Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 14 listopada 2025

Dzień brzóz

 021125

Pierwsze listopadowe wędrówki. Niewiele już kolorów jest na drzewach, jedynie brzozy i nieliczne osiki wyglądają ładnie w swoich żółtych (a może żółtorudych?) strojach, stąd tytuł tekstu. Pierwszego dnia odwiedziłem dwa niedawno poznane miejsca na zachodnim krańcu Roztocza. Owszem, zrobiłem zwiad dalej, po nieznanej okolicy, ale najwięcej czasu spędziłem na ładnych pagórkach. Kiedyś częściej ciekawość gnała mnie dalej, teraz znajdując malownicze miejsce, dłuższy czas nie mam ochoty odchodzić. Lenistwo? Jeden z objawów starzenia? Może tak, ale dodałbym jeszcze jeden powód: coraz lepiej znając Roztocze, często wiem, że w zasięgu jednodniowej wędrówki nie ma ładniejszych miejsc niż to, na które patrzę, dlatego zostaję. Może więc powinienem pojechać gdzieś dalej? Zrobię tak, ale wiosną, gdy dni będą dłuższe.




 Najdłużej kręciłem się (to najwłaściwsze określenie mojego chodzenia tam i z powrotem) po pewnej dróżce poznanej kilka tygodni temu. Zauroczyła mnie tak, jak to zdarza się kobietom – od pierwszego spojrzenia. Swoim zwyczajem próbowałem dociec istoty jej uroku, siły działania na mnie, ale nie udało mi się dotrzeć do sedna. Owszem, sama droga jest ładna, wygodna do spacerowania, dodatkowo zdobią ją brzozy, ale przecież takich dróżek znam wiele na Roztoczu, i chociaż dostrzegam ich urodę i z przyjemnością na nie patrzę, żadna nie czaruje mnie aż tak, jak ta. Właśnie w tej mojej bezradności przejawia się podobieństwo polnych dróg i brzóz do… kobiet. Potrafią czarować, tak więc polne dróżki i brzozy mają pierwiastek żeński nie tylko w zasadach gramatyki naszego języka.

Obrazki ze szlaku

 Pole z rozdrobnionymi resztkami po zbiorze kukurydzy. Jest ich tak dużo, że nie widać ziemi. Będą przeorane, i w ciągu dwóch lat niezliczone kolonie bakterii i przeróżnych robaczków zmienią je w glebę. Fakt ten, tak zwykły przecież i powszechnie znany, zadziwia mnie. Ileż niewidocznego dla nas życia jest wokół nas! Każdej jesieni w lesie leży 5 albo i 25 centymetrów nowych opadłych liści; co byłoby po dziesięciu, a co po stu latach, gdyby nie te mikroskopijne żyjątka? Drzewa zasypane swoimi liśćmi po wierzchołki?

 Świeża, czysta, wzrok przyciągająca zieleń pól obsianych oziminą.




 Ładne, widne i czyste doły porosłe grabami w późnojesiennej szacie.


Trasa na Roztoczu: z parkingu przy szkole w Sulowie. Pola na zachód od wioski oraz pod Zakrzówkiem Wsią.

Statystyka: 17 km w czasie 9,5 godziny. Czas wędrówek się skraca. Mógłbym godzinkę dodać wstając wcześniej, ale ryzykowałbym wtedy marudzeniem mojej żony, więc lepiej mi tak nie robić.

 



















PS

W czasie drogi powrotnej dopadła mnie senność. Parę razy obraz drogi rozmazał mi się na sekundę, w końcu zdecydowałem się na włączenie radia, co nie jest u mnie łatwą decyzją. Usłyszałem piosenkę z tekstem brzmiącym jakoś tak: iiija ahahu, iiija ahahu, więc zmieniłem stację. Trafiłem na reklamę, nacisnąłem przycisk, znowu reklama i zmiana stacji; tym razem usłyszałem wypowiedź jakiegoś polityka, oczywiście natychmiast zmieniłem stację i w uszy uderzył hałas podobny do walenia w bębny. Jeszcze dwie próby i dwie reklamy nim wyłączyłem radio. Wystarczy. W przyszłym roku sprawdzę, co nadają, a na ten rok limit wyczerpałem.

