290919
Kopa i Lastek w
Chrośnickich Kopach.
Lastek widziany z
daleka tydzień temu wołał mnie skutecznie, skoro cały dzisiejszy
dzień spędziłem na jego zboczach lub w najbliższym sąsiedztwie.
Jak niemal zawsze, gdy wracam w znane okolice, poznaję nowe miejsca,
więc moje włóczenie się miało też elementy odkrywania.
Chodziłem po
śladach, owszem, ale nie moich. Ten dzień poświęcony był
Lastkowi, ale też bohaterom mojej powieści. Tutaj się poznali, po
tej okolicy chodzili – a ja szukałem ich śladów. W górach nie
znalazłem ich i nigdy nie znajdę, w sobie znalazłem dużo.
Tak więc do
naturalnych, rzadko oglądanych, uroków słonecznego
wczesnojesiennego dnia, dodawałem poplątanie fantazji i
rzeczywistości. Bardzo lubię chwile, w których fantazja staje się
na pół realna, a realność nabiera cech fantazji.
Na szutrowej drodze
prowadzącej ze wsi w stronę przełęczy, drodze znanej też moim
książkowym Jasiom, spotkałem kobietę z psem. Poznałem ich
obojga, oni mnie też. Mieszkanka Chrośnicy przypomniała mi nasze
spotkanie sprzed roku. Dzisiaj czytała książkę idąc drogą i
prowadząc psa. Zwróciłem jej uwagę na ten wielce oryginalny
sposób lektury, roześmiała się w odpowiedzi. Nie zdążyłem
powiedzieć, że widząc otwartą książkę w jej ręku,
pozazdrościłem autorowi. Gdybym zobaczył kiedyś w podobnych
okolicznościach czytelnika mojej książki, odebrałbym wielką
nagrodę.
Na wyczucie, nie
mogąc sugerować się nawet śladem ścieżki, wszedłem w las pnący
się po stromym zboczu Kopy. Po kilku minutach zobaczyłem nad sobą,
między drzewami, poszarpane skały Skaliska – pierwszy mój cel.
Pomyszkowałem w sąsiedztwie mając nadzieję na znalezienie
nieznanych mi skał, ale najwyraźniej wszystkie już znam, a w
zastępstwie znalazłem tam pierwsze grzyby. Nieśpiesznie idąc od
skały do skały, widziałem parę ładnych miejsc i poznałem
przejście na urokliwą polanę. Nie byłem tutaj nigdy, to miejsce
jest więc moim dzisiejszym odkryciem.
Usiadłem na trawie
chcąc napatrzeć się na daleki widok Ostrzycy i Grodźca. Obie góry
ustawiły się niemal w linii, wydawało się, że dalszy Grodziec
wychyla się zza wyraźniejszej i wyższej Ostrzycy. A bliżej, obok
kępy drzew, widziałem stok Lastka nachylony ku niewidocznej stąd
wiosce.
Ruszając dalej
podszedłem do dwóch brzóz samotnie rosnących na polanie, chcąc
zobaczyć je z bliska, przywitać się, dotknąć pni i poczuć na
sobie ich lekki, ażurowy cień. Brzozy mam za najpiękniejsze
drzewa, a te były wyjątkowo ładne. Pod nimi znalazłem ponad 20
podgrzybków zajączków, wszystkie jędrne i zdrowe. Zebrałem je,
bo czy muszę gdziekolwiek dojść? Przecież będąc tutaj, pod
Kopą, przy Lastku, jestem u celu.
Pomyślałem, że
znalazłem je dzięki brzozom. Postaram się wrócić tam – nie dla
grzybów, dla brzóz.
W szpalerze drzew
rosnących na uskoku przyglądałem się wierzbom iwom. Te drzewa,
mimo że nie grzeszą urodą, przyciągają mój wzrok. Są
żywiołowe, a przy tym niedbałe, jakby pragnęły żyć i
jednocześnie nie zależało im na życiu.
W paru jeszcze
miejscach znalazłem spore gromadki grzybów, zebrałem też co
ładniejsze kanie, tych rosło dużo. Miałem już całą reklamówkę
grzybów, więc udawałem, że nie widzę następnych, ale jakże to
trudne, tylko Słowianin zrozumie. Zatrzymałem się nad kolejną
grzybną rodziną i zastanawiałem, jak mógłbym ją zabrać.
Eureka! Przecież mam jeszcze jedną reklamówkę! Zdjąłem plecak,
z dolnej kieszeni wyjąłem nieprzemakalne rękawice zapakowane w
reklamówkę. Jak iść po bezdrożu z dwoma reklamówkami i kijami?
Zszedłem do wioski i w samochodzie zostawiłem grzyby. Przy okazji
znalazłem jeszcze jedną torbę, i mimo że nie planowałem
zbierania grzybów, wziąłem ją. Na wszelki wypadek. Czy muszę
dodawać, że z pustą nie wracałem?
Szedłem urokliwą
brzeziną, zatrzymywałem się nad kaniami – chociaż obejrzę je,
skoro więcej nie zbieram – patrzyłem na dalekie niebieskie
szczyty i na bliskie kępy drzew. Na otwartej przestrzeni pola lub
łąki, te miniaturowe laski mają wyjątkową zdolność
przyciągania wzroku. Niemal zawsze zabawiam się rozpoznawaniem
gatunków rosnących tam drzew. Najczęściej rosną jesiony i osiki,
czereśnie i dęby, spotyka się grusze i jabłonie, oczywiście
brzozy. Niżej czarny bez, róże, tarnina, a przy ziemi nielitościwi
strażnicy pilnujący wejścia – jeżyny.
Na północnym
szczycie Lastka wykarczowano drzewa odsłaniając nowy daleki widok,
inną perspektywę, jednak ładnie jest tylko wtedy, gdy patrzy się
w dal, bliżej widać zrujnowane poszycie, leśne pobojowisko,
Armagedon. A obok znowu grzyby.
Dlaczego jesteśmy
tacy na nie chytrzy?
Ze szczytu blisko
jest do wyjątkowego miejsca Lastka.
Z mojej powieści:
„Któregoś dnia,
w czasie jednej z tych czarownych chwil rozjaśniających nasze dni,
zobaczyłem Jasię na zboczu Lastka i nie dziwię się Jasiowi. Kiedy
będę w pobliżu, odwiedzę to miejsce.
Może ją spotkam?”
Kiedyś synowa
zapytała się, dlaczego jemu i jej dałem takie same imiona. Nie
wiem. Może… spodobał mi się taki pomysł, będąc elementem
poplątania – głównej chyba cechy tej historii. A może dlatego,
że imię Jan i ja noszę jako drugie?
To ich miejsce pod
lasem odwiedzałem wiele razy, i chociaż Jasi nie zobaczyłem tam
nigdy, to w pewien szczególny sposób byli tam oboje, towarzyszyli
mi w czasie włóczenia się po okolicy. Dzisiaj byłem tam dwa razy,
siedziałem na miedzy kontemplując widok niewątpliwie znany im
obojgu.
Schodząc ze szczytu
Lastka usłyszałem odgłosy silnika, a niżej, na dukcie, zobaczyłem
widok jak z pewnej powiastki o VIPie zbierającym z samochodu grzyby
specjalnie powkładane przez leśników na brzeg leśnej drogi.
Kierowca quada jadąc powoli szukał grzybów na brzegu drogi. W
bagażniku za nim stało wiaderko.
Do kompletnego
popaprania brakowało tylko dudniących głośników.
Między Lastkiem a
Ptasią, następną górą w masywie Chrośnickich Kop, na zupełnym
odludziu, wznosi się skała kilka już razy odwiedzana od czasu jej
przypadkowego odkrycia parę lat temu. Od jednego z głównych duktów
przecinających masyw odchodzi wąska, mało widoczna ścieżka.
Poczułem satysfakcję, gdy zobaczyłem ją tam, gdzie się
spodziewałem. Dzisiaj przekonałem się, że nie ludzie, a sarny ją
wydeptały: otóż początkowo przeciska się przez gęsty młodniak
świerkowy, a jednak gałęzie na wysokości mojej piersi nie są
uszkodzone.
Usiadłem na
rumowisku pod skałą, piłem resztki herbaty, patrzyłem i słuchałem
siebie. Dobrze mi było tam siedzieć.
Czy ktoś tutaj
przychodzi? Przyjrzałem się mchom, zielonym i gęstym kobiercem
przykrywającym skały. Na jednej z nich zobaczyłem świeży odcisk
mojego buta i kawałek zdartej warstwy mchu. Innych śladów nie
widziałem, ale przy tej okazji zobaczyłem dużo kęp iglic
pospolitych. Rosły pod drzewami, w szczelinach kamieni wrastających
w ziemię, także wyżej, na nagiej już skale. Patrzyłem na ich
maleńkie, tak lubiane kwiatki.
Skała przypomina mi
nieco Jastrzębią Turnię wznoszącą się na zboczu Krzyżnej Góry
w Górach Sokolich. Tamta ma około 45 metrów wysokości, piszą o
niej na setkach stron, a ta moja, kaczawska czy też chrośnicka, ma
10 metrów, może nieco więcej, i nigdzie nie piszą o niej. Może
powinienem ją nazwać? Skoro rośnie tutaj tak wiele iglic, może
nazwać ją Iglicową Turnią?
Dobre miejsce do
dumania. Pomyślałem tak bez związku z powieścią, po prostu
dlatego, że jest tam cicho, pusto i ładnie, dopiero później
uświadomiłem sobie jego istnienie.
Z powieści:
„W jednym z takich
miejsc, w kącie między bzami a tamaryszkiem i brzozą, postawiłem
drewnianą altankę, a w niej wiklinową bujaną kanapę i stolik z
krzesłami. Jasia często przesiaduje tutaj z książką w ręku albo
z zamyśleniem na twarzy. Gdy w letnie dni zaczyna padać deszcz,
biegniemy do altanki żeby oglądać go z naszej świątyni dumania,
jak mówi, chociaż w ciepłe dni wiosny i lata, altanka nie tylko
naszego dumania bywa świątynią….”
Taki był dzisiejszy
dzień. Wypełniony literaturą, poezją, fantazjami i grzybami wśród
leśnych dróżek.
Powoli wracałem.
Myszkując wzrokiem po brzegu drogi w poszukiwaniu grzybów,
przegapiłem rozdroże, ale przecież mało jest tutaj dróg
prowadzących nie wiadomo gdzie.
Na klonach widać
już kolorową obecność pani Jesieni, a na brzozach widziałem
pojedyncze żółte ślady jej pędzla – gromadki jesiennych
listków wśród zieloności. Wyglądały jak srebrne pasemko na
czarnej jeszcze czuprynie. We wsi widziałem sumaka, a dla drzew tego
gatunku zaczyna się bajecznie kolorowy okres chwały.
Oczywiście wszędzie widziałem kwitnącą nawłoć.
Mimozami jesień się
zaczyna,
Złotawa, krucha i miła.
(...)
Złotawa, krucha i miła.
(...)
Wspomnienie Juliana
Tuwima
Zatrzymałem się
przy samotnej dużej wierzbie, jak zawsze. Dla tego drzewa też
znalazłem miejsce w napisanej historii.
Było już po
zachodzie słońca, gdy wyjeżdżałem. Jadąc boczną szosą
meandrującą wśród niskich wzgórz, spoglądałem na boki głodnym
wzrokiem: tutaj byłem, tam nie. Dlaczego nie byłem? A dokąd
prowadzi ta dróżka? Tutaj można zostawić samochód. Któregoś
dnia zaparkuję i pójdę sprawdzić.
Wrócę i pójdę.
Obiecuję.
Zmierzchem jest
kobieta
Wstecz patrząca.
Cienie coraz
dłuższe,
Szarość
wzbierająca,
Rozpamiętywanie.
PS
Kilkanaście lat
temu, jesienią, zacząłem pisać teksty nazwane dopiskami.
Pierwszego października każdego roku otwieram nowy plik tekstowy,
nowe dopiski. Tymi słowami kończę siedemnaste. Jutro albo za
tydzień zacznę pisać kolejne, osiemnaste. O czym piszę?
Czytelnicy tego bloga wiedzą, ponieważ większość tekstów jest
tutaj opublikowanych: o tym, co mnie interesuje, co mną porusza, co
uznaję za piękne i wartościowe.
Dlatego najwięcej
tekstów jest tutaj o wędrówkach i literaturze.