Moje czytanie traktatu „O
duszy” Arystotelesa.
Tekst
jest trudny, wymagający nieustającego skupienia, częstych powrotów dla złapania
zgubionej myśli, zaglądania do przypisów obszerniejszych od niego samego, to
tekst, przez który trzeba się przedzierać. Po co więc podejmuję ten trud, skoro
obok leży i czeka Octavio Paz, po którym wiele sobie obiecuję? Przez zwykłą
ciekawość. Tak jak od Platona poszła w świat idea rozciętych połówek, tak w
naszym kręgu kulturowym Arystoteles w znacznej mierze przyczynił się do
popularności idei wieczności naszej duszy. Dostałem w prezencie kilka książek
Arystotelesa, starych, ale solidnie wydanych; poprzedni właściciel wyzbył się w
ten sposób nieczytanych książek, tym samym budząc we mnie potrzebę ich
przeczytania – to efekt odruchowego u mnie nachylenia się nad niechcianym. Gdy
przeglądałem tę książkę, pełen obaw co do moich możliwości zrozumienia treści
(wiadomo, że traktaty autora nie były pisane do publikowania, będąc jedynie
jego nieuporządkowanymi notatkami), znalazłem we wstępie takie słowa Pawła
Siwka:
>>Jak
powstaje w nas dusza rozumna? Problem ten - wyznaje Arystoteles - jest
niesłychanie trudny. I podejmując się go nie obiecuje bynajmniej dać nam
pełnego rozwiązania. Przypatrzmy się bliżej jego dowodzeniu.
(…)
dusza zmysłowa (związana z funkcjonowaniem zmysłów, mają ją zwierzęta i ludzie
- wyjaśnienie moje) zjawia się aktualnie w jestestwie żywym dzięki czynnikom,
które kierują jego procesami rozwojowymi; ona jest ich normalnym uwieńczeniem;
ale dusza rozumna w ten sposób powstać nie może. Rozum bowiem, który stanowi
jej część istotną, posiada naturę ściśle duchową; jako taki nie może być
skutkiem przyczyn materialnych; nie może być kresem ewolucji naturalnej
jakiegokolwiek ciała - martwego czy żywego. On musi wejść w jestestwo żywe od
zewnątrz.<< str. 31-32.
Zjawia
się dzięki czynnikom kierującym jego procesami rozwojowymi… - zadziwiająca
współczesność poglądu!
No
i ta znamienna myśl: posiada naturę ściśle duchową i jako taki nie może być
skutkiem przyczyn materialnych…
To
były te słowa. Gdy je przeczytałem, wiedziałem, że przeczytam traktat
Arystotelesa.
Już
na początku pierwszej strony, od pierwszych zdań, autor pisze o duszy tak,
jakby jej istnienie nie podlegało dyskusji, jakby było czymś najoczywistszym.:
„Dla
tych to racji musimy umieścić badanie duszy w rzędzie naczelnych nauk. (…)
Zamiarem naszym jest poddać naukowej dyskusji i dobrze poznać naprzód jej
naturę i istotę, a następnie wszystkie jej właściwości.” (45)
Gwałtownie
zaprotestowałem odczuwając bunt, bo oto wielki filozof, człowiek o niesamowicie
wyćwiczonym umyśle, posiadający wyrafinowane umiejętności precyzyjnego myślenia
i dzielenia przysłowiowego włosa na cztery, zaczyna swój traktat o duszy nawet
nie zająknąwszy się nad kwestią zdawałoby się zasadniczą: istnienia przedmiotu
swojego traktatu. Już miałem wołać do niego: „mam cię!”, ale gdzie mi do
„złapania” Stagiryty! Po kilku stronach lektury zrozumiałem nieporozumienie
tkwiące w obecnym znaczeniu tego słowa. Otóż dusza podstawowa u Arystotelesa,
dusza wegetatywna, jest po prostu cechą wszystkich istot żywych, a objawiająca
się właśnie ich życiem. Jest zdolnością do życia. Skoro więc pisał o istotach
żywych, to tym samym pisał o istotach posiadających duszę, i nie było co tutaj
udowadniać.
„(…)
jestestwo posiadające duszę różni się życiem od jestestwa, które jest jej
pozbawione.” (76)
Nie
znalazłem jednego decydującego argumentu, takiego do pokazania palcem: to ten,
ale szereg wniosków wyciąganych z analizy naszej psyche przy użyciu logiki,
której fundamentalnym założeniem jest zupełne oderwanie myślenia od materii.
Nie, nie założenie, bo czuję, że logika powinna kierować się sobą tylko; to
swoista fascynacja myśleniem abstrakcyjnym, niezwiązanym z materialną
rzeczywistością, z codziennością, to fascynacja światem idei, prawdy,
rozumowania.
W
jakiejś mierze zrozumiała jest ta jego niemożność uznania materialnych podstaw
istnienia duszy. Jest ona, a niechby tylko jej nieśmiały, niewyrażony zaczątek,
we wszystkich chyba ludziach, bo każdy człowiek - może poza najbardziej twardogłowymi
materialistami - gdzieś tam głęboko w sobie chowa nadzieję, niechby jej cień
nieśmiały, na przetrwanie tego z nas, co o nas stanowi i co jest w nas
najbardziej wartościowe.
“...
jednostka, to co w osobie ludzkiej, w jej myśli najbardziej niezwykłe, nie
umiera, pozostaje w pamięci Boga i będzie wskrzeszone." - jak to napisał
Proust.
Zwykłem
widzieć tutaj przejaw naszych tęsknot, naszej potrzeby ratowania się, nadania
sensu naszemu życiu, podczas gdy Arystoteles widzi temat inaczej: do wniosku o
istnieniu duszy nas przeżywającej dochodzi drogą rozumowania uwarunkowanego nie
tylko poziomem wiedzy ówczesnej, ale i fascynacją myśleniem abstrakcyjnym,
oderwanym od rzeczy i korzyści. Świat idei, prawdy, logiki, dociekania, a więc
to, co Starożytni stawiali najwyżej i co w ich przekonaniu zbliżało ich do
bogów. Po drugiej stronie był polityk zajęty umacnianiem swojej partii, kupiec
zajęty towarami i rynkami, wytwórca myślący tylko o swoim zakładzie, a wszyscy
oni mieli na uwadze władzę i zysk. Drugi świat.
Dobrze,
tak jest: w naszej wierze w posiadanie nieśmiertelnej duszy mieści się
pragnienie przetrwania jakiejś cząstki nas samych, ale Arystoteles przekreśla
te nadzieje dokładnie tak, jak robią to obecnie ludzie wierzący w
reinkarnację.:
„Gdy
zaś chodzi o rozumowanie, miłość lub nienawiść, to nie są one właściwościami
rozumu, lecz podmiotu, który jest nim obdarzony i o ile jest w jego posiadaniu.
Dla tej racji, gdy podmiot ulega zniszczeniu, nie ma już miejsca dla wspomnień
ani dla miłości. One bowiem nie były własnościami rozumu, lecz osobnika
złożonego, który zginął. Rozum jest niezaprzeczalnie czymś bardziej boskim i
nie podlegającym wpływowi ciał.” 64.
Więc
i on, Arystoteles, oddziela duszę ode mnie. Gdy przeczytałem te jego słowa,
poczułem smutek, taki irracjonalny smutek… opuszczenia? Ani on, ani buddyści, a
może i inni, nie chcą pochylić się nad tym człowiekiem kończącym swoje życie,
nad zniknięciem tego wszystkiego, co nosiła jego pamięć. Bo rozum jest bardziej
boski i traci pamięć życia… A ja wolałbym, aby był mniej boski, a w zamian
pamiętał najbardziej wzruszające chwile mijającego właśnie życia, aby zabrał je
ze sobą – gdzieś tam, bliżej bogów, i przechował je. Nie wiem po co i dla kogo,
ale może tak byłoby sprawiedliwiej, uczciwiej, litościwiej w końcu? Może
wtedy byłoby łatwiej zanurzyć się w tą osobliwość zwaną niebytem?..