* * * * * * * * *

071125 

Drugiego dnia pojechałem bardziej na wschód, blisko środkowej części Roztocza, ale też w znane mi i lubiane miejsca.


 




Ranek był cudny powolną, wszechogarniającą metamorfozą barw. Niemal czarne drzewa obok mnie z nielicznymi liśćmi trzymającymi resztki kolorów, dużo dalej szara, przytłumiona mgłą linia lasu, na polach białoszary, matowy szron na oziminach – świat niemal bez kolorów, zimny, klasycznie listopadowy, ale kiedy spojrzałem za siebie, nad lasem zobaczyłem mgłę podświetloną słońcem, jaśniejącą bielą – nadal zimną, ale z widoczną zapowiedzią ciepłych barw słońca. Obok świecił księżyc niemal w pełni. Stopniowo mgła odsuwała się jednocześnie stając się bielszą, delikatniejszą, z wyraźniejszym odcieniem słonecznych barw, w końcu zasłaniała już tylko dal. Szron na trawach zmienił się w miriady świecących kropelek rosy, a błękit nieba, kolory młodych zbóż i ostatnich wiszących liści na drzewach stały się czyste, jakby rosą obmyte.



 Słońce i delikatna mgiełka na krańcach widnokręgu towarzyszyły mi cały dzień, stanowczo zbyt krótki. Nim dzień zgasł i nastał szybko ciemniejący zmierzch, słońce rozpaliło mgiełki swoimi kolorami. Nie potrafię ich opisać, były wyraźnie odmienne od rannych. Tamte były chłodniejsze, ale… radosne? Kolory ostatniej godziny dnia były cieplejsze, ale i smutniejsze.


 


Obrazki ze szlaku

 
Kolory jesieni: róże i brzozy.

 

Kolory jesieni: topole osiki.

 

Wielka grusza. Jej pień ma prawie metr średnicy. Dzisiaj odwiedziłem ją, a poznałem parę lat temu. Kiedy stałem przy niej, na sąsiednim polu zatrzymał się traktor, kierowca podszedł do mnie i chciał mi sprzedać tę gruszę będąc, jak się okazało, właścicielem drzewa, pola i miedzy.



 Urocze miejsce pod brzozami, idealne na odpoczynek. Pod drzewami znalazłem 12 muchomorów. Owszem, były ładne, czerwoniutkie i w kropeczki, ale wolałbym brązowe grzyby bez kropeczek.


 Lisi Dół, a w nim fantazyjnie wykrzywione lipy uczepione stromych zboczy wąwozów.



 Małe, dzisiaj poznane, doły o oryginalnej nazwie Wilczy Chrust.

 Ściana tarninowych zarośli jest nie do przejścia dla ludzi, chyba że chcą zostawić na kolczastych gałęziach strzępy ubrania. Zajrzałem w głąb luki, wyglądała jak przejście wydeptane przez zwierzęta, i zobaczyłem ścianę rozgałęzionych pni tarnin.


Było późne popołudnie, gdy przechodząc obok tego wzgórza zdecydowałem się wejść na szczyt, skuszony jego ładnym wyglądem. Zdjęcia nie podbarwiałem, taka była barwa słońca na godzinę przed zachodem.

Trasa: okolice Wólki Czarnięcińskiej, Wilczy Chrust i Lisi Dół.

Statystyka: w 8,5 godziny przeszedłem 12 km. Coraz krótsze czasem i odległością stają się moje wędrówki. Do samochodu wróciłem niewiele po godzinie 16, był zmierzch, zapalały się lampy uliczne, a parę miesięcy temu o tej porze doby miałem przed sobą trzy albo cztery godziny wędrowania. A dystans? Odpędzam od siebie paskudną myśl o spadku kondycji, ale chyba jednak i ona odgrywa pewną rolę, chociaż zauważyłem też, że kręcąc się po znanych pagórkach, zwłaszcza w słoneczny dzień, niemal zawsze trasa ma niewielką długość.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz