050116
W
dużym masywie leśnym południowych Chełmów, między Muchowem a Muchówkiem, stoi
kamienny obelisk wyznaczający punkt przecięcia szesnastego południka wschodniej
długości geograficznej i pięćdziesiątego pierwszego równoleżnika północnej
szerokości, czyli w skrócie 16E, 51N. Na mojej mapie jest ten obelisk
zaznaczony i nie raz zwracałem uwagę na to miejsce. Dzisiaj przyszła pora na
zobaczenie go, a wcześniej na odnalezienie, jak się okazało.
Wstałem
późno, o szóstej, ale wszak nocowałem na kaczawskim pogórzu, kwadrans drogi od
celu, a dzisiaj była nią mała wioska Jurczyce, kilka kilometrów na wschód od
Świerzawy. Byłem tam o siódmej, kilka minut później nacisnąłem czarodziejski
guziczek przy kluczyku samochodu, zamykając w ten tajemny sposób moją vectrę i ruszyłem
drogą wyłaniającą się z szarości zimowego brzasku.
51.003146,
15.957965 link
Wydawało
mi się, że idąc właśnie tą drogą, najłatwiej znajdę obelisk, ale na chwilę
zapomniałem o plątaninie leśnych dróżek, także o fakcie ostatniej aktualizacji
mapy w roku, w którym nasz Bolesław dobijał się do bram Kijowa. Biegnąc skrajem
lasów, droga wyprowadziła mnie pod wzgórze Piaseczna.
50.990874,
15.988971 Piaseczna
Górka
znana mi i pamiętana z powodu rosnącej tam ładnej grupy drzew. Było cicho i
szaro, dzień dopiero się zaczynał i w końcu aparat zgodził się robić zdjęcia.
Nad czarną linią lasu niebo odrobinę zaczerwieniło się, znacząc miejsce wschodu
słońca. Kolor był ledwie widoczny na jednolicie szarym niebie, chyba nawet
bardziej spodziewaniem był niż śladem wstającego nad lasy słońca. Nieruchome
powietrze wydawało się być szare, niechętnie przepuszczające światło, a wokół
mnie krążyły nieliczne, drobne płatki śniegu.
Posiłkując
się mapą, ponownie wszedłem w las; droga zaznaczona na mapie jako dobra,
przejezdna, była zwykłym garbatym duktem leśnym, ale w spodziewanym miejscu
doprowadziła mi do skrzyżowania z równą, porządną szutrówką, czyli taką drogą,
o jakiej mówi mapa. Kilometr dalej miał być obelisk. Przeszedłem półtora,
przeszedłem dwa kilometry i nic. Wiedziałem, że miejsce już minąłem, ale
szedłem dalej chcąc poznać wylot drogi. Las był ładny, jasny, wysokopienny,
wiele dębów w nim rosło, buków i świerków; znalazłem też kępę daglezji. Fakt, kształt
ich szyszek stanowi najpewniejszy wyróżnik, ale i kora, z jej jasnobrązowymi,
nierzadko bursztynowymi pęknięciami, pozwala jednoznacznie rozpoznać gatunek,
zwłaszcza w zestawieniu z zupełnie inną korą świerków. Ładne drzewa, ich
strzelistość jest imponująca, szczególnie duże okazy czynią wrażenie.
W
końcu trafiłem na dwóch drwali; na rozgałęziających się patykach trzymali
kanapki nad ogniskiem, dym pachniał igliwiem i żywicą. Zapytałem, wiedzieli o
znaku, chociaż mówili o tablicy, nie obelisku. Z ich tłumaczeń wynikało, że
wcześniej minąłem odnogę duktu i że tam powinienem iść. Na mapie nie było tej
drogi, tamtej też nie. Zawróciłem, drogę znalazłem, a kilkaset metrów dalej i
obelisk. Schowany za młodymi bukami i dębami, odsunięty od drogi o 10 metrów,
niewiele widoczny, trójboczny kamień wysokości metra, z metalową tabliczką.
16E,
51N link
Stałem
przy nim rozglądając się wokół, a po chwili uśmiechnąłem się: przecież tych
linii, na skrzyżowaniu których stoję, nie znajdę między drzewami. Tuż obok leży
spróchniały pniak, dostrzegłem w nim plastikową butelkę. Z wiadomością dla
mnie! Odkręciłem nakrętkę i zobaczyłem kartkę. Jednak! Pierwszy wpis w rodzaju
„byłem tutaj” jest z 2012 roku, wszystkich chyba pięć, oczywiście dopisałem i
siebie, butelkę porządnie zakręciłem i położyłem w pniaku. A! Był tam jeszcze
malutki kluczyk. Do jej serca? Niech tam leży, może znajdzie go młody książę na
białym koniu.
Postanowiłem
rozpoznać dwa dukty, które zbiegały się w pobliżu kamienia. Jeden wyprowadził
mnie na szosę w Muchowie, miejsce zapisałem, może kiedyś wrócę tam. 51.014831,
16.004549 link
Drugi
dukt doprowadził mnie na przeciwną stronę leśnego masywu, na kraniec małej
wioski, Muchówka, a że w pobliżu zaczynał się strumień, o którym gdzieś
czytałem, poszedłem odszukać go. 50.989037,
16.008004 źródła strumienia
Szedłem
nieśpiesznie, nie narzucając sobie celów, nie tyle idąc gdzieś, co włócząc się.
Dojdę tam, to dobrze, a jeśli nie, to dojdę innym razem, bo jestem tutaj dla
drogi, nie dla celu. Rozglądałem się. Wierzba iwa ma białe już szczyty pąków,
nad mijanym strumyczkiem kołysze się łan wysokich traw o ładnym kolorze; nie
wiem, jak go nazwać, bo nazywając szarożółtym, sugeruję jego mdłość, a kolor
jest intensywny, przyciągający wzrok. Obok siebie, niczym przyrodnie
rodzeństwo, rosną dwa jakże odmienne drzewa: rozłożysty, krępy dąb i największa
osika jaką widziałem. Niskie i daleko sięgające gałęzie dębu, ładna trawa pod
nimi, strumyczek tuż obok, a wokół cisza – idealne miejsce na letni biwak.
Kilka razy słyszałem klekot i widziałem klucze gęsi. Dopiero odlatują, czy już
przylatują? Nie wiem, ale tak czy inaczej pora wydaje się być niezwykłą. Idąc
brzegiem Rogoziny, potoku wyschniętego jak wiele innych, znalazłem ruiny domu
wśród pozostałości przydomowego sadu. Przejmująco smutny jest widok kikutów
ścian z pustymi otworami po oknach, z których kiedyś wyglądali ludzie, a teraz
gałęzie drzew. Był czas, gdy w tym pokoju bawiło się dziecko, odpoczywał
staruszek, albo kochali się małżonkowie, a teraz leży kupa kamieni pod
uschniętymi pokrzywami. Ktoś marzył o tym domu, mozolnie budował go, może
całymi latami, cieszył się wprowadzając do niego swoich bliskich i wierzył w
ich dobrą przyszłość, teraz zdziczała i przez wszystkich zapomniana jabłoń
sadzona jej ręką tkwi na tym pustkowiu pochylona i pokrzywiona niczym wiekowa
starość, a smutne wierzby iwy biorą podwórze w swoje posiadanie…
Strumień
jest ładny, a wpada do bardzo ładnego stawu; pomiędzy przybrzeżnymi rogożami
widziałem urokliwą wysepkę. Po drugiej stronie stawu zaczyna się Wąwóz Lipa,
chciałem poznać drogę do niego, ale zbliżał się zmierzch, musiałem wracać. W
powietrzu unosiła się delikatna mgiełka przedwieczorna, nieodległe wzgórza
majaczyły szarą niebieskością na tle szarego nieba. Aura tej godziny, zimowej i
bez kolorów, smutnej i nostalgicznej, podobała mi się. Był w niej urok ciszy i
zamyślenia, marzenia i powrotu.
Miałem
nadzieję nie zboczyć z leśnego duktu prowadzącego według mapy wprost na mój
samochód w Jurczycach, 4 km od stawu. Nie zboczyłem, ale miejscami ciężko mi
się szło, bo mało używana droga była zryta przez dziki jak czołgowisko na
poligonie. Dowiedziałem się, gdzie nie skręciłem idąc rano w przeciwną stronę i
w zupełnych ciemnościach dotarłem do mojego opla.