Zepsuł się mi komputer, markowy Hawlett Packard. Gdy znajomy
powiedział mi o stosowanym przez HP systemie serwisu door to door, powiedziałem
mu, że nie bardzo wierzę, aby szło to tak zgrabnie. I faktycznie. Gwarancję
miałem nie wypełnioną, ale w lubelskim salonie Ery, gdzie sprzęt był kupowany,
powiedziano mi, że skoro mam fakturę, a na niej jest przecież pieczęć
sprzedawcy i data, to wszystko jest OK., a komputer wystarczy zanieść do
jakiegokolwiek salonu firmowego Ery. Logiczne. W miejscowym salonie najpierw
wybałuszyli oczy, a później grzecznie mi wyjaśnili, że oni nie są gwarantem, a
tylko sprzedawcą. Logiczne. Na żaden z podawanych numerów serwisu HP nie mogłem
się dodzwonić z komórki, bo były to specjalne, tanie linie, ale w końcu,
korzystając z uprzejmości znajomego, udało mi się to z normalnego, kabelkowego
telefonu. Najpierw wysłuchałem długiej litanii w rodzaju “jeżeli chcesz się
dowiedzieć, dlaczego NASZA firma jest najlepsza na świecie, naciśnij 1”,
później usłyszałem ostrzeżenie o nagrywaniu rozmowy w celu – jak mnie
zapewniono - utrzymania najwyższej jakości świadczonych usług, a na koniec
dowiedziałem się, że to nie ten dział, i mam zadzwonić pod inny numer. Tam
uprzejma dziewoja specjalnie modulując głos zapytała mnie o numer komputera,
podałem go, a po chwili usłyszałem, że tego komputera nie ma Systemie
komputerów na gwarancji. Zupełnie wyraźnie słyszałem wymowę wielką literą.
System, nie jakiś tam zwykły system. A co to znaczy? Ano, że widocznie minął
już rok od daty jego wyprodukowania.
-Ale przecież – jeszcze się broniłem – gwarancję mam przez
rok od daty sprzedaży.
-Tak – dziewoja jakby westchnęła – ale System przechowuje
dane od daty produkcji.
-System informowania o komputerach na gwarancji?
-Tak – rozmówczyni nie dostrzegła ironii w moim pytaniu.
-To mam gwarancję, czy jej nie mam?
-Ma pan, ale komputera nie ma w Systemie. Musi pan
udowodnić, że ma gwarancję.
Mailem lub faxem miałem wysłać wypełnioną gwarancję i
fakturę. Niewypełnionej nie uznają, bo ich SYSTEM na to nie pozwala.
-Gdy będę miała dokumenty, zadzwonię i umówię kuriera, ale
proszę nic nie dołączać do wysyłanego komputera, zasilacza i baterii też, bo z
serwisu już nie wrócą.
Rozumiem – chciałem powiedzieć – że taki zwyczaj jest zgodny
ze stosowanym u was Systemem jakości ISO293884 – ale nie powiedziałem. W końcu
co ta dziewczyna jest winna? Nauczyli ją bić pokłony Systemowi i mówić
idiotycznie brzmiący w naszym języku zwrot “czym mogę służyć”, więc bije i
mówi, i może nawet jest z tego dumna, bo wierzy, iż jest to zachowanie bardzo
profesjonalne. Czy miałem jej tłumaczyć rzucającą się w oczy absurdalność w
działaniu tego ich Systemu? Albo wskazywać na śmieszność zestawienia słów o
najwyższej jakości świadczonych usług z ostrzeżeniem o “zapominalstwie”
pracowników serwisu?
Potwierdziły się ponownie moje wielokrotne już
doświadczenia. To przez nie, gdy słyszę o systemach jakości wdrożonych w
firmie, o najwyższej jakości usług, gdy czytam angielskie napisy i hasła
reklamowe w materiałach polskiej firmy – czuję zapach kłopotów, ponieważ w
naszym kraju wysokość świadczonych usług zbyt często utożsamia się z ilością
używanych słów w rodzaju “służę, proszę, dziękuję, życzę, professional, no i
oczywiście SYSTEM”. W wielu firmach idzie się dalej: stawia się znak równości
między takim słownictwem, a jakością - oczywiście po nauczeniu kobiety
(koniecznie młodej) odpowiednio słodkiego, modulowanego tembru głosu.
A dla mnie obsługa zgodna z ISO 2001 i jedna trzecia, a może
nawet z ISO 1002 i dwie trzecie, mogłaby mieć taki przebieg:
-Czy to firma HP?
-No, ale teraz mamy przerwe na kawe.
-Najmocniej przepraszam. Obiecuję nie dzwonić więcej o tej
porze.
-No dobra, dobra. O co chodzi?
-Komputer mi się zepsuł. Nie działa...
-Hehe, wiadomo, jak sie zepsuł, to nie działa. I pewnie
jeszcze chce pan kuriera, co?
-Jeśli to możliwe, to byłbym wdzięczny...
-Panie, to już nie te czasy, że sie flaszke brało, teraz to
my tu mamy ten.. no... jak mu tam, zaraza. O, pamiętam!, my tu mamy ISO 2010!
Dobra, kawa mi stygnie, to podaj pan adres, jutro wyśle Franka, to jest
kuriera.
Po stokroć wolałbym przeprowadzić taką rozmowę!
Oj, był ciąg dalszy, i to bardzo daleki. Otóż po kilku
dniach przysłano mi komputer, ale częściowo tylko naprawiony: nie wymieniono w
nim klawiatury, którą kilkumiesięczne użytkowanie pozbawiło farby. Pewnie
kupili chińską, w cenie pięciu centów za galon, oczywiście w ramach
utrzymywania najwyższej jakości. Na szczęście przyjęli mój łaciaty komputer do
ponownej naprawy, i już w cztery tygodnie od wystąpienia uszkodzenia odebrałem
swoje cudo rodem z Chin... to znaczy z USA. Pierwszy wgrany program nie chciał
się uruchomić sygnalizując brak jakiegoś tam pliku. Przypadek? Może. Drugi
wgrany program wyświetlił analogiczną informację. To już nie przypadek. Znajomy
informatyk powiedział, że ten plik jest częścią systemu operacyjnego. Systemu
wgranego w serwisie HP. Mając dość tych najwyższych specjalistów, laptopa
wysłałem do syna.
Od wystąpienia uszkodzenia minęło już pięć tygodni.
Oto fragment listu wysłanego do mnie przez firmę HP.:
"Stan zgloszenia mozna sprawdzic, klikajac nastepujace
lacze."
Aż chciałoby się powiedzieć specjalistom (od czego??) z tej
firmy, że w języku polskim używa się znaków z ogonkami. Może nie wiedzą? A może
"lacze" to jakaś nowomowa już powszechna, tyle że mnie nieznana?
A to uroczy liścik otrzymany od UPS, firmy kurierskiej.:
"To
read this message in English, click here.
Użytkownik HEWLETT PACKARD zażądał wysłania tej wiadomości w
celu powiadomienia o przesłaniu do firmy UPS poniższych informacji o przesyłce
elektronicznej. Wysyłka fizycznych paczek mogła faktycznie nie zostać zlecona
firmie UPS.
Aby sprawdzić aktualny status transportu przesyłki, kliknij
poniższy link umożliwiający monitorowanie lub skontaktuj się bezpośrednio z
firmą HEWLETT PACKARD."
Użytkownik zażądał (ojej!) wysłania informacji o przesłaniu
informacji o przesyłce informacji. Ale fizyczna wysyłka... oj, nie,
przepraszam: wysyłka fizycznej paczki nie nam mogła być zlecona.
Pytanie do specjalistów z UPS: czym różni się zwykła paczka
do fizycznej paczki?
Zrozumiałe są dla mnie dwa zdania - pierwsze (angielskie) i
ostatnie, natomiast pozostałe są:
- zwykłym szyfrem,
-bełkotem pijanego,
-ćwiczeniem językowym w pierwszym semestrze nauki języka
polskiego gdzieś w UK,
-wynikiem automatycznego, komputerowego tłumaczenia, którego
nikt nie sprawdza. Może nikt nie potrafi sprawdzić, a może SYSTEM im na to nie
pozwala.
Stawiałbym na ostatnie wyjaśnienie.
Coraz ważniejsze staje się tempo produkcji, usług i
konsumpcji. Byle jak, byle szybciej, byle taniej. Zalewa nas bylejakość i
brakoróbstwo. Coraz powszechniejszy staje się brak wstydu z powodu swojej
ignorancji, coraz większe jest zaśmiecenie naszego języka.
Bić na alarm? Komu?
No cóż... lacze, to są duże laczki, czyli kapcie, papucie, bambosze :)
OdpowiedzUsuńJa znam lacze i gumacze :)
UsuńZnasz gumacze, Ruda? :)
Latorosłka
Znam gumacze :) Tak samo jak gumioki :)
UsuńŻe też nie pomyślałem o tej oczywistości!: specjaliści mieli na myśli laczki. Zwykłe laczki, tyle że duże.
UsuńA gumacze to gumowce? Ale skąd taka odmiana? Może tam, gdzie wymyślono takie słowo, też mają SYSTEM?
Nie wiem, skąd taka odmiana, ale nieodmiennie mnie bawi. Lacze i gumacze :)
UsuńLaczki i... gumaczki...?
Tak, gumacze to gumowce. Vel kalosze.
Latorosłka
Że też moi koledzy w pracy nie wpadli na taki pomysł! W tworzeniu dziwnych słów są mistrzami. Jedne słowa skracają, co jest łatwo wytłumaczalne, ale dlaczego ze słowa cieńszy czynią cieńcieńszy, tego nie wiem.
UsuńLatorosłko, no i popatrz, do czego doszliśmy nie używając polskich liter ogonkowych! Wychodząc od łącza, słowa tamtych wysokich specjalistów, doszliśmy do gumowców:)
A gumaczki są słowem mogącym się podobać, zwłaszcza w zestawieniu z laczkami.
Opowiem historyjkę a propos.
Rozległe łąki gdzieś pod Londynem, na nich zbudowane miasto z namiotów, scen, barów i toalet – wielki festyn muzyczny. W jego trakcie przyszło załamanie pogody, po paru dniach padania deszczu, z miasta zrobiło się bagnisko. Ludzie nie mogli dojść do swoich samochodów, a jeśli już doszli, nie mogli ruszyć, utopieni w błocie. Okoliczni właściciele traktorów mieli dużo zajęć. Gdy tylko błotko zrobiło się odpowiednio upierdliwe, pojawiła się ciężarówka, z której sprzedawano…. zielone gumaczki. Po 10 funtów za parę. Widziałem na własne oczy, jak ludzie wyrzucali te gumaczki przez okna swoich samochodów, gdy już byli nim na szosie, widziałem przydrożny rów zasypany na zielono. Jedną parę wziąłem, mam ją do dzisiaj, raczej na pamiątką, niż z potrzeby.
Musiałbym sprawdzić, ale chyba napisałem trochę o tamtym festynie i o widzianych wtedy ludziach w swoim poście o UK.
I to były pieniądze wyrzucone w błoto
UsuńA, bez ogonka wszystko wygląda odmiennie. Przykład?
Zrób mi łaskę i uśmiechnij się do mnie. A jak będzie bez ogonka?
Zrób mi laskę i uśmiechnij się do mnie.
Janie, nie uchroniłeś się przed dodaniem ogonka:) Zauważyłeś?
UsuńPieniądze? Komputer uruchomił mi syn, później sprzedałem go za połowę wartości. Zostało mi mocne postanowienie: z dala od sprzętu firmy HP!
Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Martyno. Czasami uda mi się coś napisać... :-)
UsuńJak tutaj trafiłaś? Napisz, proszę.
Moim zdaniem bardzo fajnie opisany problem. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Izabello. Pozdrowienia odwzajemniam :-)
OdpowiedzUsuń