011017
Tarczyn, Pasternik, zbocza
Buczyńca i Księżej Góry, Sołtysia Czuba, Szklarka, Pasternik, Tarczyn.
Dojazd do Nielestna, wejście
na Grodową.
Pierwszy
sygnał budzika obudził mnie, chwilę leżałem przypominając sobie gdzie jestem.
Konopka w Czernicy.
Zapomniałem
wziąć ciapy, a że buty bardzo stukają, na bosaka poszedłem do łazienki, umyłem
zęby, zebrałem wszystkie swoje rzeczy i zszedłem na dół, do kuchni. Zaspane psy
spojrzały na mnie nieprzytomnie i ponownie ułożyły głowy na przednich łapach.
Termosy napełniłem kawą i herbatą, zapakowałem torbę i plecak, a przed wyjściem
na dwór jeszcze spojrzałem na piękne, kamienne sklepienie kuchni. Była godzina
5.30, ciemna noc, ale na wschodzie widziałem pierwsze nieśmiałe jaśnienie.
Świeciły gwiazdy, miał się zacząć kolejny ciepły i słoneczny dzień.
Za
cały plan dnia miałem chęć zobaczenia znanych i lubianych miejsc w masywie
Księżej Góry pod Bystrzycą i wybadanie możliwości… nowego przejścia lasami z
wioski Tarczyn na szczyt Pasternika.
Do
wioski wiedzie wąska stróżka asfaltu ostro pnącego się po zboczu góry. Stoi tam
znak nakazujący jazdę z łańcuchami na kołach, i faktycznie, między listopadem a
kwietniem lepiej nie próbować jazdy bez stalą zbrojonych kół, nawet na dobrych
zimowych oponach. Na górze, pod wioską, jest ładne miejsce widokowe i tam się
zatrzymałem dla obejrzenia budzenia się Eos.
„W
szacie o barwie szafranu spłynęła Eos na ziemię”, pisał Poeta 27 wieków temu, a
ja, po upływie tego oceanu czasu, z lubością szepczę jego słowa.
Wczoraj
jakaś mała chmurka przysłoniła oblicze bogini, dzisiaj wstawała piękna,
promienna, kolorowa, uśmiechnięta. Chyba ma nowego kochanka – pomyślałem z
odrobiną zazdrości, ale nie było we mnie zawiści. Eos jest zbyt piękna, żeby
chować do niej urazę. Nawet Wenus długo jej towarzyszyła, a przecież wiadomo,
że one obie nie pałają do siebie sympatią.
Gdy
wzeszło słońce, zobaczyłem jego odbicie od szyb obserwatorium na Śnieżce. Przez
chwilę było silne, jakby świeciło tam drugie słońce. Widok, mimo iż nie
pierwszy raz oglądany, zadziwia i czaruje.
Ranek
był śliczny. Wiele razy widziałem, jak ładnie oświetla świat niskie słońce, ale
dzisiaj patrzyłem wokół jakbym urodę słonecznego ranka widział po raz pierwszy.
Malarz w firmie czasami kładzie nową warstwę bezbarwnego lakieru na malowidła
fasad, a wtedy te nabierają świeżości barw i połysku. Dokładnie takim widziałem
świat: świetlistym, bajecznie kolorowym, żywym i radosnym. Rosą umytym. Ta jego
radość i mnie się udzieliła, z uśmiechem rozglądałem się czując w sobie pogodę
ducha i radość przeżywania dnia. Gdy idąc lasem na dno doliny wyszedłem na
śródleśną polanę, zobaczyłem prześwietlone słońcem opary rosy, od której trawa
była szarosrebrzyście skrząca.
Helios
spijał łzy Eos płaczącej nad Memnonem.
Mgiełka
świeciła perłową barwą, a sąsiednie drzewa stały w powodzi kolorowego światła.
Patrzyłem, robiłem zdjęcia i znowu patrzyłem chcąc zapamiętać każdy szczegół
widoku i każde swoje odczucie.
Później
ta odmienność w oświetleniu znikła niepostrzeżenie, i chociaż dzień był
kolorowy i słoneczny, to w porównaniu do ranka wydawał się wyblakły, jakby
przepalony silnym słońcem.
Na
mapie jest niezalesione przejście z wioski na wzgórze Pasternik, ale w
rzeczywistości rośnie tam młody, gęsty, dziki las, pełen kolczastych roślin i
gęstwin. Uznając się za pokonanego, wyszedłem na łąki i okrężną drogą wszedłem
na wzgórze. Ono broni się przede mną, pomyślałem wspominając próbę sprzed kilku
laty dotarcia tutaj inną drogą, czy raczej innym bezdrożem. Pamiętam ciemny i
dziki las porastający strome zbocza jaru i omszałe głazy na dnie. Ładnie tam
było, może więc któregoś dnia wrócę do tego lasu?..
U
podnóża najwyżej góry okolicy, Księżej Góry, jest niewielkie, ale uroczo
wyglądające bezimienne wzgórze, a po drugiej stronie dna doliny wznosi się
Szklarka. Nieco z tyłu, już za masywem górskim, jest miejsce odwiedzane przeze
mnie, jedno z najładniejszych miejsc w tych górach. Tak oto ustalił mi się
plan: najpierw to urocze miejsce, później przejście masywu lasem i poznanie obu
wzgórz po drugiej stronie.
Falujące
łąki i pola, nitki dróżek i drzew rosnących nad strumieniami, zagajniki, kępy
głogów i róż, ukryte w fałdzie ziemi domy z dachami wystającymi spomiędzy
drzew, ciemna ściana lasu opadająca w dolinę i tam niknąca za obłym
wybrzuszeniem wzgórza, albo przeciwnie – wznosząca się po stoku i dotykająca
nieba. To są moje Góry Kaczawskie i takie są widoki z ulubionego miejsca na
stoku Buczyńca.
Przejście
przez las udało się niemal idealnie. Niemal, bo rozległa gęstwina jeżyn
wyniosła mnie jakieś dwie setki kroków od najkrótszej trasy, ale swoim
zwyczajem zawróciłem żeby lepiej poznać przejście. Warto je znać, ponieważ
łączy dwa urokliwe miejsca. To drugie jest wspomnianą bezimienną górką
wznoszącą się nad wioską, vis a vis Księżej Góry. Siedziałem na szczycie pod
dębem i najnormalniej nie chciało mi się opuszczać tego miejsca. Dlaczego do tej
pory nie byłem tutaj? Wzgórze zapisuję do swojej listy najpiękniejszych miejsc
kaczawskich.
Od
północy horyzont zamknięty jest długim, zalesionym masywem górskim, tylko
miejscami jaśnieją łąki wchodzące na szczyty. Na jednym z takich odkrytych
miejsc zobaczyłem grupę wysokich drzew. Przyciągała wzrok ładnym wyglądem,
wyróżniała się, wołała. Pójdę tam i spod tamtych drzew spojrzę te wzgórze! –
powiedziałem sobie w pierwszym odruchu, ale po chwili patrzenia coś mi zaczęło
świtać w głowie. Eureka! Przecież byłem tam i to nie raz, to drugi, wyższy
szczyt Babińca! Ot, skleroza i inny punkt patrzenia.
Szedłem zakolem, chcąc zobaczyć w ciepły
dzień pewną przełęcz pamiętaną z wędrówki w śnieżny i mroźny dzień; stałem
wtedy na siodle i patrzyłem na rzeźby tworzone w twardym śniegu przez wiatr.
Byłem ciekaw, jak wygląda dzisiaj tamto miejsce. Wygląda zupełnie inaczej i
ładniej, ale porównując widoki ucieszyłem się, nie odczuwając niechęci na myśl
o zimowej wędrówce, a nawet doceniając jej urodę. Inną, surową, czasami trudną
w odbiorze, ale istniejącą i znaną mi, swojską.
Poznałem
Szklarkę, też ładne wzgórze, a na niej wielkie ilości dzwonków, wiele
nieznanych mi gatunków kwitnących roślin, i jak niemal wszędzie krwawnik
pospolity. Z nim było tak, jak miewałem z wieloma już maleńkimi i niepozornymi
kwiatkami, takimi, obok których się przechodzi nawet ich nie zauważając.
Któregoś dnia, całkiem niedawno, nachyliłem się nad nim, jako lupę wziąłem
drugą parę okularów i zobaczyłem te kwiaty tak naprawdę po raz pierwszy w życiu.
Z bliska są ładne, mimo iż tak pospolite i niepozorne.
Idąc
przez szczyt Pasternika, ponownie podjąłem próbę znalezienia dogodnego
przejścia w stronę Tarczyna, teraz w przeciwną stronę; niemal na pewno nie ma
tam takiego, ale spróbować było warto.
Już
wcześniej, wiedząc o sporej rezerwie czasu, zdecydowałem pojechać do wioski
Nielestno i zostawiwszy tam samochód, wejść na szczyt Grodowej dla zobaczenia z
góry przełomu Lipki. Byłem tam w zimie, miejsce zrobiło na mnie wrażenie,
dzisiaj chciałem je zobaczyć w słoneczny dzień kolorowej jesieni. Łagodnym
stokiem góry podchodzi się prawie pod szczyt, a tam zbocze załamuje się nagle i
spada na łeb na szyję siedemdziesiąt metrów. Ciemnym i niewidocznym z góry dnem
płynie sprawca tej wielkiej wyrwy, strumień Lipka. Po drugiej stronie zbocze
wznosi się równie stromo; widziane na wprost, wydaje się niemal pionowe, ale
nieco na prawo otwiera się daleki widok w stronę Stromca i dalej, aż po
Karkonosze.
Stałem
tam patrząc, zmieniałem miejsce i znowu patrzyłem, brałem plecak odchodząc i
wracałem by spojrzeć raz jeszcze. Robiłem własne zdjęcia, i, jakby niepewny
swojej pamięci, kilka razy wyciągałem z kieszeni aparat i nim robiłem kopie
swoich zdjęć.
Tylko
czy aparat zobaczy to wszystko, co ja widzę?
Czy
zobaczy urodę tej wykrzywionej sosny, kolory liści czereśni stojącej w ciepłym
świetle niskiego słońca, niski konar dębu tworzący ramę obrazu odległego
Stromca, muszki latające w smudze światła, błękitniejącą dal? Na pewno nie
zarejestruje furkotu ptasich skrzydeł, szumu drzew na wietrze i mojego
nastroju, ale może jego zdjęcia pomogą wrócić pamięcią do tego dnia.
Szczyt
był blisko, trudno więc nie odwiedzić pokaźnego buka zapamiętanego z powodu
dzikości miejsca, które wybrał sobie do życia, i skał wyglądających tak, jakby
wyrównała je ręka człowieka. Wszedłem w las, po chwili zobaczyłem pierwszego
grzyba i nic się już nie liczyło. Na skały i drzewo ledwie spojrzałem, kręcąc
się po szczycie ze wzrokiem myszkującym po ziemi. Tak, niewątpliwie grzyby mają
jakiś tajemniczy urok.
Wbrew
spodziewaniu, w tym roku ususzyłem prawie pięć litrów grzybów. Udanie
rozpocząłem też sezon wyjazdów na włóczęgi.