Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 27 marca 2014

Góry Kaczawskie. Skały, lasy i zauroczenie daleką drogą

Trzydziesty dzień w Górach Kaczawskich, grudzień.
Wieś Kaczorów, źródło Kaczawy, Turzec, skały Gór Ołowianych: Jarzębinki, Grzebień i Farne Skały. Wzgórze Czaszek, wieś Świdnik, Popiel, Świdnik, wzgórza w pobliżu Sośniaka, powrót do Kaczorowa.

Gdy kiedyś zobaczyłem na mapie zaznaczone źródło Kaczawy, miejsce dopisałem do mojej ciągle wydłużającej się listy miejsc wartych poznania. Poszedłem dzisiaj i zobaczyłem coś bardzo dziwnego. Ale po kolei.
U celu podróży, tym razem była to wieś Kaczorów, byłem jak zwykle przed świtem. Ledwie zaczęło rozwidniać się, gdy zostawiwszy samochód na szerszym poboczu drogi 328, poszedłem szosą pod górę, w stronę wsi Świdnik. Po prawej, dnem rowu, płynął wąski strumyczek – według mapy była to rzeka Kaczawa, która niedaleko stąd, na zboczu Turzca, miała swój początek. Czytałem mapę: paręset metrów przed ścianą lasu dochodzącą do szosy, oraz tuż przed polną drogą odchodzącą w prawo, strumyk miał skręcać w stronę góry i swojego źródła. Tyle że nim skręcił, w rowie zabrakło wody. Dno było suche, podniesione, jakby częściowo zasypane. Kilka kroków dalej znalazłem strumyk szerokości dwóch dłoni; płynie z właściwego kierunku, ale przy szosie wpada w zagłębienie przy mostku (właściwie jest to przepust, wygląda na niedawno zbudowany), i przepłynąwszy pod jezdnią, płynie w dół pochyłości. Mapa pokazuje, że strumień nazywa się Świdna. A co z Kaczawą? Kręciłem się po okolicy, w końcu poszedłem w górę strumyka w nadziei rozwiania wątpliwości. Ładny to strumyk: wartki, szemrzący wodą skaczącą po kamieniach, prawdziwie górski. W lesie, już na zboczu Turzca, wypływa spod paru kamieni, a na sąsiednim drzewie wisi tabliczka informująca o źródle Kaczawy na wysokości 594 m n.p.m. Byłem u źródła Kaczawy. Byłem?
Gdy pod wieczór wracałem tą szosą, raz jeszcze wszystko obejrzałem. Strumień w całości spada do studzienki przy przepuście i płynie nim na drugą stronę szosy. Dno rowu, którym ma płynąć Kaczawa, znajduje się ponad metr wyżej i jest suche. Dopiero kilkanaście metrów dalej w stronę wioski, na jego dnie pokazuje się odrobina leniwie płynącej wody. W miarę zbliżania się do Kaczorowa przybywa jej, ale bez dopływów, woda wycieka z ziemi, jednak i pół kilometra dalej struga jest wątła. Płynie przydrożnym rowem, wśród uschniętych badyli i nader licznych śmieci wyrzucanych przez kierowców, a jak zauważyłem w wiosce, i przez niektórych jej mieszkańców. Kaczawa, rzeka symboliczna dla Gór Kaczawskich, nie zaczyna się wesołym strumyczkiem wypływającym spod korzeni drzew lub kamieni na stoku góry – jak przystało na górską rzekę - a rodzi się w brudnym rowie przydrożnym.
Przy źródle zrobiłem przerwę śniadaniową. Grzałem się gorącą kawą i próbowałem ruszać palcami zmarzniętych stóp. Miałem na nich grube skarpety z włókien thermolite, buty były suche w środku, a stopy marzły. Zdaje się, że te kosmiczne technologie lepiej sprawdzają się w laboratorium niż w górach. Wiedziałem jednak, że marsz rozgrzeje mi stopy - i tak było.
Będąc przy źródle, szczyt Turzca, najwyższego szczytu Gór Ołowianych, miałem około 100 metrów wyżej i ledwie paręset metrów marszu lasem, ale bez drogi. Nachylenie stoku dość strome – zastanawiałem się – jednak do przejścia, no i odległość mała. Pójdę lasem. Jeśli utrzymam prosty kierunek, szybko dojdę do drogi z zielonym szlakiem biegnącym przez szczyt – zdecydowałem. Poszedłem.
Lasy na stokach gór…
Jasne i wysokopienne bory z ziemią przysypaną brązowym igliwiem, po którym idzie się wygodnie i cicho - takie bory są rzadkością. Częściej bór jest gąszczem uschniętych, ostrych gałęzi ciasno rosnących świerków, przez który trudno się przepchać, a łatwo o zranienie twarzy lub zaczepienie się ubraniem o upartą gałąź. W wyższych partiach gór lasy rosną na stromych stokach, wśród głazów częściowo schowanych pod liśćmi i tym zdradliwszych; niemało tam ruchliwych, niestabilnych kamieni, skalnych złomów wielkości samochodu, kup gałęzi zostawionych przez leśników, splątanych ze sobą zwalisk kamieni i przewróconych drzew, albo niespodziewanych uskoków, które trzeba omijać, czasami szeroko. Niżej lasy miewają gęste poszycia, spotyka się zwarte, niemal nie do przejścia, zarośla młodniaków, krzaków i maliniaków, albo połacie uschniętych badyli sięgających oczu i chwytających buty. Czasami szuwary sygnalizują wodę, czasami bez takiego ostrzeżenia słychać chlupot wody lub błota pod nogami.
Tym razem było nieźle. Znalazłem rozryty maszynami leśników pas ziemi, trudno byłoby nazwać go duktem, ale szło się lepiej niż między drzewami, później kilka razy skulony przeszedłem pod niskimi świerkami i wyszedłem na równą drogę oznakowanego szlaku. Trafiłem tam na zimę: było biało, prószył śnieg. Kałuże w zagłębieniach drogi wypełniała kasza lodu i śniegu. Między świerkami, wśród krzaków przysypanych śniegiem, sterczały czarne, ponure skały. Byłem na Turzcu. Po co tam polazłem, skoro widoków stamtąd nie ma? Nie wiem. Chciałem tam być. Może z powodu licznych w tamtej okolicy skał wychodnych? Odszukałem kilka z nich.
Jarzębinki są przy szlaku, ale łatwo nie zauważyć tych skał, bo od strony szlaku są pojedynczymi i niewielkimi głazami, ale gdy zobaczy się je z przeciwnej strony, czynią wrażenie. Są pionowym uskokiem skalnym długości kilkudziesięciu i wysokości kilku metrów. Sterczą tam, czarne i postrzępione, niczym wrośnięte w ziemię mury średniowiecznej warowni, stare i zapomniane jak one.
Do Grzebienia pomyliłem drogi, moja wina, ale czy to ja jestem nieomylnym gpsem? Wróciłem na szlak, drugie podejście było trafione. Dukt kończył się na skraju ładnego, wysokopiennego lasu, i właśnie wtedy zaświeciło słońce. Las ociekający wodą topiącego się śniegu rozjaśnił się - perlisty, błyszczący, uwodzący urokiem. Stałem tam i patrzyłem na plamy słonecznego światła, a gdy zszedłem niżej, zobaczyłem skały Grzebienia. Są tam dwie płaskie skały stojące w pionie, równolegle do siebie; mogą przypominać dwa zęby grzebienia olbrzyma. Na ich wierzchu drżały z zimna małe paprocie, a obok, na krągłym głazie las wymościł sobie miejsce warstwą liści, zasiał mech i jagody, i oto z tej miniaturki lasu drzewko strzeliło na metr w górę.
Farne Skały, podobnie jak Jarzębinki, łatwo przeoczyć, i jak tamte w pełni pokazują się nam z przeciwnej strony. Stałem tam patrząc na mchy i paprocie porastające te głazy, i zastanawiałem się nad etymologią ich nazwy. Farne to tyle, co parafialne, więc…nie wiem.
Zielonym szlakiem zszedłem na brzeg lasu i tam, przy ostatnich drzewach, doznałem dwóch zupełnie odmiennych przeżyć. Zadzwoniła do mnie żona, a ja, jak tyleż już razy przez tak wiele lat używania telefonu komórkowego, przez moment byłem zdumiony możliwością telefonicznej rozmowy w leśnej i w górskiej głuszy – znamię lat, moich lat, których większość przeżyłem nim pojawiły się takie telefony. Gdy na brzegu lasu mój wzrok pobiegł za uciekającym mi w dal horyzontem, daleko, blisko nieba, zobaczyłem uroczą dróżkę meandrującą dnem łagodnej doliny między dwoma wzgórzami. Nagle zapragnąłem pójść tam, zrezygnować z planów odwiedzenia mojej Polany Czterech Świerków na zboczu Dudziarza, aby poznać tamtą dróżkę. Właśnie to zauroczenie widokiem i gwałtownie obudzone pragnienie pójścia tam gdzie patrzyłem, było wspomnianym drugim przeżyciem.


Stałem na skraju łąki schodzącej do szosy, mając przed sobą widok na pół widnokręgu – od Połomu i Miłka po lewej, po… jaka to góra? – chwilę szukałem w pamięci nim dostrzegłem białą kulę na szczycie najdalszej góry: patrzyłem na Porębę wystającą ponad Popiela. Między tym szczytem a sąsiednim, bezimiennym, zaczynała się ta dolina i spływała szeroką, falistą wstęgą aż do Świdnika w dole. Nieco w lewo od niej czerniał długi grzbiet Długotki, a równolegle do tego wzniesienia schodziły ku wiosce łąka i droga; blisko, zaraz po drugiej stronie szosy, widziałem niewielkie wzniesienie o intrygującej nazwie Wzgórze Czaszek – w ten sposób plan ustalił się sam: wzgórze, dróżka przy Długotce, Popiel, i tamtą uroczą drogą z powrotem do wioski.
Czaszek na wzgórzu nie znalazłem (przyznaję, że nie szukałem zbyt pilnie), ale widoki owszem, i to nie tylko liczne, ale i ładne. Ze szczytu zobaczyłem maleńki, ledwie czubek pokazujący, niebieski odległością, stożek góry. Stożek, więc Stromiec?.. Nie, przecież on byłby bliżej Dudziarza, więc?.. To musi być Ostrzyca! – doznałem olśnienia:). Później wyciągnąłem mapę aby sprawdzić - to faktycznie była Ostrzyca, odległa stąd o 23 km. Aż nie chciało mi się wierzyć, ale kierunek zgadza się, dokładnie między Połomem a Miłkiem, w wąskiej z tego miejsca przerwie między nimi.


Zszedłem do Świdnika, doszedłem do łąk w pobliżu Długotki i tam przekonałem się, że to, co z daleka brałem za drogę, jest pasem szuwarów, ale łąki nie były ogrodzone, więc plan pozostawał nie zmieniony. 
Pod drzewem samotnie rosnącym na łące zatrzymałem się dla poprawienia sznurowadeł i wypicia herbaty. Szumiały trawy, skrzypiało drzewo, daleko szczekał pies. Cisza. Patrzyłem na łąkę którą zaraz miałem iść, zmierzała ku niebu, w tamtej chwili błękitnemu i ogromnemu. W ustach czułem smak czekolady i słyszałem ciszę, gdy założyłem plecak i poszedłem.


Na Popielu zobaczyłem odległe góry baśniowego wyglądu, który zawdzięczają dali i prześwietlonej słońcem mgiełce w powietrzu. Rozejrzałem się wokół, po wzgórzach znanych mi z poprzednich wędrówek, a przez to bliższych i ładniejszych, i zszedłem do tej drogi, którą widziałem ze stoku Turzca. Czekała już na mnie. Nie zawiodłem się na niej; mam nadzieję, że ona na mnie też nie.



Na południe od mojej drogi, czyli w stronę Sośniaka, rozciągają się mało mi znane wzgórza, a że we wsi byłem dwie godziny przed zmierzchem, postanowiłem zrobić chociaż mały zwiad. Gdybym się spóźnił – kalkulowałem – szosą do samochodu wrócę i nocą. Poszedłem, a w decyzji pomogła mi inna dróżka, biegnąca wdzięcznym łukiem ku ścianie lasu, i dalej jego brzegiem ku niebu. Ze zwiadu wróciłem z mocnym postanowieniem całodziennej wędrówki tamtymi urokliwymi wzgórzami, minąłem Świdnik i znalazłem drogę przez łąki ku wiosce Kaczorów. Nim nastał mrok, zdążyłem raz jeszcze obejrzeć początek Kaczawy.

2 komentarze: