Zmęczył
mnie Gorgiasz, sięgnąłem więc po mapę moich gór. Nota bene: zauważyłem, że
coraz więcej dróg, miejsc, strumieni i ich źródeł w Górach Kaczawskich nazywam
moimi:)
Widziałem
dziesiątki kaczawskich źródeł, tutaj wspomnę o tych kilku najmocniej
zapamiętanych, możliwe, że z powodu ich uroku.
Kiedyś
przeczytałem w encyklopedii opis Skory, małej rzeczułki płynącej przez
Sądreckie Wzgórza; było w opisie coś, co zaciekawiło mnie i w rezultacie
postanowiłem odszukać jej źródło. Tamtego dnia wędrowałem po wzgórzach na
północ od Rząśnika; właśnie zszedłem ze zbocza Mieszka po bezskutecznym
poszukiwaniu jaskini, o której mówił mi mieszkaniec wioski, a przeglądając mapę
zobaczyłem, że jestem blisko źródła Skory. Poszedłem i znalazłem je szybko,
widoczny na łące pasek traw przybrzeżnych już z daleka wskazał mi miejsce.
Źródło jest wyraźne, pojedyncze i klasyczne: woda pojawia się tutaj, dokładnie
tutaj, a długość strumienia można wymierzyć niemal co do centymetra. Szedłem
kawałek wzdłuż Skory, póki nie skryła się między gęstymi zaroślami
przybrzeżnymi.
Co
właściwie jest niezwykłego w tym źródle, poza niezwykłością, jaką ma każde
źródło? Nazwa. Większość z nich jest bezimienna, to natomiast jest początkiem
nie jakiejś rzeczki, a tej jednej, mającej swoje imię, więc wyróżnionej na
mapie i łatwiejszej do wyróżnienia przez moją pamięć.
Polny
Strumyczek, którego źródło w pobliżu Rochowckiej Skały tak mi się podobało
ostatniej zimy. Moje tegoroczne odkrycie. Źródło, które polubiłem od
pierwszej chwili zobaczenia. Jest zaznaczone na mapie i to nawet dość
dokładnie - około kilometr na wschód od Nowych Rochowic. Wiem, że jesienią
pojadę w odwiedziny. Rośnie przy nim dzika róża, chyba też jakieś inne krzewy,
a wszystkie bardzo chciałbym zobaczyć wiosną i latem. Chciałbym posiedzieć przy
strumieniu – a i ten jest z tych, które nazywam czystymi i klasycznymi –
popatrzeć na rozległe pola wokół i na kwiaty dzikiej róży tuż obok, posłuchać
szeptu strumienia, szumu wiatru i śpiewu ptaków.
Źródło
Piekiełka, tego pod Sędziszową, bo dwa są Piekiełka (i nie tylko one są
zdublowane) na pogórzu. To źródło i ten strumień są zupełnie inne od Polnego:
dzikie, zarośnięte, trudnodostępne. Zauroczył mnie kontrast otoczenia, który
smakowałem już dwa razy. Wzgórza w okolicy są łagodne, stoki odkryte, widokowe,
słoneczne. Polna droga ostrym łukiem omija cypel drzew wystających z leśnego
masywu; w tym miejscu zaczyna się inna droga: zarastająca, nieużywana,
obiegająca zbocze Owczarni, ocieniona, jeśli dobrze pamiętam, dzikimi
czereśniami. Ładne miejsce i ładne widoki.
Gdy wejdzie się między drzewa na zakręcie drogi, już po paru krokach widać strumień. Nie ma jednego źródła, woda wysącza się spod ziemi w niewielkim jarze. Ciemno tam, gąszcz zagradza przejście. Po paru krokach dochodzi się do skalnego progu wysokości może dwóch metrów; woda ścieka po skalnej ścianie, czasami ciurka cienką wstążką. Zejście na dno pogłębionego jaru jest już wejściem w inny świat: ciemny, błotnisty, ciasny, dziki, zarośnięty. A ledwie kilka metrów obok jaśnieje rozległy i słoneczny przestwór pól!
Gdy wejdzie się między drzewa na zakręcie drogi, już po paru krokach widać strumień. Nie ma jednego źródła, woda wysącza się spod ziemi w niewielkim jarze. Ciemno tam, gąszcz zagradza przejście. Po paru krokach dochodzi się do skalnego progu wysokości może dwóch metrów; woda ścieka po skalnej ścianie, czasami ciurka cienką wstążką. Zejście na dno pogłębionego jaru jest już wejściem w inny świat: ciemny, błotnisty, ciasny, dziki, zarośnięty. A ledwie kilka metrów obok jaśnieje rozległy i słoneczny przestwór pól!
Nieco
podobnie zaczyna się Złoty Strumień pod Bystrzycą: w niewielkim jarze, wśród
gęstych drzew, pomiędzy którymi prześwituje otwarta przestrzeń pól. Przeszedłem
całą jego długość, ale złota nie znalazłem. Jednak później dowiedziałem się o
pewnych miejscach w jego pobliżu, które kiedyś odwiedzę, ale nic więcej nie
powiem, bo liczę na… materialne uzasadnienie nazwy tego strumienia:)
Źródło
na stoku Turzca, o którym niesłusznie piszą, że jest początkiem Kaczawy.
Prawdziwie
górskie źródło: woda wypływa z kilku sąsiadujących źródeł, spod skał i korzeni
drzew, na dość stromym zboczu w Górach Ołowianych, masywie Gór Kaczawskich. Na
świerku przybita jest tabliczka podająca wysokość i informująca o źródle
Kaczawy. Byłem tam dwa lata temu i chyba ze dwa razy przeszedłem pierwsze setki
metrów strumienia, bo nic mi się tam nie zgadzało. Te ładne źródła dają
początek nie Kaczawie, a Świdnie, niewielkiej rzeczce kończącej się z drugiej
strony górskiego masywu.
Strumień
i źródło wyróżnione moją pamięcią właśnie z powodu niezgodności stanu
faktycznego z opisami. Jako to możliwe? Ano, „dzięki” drogowcom. Kiedyś Kaczawa
spływała po zboczu swojego macierzystego Turzca do szosy, a dalej płynęła
przydrożnym rowem w stronę Kaczorowa. W czasie niedawnego remontu drogi
zrobiono pod szosą przepust, teraz cała woda ze źródeł spływa do studzienki i
przepływając pod szosą, zasila Świdnę. Kaczawa wysącza się powoli z dna rowu i
dopiero w Kaczorowie staje się strumykiem.
Dźwięczny
strumyczek wypływający z południowego zbocza Folwarcznej. Przed chwilą szukałem
go na mapie, w tamtym miejscu jest jeden zaznaczony, ale pewności nie mam, czy
jest to ten mój, słuchany kiedyś. Nie wszystkie strumyki są zaznaczone na
mapie.
Ten
jest mały i nieco ukryty – płynie pogłębionym korytem, niemal przykryty jest
trawami. Gdy byłem tam po raz pierwszy, najpierw usłyszałem go, później
zobaczyłem. W tych górach mam kilka miejsc dla mnie wyjątkowych przez splot
fikcji i rzeczywistości, fantazji i realności; ten strumyk jest jednym z takich
miejsc.
Cały
tamten duży, otwarty i widokowy, przestwór łąk na północ od wioski Komarno,
jest po prostu piękny widokami. Na jego poznawaniu spędziłem kilka już dni, na
pewno nie ostatnich.
To przecież tam jest Wysoczka, wzgórze, na którym kiedyś
zatańczyłem swój taniec oszołomienia widokami, tam jest Trzmielowa Dolina i jej
małe odgałęzienie, któremu nadałem swoją nazwę Lipowej Dolinki. Tam też rosną
brzozy oglądane już parokrotnie, we mgle i w śnieżny dzień, w porze rozwijania
się listków; rośnie tam i głogowy lasek, którego chciałbym kiedyś zobaczyć w
czas kwitnienia.
