Pierwsza jest mi teraz niedostępna i nie wiem, kiedy będę
mógł przeżyć ją ponownie, a jest nią początek koncertu w filharmonii. To ta
chwila, gdy dyrygent odwraca się do orkiestry, podnosi ręce i na chwilę
zamiera, podczas gdy muzycy przybierają sobie właściwe pozycje: smyczki
podnoszą się i zastygają w bezruchu nad strunami, wargi dotykają ustników
fagotów, klarnetów i waltorni, mechate pałeczki zawisają nad kotłami, a
harfistka przechyla swój instrument do siebie i tym jedynym w swojej urodzie
ruchem wyciąga dłonie ku strunom. Piękne dłonie z palcami, które już za chwilę
zaczną pieścić struny wykonując ruchy tak subtelne, zgrabne, delikatne, tak
pełne gracji, że często gubię się w swoim odbiorze nie wiedząc, czy raczej
patrzeć mam na dłonie harfistki, czy skupić się na słuchaniu całej orkiestry.
To chwila oczekiwania na spełnienie, więc najpiękniejsza chwila: wszystko
jeszcze przede mną, a we mnie drżenie, radość i ekscytacja.
Pożądanie.
Do przeżycia drugiej chwili nie jest potrzebny wyjazd do
filharmonii ani wieczorowy strój; ta chwila może zdarzyć się wszędzie: w
pociągu, w pokoju, w czasie przerwy w pracy, a nawet, czasem tak bywa, na
ulicznej ławce, na której przysiądę i wyciągnę swój komputerek. To chwila tuż
przed napisaniem pierwszych słów, gdy gnany potrzebą albo myślami, które
znalazły słowa zdolne je wyrazić, otwieram edytor tekstów i patrząc na pustą,
jasną stronę, kładę palce na klawiaturze. Ta chwila jest siostrą tamtej, z
filharmonii, bo mimo swojej odmienności, daje mi, jak i tamta, przeżyć radość i
ekscytację. Dotykam klawiszy, opuszkami palców czując ich gładkość i delikatny
opór, a na ekranie pojawiają się pierwsze litery. Pojawiają się jak zjawy, jak
duchy z innego świata, nie wiadomo skąd, jakim cudem, na białej stronie
wirtualnej kartki papieru. To tajemnica, cud, który nieodmiennie, od tylu już
lat, dziwi mnie, mimo niejakiego pojęcia o funkcjonowaniu komputerów, ale z tą
wiedzą jest podobnie, jak z wiedzą o tajnikach życia: jej posiadanie nie
umniejsza fascynacji. Myśl, wrażenie – czym one są w materialnym świecie?
Zapewne elektrycznymi czy chemicznymi zmianami w miliardowym gąszczu neuronów
mojego mózgu. Nie są słowami, obywają się bez nich, i już to jedno jest
zadziwiające. Zapisanie ich jest w istocie próbą przeobrażenia tego, co jest
pozasłowne - właśnie w słowa. A czym stają się zapisane słowa? Znowu czymś
niematerialnym, ale w odmienny, trudny do wyobrażenia sposób: stają się
zmienionym stanami elektrycznymi krzemowych drobin w układach pamięci, lub
stanem namagnesowania określonych miejsc na twardych dyskach, miejsc, które
komputer odczytuje jako niekończący się ciąg zer i jedynek, który to fakt
dodatkowo potęguje tamten cud. A przecież ja tam napisałem o smutku
listopadowego zmierzchu, albo o drodze przede mną - o swoich wrażeniach!
Gdy zaczynam pisać, prawie nigdy nie wiem, w jakie słowa
ubierze się moja myśl; czasem po pierwszych słowach czy zdaniach ona umyka mi,
nie dając uchwycić się i przeobrazić w te czarne znaki na białym ekranie, ale
bywa też odwrotnie: myśl staje się szybkim strumieniem słów, a wtedy palce
ledwie nadążają za nimi, zamieniając je w te literki pojawiające się na ekranie
jakby z tajemnego świata, by po udzieleniu mi cząstki swojej tajemnicy, być
zapisanymi w przepastnych pamięciach komputera, a oznacza to właściwie tyle, co
zniknięcie ze świata nam dostępnego.
Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich
odczytania, jest czymś niesamowitym, czymś z pogranicza magii, którą na pewno
odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny patrząc na tekst; magii, którą zapewne i
teraz odczuwają dzieci, ale zapisanie słów wyrażających wrażenie, stan ducha,
jest magią najczystszą.