Cholera,
chyba rozkleiłem się.
------------------
"Gdyby
oko było zwierzęciem, wzrok byłby jego duszą, bo wzrok stanowi istotę oka, gdy
chodzi o jego definicję, samo zaś oko stanowi jedynie materię wzroku (...)
Ciało jest tylko bytem w możności; ale jak źrenica wraz ze wzrokiem stanowią
oko, tak dusza i ciało stanowią razem zwierzę." str 75.
Wzrok
byłby duszą tego przykładowego zwierzęcia będącego okiem, ponieważ stanowiłby
jego istotę. Oryginalnie wyrażona definicja. Co zatem stanowi istotę człowieka,
jako osoby posiadającej duszę rozumną? Myśl zawarta w tych zdaniach dziwnie
uparcie kojarzy się mi z cytowanymi słowami Prousta: to, co w naszych myślach
najbardziej niezwykłe, nie umiera… Jeśliby dalej iść tym torem rozumowania, za
duszę należałoby uznać najlepsze, najwznioślejsze osiągnięcia naszej psychiki,
naszej osobowości. Podoba mi się ta myśl. Zawarte jest w niej milczące
przekonanie o boskim miłosierdziu, o wybraniu z nas do oceny, do zachowania na
wieczność, tylko dobra, a o litościwym zapomnieniu ludzkiego zła i małości. W
istocie jest to myśl chrześcijańska, ściślej: powinna nią być.
Arystoteles
idzie jednak zupełnie inną drogą: dusza wegetatywna jest po prostu zdolnością
ciała do wykonywania funkcji życiowych, dusza zmysłowa do odbierania sygnałów z
otoczenia, a dusza rozumna zdolnością do myślenia. Skoro potrafimy myśleć, mamy
duszę rozumną; fakt naszego myślenia jest dowodem na istnienie naszej duszy.
„Ale
dusza jest właśnie tym, dzięki czemu przede wszystkim żyjemy, spostrzegamy i
myślimy.” 79.
Dusza
wegetatywna, odpowiedzialna za funkcje życiowe organizmu, z oczywistych powodów
nie może być oddzielona od ciała, które dzięki niej jest żywe; podobnie jest z
duszą zmysłową, która do funkcjonowania, a więc do słyszenia czy widzenia,
potrzebuje materialnych odbiorników - uszu czy oczu, ale nasz rozum? Skoro nie
jest konieczny dla ciała lub od ciała uzależniony jak tamte, to może można by
oddzielić go od ciała? – zastanawia się Arystoteles. Tutaj uwaga: pojęcie
„rozum” ma dla Arystotelesa nieco inne znaczenie niż dla nas: oznacza duszę
rozumną, intelektualną, nie jest utożsamiane z mózgiem, o którego funkcjach
niewiele wiedziano w starożytności; rozum to ta część duszy, „przez którą dusza
poznaje i wydaje sąd o rzeczach.” (125)
Dalej
autor pisze tak:
„Co
najbardziej wygląda na wyłączną właściwość duszy, to myślenie, ale jeśli i ono
jest szczególnym rodzajem wyobraźni (a dla Arystotelesa była to cecha
psychofizyczna, więc związana z ciałem – uwaga moja) lub przynajmniej nie może
zaistnieć bez niej, w takim razie i ono jest niemożliwe bez ciała.” (48)
„Otóż
zdaje się, że również wszystkie przeżycia duszy – odwaga, łagodność, strach,
litość, zuchwalstwo a wreszcie miłość i nienawiść – implikują ciało. (…) Z tego
wszystkiego wynika, że uczucia są formami tkwiącymi w materii.” (48)
Myśli
ciekawe i stojące jakby opozycji do twierdzenia o niepodległości i
nieśmiertelności duszy. Szukałem wyjaśnienia, ale tutaj Arystoteles zrobił unik:
„Co
się jednak tyczy rozumu i władzy teoretycznej (myślenia), to nie ma dotąd nic
jasnego; jest to jednak, jak się zdaje, zgoła inny rodzaj duszy, który sam
jeden jest w stanie istnieć po oddzieleniu od ciała jako istota wieczna od
rzeczy zniszczalnej. Co się tyczy innych części duszy, to widać z tego co
powiedzieliśmy, że nie mogą istnieć oddzielnie – przeciwnie niż to niektórzy
utrzymują.” 78
Czytając,
odnosiłem wrażenie istnienia pewnej sprzeczności u Arystotelesa: gdy zacznie
analizować kwestie dotyczące duszy rozumnej, dochodzi do wniosku, iż jest ona
związana z ciałem – z wszystkimi tegoż konsekwencjami – ale niejako obok
powraca myśl, niczym echo, o boskim pochodzeniu i o nieśmiertelności naszego
ducha, a wszystko na co zdobywa się autor, to przypuszczenie odmienności tej
części duszy, która to odmienność ma ją wynieść ponad ciało.