Jesienią
pójdę tam, posłucham Dźwięcznego Strumyka, odwiedzę wszystkie moje miejsca i
poznam nowe. Jesienią…
Zaczął
się Konkurs Szopenowski, wyjątkowy czas, muzyczne święto. Bartek,
młodszy syn, muzyk, powiedział mi o swoim oczarowaniu grą pewnego Rosjanina.
Syn był dzisiaj w Warszawie, na żywo słuchał eliminacji; moja zazdrość
pojechała z nim.
Nie na żywo słuchałem
sonaty fortepianowej b-moll z opusu 35. W scherzo jest melodia grana
delikatnie, zwiewnie, czarodziejsko i
uwodzicielsko; w moich uszach podobnie brzmi środkowa część lento – wcale nie
żałobnie, a właśnie czarodziejsko.
Po
pracy, a czasami i w ciągu dnia, kradnąc firmie chwile mojej pracy, przyglądam
się pniom i pąkom klonu zwyczajnego i klonu jaworu, starając się zapamiętać
różnice. Nadal nie mam pewności co do gatunku kilku niewielkich drzewek
rosnących obok mojej ciężarówki. Stawiałbym na wiąz szypułkowy, bo i cechy
pąków wskazują na ten gatunek i niepozorne pęczki drobniutkich kwiatów. Za pięć
dni wyjeżdżamy stąd, a chciałbym jeszcze zobaczyć rozwinięte liście lub chociaż
zaczątki skrzydlaków, po których nieomylnie poznałbym wiąz.
Obok,
na niewielkim pagórku piaskowym, rosną dwa drzewa: brzoza i sosna,
oba rosłe i przytulone do siebie. Sosna dwoma ramionami niemal obejmuję kibić
brzozy, a ta jakby wywija się uciekając w górę, wysmukła i wyniosła.
Miłosna
scena.
Dzisiaj
wstałem wcześnie, żeby przed rozpoczęciem pracy pójść na pocztę i wysłać liścik
do Heleny, mój pierwszy list wysyłany do wnuczki.
Ranek był rześki i słoneczny,
prawdziwie wiosenny. Zaraz za wozami zobaczyłem grupę brzóz, tych
najładniejszych brzóz pendula. Widziałem je pod słońce, ich maleńkie jeszcze
listeczki były prześwietlone światłem. Drzewa, otulone zielono-słoneczną
mgiełką, wyglądały cudnie. Podszedłem do nich, dotknąłem wiszącej gałązki i
poczułem łzy w oczach. Z przeżywania? Raczej odwrotnie: z braku możliwości.
Praca, pogoń, szybko-szybko i tylko kradzione chwile jak ta.
Wróciłem
do nich po pracy, usiadłem pod jedną z brzóz, patrzyłem na wiotkie gałęzie i
błyszczące listki. Słońce jeszcze świeciło, kończył się piękny dzień. Dobrze mi
się tam siedziało.
Teraz,
wieczorem, w campingu, po napisaniu tych słów pomyślałem o ludzkiej konstrukcji
psychicznej: wieczny dobrostan znudziłby nas, a i nie potrafimy zachwycać się
bez przerwy, ani nawet często. Może dlatego właśnie takie kradzione chwile
bywają najbardziej pamiętane, a nawet, zdarza się tak, najgłębiej przeżywane. Jest
w tym wyraźna ambiwalencja: smutek, ale i jednocześnie pocieszenie.
Pocieszenie
przeważa.
Piękną masz wnusię , Krzysztofie :)
OdpowiedzUsuńŹródliska rzek i strumieni, czasem ukryte w trawie, czasem pojawiające się nagle wśród bukowych liści, czasem nazwane i wyeksponowane murowanym pomnikiem...
Ciekawe, że akurat wczoraj oglądałam swoje zdjęcia z poszukiwania źródeł gierczyńskiej Czarnotki, wijącej się ciemnym świerkowym lasem i Mrożynki z "Wolframowym Źródłem" oraz Ciemnym Wądołem... Czas Źródeł?
