220515
Cudna
chwila dnia: otwieram oczy i widzę słoneczne plamy na firance. Wstaję, otwieram
drzwi i widzę słońce na świeżej zieleni drzew. Wychodzę na dwór i słyszę
świergot jaskółek – dźwięk pięknych dni wiosny i lata. Wdzięk sylwetki i
niezrównana gracja ich lotu ma na mnie czarodziejski wpływ: wyciszając i budząc
uśmiech, dają to, czego bardzo brakuje mi na co dzień.
Wystąpiły
u mnie pierwsze objawy braku wędrówek: w internecie przeglądam oferty
wyposażenia turystycznego. Tylko nie mam potrzeby kupowania czegokolwiek, mając
wszystko, co jest mi potrzebne, nierzadko nawet w nadmiarze - efekt
wcześniejszych objawów tej choroby. Dzisiaj poprzestałem na zakupie dwóch map
moich gór, bo mimo używania mapników, mapy szybko się zużywają. Nota bene:
dawno temu wymyślono i wykonano pojazd wiozący ludzi na Księżyc, dobrego
mapnika jeszcze nie wymyślono. Ten wynalazek jeszcze jest przed ludzkością.
Sezon zacznę za kilka miesięcy, więc kto wie, co ja jeszcze kupię w swoich
tyleż nieskutecznych, co irracjonalnych próbach gaszenia tęsknoty. Ciekawi
mnie, kiedy zacznę wyciągać z szafy buty górskie i siedzieć w nich wieczorami w
campingu… Po co je zabrałem w objazd po Polsce? Właśnie po to!
Przez
ściany campingu wdziera się do środka festyn: głośne rozmowy ludzi, pisk
dziewczyn, głuche odgłosy zderzania się samochodzików na autodromie, wycie
silników karuzel i „artystów” w głośnikach. Zauważyłem, że owi artyści coraz
częściej traktują zapytanie are you ready jako przerywnik czy okrzyk. Po prostu
wykrzykują go bezsensownie, to znaczy bez intencji zapytania. Czy dlatego, że
podoba się im? Któż to wie. Któryś z kolegów puszcza na swojej karuzeli nagrane
wystąpienie didżeja z jakoby znanej dyskoteki. Otóż ten człowiek, rycząc i
puszczając ryki na głośniki, co chwilę krzyczy do mikrofonu zapytanie, tym
razem po polsku: dlaczego tutaj tak cicho?!!!
Może
on już ogłuchł? Nie wiem. Wczoraj dowiedziałem się o niedawno odbytych wyborach
prezydenckich. Właściwie to nic nie wiem.
Jasne,
chociaż już niskie, światło prześwietla czystą, wyrazistą zieleń liści dębu,
sylwetki ludzi są ciemne, ale ich obrys jest jasny, natomiast wokół głów świeci
aureola. Nad szutrową dróżką unosi się kurz. Patrzę na niego, podoba mi się w
sposób szczególny, bo jest wspomnieniem lat dzieciństwa na podlubelskiej wsi i
warkoczy kurzu za motocyklami czy nielicznym wtedy samochodami. Dla mnie ten
kurz ma zdolność zawracania czasu i jest symbolem letnich dni. Rano,
wymieniając szczotki w silniku wózka na autodromie, zobaczyłem, że metalowa
podłoga urządzenia jest przysypana skrzydlakami wiązu. Przyjrzałem się im:
nasiona umieszczone były pośrodku, więc to wiąz szypułkowy. Gdy podniosłem głowę,
ze zdumieniem zobaczyłem okazałego dęba. Skąd więc skrzydlaki? Poszedłem
sprawdzić: po drugiej stronie parkowej alejki rośnie kilka młodych jeszcze
wiązów, są beżowo-zielone od ogromnej ilości swoich nasion i liści jakże
charakterystycznego kształtu. Przyglądając się pniom i konarom, pomyślałem, że
w zimie nie rozpoznałbym tych drzew.
Kolejne
miasto. Roznosząc segmenty ogrodzenia, zobaczyłem wielką kępę iglic. Patrzyłem
chwilę na nie, a gdy podniosłem głowę i rozejrzałem się, zobaczyłem cały stok
wzgórza w iglicach. Nie wiedziałem gdzie patrzeć, chciałem klęknąć albo usiąść
przy nich, patrzeć i patrzeć i odczuwać, ale przecież byłem w pracy,
ustawialiśmy ogrodzenie. Położyłem niesiony ciężar i poszedłem po następny,
obiecując sobie przyjść tutaj nazajutrz, przed pracą.
Dlaczego
iglica? Mógłbym powiedzieć tylko, że róża ma dość adoratorów, mnie nie musi być
w ich tłumie, a niepozorna iglica potrzebuje mnie – i to byłaby prawda, ale
jest i drugi powód. Kilka lat temu, w jakimś parku, zobaczyłem maleńki krzaczek
w paroma kilkumilimetrowymi kwiatuszkami, a rósł tuż obok ustawianej karuzeli.
Pomyślałem, że nie przeżyje – i poszedłem dalej za swoimi służbowymi sprawami.
Po paru dniach nie było po nim nawet śladu. Po roku byłem tam ponownie,
wspomniałem tamten kwiat i, pamiętając gdzie rósł, poszedłem zobaczyć, czy
żyje. Rósł i kwitł! Jego widok tak mnie wzruszył, że zrobiłem mu kilka zdjęć i
zatrudniając znajomych, dowiedziałem się nazwy roślinki: iglica pospolita. Od
tamtej chwili stała mi się bliską, moją i piękniejszą.
Nazajutrz
wstałem wcześniej i poszedłszy na spotkanie z iglicami, zobaczyłem kosiarzy ze spalinowymi kosiarkami.
Ocalała jedna mała kępka, bo znalazła się po naszej stronie ogrodzenia.
Rozglądałem się bezradnie mrugając łzawiącymi oczami. Patrząc na kwiatki
rosnące tuż przy ogrodzeniu, kwiatki tak mi bliskie, tak ładne, nagle doznałem
silnego wrażenia deja vu. Przy ogrodzeniu… plątało mi się po głowie. Po chwili
z głębin pamięci przyszła odpowiedź: Luboń, łąka nad rzeką, wiele lat temu.
Wtedy napisałem parę zdań, poszukam je.
Nie
mogłem znaleźć tego tekstu wśród tysięcy plików tekstowych w laptoku,
wyszukiwarka edytora tekstu też nie mogła go znaleźć, mimo iż parę słów
pamiętałem i wykorzystałem je jako kluczowe, w końcu znalazła wyszukiwarka
googli - w moim blogu. Jest w jednym ze starszych postów. Oto poszukiwany jego
fragment.
15.06.2004
Patrzyłem na zarośnięty kwitnącym zielem nasyp
przeciwpowodziowy nad Wartą.
Przede mną rósł wysoki na parę metrów krzak nieznanego
mi badyla, obok kępka brzydkich, bezlistnych zielonych gałązek, na których
rozkwitły delikatne kwiaty cudownego, mleczno-wrzosowego koloru. (Później
dowiedziałem się, że to cykoria podróżnik, teraz dla mnie jeden z
najpiękniejszych kwiatów.) Dalej wysepka chabrów pyszniła się swą nasyconą
niebieskością, przywołując odległe, letnie wspomnienia, a wokół morze
biało-miodowych kwiatów rumianku.
Stałem chwilę z siatkowym segmentem ogrodzenia w ręku,
nie mogąc zdecydować się, gdzie je położyć, ale wyboru właściwie nie miałem,
skoro wszędzie wokół kwitły kwiaty. Rozejrzałem się, parę metrów dalej
zobaczyłem krzak z długimi, kolczastymi liśćmi i łodygami najeżonymi zbrojnie,
a na szczycie kilka kwiatów. Podszedłem i chwilę patrzyłem na wielkie, piękne
kwiaty łopianu, aż w końcu upuściłem ogrodzenie na rosłą kępę rumianku. Stałem
i patrzyłem, bo wydawało mi się, że gdzieś, kiedyś... nie pamiętałem, że stałem
już tak, w niemym zachwycie nad urokiem kwiatu zwykłego chwastu.
Nie wiedziałem, skąd to wrażenie.
Rokrocznie zdarza się nam trafić na parę takich placów
- zarośniętych kwitnącymi w czerwcu ziołami. Ile to już razy widziałem te
kwiaty rozdeptywane, przygniatane, rozjeżdżane kołami ciężarówek?
To prawda, wiele, ale ta chwila, gdy stałem nad nimi,
zadziwiony, nie pamiętała o swoich poprzedniczkach. Przyjemność, jaką sobą
niosła, miała urok świeżości, była pierwszą i chciałaby być jedyną.
Wyjątkową.
Patrzyłem na kwiaty rumianku przygniecione leżącym
ogrodzeniem i ponownie na fioletowe, wielkie, kwiaty łopianu na wprost mojej
twarzy.
Ta
chwila była wyjątkowa, bo oto czas zawrócił przywołując dawny czas. Poczułem
się tak, jakby wróciły szczęśliwe czasy, za którymi tęskni się, gdy źle i szaro
wokół. Jakbym odzyskał coś cennego, coś prawie zapomnianego.
Nie wiem, co to miało być, ale gdy wciągnąłem w płuca
ten letni zapach, spojrzałem na wysoki błękit nade mną, poczułem radość
letniego czasu.
Dotknąłem najwyższego kwiatu łopianu i poszedłem po
następny kawałek ogrodzenia.
Wieczorem, po znojnym dniu wypełnionym zwykłą harówą
przy montażu urządzeń, poszedłem na brzeg nasypu, by jeszcze raz poczuć tę
radosną magię lata. Łopianu nie było. Nic już nie było. W ciągu dnia słyszałem
hałas spalinowych kosiarek, ale nie zwróciłem na niego uwagi, bo hałas
towarzyszy mi w tej pracy codziennie.
Stałem i patrzyłem na wykoszony nasyp wału. Pospołu
leżały całe naręcza rumianku, chabru, i te mleczno - fioletowe kwiaty.
Wszystko. Szukałem wzrokiem łopianu.
Leżał także. Miałem łzy w oczach, bo pomyślałem, że z nimi jest tak jak i z
nami, a piękno trwa tylko chwile i jest takie bezbronne...
Największy kwiat łopianu dotykał rosnących przy ziemi
dzwonkowych kwiatów powoju. Jakby się z nimi żegnał - pomyślałem.
Nie mogę go tak zostawić. Przecież nie mogę!
Oderwałem parę jakichś dużych liści, dla ochrony dłoni
owinąłem nimi łodygi łopianu i zabrałem do scanii. Na podeście odciąłem
wierzchołki z kwiatami, włożyłem w słoik znaleziony w kuchni, zalałem wodą i
zaniosłem do pokoju.
------------
Pamiętam
tamte chwile swojego oczarowania i smutku, radości letniego czasu i łez w
oczach. Teraz pamiętać będę dwie takie chwile odległe od siebie o jedenaście
lat, o tyleż zdarzeń i przemian, także we mnie.
Na
co dzień przeklinam swoją wrażliwość, bo przynosi mi udrękę, niepewność i
ciągłe wątpliwości, łzy i zmienność nastrojów, a nade wszystko uprzykrzone
szamotanie serca. Dzisiaj, teraz, jest mi droga nie tylko dlatego, że ja to
ona, a bez niej nie byłoby mnie. Dzisiaj daje mi przeżycie, kwintesencję
naszego bytowania tutaj.
Dopisek
po dwóch dniach.
Dzisiaj,
w pięknie słoneczny i ciepły wieczór, mając już wolny czas, poszedłem do iglic,
ale zastałem je odmienione nie do poznania. Zobaczyłem iglice moich iglic, a
zmarszczone płatki tamtych ładnych kwiatków znajdowałem w trawie. Iglica
skończyła okres godowy i szykuje się do wystrzelenia swoich owoców. Nie
żegnałem się z nią, bo wiem na pewno, że jeszcze spotkam ją kwitnącą w tym
roku.