Z
parkingu przy Wrzosowisku na Zapiecek, wzgórza w okolicy Gorzanowic, wapiennik
i stary kamieniołom pod Nowymi Rochowicami, Rochowicka Skała, wzgórza między
Nowymi i Starymi Rochowicami.
Samochód
zaparkowałem przy szosie do Jeleniej Góry, kilka kilometrów za Bolkowem, obok
nieczynnego baru. Wznoszące się vis a vis Wrzosowiska stały jeszcze czarne.
Czarne i zamglone. Siedziałem czekając na rozwidnienie się i na rozejście mgły,
w końcu po kwadransie, ciągle widząc mgłę, westchnąłem i wysiadłem z samochodu.
W
encyklopedii Sudetów przeczytałem wzmiankę o nadzwyczajnej urodzie widoków
roztaczających się ze stoków powyżej wsi Jeżów. Byłem w tych okolicach rok
temu, wiele wtedy widziałem, ale akurat widoków z zachwalanego miejsca nie
oglądałem. Przyjechałem zaintrygowany i zaciekawiony. Minęła siódma, gdy
stanąłem na odkrytym zboczu Zapiecka, w dole widząc zakola szosy i dwa domki
Jeżowa.
Mgła odsunęła się, ale tylko trochę: widoczne były spore fragmenty
wschodniego pasma Gór Kaczawskich, natomiast Góry Wałbrzyskie i oczywiście
Karkonosze były dzisiaj ukryte, niestety.
Miejsce
warte odwiedzin, szczególnie w zielony i słoneczny czas, chociaż równie
widokowych miejsc znam wiele. Postaram się wrócić tam w ładny czas, gdy będzie
można posiedzieć na stoku i pogapić się bez pośpiechu i bez marznięcia.
Nie
miałem konkretnego planu na dzisiaj, czyli miałem plan dość typowy dla
ostatnich moich kaczawskich wędrówek. Przeszedłem na drugą stronę wzniesienia z
zamiarem połażenia po okolicy.
Szwendając
się po łagodnie falujących polach, wspomniałem ładne miejsce na stoku
wzniesienia gdzieś za Gorzanowicami. Nagle zapragnąłem zobaczyć je ponownie,
poszedłem więc poszukać je i znalazłem nadspodziewanie szybko. Wokół Młynicznej
rozciągają się rozległe pola, sarny przychodzą tam częstować się zasianym
rzepakiem. Nierzadko zatrzymujemy się, one i ja, i patrzymy na siebie. One
zapewne szacują niebezpieczeństwo, ja chciałbym krzyknąć do nich, żeby zostały,
nie przeszkadzały sobie, ale one zawsze uciekają. Szkoda.
Szczyt
jest zalesiony, znalazłem na nim ładne skałki, a niżej, na zielonej przestrzeni
pól, widziałem wyspy pożółkłych traw, na których cicho siedzą kępy głogów i
róż, tu i tam widać drzewa nanizane na nitki dróg, a schodzący na dno dolinki,
w stronę rosnącego tam lasu, wąski pasek zarośli ukrywa strumyk. Na małym
urwisku, właściwie na stoku zbyt stromym dla rolniczych maszyn, rośnie kilka
starych, powykrzywianych czereśni. Ciekawe, jakie są w smaku ich owoce…
Wracałem,
a że mgła była mniejsza, drogę ku Rochowicom wybrałem via Zapiecek, żeby z jego
odsłoniętego stoku raz jeszcze obejrzeć widoki. Były rozleglejsze, ale
Karkonoszy nadal nie było widać; trudno, dalekie widoki zaczekają na mnie.
Kiedyś przyjdę tutaj i zobaczę dal aż po horyzont.
Minąłem
domki Jeżowa i dnem dolinki poszedłem w stronę Rochowickich Skał, wzdłuż
strumienia. Rósł tam Smutny Las. To moja własna nazwa często spotykanych grup
wierzb rosnących na mokrych miejscach, głównie wierzb iwa. Stare, spróchniałe i
rozsypujące się pnie tyle mają życia, ile w cienkiej warstwie pod korą, a z
pękniętego środka wysypuje się próchno. Na poszarpanym wierzchołku sterczą
wielkie drzazgi po wyłamanych konarach, które leżą wokół rozsypujące się,
porosłe mchami i grzybami, ale jednocześnie z rozczochranej głowy pnia
wyrastają młode odrosty.
Powykrzywiane,
nierzadko aż do ziemi, konary wierzb wydają się dotknięte reumatyzmem; czasami
spotyka się całe gęstwiny konarów i gałęzi poplątanych, czarnych i omszałych,
czyniących wrażenie całkowitej martwoty, zupełnego rozkładu. Wiele z nich leży
na ziemi nadłamanych i na pół spróchniałych, ledwie paroma włóknami połączonymi
z korzeniami, ale nadal żywiących młode pędy, czasami pokaźnych już rozmiarów.
Niepowstrzymanie prą w górę, do słońca, nic nie wiedząc o wątłych podstawach
swoje bytu, ale wiem, raczej czuję, że gdyby wiedziały, tak samo rosłyby w
swoim żywiołowym, pierwotnym pędzie.