Mam piękną. Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy w życiu, obie były jeszcze w szpitalu, nie była taka, ale szybko zaczęła się zmieniać. Ilekroć widzę ją, a widzimy się kilka razy w roku, jest piękniejsza. Nie wiem, czym to się skończy:)
UsuńTeż myślałaś o źródłach?!
Anno, mnie nie udają się zdjęcia źródeł. Chyba przez silne kontrasty – jasno wokół, samo źródełko ciemne – ale i kiepski ze mnie fotograf. Brakuje mi wiedzy, a jakoś nie mogę się zabrać do studiowania podręczników. Szukając zdjęć do tego tekstu, znalazłem kilka swoich, ale tak kiepskich, że nie do opublikowania.
Marmurowy pomnik… W Grecji stawiano kapliczki bóstwom związanym z wodami. Anno, powiem Ci o chwili, o której myślałem pisząc „źródlane” wspominki. Kilka lat temu, w lesie, na zboczu Dudziarza, oczywiście w Górach Kaczawskich, znalazłem strumień. Gdy patrzyłem na niego, naszło mnie coś dziwnego. Właściwie nic wyjątkowego u mnie, ale wtedy odczucia były silniejsze niż zwykle. Otóż poczułem żal do najad o to, że jeszcze żadna mi się nie pokazała, chociaż pokazują się innym. W chwilę później, gdy wróciłem do siebie, do tu-i-teraz, uśmiałem się z siebie. Nic się nie zdarzyło, jedna zwariowana chwila, a przecież moja, pamiętana. Ponieważ po sąsiedzku jest też Polana Czterech Świerków (oczywiście moja to nazwa i oczywiście moja polana) pójdę tam w zimie, odwiedzę polanę i strumień; kto wie, co się wydarzy… :)
Krzysiu. świetnie oddałeś piękno brzóz w każdym zdjęciu, a ostatnie (to pod światło) jest bajeczne) Brzozy zawsze na myśl przywodzą mi wizerunek pięknych kobiet w zwiewnych sukienkach, które swym powabem kuszą, kuszą, kusza...
OdpowiedzUsuńMasz chyba rację, Ewa była znudzona monotonią piękna raju, zachciała odmiany i z tego powodu chwile piękna są ulotne i istnieją tylko przez chwilę.
Aaa, pozdrowienia dla najpiękniejszej...
Ee, o zdjęciach tak tylko piszesz z grzeczności :)
UsuńGdy odszukałem zdjęcia jednej grupy brzóz fotografowanych w różne dni, tych zamieszczonych w tekście, stwierdziłem, że ilekroć byłem przy tych drzewach, była mgła, chociaż jednego dnia jej gęstość była wyjątkowa. Pomyślałem też o Tobie i o Tomku, koledze ze szlaku: że obaj zrobilibyście ładniejsze zdjęcia.
Dzisiaj też byłem przy brzozach po sąsiedzku. Niemal godzinę chodziłem pod nimi i patrzyłem, ale swoim zwyczajem zapomniałem wziąć aparat. Wiesz, ja nie mam nawyku zabierania go, już prędzej wezmę kartkę i długopis niż aparat.
Mówisz, że Ewa znudziła się rajem?:) Kto wie…
Mam księgę dla mnie wyjątkową, a jest nim siedemnastowieczny poemat angielskiego poety Johna Miltona „Raj utracony”; rzecz jest o wygnaniu Adama i Ewy z raju. Ta książka towarzyszy mi od około trzydziestu laty, ciągle ten sam egzemplarz, już pożółkły, a kartkami pełnymi moich notatek. Są fragmenty, które znam na pamięć.
Oto co Milton pisze a propos:
Tak to się dzieje z tym, kto w niewiast wartość
Wierząc zanadto, daje się im rządzić.
Mądry był facet z tego Miltona, nieprawdaż?:)
Oj tak.
UsuńRzecz się dzieje w sklepie:
- Pani wybiera kapelusze, sprzedawczyni doradza, proszę spojrec na ten model, nikt takiego nie ma. Taaak?, to biorę
-Pan wybiera krawaty, sprzedawczyni pokazuje na perwien egzemplarz. może Pan ten weźmie, wszyscy takie noszą. Taaak?. to ja kupuję.
Przepraszam Cię Krzysztof za zwłokę, list otrzymałem, niedługo odpisze.
Buszowałem trochę po drogach rowerowych Tego starszego, było ciekawie.
Szerokiej drogi, Krzysztof.
Kogo starszego?
UsuńWyjeżdżam w poniedziałek wieczorem, trasa mieć będzie 200 kilometrów, w znacznej części prowadzi wąskimi drogami, więc życzenie przyda się. Dziękuję. Ilekroć jadę wąską drogą kierując ciężarówką, mam trudne do odparcia wrażenie, że prawe koła już wjeżdżają do rowu, a lewe wychodzą na środek jezdni. Wiesz, to jest tak: jeżdżę, bo muszę, ale kierowanie ciężarówką nie jest moim żywiołem.
Jan chyba chciał napisać "Twego starszego", podejrzewam, że mając na myśli Twojego syna, Krzysztofie :)
UsuńBo przecież Twój syn jeździ na rowerze tam i siam, pisałeś o tym, prawda?
Latorosłka
Latorosłka! A ja już myślałem, że zgubiłaś adres blogu…
UsuńPoniewczasie ja też doszedłem do tego wniosku. Tak, Kuba jeździ rowerem i chociaż chyba raczej rzadko, jednak urlopy spędza na rowerze. Ostatnio sporo biega. Jego córka, Helena, pochwaliła mi się, że jeździ rowerem bez bocznych kółek i nauczyła się jeździć na rolkach. Chciałbym zobaczyć tę kruszynkę na rolkach…
Nie zgubiłam adresu :) Jakoś... nie składało się ostatnio. Wczoraj nadrobiłam blogowe zaległości, poczytałam ostatnie wpisy, pooglądałam zdjęcia.
UsuńCo do aktywności: rower to dla mnie tylko i wyłącznie środek transportu, choć myślałam kiedyś o urlopie w siodełku, o przejechaniu całego wybrzeża, biegać próbowałam, ale to też nie jest "mój" sposób na aktywność, za to namiętnie jeżdżę na rolkach. I tylko sztuczek żadnych nie umiem... :(
Jeździsz bez sztuczek? To ja Ci zdradzę swoją tajemnicę, ale nie rozpowiadaj jej, proszę. Otóż ja w ogóle nie umiem jeździć na rolkach. Rolki (jak i narty) byłyby fajne, gdyby miały porządny hamulec. O!, w moim fordzie, na przykład, naciskam takie coś i samochód zatrzymuje się, a jak to zrobić, skoro nie ma tego czegoś? Oto jest pytanie!
UsuńBardzo jestem ciekaw widoku Heleny jeżdżącej na rolkach.
Ależ rolki mają hamulec! W prawym bucie, z tyłu, za piętą jest umocowany gruby, plastikowy klocek. Gdy chce się zahamować, trzeba unieść przód stopy w górę, wtedy klocek dociska do asfaltu i rolkowicz zwalnia. Niektórzy rolkowicze, ci od sztuczek, hamulec ten wymontowują, ale dla nich hamowanie samymi rolkami to żaden problem. Mój hamulec jest już mocno starty, ostatnio nieco się zdziwiłam, że tak wysoko muszę podnieść palce, żeby skutek był...
UsuńA ze sztuczek to chciałabym umieć jeździć do tyłu. I w czasie jazdy do przodu umieć się odwrócić i jechać tyłem. Tak, to by mnie uszczęśliwiało :)
Skoro więc już wiesz, że rolki mają hamulec, to może spróbujesz... ? :)
Wiem, wiem o tym „hamulcu”. Tyle że jak utrzymać równowagę na jednej nodze, skoro na dwóch nijak nie można, bo do butów przyczepiły się kółka mające paskudną zdolność toczenia się? W wakacje, w Niechorzu, widziałem faceta robiącego sztuczki, o jakich piszesz. Patrzyłem zadziwiony jego umiejętnościami. Myślę, że jego kółka były jakieś inne, bo toczyły mu się tam, gdzie on chciał. A! Pamiętam też, że ten facet miał zgrabne nogi. Nie wierzysz? Miał! Z przyjemnością patrzyłem na jego jazdę i na nogi, naprawdę!
UsuńWidać, że nie znasz się na hamowaniu! :) Hamując nadal trwasz (bo przecież nie stoisz) na dwóch nogach, tylko przód prawej stopy podnosisz do góry. Lewa noga sunie na kółkach a prawa na hamulcu. Fajnie jest! Tam, gdzie jeżdżę też są miejsca, gdzie sztukmistrze robią sztuczki. Zdumiewa mnie to, że ludzkie oko nie nadąża rejestrować CO oni robią stopami, a oni zdążają TO robić...
UsuńSztukmistrze nogi mają na ogół... włochate :)
Ja dziękuję za takie hamowanie. Nigdy tak nie hamowałem, ale idę o zakład, że roki chcą skręcić w prawą stronę, a ciało ma kłopot z utrzymaniem pionu, chcąc dalej biec do przodu z dotychczasową prędkością, a prawą nogę hamulec ciągnie do tyłu. Czyż nie jest tak, Latorosłko? Nie oszukuj, powiedz. Tak myślę sobie… dobre byłyby te rolki, gdyby poza hamulcem miały jeszcze jakiś silniczek. Tak, silniczek przydałby się niewątpliwie!
UsuńTamten facet miał trochę włosów na nogach, niewiele. Zresztą, co to byłyby za męskie nogi bez zarostu??
Tak sobie kombinuję, że silniczek wykluczałby precyzyjne kierowanie rolkami :) Gdy jadę samodzielnie, jadę tam, gdzie chcę i jak szybko chcę. Silniczek kazałby mi jechac tak szybko, jak on chce i mogłabym nie zdążyć skręcić...
UsuńDziwnym trafem prawy hamulec powoduje zwalnianie całości człowieka, a nie tylko prawej nogi. I nie oszukuję :)
Tak sobie kombinuję, że nie jesteś kierowcą, bo ten wie, iż nie silnik, ani nawet nie silniczek, a on decyduje o szybkości.
UsuńOwszem, ten dziwaczny hamulec może zwolnić całego jadącego, ale ten musi wiedzieć o konieczności napięcia mięśni dla utrzymania chwiejącej się równowagi; myślę, że głównie w pachwinie, no i musi być przygotowanym na to. Ee tam! W moim fordzie działa to wygodniej!
Latorosłko, a po jeździe nie bolą Cię mięśnie w pachwinach?
Muszę porozmawiać z Heleną jak to jest, ona nie oszukuje dziadka. Tyle że zobaczę ją dopiero za dwa miesiące…
Krzysztofie, absolutnie nie masz czego się wstydzić - zdjęcia, zwłaszcza brzóz są piękne i pełne uroku - nawet nie wiem które najładniejsze. I te które stoją rzędem, i te, które tworzą zasłony ze swych małych listków - każde inne i każde mi się podoba.
OdpowiedzUsuńDzisiaj byłam w miejscu, skąd miałam widok bardzo podobny jak na ostatnim ze zdjęć. Listki przesłaniają jednak dalszy plan, więc nie mogę być pewna. Za to widok brzóz i ich drżących listków, mieniących się w słońcu pozostanie mi w pamięci.
Dziękuję, Aniko.
UsuńNie wstydzę się, po prostu jeśli zdjęcie jest zbyt słabe, nie zamieszczam go tutaj. Na tym blogu królują słowa; zdjęcia są tylko ich uzupełnieniem. Popełnionych błędów w słowach, niezgrabności w stylu, tak, tych się wstydzę.