Cytowane
tutaj słowa są z początku drugiej księgi, ale do końca traktatu zdania nie
zmienił. Nie chcę, broń Boże, krytykować Arystotelesa, mam zbyt wiele szacunku
wobec jego umiejętności i świadomości własnej niewiedzy, ale akurat tutaj
jestem nieco rozczarowany.
W
paru miejscach jego logika jakoś tak rozmija się z moją, jak w tekście niżej.:
„To,
że odporność na wpływy zewnętrzne nie jest taka sama we władzy zmysłowej i
myślącej, widać jasno, gdy się zestawi organy zmysłowe z postrzeżeniem. Po
odebraniu zbyt silnej podniety zmysł nie jest w stanie postrzegać, na przykład
słyszeć dźwięku po usłyszeniu ogłuszających dźwięków, ani widzieć lub wąchać po
postrzeżeniu nadmiernie silnych barw czy zapachu. Tymczasem gdy rozum pomyślał
o czymś dla niego bardzo jasnym, nie myśli gorzej, lecz jeszcze
lepiej o rzeczach mniej jasnych. Władza zmysłowa bowiem nie istnieje
niezależnie od ciała, gdy tymczasem rozum jest od niego oddzielony.” 126.
Przymiotnik
„jasny” użyty na określenie przedmiotu myślenia rozumieć można dwojako:
jako myśl prosta, o rzeczy nam dokładnie znanej, albo też myślenie o rzeczy
przyjemnej dla nas. W obu przypadkach może być tym odpoczynkiem dla umysłu, o
którym pisze tutaj autor. I tu właśnie widzę błąd, w zestawieniu tej chwili
umysłowego odpoczynku z ogłuszeniem zapachami lub hałasami lub z nadmierną
jasnością światła. Aby porównanie było prawidłowe, należałoby napisać tutaj o
wpływie na umysł myślenia o rzeczach bardzo trudnych, a nie prostych czy
miłych, czyli uznanie za podobne nadmiernie silnego światła dla oczu z
nadmiernie trudnym zadaniem dla umysłu.
Owszem,
gdzie indziej Arystoteles zauważa znużenie umysłu, ale zawsze tłumaczy go
wpływem ciała. Starożytni zbyt mało wiedzieli o rozumie, chyba nic o systemie
nerwowym; Arystoteles na przykład uznawał serce za organ wyobraźni, co razem
prowadziło go do niemożności dostrzeżenia wpływu starości czy alkoholu na
umysł, czy ogólniej: dostrzeżenia wpływu ciała na umysł.
Rozumiem
go. Stagiryta nie wiedział, bo nie mógł wiedzieć o funkcjach naszego rozumu i
całego systemu nerwowego, a był zafascynowany logiką i teorią, ale jednak
odczuwam nieco żalu do niego, a także i odrobinę zawodu nim i jego traktatem.
Przecież nikt inny jak on właśnie ustalił zasady dochodzenia do prawdy i
sposoby kontrolowania wyników badań. To jego jest logika. Mnie nie równać się z
nim, ale, na bogów!, czemu ani razu nie poddał pod wątpliwość swojego założenia
o nieśmiertelności rozumu i o jego wejściu w nas z zewnątrz? Wszystko
analizuje, nad wszystkim się zastanawia, a tutaj po prostu stwierdza i już.
Jakby posiadł jakąś wiedzę tajemną, jakby ta nieśmiertelność była oczywista,
albo była dogmatem.
W
części traktatu definiującej duszę stwierdza, iż „nic nie stoi na przeszkodzie,
by niektóre części duszy mogły się odłączyć od ciała.” Str. 75. Proste: nic nie
stoi na przeszkodzie.
Z
jednej strony myśli on bardzo wnikliwe, chociażby we fragmencie, w którym pisze
o związku pamięci z ciałem i zmysłami, albo o powstawaniu dusz niższych jako
rezultacie procesów
rozwojowych
człowieka – jakby wiedział o piętrach rozwojowych naszego mózgu - a z drugiej
strony mam jego twierdzenie o niemożności istnienia związku rozumu z ciałem, bo
ten ma naturę duchową i z tego powodu nie może podlegać ciału…
Dalej
myśl znamienna: „Mówiąc ogólnie, jak przedmioty poznania dają się oddzielić od
materii, tak samo rzecz się ma z rozumem. 127.
Myśl
ta rzuca nieco światła na rozumowanie Arystotelesa, jednak coś mi tutaj umyka w
jego rozumowaniu. Liczba czy trójkąt ze swoimi kątami są abstrakcją. Owszem,
można liczyć jabłka, ale łatwo się ich wyzbyć i mieć do czynienia tylko z
liczbami. To proste przykłady, są i inne, dotyczące pojęć, idei. Pole działania
rozumu jest tutaj niezwiązane z rzeczami, z materią (lub dające się
rozdzielić), ale przecież sam autor prowadził badania przyrodnicze, a więc
badania niemożliwe bez chociażby początkowego empiryzmu, czyli nie zawsze, nie
na każdym etapie, da się oddzielić poznanie od przedmiotu poznania, a poza tym
jak się ma możliwość oddzielenia przedmiotu poznania od materii, do oddzielenia
rozumu od materii?
W
tym miejscu doszedłem do końca rozumienia traktatu, mimo iż przeczytałem go, i
to kilkakrotnie, do końca.
Jak
się zdaje jest to inny rodzaj duszy – i już…
Jednak
w wielu innych miejscach traktatu zafascynowany byłem logiką, na przykład
tutaj:
„Ponieważ
postrzegamy zmysłami, że widzimy i słyszymy, z tego konieczny wniosek, że albo
wzrokiem postrzegamy, że widzimy, albo innym zmysłem. Ale w tym ostatnim
przypadku ten sam zmysł będzie miał za przedmiot postrzegany zarówno wzrok, jak
i przedmiot wzroku, tj. barwę. Stąd znowu wynika, że albo dwa zmysły będą
istnieć do postrzegania tego samego przedmiotu, albo ten sam zmysł będzie postrzegał
sam siebie. Poza tym jeśli zmysł postrzegający wzrok jest odrębny od wzroku, to
albo szereg zmysłów pójdzie w nieskończoność, albo będzie jakiś
zmysł postrzegał sam siebie.” 115
Co
właściwie wie w nas, że widzimy? Sam wzrok, czy coś, co wie, że widzimy i wie
co z tym widzeniem zrobić i wie, że wie, bo jak inaczej przerwać ciąg coraz
wyżej stojących zmysłów? Siwek tak oto tłumaczy ten tekst.:
>>Gdy
człowiek coś postrzega, poznaje równocześnie, że on postrzega. Poznaje zaś to
nie tylko samym rozumem, lecz także jakimś zmysłem: postrzega, że postrzega.
Taki akt zakłada jakąś refleksję. Bowiem aby postrzec postrzeżenie zmysłu jako
swoje własne, trzeba je odnieść do siebie samego jako do źródła tego
postrzeżenia; konsekwentnie musi się siebie w jakiś sposób „postrzec”. O tej to
funkcji psychicznej zaczyna tu mówić Arystoteles. Dziś nazywamy ją
świadomością.<< 205
Łatwo
wzruszać ramionami, może nawet uśmiechać się z politowaniem nad próbami
rozwiązania zagadki duszy, ale przecież i teraz nie wydaje się być w pełni
wyjaśniona, a dla wielu ludzi jest nierozwiązywalna; jakże łatwo o to
wzruszenie ramion z pozycji XXI wieku! Arystoteles myli się w paru miejscach,
ale jego pomyłki są wynikiem braku wiedzy. Gdyby starożytność wiedziała o
istnieniu systemu nerwowego, tej wszechobecnej sieci informacyjnej zbiegającej
się w naszym mózgu, gdyby znała chociaż na tyle budowę tegoż, na ile znamy
obecnie, gdyby znała owe piętra jego rozwoju tak trafnie przewidziane przez
autora dzielącego duszę na wegetatywną, zmysłową i rozumną, wtedy - jestem tego
pewny - zadziwiłby naszych naukowców (ale nie teologów - tych nie da się
zadziwić) swoimi wnioskami.
Euklides
tworzy obraz idealnej i przewidywalnej przestrzeni, Platon idee i idealne
państwo, Sokrates mówi, że tylko od ludzi, poprzez dociekania, dowie się czegoś
nowego, Arystoteles tworzy obraz ducha niezależnego od ciała. Idealnego.
Nieśmiertelnego. Któregoś dnia przyszła mi do głowy myśl (w czasie pracy, gdy
łączyłem przewody układu sterującego silnikami w lunaparkowym urządzeniu –
idealny kontrast dwóch światów), pytanie: co powiedziałby, jak zachowałby się
Euklides po zapoznaniu się z pracami Einsteina? Jak Arystoteles, po poznaniu
materialnych podstaw działania naszego umysłu? Ci ludzie czasami mylili się,
ale ich błędy wynikały z braku wiedzy niemożliwej wtedy do zdobycia. Wierzę, że
z otwartym umysłem przyjęliby nową wiedzę, uznając swoje wcześniejsze pomyłki,
ponieważ byli oni prawdziwymi miłośnikami prawdy.
Ten
fascynujący styk dwóch światów – materialnego i duchowego, ta niemożność
zrozumienia związku między materią a świadomością i czystą myślą, obecna jest w
nas do dzisiaj, i wszystkie odkrycia naukowe niewiele tutaj zmieniły. Tak
naprawdę niewiele odeszliśmy od Arystotelesa.
Na
koniec dwa cytaty (ze wstępu) ważne dla zrozumienia Arystotelesa i jego
czasów.:
>>Dobro
nie mniej niż prawda jest czymś obiektywnym. Myśl tę dobitnie wyraża
Arystoteles mówiąc, że "nie dlatego jest coś dobrem, że go
pragniemy", lecz przeciwnie, "pragniemy go właśnie dlatego, że
jest dobrem"<<. str. 34.
"W
pismach Arystotelesa znajdujemy częste wzmianki o rozumie teoretycznym i o
rozumie praktycznym. Nie chodzi w tych wypadkach o dwa rodzaje rozumu czy nawet
o dwie jego części (władze), lecz o dwie odmienne funkcje. Rozum zwie się
teoretycznym lub praktycznym zależnie od tego, czy rozpatruje on przedmiot pod
kątem widzenia prawdy czy dobra. W pierwszym wypadku celem jego jest
kontemplacja, w drugim czyn prowadzący do osiągnięcia owego dobra." str.
34.
Obiektywne
istnienie dobra i prawdy, oraz pragnienie dobra dla niego samego…
Prawda
jako obiekt kontemplacji…
Jakże
to wszystko pociągające i jakże potrzebne nam w świecie kontemplującym mamonę.
Wybacz, Krzysztofie, ale nie będę partnerem w rozważaniach filozoficznych - nie czuję się na siłach. Chyba nigdy nie zapuściłam się w te głębiny. Przeczytałam jednak Twój tekst z uwagą, na jaką mnie stać i chciałabym, zapewne w oderwaniu, odnieść się do fragmentu:
OdpowiedzUsuń"Tymczasem gdy rozum pomyślał o czymś dla niego bardzo jasnym, nie myśli gorzej, lecz jeszcze lepiej o rzeczach mniej jasnych. Władza zmysłowa bowiem nie istnieje niezależnie od ciała, gdy tymczasem rozum jest od niego oddzielony".
Ja położyłabym nacisk nie na samo słowo "jasny", ale na frazę "o czymś dla niego bardzo jasnym", a dokładniej "dla niego". Nie zdarzyło Ci się coś takiego, że nagle czujesz i wiesz, że coś TAK powinno być? Nie potrafisz wytłumaczyć tego przekonania (błysku) racjonalnie, a jednak coś tkwi (jakaś myśl, przekonanie) w umyśle i jest zaczątkiem nowego spojrzenia na sprawy, nową perspektywą pozwalającą ogarnąć kwestie dotąd nierozwiązane? Mam wrażenie, że Arystoteles odróżnia to co jest jasne dla umysłu od tego co jest jasne, wytłumaczalne, logiczne, zrozumiałe dla "zwykłego" stanu świadomości pełnej (samo)ograniczeń.
I luźno o postrzeganiu - między spostrzeżeniem "widzę drzewo" a prawdziwym widzeniem go ("drzewo, widzę cię, skupiam na tobie uwagę, chcę cię poznać i czuję cię") niedawno dostrzegłam potężną różnicę. To nie to samo co zarejestrowanie obrazu drzewa i schronienie się w jego cieniu w upalny dzień.
Pozdrawiam
Witaj, Aniko.
UsuńUcieszyłem się czytając Twoje słowa tutaj: więc jednak ktoś uważnie przeczytał ten tekst! :)
Wiele już razy mówiono o mnie jako o filozofie lub przynajmniej o osobie interesującej się filozofią. Dziwi mnie to, bo prawdą nie jest ani jedno, ani drugie. Filozofia jest dla mnie nieco nudna, jest swoistym dzieleniem włosa na cztery i bardzo, ale to bardzo bywa oderwana od życia. Mam wykształcenie techniczne i bardziej ciekawi mnie biologia ewolucyjna, na przykład, niż filozofia. Jednakże są dialogi Platona, do których sięgam od wielu lat, a na półkach mojej biblioteki stoją książki treścią nieodległe od filozofii (vide: moja dyskusja z O. Paz’em zamieszczona tutaj)
Czyli jednak…
Nie było we mnie zacięcia filozoficznego przy sięganiu po ten traktat, a irracjonalna chęć przeczytania nieczytanej książki, wspomagana chęcią zgłębienia historii pewnej idei, więc ciekawość raczej socjologicznej czy antropologicznej natury.
Oczywiście miewam takie chwile, o jakich piszesz!:)
W omawianym fragmencie Ty jakbyś sięgała głębiej – w intencje autora, ja ograniczyłem się do wierzchniego znaczenia słów. Nota bene: trzeba byłoby mieć umysł Arystotelesa, żeby nie męczyć się trudnymi prawami; mój męczy się nimi:)
Nie pasowało mi bezpośrednie porównanie reakcji zmysłu (wzroku) na coś bardzo jasnego i umysłu na jasną myśl (zmysł jasnością zmęczy się, umysł jasną myślę nie), ale po przeczytaniu Twoich słów pomyślałem, że przy takim rozumieniu tych słów widać zbyt duże uproszczenie w porównaniu, o co trudno posądzać autora, więc może należałoby wniknąć w nie głębiej i nie czytać dosłownie.
Twoja fascynacja głębią postrzegania i przeżywania ciekawi mnie, ponieważ swoją uwagę kierujesz na nieco odmienne aspekty naszej duchowości. Mnie bardziej fascynuje nasza pamięć w chwilach głębokiego przeżywania i rozciągłość czasowa duchowych skutków tych chwil, o których myślę jako o momentach silnego zjednoczenia naszego ducha ze światem zewnętrznym.
Będę się starać przemyśleć Twoje fascynacje, bo wszak nie są odległe (a nawet spokrewnione) od moich.