Przeraźliwie
smutny to las. Czasami wydaje się potrzaskany gwałtownym kataklizmem, czasami
wygląda na chorego i rozpaczliwie walczącego o jeszcze jeden dzień życia, a
zawsze jest smutny. Rzadko, może gdy poczuję
jego ślepą, dziką i przemożną siłę życia, udaje mi się dostrzec w nim
swoisty urok Natury..
Kilometr
dalej na zachód, w pobliżu szosy, jest restauracja, a na tyłach posesji stoją
stare piece do wypalania wapna; na jednym z nich jest taras widokowy, teren nie
jest ogrodzony, można tam wejść. W lesie obok jest stary kamieniołom, poszedłem
tam chcąc zobaczyć dokąd prowadzi droga biegnąca dnem i przywitać się z
okazałym bukiem tam rosnącym.
Gdy byłem tam rok temu, był ciemny i chmurny
ranek, teraz pokazało się słońce. Buk ponownie zadziwił mnie rozległością
swoich imponujących korzeni, a droga skończyła się 100 metrów dalej, na placyku
otoczonym stromymi ścianami skalnego wyrobiska. Trochę już widziałem takich
miejsc w tych górach: niemal zawsze są tam ślady ognisk, prowizoryczne ławki i…
rozrzucone butelki i puszki. Wiele razy widziałem na brzegach lasów, albo w
śródpolnych kępach drzew, sterty śmieci. Nie bardzo potrafię wyobrazić sobie,
co czuje, o ile w ogóle coś czuje, człowiek wyrzucający śmieci w takich
miejscach.
Z
kamieniołomu bliziutko jest do Rochowickiej Skały, więc jakże mi było ominąć
ją? Dobrze, że odwiedziłem te skały, bo zobaczyłem je inaczej niż poprzednio,
zobaczyłem po prostu ładniejszymi. Może dzięki słońcu, a może dzięki leszczynie
rosnącej na jednej z najwyższych skał. Drzewko korzeniami czepiło się pęknięcia
przysypanego garścią ziemi, a że nad nim sterczy pochyła ściana pękniętego kamienia,
przeplotło swoje pędy przez szczeliny i dopiero na szczycie, już w słońcu,
połączyło je w podwójny pień i wystrzeliło w górę. Zadziwiające przeplecenie
żywej tkanki i martwych głazów oraz uporczywość życia uczyniły na mnie niemałe
wrażenie.
Między
Nowymi i Starymi Rochowicami rozciągają się pofałdowane stoki pagórów; idąc
nimi, za towarzysza ma się rozległe i ładne widoki. Obie wioski łączy kilka
dróg polnych, dzisiaj przypomniałem sobie poznane wcześniej i poznałem nowe, a
zwłaszcza pewne czarodziejskie miejsce w pobliżu Rochowickiej Skały: droga
wybiega spomiędzy drzew rosnących na szczycie wzgórza i nim zacznie opadać,
zatrzymuje się na chwilę… To jest to miejsce, wystarczy zatrzymać się razem z
drogą i szeroko otworzyć oczy.
Dwa
razy przeszedłem tymi wzgórzami od wioski do wioski, a i wracałem nimi pod
wieczór do szosy i samochodu.
Szedłem
miedzą, później drogą pojawiającą się z nikąd i niknącą na brzegu pola; szedłem
wstążką wysokiej trawy słomkowego koloru.
Nie wiem jak się nazywa ta trawa
(powinienem poszperać w googlach, bo ta niewiedza dokucza mi), a ładna jest
właśnie kolorem – żywym, jasnym i czystym. Rośnie na brzegu strumyczka
szerokości dłoni, a zaczyna się opodal, przy krzewie różanym; wyżej, za
krzewem, jest zaorane pole, a więc... Nachyliłem się przy różach, rozgarnąłem
wiechcie traw i zobaczyłem klasyczne źródełko: spod kamienia bije woda i płynie
jasnym dnem miniaturowego jaru. Słyszałem jej dźwięczny szmer, widziałem
drgające refleksy światła. Za mną płynął strumyk, przede mną gładkie pole, obok
kolczaste gałązki z czerwonymi owocami dzikiej róży. Źródło. Czarodziejskie
miejsce. Wyobraziłem je sobie wiosną, w porze kwitnienia róż i głogów, zielone,
w ciepły dzień pod błękitnym niebem. Urokliwy obraz.
A
może dom postawić tutaj, przy tym źródle? Mój dom przy źródle…
Szedłem
brzegiem strumyka niemal do samej szosy. Wieczorem, w hotelu w Bolkowie, z
przyjemnością stwierdziłem, że ten strumień jest zaznaczony na mapie i to nawet
dość dokładnie; nazwy niestety nie ma. Mam wymyślić swoją? Różany Strumyk,
Polny Strumień, a może po prostu Strumyczek. Pomyślę.
Po raz pierwszy od miesięcy zobaczyłem telewizor.
Może coś obejrzę? – pomyślałem biorąc do ręki pilot. Włączyłem, zobaczyłem
reklamy, przełączyłem, też reklamy; wydawało mi się, że były dokładnie takie
same, jak oglądane rok temu. Na kolejnym kanale była audycja o dinozaurach.
Oglądałem 15 minut, w tym czasie usłyszałem 20 ryków tych gadów i widziałem
tyleż razy powtarzane te same sceny. Wyłączyłem ryczącą skrzynkę. Teraz wydała
mi się ładniejsza