110116
Im
bliżej byłem Legnicy, tym większa była mgła. Słuchałem siebie: czy czuję bunt
lub zniechęcenie? Nie chciałem odczuwać nic negatywnego, wszak jechałem
powłóczyć się. Na szczęście tylko trochę żal mi było dalekich widoków, które
chciałem pokazać koledze. O szóstej zabrałem Janka spod bloku i
wyruszyliśmy za Bolków, na poszukiwanie pewnej łąki. Tak!: była to wyprawa
poszukiwaczy.
Otóż
parę tygodni temu Janek podał mi adres strony ze zdjęciem: była na nim przełęcz
między dwoma wzgórzami, a na pierwszym planie kolorowe kwiaty na łące. Janek
poluje na motyle i rzadkie rośliny, a na tej łące miały być kwiaty nie tylko
wyjątkowo piękne, ale i rzadkie. Gdzie jest ta łąka? W opisie była mowa o łące
między Popielem a Sośniakiem, to dwie góry we wschodnich Górach Kaczawskich.
Znam je, wiem też, że one nie sąsiadują ze sobą, bo między nimi jest
dwukilometrowa odległość i kilka bezimiennych wzgórz. Od razu ułożył mi się
plan wspólnego wyjazdu i poszukiwania sfotografowanej łąki: pojedziemy w
pobliże Popiela, lokalną szosą można wjechać na wysoką przełęcz w górnej części
wsi Pastewnik, zostawimy tam samochód i połazimy po okolicy. początek trasy
W
Bolkowie nie było mgły, z radości albo z rozpędu (najpewniej z gapiostwa)
wyjechałem z miasta szosą numer 3, zawracałem, bo wszak powinienem wyjechać
piątką, a gdy dziurawą szosą, która nawet numeru nie ma, zaczęliśmy wjeżdżać na
przełęcz, drogę zagrodziła nam mgła. Na miejscu byliśmy kilka minut po siódmej.
Mgła i ciemność. Zaczekamy, postanowiłem. Po dwudziestu minutach, gdy szarość
zastąpiła ciemność, poszliśmy z postanowieniem obejścia podnóżem
Popiela i zejścia w dolinę, do wsi Świdnik. Liczyłem na brak mgły w dole i na
jej szybkie podniesienie się, skoro w pobliskim Bolkowie nie było jej.
Parę
lat temu myszkowałem po lasach Gór Ołowianych, a gdy dukt wyprowadził na mnie
na brzeg lasu, otworzył się przede mną rozległy widok: po lewej znane mi góry z
charakterystyczną sylwetką Połomu, po prawej nieznane mi wtedy pasmo wschodnie
z uroczą doliną, dnem której spływała zakolami droga ku wiosce. Ten widok tak
mnie zauroczył, że zmieniłem plany i poszedłem tam, poznać dolinę i jej drogę.
Tą właśnie, którą teraz szliśmy we mgle. Pod Sośniakiem widzieliśmy na
odległość stu metrów, ale w miarę schodzenia widoczność szybko się poprawiała.
Zbocza wzgórz po obu stronach odsłoniły się, zobaczyliśmy boczne dróżki
zbiegające stokami w naszą stronę. Właśnie zbiegające, nie schodzące, i jeszcze
uśmiechnięte. Tam właśnie Janek ujął mnie i to bardzo: rozglądając się
powiedział, że tą i tamtą, że każdą z nich chciałbym przejść, każdą poznać –
dokładnie tak, jak ja, bo wszak każda z nich jest piękna i poznania warta. Mój
towarzysz ujął mnie swoją wrażliwością na piękno kaczawskich krajobrazów.
Ilekroć
idę tamtą drogą, a szedłem już parę razy, kończy się ona stanowczo za szybko.
Doszliśmy do wioski i skręciliśmy pod górę, kierując się w stronę bezimiennych
wzgórz i dalej, ku Sośniakowi, ostatniej górze stojącej w zwartym i wyraźnie
zaznaczonym, najbardziej na południe wysuniętym masywie Gór Kaczawskich. Mgła
uparcie trzymała się najwyższych szczytów, ale niżej już jej nie było. Wiele,
bardzo wiele znam punktów widokowych w tych górach, ale też znam kilka
większych obszarów, miejsc wyjątkowo ładnych, takich, po których można łazić
cały dzień i szkoda będzie je opuszczać. Zaliczam do nich południowe stoki
Maślaka z Trzmielową Doliną, wzgórza między Bełczyną a Rząśnikiem, stoki
Osełki, Dudziarza i Gaika, okolice od Uliny po Ogiera, by wymienić tylko te,
nie zamykając listy. Są na niej też stoki na północ od stacji Domanów, także
wzgórza między wsiami Świdnik i Pastewnik. Te dwa ostatnie miejsca odwiedziłem
dzisiaj, te dwa pobieżnie pokazałem Jankowi, bo dnia mało na dokładne ich
poznanie. Na wzgórzach, przez które przechodziliśmy, tych między Popielem a
Sośniakiem, rosną niewielkie lasy poprzedzielane polanami; albo inaczej: są na
nich wielkie łąki z dużymi zagajnikami, między którymi są przejścia tworzące
labirynt lasków, łąk i dróżek między nimi.
Idę
polaną mając odległy widok przed sobą, wchodzę w las, ale po minucie wychodzę
na inną polanę mając przed sobą nowy widok. Tam wchodzę wyżej na
stok, z tyłu, daleko, rosną całe masywy górskie, a horyzont ucieka dalej i
dalej, do niebieskiej nieskończoności. Pod szczytem łąka skręca tworząc literę
L, idę tam i po chwili doznaję nowego oczarowania nagle otwierającym się
widokiem na drugą połowę horyzontu. Nie wszystko pokazałem Jankowi, na przykład
tylko dołem przeszliśmy tę literową łąkę, ale przecież dzisiejszy dzień nie był
ostatnim. Szliśmy dróżką skosem wspinającą się na szczyt, zostawiając z tyłu
coraz głębszą dolinę, a za nią ciemniejący masyw Ołowianych, których szczyty
okrywały sinoszare mgły. Garb szczytu naszego wzgórza zasłonił ten widok, ale
po chwili z przodu otworzył się zupełnie odmienny: łąki poprzedzielane miedzami
i nitkami zarośli falują tam opadając w przełęcz i zaraz podnoszą się w górę po
drugiej stronie, rozpędzają się po równym stoku, by kilometr dalej zniknąć na
tle nieba. Obok nich dzika łąka zarasta małymi jeszcze brzozami i świerkami, a
wokół rosną liczne krzaczki głogów i dzikich róż; Janek uśmiecha się widząc ten
zakątek, bo obiecuje sobie znaleźć na nim ładne okazy fauny i flory. Nieco z
boku ciemnieje wierzchołek góry porośniętej wysokim lasem bukowym – Sośniak,
nazwany bardzo nie a’propos.
Jego buki są piękne: masywne i wysokie, naprężające
swoje ciało, niektóre fantastycznie rozgałęzione. Tu i ówdzie brązowe liście na
drzewach cieszą oczy wśród szaroołowianych pni, a u stóp czarne lub zielono
omszałe zębiska skał na pół przysypane grubą warstwą liści. Sośniak
Nieco
dalej czarni się skała zasłonięta wierzbami i czereśniami; pokazałem Jankowi
miejsce, gdzie parę lat temu w listopadzie widziałem kwitnącą iglicę, trudno mu
było uwierzyć, ale i ostatniej jesieni widziałem w lesie, na środku
nieużywanego duktu, taką roślinkę trzymającą jeden kwiatek.
Przecięliśmy
dolinę zajętą przez wioskę Pastewnik i drogą biegnącą łąkami poszliśmy ku
wiosce Domanów. To kraniec Gór Kaczawskich, góry po drugiej stronie doliny są
już Górami Wałbrzyskimi, ale bliżej, wokół nas, roztaczają się jedne z
najpiękniejszych stoków kaczawskich. tutaj
Wznoszą
się tam niewielkie wzgórza, wchodziliśmy na nie dla widoków, ale i z bardzo
praktycznego powodu: otóż wybieraliśmy miejsce na budowę domu. Mieliśmy poważny
problem gdzie go stawiać, bo każde kolejne wzgórze wydawało się nam równie dobre
jak poprzednie, a może nawet lepsze. Cóż, trzeba będzie tam wrócić, żeby w
końcu dokonać wyboru.
Zjedliśmy
posiłek (Janek poczęstował mnie pieczonym kurczakiem), popatrzyliśmy na dużego
ptaka krążącego nad lasem, zapewne drapieżnika patrolującego swój rewir. Unosił
się na niemal nieruchomych skrzydłach wspaniale wykorzystując prądy powietrza.
W końcu trzeba było wracać, wszak najwyższa góra ciągle była przed nami.
Po
drugiej stronie wioski czekało nas strome podejście, przeszliśmy go laskiem
głogowym, jednym z tych dziwów natury spotykanych chyba tylko w tych górach, a
kilometr dalej weszliśmy na bliźniaczy szczyt Popiela; oba wzgórza są podobne,
stoją na wprost siebie po obu stronach doliny opadającej ku Świdnikowi, ale
mapa podaje nazwę tylko jednego. Nie wiem, czy drugi ma imię, obiecuję sobie
zapytać mieszkańców wioski, ale do tej pory nie było okazji.
Na
jednym i drugi wzgórzu kręciliśmy się sycąc oczy dalą i wyjątkowo urozmaiconymi
widokami. Dość powiedzieć, że widać stamtąd sześć pasm górskich: Góry
Kaczawskie, oczywiście, i to wiele szczytów, Góry Ołowiane i Izerskie,
Wałbrzyskie, Karkonosze i Rudawy. Sokoliki widzieliśmy z wielu miejsc
dzisiejszej trasy. Popiel
Wokół
odległego Dudziarza widać było łunę zachodu. Stopniowo jaśniała i nabierała
intensywniejszych i czystszych kolorów. Szybko robiło się zimno, wiatr wciskał
się pod kaptur i mroził dłoń trzymającą aparat. Zaczynał się zmierzch.
Zrobiliśmy ostatnie zdjęcia zachodu i ruszyliśmy w dół, w stronę szosy
obsadzonej jesionami.
A
poszukiwana łąka? Szczerze mówiąc nie jestem pewny jej znalezienia;
zafascynowani widokami, zapomnieliśmy o porównywaniu zdjęcia z otoczeniem, ale
wierzę, że pięknych kwiatów i motyli nie zabraknie Jankowi tam, gdzie byliśmy.