Ostatnie zdjęcie. W lasku nad Maltą, w pobliżu stoku narciarskiego, jest spora polana. Na jednym jej brzegu stoi pomnik poświęcony harcerzom. Tuż przy nim rośnie sfotografowana grupa brzóz, obok stoi sobie nieduży wiąz-samotnik, na zdjęciu niewidoczny. Na dalszym planie zdjęcia widać zarys sztucznie usypanej góry, to szczyt toru narciarskiego; lewy stok, lewy na zdjęciu, schodzi do ulicy Baraniaka. Na drugim końcu polany, blisko pola piknikowego, jest wspomniany przeze mnie wzgórek z dwiema miłośnicami rosnącymi w objęciach.
A gdybyś tutaj zajrzała któregoś dnia, przejdź, proszę, pod bar stojący niewiele za zabudowaniami stoku; bar nazywa się bodajże MYC. Przy ścianie od strony jeziora rośnie ładny platan, a obok dziwny buk. Tak mi się wydaje – że to buk odmiany pendula.
Na wprost tego baru jest wybrukowana ścieżka prowadząca pod górę, do pola piknikowego. Na szczycie wzgórza, przy leżącym tam głazie, jest ścieżka w lewo. Przy niej, na brzegu lasu, rośnie ładny jawor; miałem okazję obserwować go przez ostatnie dwa tygodnie. Kilka metrów za nim rośnie grupa drzewek, które tak trudno było mi zidentyfikować; teraz wiem, że są to małe wiązy.
A więc jednak! Właśnie tam byłam, nad Maltą i zatrzymałam się przy tej zasłonie z listków brzóz, bo do złudzenia przypominały Twoje zdjęcie :-).
UsuńTego dnia moją uwagę najbardziej zwróciły olbrzymie sosny rosnące po drugiej stronie pomnika. Kiedyś znowu wybiorę się tam, obejrzę więc i inne drzewa.
A więc jednak! :)
UsuńNasze drogi niemal skrzyżowały się, bo cały dzień kręciłem się przy ciężarówkach, które zapewne widziałaś w pobliżu pomnika.
Chociaż właściwie w świecie wirtualnym skrzyżowały się, a niedawno zobaczyłem, że mogły dużo wcześniej. Otóż znalazłem zakładkę w mojej przeglądarce internetowej (mam dużo tych zakładek i nie są uporządkowane), jest sprzed roku, szukałem wtedy zdjęć bodziszka kosmatego. Zapewne zajrzałem, zdjęcia obejrzałem i zapomniałem o tamtych odwiedzinach, dopiero zakładka przypomniała mi.
Pamiętam - pierwszy raz skomentowałeś właśnie wpis o bodziszku, a ja miałam wówczas zagwozdkę, który z nich jest ten kosmaty.
UsuńA co do krzyżowania dróg - świat bywa mały :-)
Świat byłby mniejszy, gdybyś stojąc pod tamtymi brzozami krzyknęła na mnie; byłem tak blisko, że usłyszałbym:)
UsuńSwoją drogą to zadziwiające: nieskończona ilość miejsc z brzozami i niewiele mniejsza ilość ich zdjęć w internecie, a my oboje trafiamy pod te same brzozy.
Jutro pakujemy graty i wyjeżdżamy. Zostawię tutaj, na brzegu lasku, swoje ślady i drzewa, którym przyglądałem się przez dwa tygodnie. Może za rok odwiedzę je?..
Jedziemy do Żagania, miasta, w którym jest park z ogromnymi platanami, o których wspominałem Ci. Są tam też cudne buki pendula, drzewa, do których dosłownie wchodzi, a po wejściu ma się wrażenie bycia w zielonej świątyni Natury. Nie będę mieć wiele czasu, ale chociaż raz wyskoczę do parku, popatrzę na drzewa i posłucham siebie.
Wstaję wcześnie, muszę więc zakończyć wieczór.
Dobrej nocy, Nocny Marku:)