pod wieżę,
a i do samochodu nie szedłem po rannych śladach.
Na
mapie podliczyłem trasę: w ciągu dziesięciu godzin przeszedłem
20-23 kilometry niełatwych zaśnieżonych bezdroży. W poniedziałek
rano z satysfakcją stwierdziłem brak jakichkolwiek oznak zmęczenia
nóg.
Butów
mam za dużo. Zauważyłem, że czasami zakładam któreś nie
dlatego, że będą najodpowiedniejsze, a dlatego, że długo ich nie
używałem i z tego powodu wydają mi się takie… smutne. W efekcie
założyłem lekkie buty dobre na suche trasy, a szedłem bezdrożem,
po kamieniach i gałęziach, w mokrym śniegu, miejscami dość
głębokim. Buty nie wytrzymały, ale na szczęście niewiele
poczułem wilgoci dzięki skarpetkom wykonanym z włókna coolmax.
Fajnie się pierze te skarpetki: woda po nich spływa. Żeby je
zmoczyć, konieczne jest użycie mydła. A buty? Były calutki dzień
ze mną, więc teraz będą mogły spokojnie postać czekając na
swój kolejny dzień.
Mój
będzie już w najbliższą niedzielę.
Krzysiek, były zakusy na pozyskiwanie bazaltu z Mszany i Obłogi. A rezerwat utworzono raptem parę lat temu. W moich zbiorach posiadam mapę na której jeszcze nie ma rezerwatu i następną na której zakreślono zarys projektu rezerwatu. Ciekawe, jak długo rezerwat pozostanie nienaruszony? Połom przecież był rezerwatem, a teraz znikają niezwykłej urody jaskinie krasowe.
OdpowiedzUsuńKrzysiek, z okolic leśniczówki spoglądałeś na górę o damskim imieniu?
Krzysiek, może w tych lasach spotkałeś taką Dianę?
UsuńNie znam przebiegu granic rezerwatu, ale ta wycinka zaczynała się jakieś 200 metrów od Obłogi i ciągnęła się w stronę Mszany, czyli była w centrum najładniejszego rejonu.
UsuńW pobliżu drogi z żółtym szlakiem były miejsca, z których widziałem Górę Diany, Młynik, drogę biegnącą jego zboczem (numer 365), chyba też Wysoką.
Diana ze wskazanego filmu wcale nie wygląda na archeologa, chociaż jasne włosy są jak najbardziej pasujące do tytułu filmiku.
Moja Diana była dystyngowaną kobietą w średnim wieku, a nie jakąś gadatliwą siuśmajtką. :-)
Bazaltowe słupy, rumosz wielkich kamieni na stokach, popękane skały to krajobraz jak z zarania dziejów, ale jakże trudny do wędrowania; boli widok wycinanych niemiłosiernie lasów, myślałam, że to tylko u nas takie bezmózgowie, ale widzę, że pazerność elit rządzących na pozyskanie darmowych pieniędzy i pozatykanie dziur w skarbcu dotarła wszędzie; a któż tam z leśnych patrzy, że teren chroniony, miejsca gniazdowania rzadkich ptaków, unikalne rośliny? specjalnie wytną trzecie drzewo podtrzymujące gniazdo, żeby się cichcem osypało, a terenu nie wyłączono spod wycinki; widziałam to u nas, orlika tak załatwiono; mam czasami tak w lesie, że zupełnie mylą mi się kierunki, potrzeba chwili zastanowienia, żeby strony świata w głowie odpowiednio się ustawiły ... kiedyś nie ustawiły się, kompas w głowie nie zadziałał i mój upór wyprowadził nas z mężem na tzw. świńskie południe:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, krajobraz jak za dawnych czasów, chociaż nie sprzed milionów. Myślę o lodowcu 20 tysięcy lat temu, a ten monstrualny twór przekształca, właściwie przeoruje oblicze Ziemi.
UsuńMnie też się nie podoba wycinanie drzew, mimo iż wiem, że drewno jest potrzebne w bardzo wielu gałęziach gospodarki, nie tylko do palenia. Wyobrażałabym sobie inną gospodarkę. Wycinać lasy sadzone specjalnie dla uzyskania drewna, a w takich miejscach jak masyw Mszany i Obłogi zostawić wszystko jak jest. W innych lasach, takich… „zwykłych”, wycinać rozsądnie, drzewa usychające, albo jakieś niewydarzone, no i oczywiście wiatrołomy. Na Lubelszczyźnie są lasy sztucznie sadzone, niech w nich wycinają drzewa, ale i w tych zwykłych też tną bardzo dużo. Widuję rejony, gdzie w lesie zostały właściwie same krzaki lub bardzo młode drzewka.
Mario, zauważyłem, że w czasie zagubienia się w lesie, czy raczej pomylenia kierunków, zawsze jest zdumienie: byliśmy pewni, że trzeba iść w lewo, okazuje się, że w prawo. Jakim cudem? No i bywa u mnie takie trwanie przy swoim, że bliski jestem uznania, iż coś z kierunkami świata się stało, a nie z moją orientacją :-)