Dzień czterdziesty czwarty w Górach Kaczawskich. Marzec.
Wieś Radzimowice, Żeleźniak,
Czarci Zagajnik, Marciniec, Rogacz, Dłużec, Chmielarz, Lisie Skały, kamieniołom
Gruszka, Owczarek, Radzimowice.
Tym razem nie cieszyłem się
deszczową prognozą pogody, ale też ani przez chwilę nie myślałem o rezygnacji z
wyjazdu; wszak była to jedna z ostatnich niedziel przed półroczną przerwą w
wyjazdach w góry. Pojechałem z kolegą, a trasę ustaliły pospołu moja chęć
pokazania mu odkrytych ostatnio miejsc, oraz jego zainteresowanie wzgórzami na
zachód od Marcińca.
Miło mi było iść pewnym
krokiem po znanych dróżkach pełniąc rolę przewodnika. Czarodziejską dróżkę na
północnym stoku Żeleźniaka chyba powinienem zacząć nazywać Deszczową Drogą: po
wyjściu w drogę nie padało, deszcz zaczął siąpić właśnie tam, a w ślad za nim
przyszła mgła. Miałem więc to, czego brakowało mi tydzień temu: drzewa niknące
we mgle i odgłosy równomiernie padającego deszczu nie niepokojonego wiatrem.
Niestety, miałem też przemakające rękawice… Z koniecznym wyposażeniem wędrowca
jest trochę tak, jak z gumą do żucia: potrafi rozciągać się w nieskończoność.
Przez Czarci Zagajnik
doszliśmy do rozdroża na przełęczy między Bukowinką i Marcińcem, a tam
skręciliśmy w drogę wiodącą wzdłuż całego masywu aż do Wojcieszowa. Oczywiście
wchodziliśmy na wszystkie mijane szczyty, a korzystając z GPS kolegi,
sprawdzaliśmy dokładność oznaczeń na mapie. Okazało się, że między wskazaniami
mojej mapy, a elektronicznej mapy w urządzeniu, zdarzały się spore różnice, ale
też udało mi się skorygować swoje własne błędy w dokładniejszej lokalizacji
szczytów. Tak było na przykład na Chmielarzu, gdzie właściwy szczyt był
oddalony o kilkadziesiąt metrów (i kilka metrów wysokości) od miejsca wcześniej
uznanego przeze mnie za wierzchołek tego wzniesienia. Na zachodnim stoku tej
góry są Lisie Skały, których odszukanie sprawiło mi kiedyś sporo kłopotów; dzisiaj
Chmielarz ponownie zamieszał mi drogi ku tym skałom, do czego swoje trzy grosze
dodał GPS wskazując ich niewłaściwą lokalizację, ale teraz tak poznałem
okoliczne ścieżki, że góra, nawet przy pomocy GPS, już więcej mnie nie zmyli.
Spodobała mi się nasza droga
wzdłuż masywu. Wiedzie tuż przy
szczytach Marcińca, Rogacza i Dłużca; dalej na zachód też, ale tam nie
doszliśmy. Kolega wysnuł ciekawą hipotezę dotyczącą szczątków kamiennego muru
przy szczytowej skale Marcińca: może zbudowano go jako schody wiodące na
wierzchołek skały? To całkiem możliwe.
Szliśmy prawdziwym odludziem,
wszędzie stamtąd daleko, tylko mało używana droga i las. Cichy i nieustający
deszcz, mgła, kamienie, buki, droga, las i... kolory.
Niemało było w tych lasach
miejsc czyniących wrażenie kolorystyką, co dziwiło mnie samego, bo przecież
jakie mogą być kolory w zimowym i zamglonym lesie? Fakt, nie było ich wiele,
ale może właśnie dlatego zwracał uwagę ich kontrast. Tak było na zboczu
Chmielarza i Marcińca, na szczycie Rogacza, ale przecież nie tylko.
Obok mnie i nade mną wielkie,
mięsiste i nagie buki; zmoczone deszczem były czarne i błyszczące – jak i
kamienie sterczące między ich rozcapierzonymi korzeniami. Widziane z bliska na
tle dalszych drzew zimowego jeszcze lasu stopniowo znikającego we mgle, a przez
to mniej realnego i odleglejszego, buki wydawały się masywniejsze, cięższe,
prawdziwsze, jakby oglądało się je na przekontrastowanych zdjęciach. Czerń tam
była i cała gama odcieni szarości aż po jasnoplatynowy odcień mgły w górze, bliżej
słońca.
Przy ziemi, między głęboką
czernią mokrych kamieni, świeża, jasna zieleń traw i nieznanych mi roślinek
śpieszących się ku słońcu, zmieszana była z brudnymi żółciami zeszłorocznych
traw i kępami intensywnej zieleni mchów rosnących na kamieniach.
Stałem przy małym buku
pieczołowicie trzymającym swoje jesienne liście, które przez całą zimę nic nie
straciły ze swojej wyrazistej, nasyconej palety barw, i poprzez nie patrzyłem
na las. Cała paleta ciepłych kolorów: miodowy, pomarańczowy, ochra, ugier,
szafran, kolory herbaty, miedzi i złota.
A na środku duktu znalazł
miejsce dla siebie fiołek; klęczący z aparatem kolega wyrywał zeszłoroczne
źdźbła traw wchodzących mu w obiektyw, chcąc uchwycić drobinkę jego urokliwej
niebieskości.
Oto zdjęcie przez niego zrobione:
Z kamieniołomu Gruszka
wracaliśmy do Radzimowic dróżką, którą biegnie czerwony szlak rowerowy. Szedłem
tą drogą zatrzymując się często i odwracając dla widoków; byłem tam po raz
drugi i na pewno nie ostatni. Po przecięciu żółtego szlaku przeszliśmy znanym
mi krótkim przejściem przez las wprost na Owczarka. Z tego wzniesienia roztacza
się widok warty obejrzenia: ze zbocza Osełki schodzą falujące łąki poprzecinane
nitkami dróg ocienionych drzewami lub gęstymi krzakami głogów, tu i ówdzie
rosną kępy brzóz pod którymi tak miło położyć się w letni dzień, a które nawet
w deszczu, pod chmurnym niebem, przyciągają wzrok swoją urodą.
Każde wrażenie ma dwa źródła,
jak to dawno temu zauważył Proust i co stukrotnie potwierdziłem swoimi
obserwacjami: jedno tkwi w postrzeganym świecie zewnętrznym, drugie jest w nas,
a są nimi wspomnienia przeżytych wrażeń przywoływane bieżącą chwilą. Przed
wieloma laty, w słoneczny dzień wrześniowy, widziałem całą kępę muchomorów pod
brzozami; innym razem, w pamiętanych okolicznościach i miejscu, zauroczyła mnie
samotnie rosnąca brzoza, w końcu listopada strojąca się ostatnimi żółtymi
liśćmi. Tkwi we mnie pamięć brzóz w delikatnej mgiełce jasnej zieleni
rozwijających się liści; w pełnym rozkwicie ich urody, gdy nagrzane słońcem
drżą w delikatnym wietrze przedwieczornym; strojnych zielenią i żółcią w tej
nostalgicznej porze pustoszejących pól i jasnych dymów snujących się nad
kartofliskami. Wiele jest we mnie obrazów tych pięknych drzew, wiele miłych
chwil z nimi i dzięki nim.
Stojąc na zboczu Owczarka, w zimnym deszczu, ze
zmarzniętymi dłońmi, i patrząc na nagie, jeszcze zimowe i trochę smutne brzozy,
moja pamięć wzbogaca ten obraz całym szeregiem obrazów i wrażeń wcześniejszych.
Gdy patrzeć będę na inne brzozy w gorący letni dzień, albo w mroźny ranek zimowy,
w moim ich widzeniu tkwić będzie wspomnienie dzisiejszych chwil z brzozami
oglądanymi w brzydki dzień marcowy, a dzięki temu zespoleniu wrażeń widzieć je
będę nie tyle ładniejszymi, co bliższymi mi. Widzieć je będę inaczej, niż widzą
inni ludzie, ponieważ oni nie patrzyli na nie z Owczarka, nie widzieli pod
Źróbkiem brzóz łamanych ciężarem grubej szadzi, nie mogą wspomnieć tamtej kępy
muchomorów widzianych przed ćwierćwieczem. Każda z tych chwil niesie
wspomnienie wrażeń których była świadkiem, jest jak kolejne pociągnięcie pędzla
artysty tworzącego dzieło niepowtarzalne.
Tyle jest obrazów świata, ile
jest ludzi.
Do deszczu dołączył śnieg,
gdy po dziewięciu godzinach wędrówki dotarliśmy na ryneczek Radzimowic. Z ulgą
usiadłem w fotelu, włączyłem nawiew ciepłego powietrza i nareszcie przetarłem
okulary.