Zmęczył
mnie Gorgiasz, sięgnąłem więc po mapę moich gór. Nota bene: zauważyłem, że
coraz więcej dróg, miejsc, strumieni i ich źródeł w Górach Kaczawskich nazywam
moimi:)
Widziałem
dziesiątki kaczawskich źródeł, tutaj wspomnę o tych kilku najmocniej
zapamiętanych, możliwe, że z powodu ich uroku.
Kiedyś
przeczytałem w encyklopedii opis Skory, małej rzeczułki płynącej przez
Sądreckie Wzgórza; było w opisie coś, co zaciekawiło mnie i w rezultacie
postanowiłem odszukać jej źródło. Tamtego dnia wędrowałem po wzgórzach na
północ od Rząśnika; właśnie zszedłem ze zbocza Mieszka po bezskutecznym
poszukiwaniu jaskini, o której mówił mi mieszkaniec wioski, a przeglądając mapę
zobaczyłem, że jestem blisko źródła Skory. Poszedłem i znalazłem je szybko,
widoczny na łące pasek traw przybrzeżnych już z daleka wskazał mi miejsce.
Źródło jest wyraźne, pojedyncze i klasyczne: woda pojawia się tutaj, dokładnie
tutaj, a długość strumienia można wymierzyć niemal co do centymetra. Szedłem
kawałek wzdłuż Skory, póki nie skryła się między gęstymi zaroślami
przybrzeżnymi.
Co
właściwie jest niezwykłego w tym źródle, poza niezwykłością, jaką ma każde
źródło? Nazwa. Większość z nich jest bezimienna, to natomiast jest początkiem
nie jakiejś rzeczki, a tej jednej, mającej swoje imię, więc wyróżnionej na
mapie i łatwiejszej do wyróżnienia przez moją pamięć.
Polny
Strumyczek, którego źródło w pobliżu Rochowckiej Skały tak mi się podobało
ostatniej zimy. Moje tegoroczne odkrycie. Źródło, które polubiłem od
pierwszej chwili zobaczenia. Jest zaznaczone na mapie i to nawet dość
dokładnie - około kilometr na wschód od Nowych Rochowic. Wiem, że jesienią
pojadę w odwiedziny. Rośnie przy nim dzika róża, chyba też jakieś inne krzewy,
a wszystkie bardzo chciałbym zobaczyć wiosną i latem. Chciałbym posiedzieć przy
strumieniu – a i ten jest z tych, które nazywam czystymi i klasycznymi –
popatrzeć na rozległe pola wokół i na kwiaty dzikiej róży tuż obok, posłuchać
szeptu strumienia, szumu wiatru i śpiewu ptaków.
Źródło
Piekiełka, tego pod Sędziszową, bo dwa są Piekiełka (i nie tylko one są
zdublowane) na pogórzu. To źródło i ten strumień są zupełnie inne od Polnego:
dzikie, zarośnięte, trudnodostępne. Zauroczył mnie kontrast otoczenia, który
smakowałem już dwa razy. Wzgórza w okolicy są łagodne, stoki odkryte, widokowe,
słoneczne. Polna droga ostrym łukiem omija cypel drzew wystających z leśnego
masywu; w tym miejscu zaczyna się inna droga: zarastająca, nieużywana,
obiegająca zbocze Owczarni, ocieniona, jeśli dobrze pamiętam, dzikimi
czereśniami. Ładne miejsce i ładne widoki.
Gdy wejdzie się między drzewa na zakręcie drogi, już po paru krokach widać strumień. Nie ma jednego źródła, woda wysącza się spod ziemi w niewielkim jarze. Ciemno tam, gąszcz zagradza przejście. Po paru krokach dochodzi się do skalnego progu wysokości może dwóch metrów; woda ścieka po skalnej ścianie, czasami ciurka cienką wstążką. Zejście na dno pogłębionego jaru jest już wejściem w inny świat: ciemny, błotnisty, ciasny, dziki, zarośnięty. A ledwie kilka metrów obok jaśnieje rozległy i słoneczny przestwór pól!
Gdy wejdzie się między drzewa na zakręcie drogi, już po paru krokach widać strumień. Nie ma jednego źródła, woda wysącza się spod ziemi w niewielkim jarze. Ciemno tam, gąszcz zagradza przejście. Po paru krokach dochodzi się do skalnego progu wysokości może dwóch metrów; woda ścieka po skalnej ścianie, czasami ciurka cienką wstążką. Zejście na dno pogłębionego jaru jest już wejściem w inny świat: ciemny, błotnisty, ciasny, dziki, zarośnięty. A ledwie kilka metrów obok jaśnieje rozległy i słoneczny przestwór pól!
Nieco
podobnie zaczyna się Złoty Strumień pod Bystrzycą: w niewielkim jarze, wśród
gęstych drzew, pomiędzy którymi prześwituje otwarta przestrzeń pól. Przeszedłem
całą jego długość, ale złota nie znalazłem. Jednak później dowiedziałem się o
pewnych miejscach w jego pobliżu, które kiedyś odwiedzę, ale nic więcej nie
powiem, bo liczę na… materialne uzasadnienie nazwy tego strumienia:)
Źródło
na stoku Turzca, o którym niesłusznie piszą, że jest początkiem Kaczawy.
Prawdziwie
górskie źródło: woda wypływa z kilku sąsiadujących źródeł, spod skał i korzeni
drzew, na dość stromym zboczu w Górach Ołowianych, masywie Gór Kaczawskich. Na
świerku przybita jest tabliczka podająca wysokość i informująca o źródle
Kaczawy. Byłem tam dwa lata temu i chyba ze dwa razy przeszedłem pierwsze setki
metrów strumienia, bo nic mi się tam nie zgadzało. Te ładne źródła dają
początek nie Kaczawie, a Świdnie, niewielkiej rzeczce kończącej się z drugiej
strony górskiego masywu.
Strumień
i źródło wyróżnione moją pamięcią właśnie z powodu niezgodności stanu
faktycznego z opisami. Jako to możliwe? Ano, „dzięki” drogowcom. Kiedyś Kaczawa
spływała po zboczu swojego macierzystego Turzca do szosy, a dalej płynęła
przydrożnym rowem w stronę Kaczorowa. W czasie niedawnego remontu drogi
zrobiono pod szosą przepust, teraz cała woda ze źródeł spływa do studzienki i
przepływając pod szosą, zasila Świdnę. Kaczawa wysącza się powoli z dna rowu i
dopiero w Kaczorowie staje się strumykiem.
Dźwięczny
strumyczek wypływający z południowego zbocza Folwarcznej. Przed chwilą szukałem
go na mapie, w tamtym miejscu jest jeden zaznaczony, ale pewności nie mam, czy
jest to ten mój, słuchany kiedyś. Nie wszystkie strumyki są zaznaczone na
mapie.
Ten
jest mały i nieco ukryty – płynie pogłębionym korytem, niemal przykryty jest
trawami. Gdy byłem tam po raz pierwszy, najpierw usłyszałem go, później
zobaczyłem. W tych górach mam kilka miejsc dla mnie wyjątkowych przez splot
fikcji i rzeczywistości, fantazji i realności; ten strumyk jest jednym z takich
miejsc.
Cały
tamten duży, otwarty i widokowy, przestwór łąk na północ od wioski Komarno,
jest po prostu piękny widokami. Na jego poznawaniu spędziłem kilka już dni, na
pewno nie ostatnich.
To przecież tam jest Wysoczka, wzgórze, na którym kiedyś
zatańczyłem swój taniec oszołomienia widokami, tam jest Trzmielowa Dolina i jej
małe odgałęzienie, któremu nadałem swoją nazwę Lipowej Dolinki. Tam też rosną
brzozy oglądane już parokrotnie, we mgle i w śnieżny dzień, w porze rozwijania
się listków; rośnie tam i głogowy lasek, którego chciałbym kiedyś zobaczyć w
czas kwitnienia.
Jesienią
pójdę tam, posłucham Dźwięcznego Strumyka, odwiedzę wszystkie moje miejsca i
poznam nowe. Jesienią…
Zaczął
się Konkurs Szopenowski, wyjątkowy czas, muzyczne święto. Bartek,
młodszy syn, muzyk, powiedział mi o swoim oczarowaniu grą pewnego Rosjanina.
Syn był dzisiaj w Warszawie, na żywo słuchał eliminacji; moja zazdrość
pojechała z nim.
Nie na żywo słuchałem
sonaty fortepianowej b-moll z opusu 35. W scherzo jest melodia grana
delikatnie, zwiewnie, czarodziejsko i
uwodzicielsko; w moich uszach podobnie brzmi środkowa część lento – wcale nie
żałobnie, a właśnie czarodziejsko.
Po
pracy, a czasami i w ciągu dnia, kradnąc firmie chwile mojej pracy, przyglądam
się pniom i pąkom klonu zwyczajnego i klonu jaworu, starając się zapamiętać
różnice. Nadal nie mam pewności co do gatunku kilku niewielkich drzewek
rosnących obok mojej ciężarówki. Stawiałbym na wiąz szypułkowy, bo i cechy
pąków wskazują na ten gatunek i niepozorne pęczki drobniutkich kwiatów. Za pięć
dni wyjeżdżamy stąd, a chciałbym jeszcze zobaczyć rozwinięte liście lub chociaż
zaczątki skrzydlaków, po których nieomylnie poznałbym wiąz.
Obok,
na niewielkim pagórku piaskowym, rosną dwa drzewa: brzoza i sosna,
oba rosłe i przytulone do siebie. Sosna dwoma ramionami niemal obejmuję kibić
brzozy, a ta jakby wywija się uciekając w górę, wysmukła i wyniosła.
Miłosna
scena.
Dzisiaj
wstałem wcześnie, żeby przed rozpoczęciem pracy pójść na pocztę i wysłać liścik
do Heleny, mój pierwszy list wysyłany do wnuczki.
Ranek był rześki i słoneczny,
prawdziwie wiosenny. Zaraz za wozami zobaczyłem grupę brzóz, tych
najładniejszych brzóz pendula. Widziałem je pod słońce, ich maleńkie jeszcze
listeczki były prześwietlone światłem. Drzewa, otulone zielono-słoneczną
mgiełką, wyglądały cudnie. Podszedłem do nich, dotknąłem wiszącej gałązki i
poczułem łzy w oczach. Z przeżywania? Raczej odwrotnie: z braku możliwości.
Praca, pogoń, szybko-szybko i tylko kradzione chwile jak ta.
Wróciłem
do nich po pracy, usiadłem pod jedną z brzóz, patrzyłem na wiotkie gałęzie i
błyszczące listki. Słońce jeszcze świeciło, kończył się piękny dzień. Dobrze mi
się tam siedziało.
Teraz,
wieczorem, w campingu, po napisaniu tych słów pomyślałem o ludzkiej konstrukcji
psychicznej: wieczny dobrostan znudziłby nas, a i nie potrafimy zachwycać się
bez przerwy, ani nawet często. Może dlatego właśnie takie kradzione chwile
bywają najbardziej pamiętane, a nawet, zdarza się tak, najgłębiej przeżywane. Jest
w tym wyraźna ambiwalencja: smutek, ale i jednocześnie pocieszenie.
Pocieszenie
przeważa.