240920
Ze wsi Łomnica wokół Gomólnika Małego do żółtego szlaku, nim przez Skalną Bramę na Rogowiec i dalej w dół, na otwarte hale. Przejście na zbocze Ostoi, powrót do wioski.
Z Krakowa, gdzie obecnie pracuję, do Leszna przyjechałem późno, rozpakowałem samochód układając na tapczanie górę pakunków, złapałem torbę i pojechałem na zakupy.
Kończył się pierwszy dzień urlopu, szykowałem się do wyjazdu w góry.
Wróciwszy, wszystko robiłem naraz (nie wiem, czy taki sposób przyśpiesza prace), chcąc położyć się wcześnie. Przez ponad dwa miesiące wstawałem po godzinie dziewiątej, kładąc się nad ranem, a jutro miałem wstać o trzeciej. Światło zgasiłem dopiero o godzinie 22, pięć godzin przed pobudką i miałem kłopoty z uśnięciem, a gdy w końcu usnąłem, potrzebny był wspólny wysiłek dwóch budzików żeby mnie obudzić.
Jeszcze nocą zabrałem Janka z Legnicy i pojechaliśmy do Głuszycy, miasteczka we wschodniej części Gór Kamiennych. Kilka tygodni temu oglądałem serię zdjęć na Instagramie zrobionych właśnie tam, okolica tak mi się spodobała, że postanowiłem ją zobaczyć.
Znaczna część tych gór ma drugą nazwę, Góry Suche. Nie bardzo wiem czy są to synonimy, a jeśli nie, to gdzie się jedne kończą a zaczynają drugie góry, skoro na mapie obydwa napisy zazębiają się, ale tak po prawdzie, jakie to ma znaczenie dla widoków i przeżywania?…
Pokręciliśmy się po Łomnicy, wiosce u stóp Gomólnika Małego i Ostoi, gór, które mieliśmy poznać.
Rozczłonkowana to wioska, z pojedynczymi domkami siedzącymi na stokach gór, a wiele z nich oferuje noclegi. Zwróciłem uwagę na ich ilość odruchowo porównując do Gór Kaczawskich. Wszędzie, w każdym sudeckim paśmie, więcej jest turystów i większe dla nich zaplecze. Czasami ten fakt budzi we mnie odrobinę żalu (takie ładne góry, a niedocenione!), ale częściej odczuwam zadowolenie; bywa nawet, że z dodatkiem mściwości:
Dobrze wam tak! Nie wiecie, gdzie cicho, pusto i ładnie! A może i nie chcecie wiedzieć, bo cisza wam przeszkadza, więc tłoczcie się tutaj, mnie zostawiając Góry Kaczawskie.
Kiedy na parkingu wysiadłem i rozejrzałem się, przypomniał mi się niedawny sen. Kupowałem w nim używane trabanty, duże fiaty i polonezy, czyli samochody popularne w czasach mojej młodości. Kupowałem, bo były tanie, mając zamiar jeździć nimi. Co dalej było w tym śnie, nie pamiętam, ale doznałem dziwnego stanu, jakby deja vu, widząc takie same samochody, w podobnym do tego ze snu kącie parkingu. Moje samochody ze snu?
Widoki z otwartych przestrzeni są tam ładne, dokładnie takie, jakie cenię najbardziej. Wyżej, na górskich grzbietach, też są miejsca widokowe, szczególnie dalekie ze szczytu Rogowca, ale właśnie odległości pozbawiają widoku szczegółów i oczywiście do dobrego oglądu wymagają przejrzystego powietrza, co wcale nie jest częste. Będąc niżej, na łąkach u podnóża gór, widziałem po drugiej stronie małej dolinki parę domków na hali pnącej się ku ścianie lasu – widok bardzo malowniczy i budzący ciepłe myśli. Stojąc wysoko, na szczycie, i patrząc na odległe o 10 czy 20 kilometrów łąki i góry, nie widać takich szczegółów. Świat widziany z takiej perspektywy traci szczegóły, nie widać ludzi, a i zdecydowanej większości ich budowli. Oczyszcza się, owszem, ale i staje się anonimowy, trochę zimny. Nie można wypatrzeć polnej dróżki którą można by pójść, a nie widząc samotnego drzewa na hali, nie poczuje się pragnienia poznania go z bliska.
Na szczycie Rogowca są resztki kamiennych murów średniowiecznego zamku. Pobieżnie przeczytałem o jego losach: zbrojna wyprawa przeciwko bratu, atak na wojska innego księcia, oblężenie, wyprawy łupieskie, zniszczenie. Typowy los takich budowli.
Zachowane resztki murów pozwalają wyobrazić sobie ogrom i skalę trudności prac budowlanych. Ilu ludzi zginęło przy ich wznoszeniu, ile w czasie rozlicznych walk? Dlaczego nasza historia jest spisem wojen i mordów?
Ciasne mury, w nich pewnie ludzki smród, a wokół bezkresna, wolna i piękna przestrzeń Ziemi.
Patrząc na góry widoczne ze szczytu, a widać znaczną część pasma Góry Kamiennych oraz Wałbrzyskich, znajduje się uzasadnienie takiego, nie innego ich podziału. Granicami są zwykle głębokie i rozległe doliny. Góry po ich drugich stronach przypisywane są innym pasmom. Widziałem Chełmca, chociaż Wałbrzycha, nad którym się ta góra wznosi, nie było widać. Za to z drugiej strony góry wyraźnie widziałem Boguszów Gorce, odległe o kilkanaście kilometrów. Wysokie, stożkowate góry Grzbietu Rybnickiego Gór Wałbrzyskich przyciągały wzrok, a z drugiej strony wznosił się rozległy, niemały Bukowiec. Szukałem na nim swoich śladów sprzed lat, ale chyba byłem za daleko, bo nie zobaczyłem. U jego podnóża zaczyna się rozległa, malownicza dolina. Snuliśmy plany jej obejścia, pokazując sobie możliwe przejścia.
Schodząc, wypatrzyłem między drzewami otwartą przestrzeń i namówiłem Janka na skrót.
Okazał się bardziej stromy niż się wydawało i dłuższy. Omijałem zarośla, słysząc marudzenie Janka za mną, a gdy chaszcze się skończyły, wyszedłem na dukt ze znakiem szlaku zostawionego wyżej. Mogłem sobie darować to przedzieranie się i wygodnie iść szlakiem, ale – tak się tłumaczyłem – odezwał się we mnie kaczawski zwyczaj chodzenia nie tylko bez szlaku i dróg, ale nierzadko po prostu bezdrożem.
Przeszliśmy w poprzek wioskę i dolinę, wchodząc na odkryte, bardzo widokowe zbocza Ostoi. To miejsca, z którymi trudno się rozstać. Siedzieliśmy na zboczu gapiąc się wokół i nie chciało się nam już nigdzie iść, zwłaszcza, że po chmurnym początku dnia, niebo wybłękitniało.
Tak po prawdzie to nie wiem, czy wstrzymywała nas późna już pora dnia, widoki, czy zmęczenie.
Kiedy światło niskiego słońca opuściło dolinę, wstaliśmy i poszliśmy w dół, do wioski.
Tym górom nie brakuje urokliwych widoków i ciekawych miejsc, tylko… to nie są TE góry. Żaden argument – mówicie? Nieprawda, a zgodę i wsparcie znajdę u każdego zakochanego.