240520
Kondratów, wzgórza
nad wioską, a wśród nich Kondratowskie Wzgórze. Czartowska Skała,
polami i lasami wokół wsi Pomocne, wzgórze Kościelna w
Stanisławowie, wzgórze Ziębniak, Kondratów.
Tydzień wcześniej
byłem w tej okolicy, ale nie udało mi się dojść do Kondratowego
Wzgórza. Po powrocie oglądałem mapę i zauważyłem szczegóły
przegapione wcześniej. Włączyłem zdjęcia satelitarne,
porównywałem widoki i uznałem, że bezdrzewne wybrzuszenie
wielkiego pola nie jest poszukiwanym wzgórzem, a tak wcześniej
myślałem. Mapa przedstawia okolicę niewłaściwie, zwłaszcza lasy
są na niej zaznaczone przypadkowo. Uznałem, że trzeba mi tam
wrócić i poszukać wzgórza, a przy okazji odwiedzić Czartowską
Skałę, znany i widokowy nek sterczący nad płaskimi polami wokół.
Wyruszyłem na
poszukiwania wyjątkowo wcześnie, bo o piątej trzydzieści. O tej
porze roku silne już, ale nadal niskie, słońce pięknie oświetla
krajobraz. Ładnie uwypukla barwy, jest wyraziste, ale jeszcze nie
daje płaskiego światła wypalającego kolory. Mokre po deszczu
trawy na łąkach sięgały kolan, zboża i rzepak jeszcze wyżej. Po
kwadransie zachmurzyło się i spadł niewielki deszcz. Później
padało jeszcze parę razy, ale i słońce się pokazywało.
Dobrze, że
pomyślałem chociaż raz i wziąłem masywne buty, mimo nieskalistej
trasy. Z rana spodnie na kolanach miałem przemoczone, ale niżej (i
wyżej) miałem sucho, właśnie dzięki butom, no i oczywiście
ochraniaczom.
Wielka płaszczyzna
pól załamuje się i opada dość stromo w wąską dolinę, na dnie
której ukrył się Kondratów – długa wioska z czerwonymi dachami
domów. Jest miejsce, z którego wygląda jak garść rozrzuconych
korali w fałdzie zielono-żółtej materii. Wioski z pól na ogół
nie widać, jest schowana na dnie doliny, dopiero z krawędzi
obniżenia otwiera się widok na ludzkie sadyby.
W takich miejscach
znalazłem kilka urokliwych wzgórz. Od strony rozległych pól są
ledwie zaznaczonym wzniesieniem na skraju zagajników, ale jeśli
wejdzie się między drzewa, z drugiej strony zobaczy się pokaźne i
strome zbocza, a w dole dachy domów. Załamywanie się łagodnych i
szerokich fałd pól przy ścianach drzew widziałem będąc tutaj
wcześniej, ale dopiero dzisiaj poznałem te wzgórza z bliska. Już
myślę o powrocie do nich, także wczesną jesienią. Ta pora roku,
czyli koniec września i październik, jest dla mnie szczególnie
urokliwa, może nawet bardziej niż maj czy czerwiec. Światło
słońca inaczej wtedy oświetla Ziemię, jest łagodniejsze i
wzmacniające kolorystykę, tak bogatą na początku jesieni, a może
po prostu świat widzę wtedy ładniejszym, ponieważ wracam po
letniej przerwie na drogi moich gór. Na pewno ten wczesnojesienny
świat jest bardziej swojski, bardziej mój, niż ten z pory
kwitnienia głogów i róż. W nim jestem tylko gościem.
Szukałem jęzora
drzew sięgającego w głąb pola i strumienia. Przy nich miało być
poszukiwane Kondratowe Wzgórze.
Tutaj uwaga o nazwie
i naszym języku. Wzgórze wzięło swoją nazwę od wsi Kondratów,
więc jest Kondratowe, a nie Kondradowe, jak podają twórcy mapy.
Błąd ten powtarzają od lat, w nosie mając zasady polszczyzny.
Nim znalazłem
wzgórze, poznałem urokliwe miejsca, zwłaszcza jedno zauroczyło
mnie tak, że myśląc o powrocie, mam przed oczyma widok z jego
zbocza wysadzanego kwitnącymi głogami. Szczególnie jeden z nich,
dosłownie obsypany kwiatami, przyciągał wzrok. Jak ogromny wysiłek
wkładają wszelkie rośliny w swoje rozmnożenie!
Na tamte wzgórza
wrócę wczesną jesienią i zamiast kwiatów głogów zobaczę
czerwone owoce, ale – jestem pewny – widok spodoba mi się
jeszcze bardziej.
To będzie ostatnia
moja kaczawska jesień.
Przypomniały mi
się, nie wiem, czy a propos, słowa z „Trudno być bogiem”
Strugackich: to, co się kocha, powinno nosić się w sobie. Ładnie
wyrażona idea pełnego zabezpieczenia swoich miłości, ale rzadko
kiedy możliwa do zaistnienia.
Chyba nie zobaczę
kwitnienia dzikich róż. Dzisiaj dowiedziałem się, że za dwa
tygodnie wyjeżdżamy z karuzelami. Obiecałem sobie nie jechać,
wymusić na szefie zostawienie mnie w bazie, ale wiem, jak bardzo
brakuje mu ludzi, zwłaszcza kierowców ciężarówek. Głupio mi
odmawiać i z tego powodu jestem zły na siebie.
Za pięć tygodni
będę emerytem, mógłbym wracać do domu. Właściwie wracać
mógłbym już jutro, ale… Właśnie. Przez wszystkie lata trzymał
mnie w tej paskudnej pracy przymus finansowy, teraz okazuje się, że
trzyma mnie przywiązanie do kaczawskich pagórków, czyli wcześniej
decydował portfel, teraz serce. Ech.
Wracam na kaczawskie
drogi.
Trwa festiwal
kwiatów. Nadal kwitnie rzepak, chociaż już nieco mniej żółte są
pola, widziałem chabry i maki na miedzach i przydrożach, łąki
żółte od kaczeńców, widziałem też iglicę pospolitą, to
niepospolite dla mnie ziele z uroczymi kwiatuszkami. Przecinając
wstęgę lasu, zobaczyłem rozległe kępy kwitnących konwalii,
właściwie duży łan z mnóstwem białych dzwoneczków. Ich zapach
czułem jeszcze na polu.
Widziałem też duże
pole jęczmienia. Zwróciłem uwagę na niego z powodu kolorów: łodygi
były zielone o lekko niebieskim odcieniu, a wąsate kłosy
seledynowe. Łan tego zboża falował jak morze pod powiewem wiatru.
Stałem na drodze i patrzyłem. Drobnostka, żaden oszałamiający
widok, prawda? Tak, drobnostka, jednak całą sztuką przeżywania
piękna świata jest umiejętność, a niechby starania, dostrzeżenie
uroku w zwykłych drobiazgach.
Właśnie
wspomniałem wiersz angielskiego poety Williama Blake:
Ujrzeć świat w
ziarenku piasku,
I niebo w polnym kwiecie,
Zamknąć w swej dłoni nieskończoność,
A wieczność w jednej godzinie.
I niebo w polnym kwiecie,
Zamknąć w swej dłoni nieskończoność,
A wieczność w jednej godzinie.
Na Czartowskiej
Skale kwitnie czarny bez rosnący na szczycie skały. Są też
czereśnie i grusza, natomiast na skałach pod szczytem kwitną kępy
gwiazdnicy. Taka delikatna, zdawałoby się, a tak wytrzymała i
wścibska jak… no, jak kto?...
Wiatr szybko zgonił
mnie ze szczytu, a liczyłem na dłuższe posiedzenie.
Zatoczyłem pokaźne,
wielokilometrowe koło wokół dwóch wiosek, patrząc z
zaciekawieniem, czasami z zaskoczeniem, na powolne przesuwanie się
gór, lasów i domów. Wieżę kościoła widziałem przed sobą,
lekko na lewo, a kiedy po godzinie czy dwóch szukałem jej tam, nie
znalazłem. Odeszła ze swojego miejsca, chowając się za moimi
plecami. Stateczna wielkością i wiekiem Czartowska Skała też się
bawiła ze mną w chowanego, czego nie podziewałem się po niej.
To był dzień dwóch
odnalezionych wzgórz. Drugiego, Ziębniaka, kiedyś daremnie
szukałem, dzisiaj widziałem jego mało wyraźny, zaorany szczyt
między kępami drzew, a na potwierdzenie odnalazłem słupek
geodezyjny. Po sąsiedzku jest na mapie zaznaczony punkt widokowy, i
faktycznie tam jest, co wcale nie jest takie oczywiste na
niedokładnych starych mapach, które sprzedawane są jako rokrocznie
aktualizowane. Jednak na poczekaniu mógłbym wymienić 20 albo 30
ładniejszych miejsc widokowych w tych górach. Ja wiem o nich,
twórcy map nie wiedzą.
Może to i dobrze.
Może turyści też się nie dowiedzą, i kiedy wrócę w swoje góry,
zobaczę je cichymi, pustymi i nostalgicznymi.
Takimi, jakie
pokochałem.