010521
W opisie ostatniej mojej wędrówki roztoczańskiej wspomniałem o nieśpiesznej kontemplacji wiosennej przyrody. Kilka dni później, skończywszy czytać ciekawą i zabawną książeczkę Grażyny Bacewicz, ponownie sięgnąłem po jedną z książek Aleksandra Krawczuka, tym razem była to „Starożytność odległa i bliska”. Znalazłem tam fragment, który słowu „kontemplacja” nadaje pełniejszy i chyba nie wszystkim znany sens.
Parę słów wstępu:
Zapytano kiedyś filozofa Anaksagorasa, jaki właściwie ma cel w życiu, skoro nie interesuje go nic z tego, co ludzie uważają za najważniejsze. Odpowiedział wtedy… tutaj wklejam cytat z książki profesora Krawczuka:
>> – Żyję po to, aby badać Słońce, Księżyc i niebo.
Słowa, które po polsku oddać trzeba konstrukcją omowną „aby badać” po grecku brzmią wyraziściej: eis theorian czyli: dla oglądu. Taka bowiem jest pierwotna treść wyrazu theoria, była już o tym mowa: patrzenie, ogląd, a zwłaszcza ogląd intelektualny i bezinteresowny. Odpowiedni termin łaciński to contemplatio (kontemplacja).<<
Zmieniło się znaczenie słowa teoria, wszak teraz oznacza raczej owoc oglądu, niż sam ogląd, ale dobrze jest znać dawne znaczenie i pochodzenie słowa, ponieważ taka wiedza ma zdolność wzbogacania naszych wspomnień.
* * *
O
obsłudze programów komputerowych
Opis mojego widzenia programów i logiki ich twórców zacznę od wspomnienia scenek z pracy przy młynie w Krakowie.
Otóż duża część klientów, chcąc się dowiedzieć, jak długo trwa jazda młynem, zadawała dziwne pytania.
O co tu chodzi? Jak to działa? – te dwa najczęściej się powtarzały.
No i taki człek, dla którego pytania „ile trwa jazda?” i „jak to działa?” są jednoznaczne, siada później do komputera i pisze program oraz jego komunikacyjną część. Zapewne na programowaniu się zna, jednak problem tkwi w jego nieumiejętności jasnego wyrażenia swoich myśli.
Podejrzewam, że nikt nie wymaga od programistów umiejętności posługiwania się językiem ojczystym niechby w stopniu podstawowym, wystarczy, że zna język komputerów. W rezultacie mam do czynienia z dziwadłami, nad którymi łamię łepetynę. Dla jasności zaznaczę, że nie twierdzę, broń boże, iż programiści są… ciężko myślący, nie. Po latach pracy przy komputerze, oni po prostu nie potrafią się wczuć w myślenie zwykłego człowieka, który o komputerach i programach niewiele wie, dlatego to, co dla niego jest jasne i proste, dla nas może być nie do rozgryzienia albo najzwyczajniej uciążliwe w obsłudze.
Zadziwia mnie obojętność firm komputerowych i ich klientów, użytkowników programów, którzy po prostu przystosowują się do logicznych i organizacyjnych pokraczności. Mnie to przystosowanie sprawia kłopot, czuję też sprzeciw, a nawet bunt. Dlaczego mam się uczyć tego rodzaju dziwadeł? W szkole musiałem zakuwać nieinteresujące mnie wzory i daty, ale były one faktami, wiedzą, aczkolwiek encyklopedyczną, tutaj muszę naginać swoje myślenie i kojarzenie do dziwacznego, poplątanego myślenia i kojarzenia obcego mi człowieka i zakuwać jego pomysły. Dla mnie to niemal gwałt na psychice.
Kiedy tylko mogę, unikam takich programów. Na przykład są strony, które przestałem odwiedzać wyłącznie z powodu bałaganu i nieprzejrzystości obsługi.
O programie obsługującym blog pisaliśmy, ja i Grażyna, pod tekstem o kanonie piękna, tutaj zwrócę jeszcze uwagę na związek między językiem obowiązującym w technice, zwłaszcza cyfrowej, a zaśmiecaniem naszego języka, jego zubażaniem i manieryzmem.
Określone słowa angielskie mają niezupełnie takie same znaczenia jak odpowiadające im słowa polskie, czego nie biorą pod uwagę ludzie wprowadzający je do naszego języka jako tak zwane kalki. Typowymi dla mnie przykładami są pary słów: support i wsparcie, exactly i dokładnie, generate i generować.
W angielskim słowo generate ma szersze znaczenie. Zaznaczam, że nie wyrażam swojej opinii, bo język Szekspira znam bardzo słabo, a korzystam z internetowych słowników. Jeden z nich, mianowicie Googli, podaje takie znaczenia tego słowa: spowodować, stwarzać, wyprodukować, rodzić, spłodzić.
W naszym języku zakres znaczeniowy był znacznie węższy i ograniczał się do techniki, zwłaszcza wytwarzania energii lub jej nośników. Po prostu generował generator lub wytwornica. Obecnie za oznakę stylu, bycia nowoczesnym, czy cholera wie czemu jeszcze, słowo „generowanie” używane jest wszędzie, nie tylko w technice, jako wytwarzanie, uzyskiwanie, osiąganie, tworzenie, wydobywanie. To słowo rozpycha się, pojawia w nowych miejscach wypierając inne: czytałem o generatorze zysków, sukcesów a nawet druków; tak więc drukarka jest już niepotrzebna, generator załatwia wszystko. Generuje się obawy, a później te obawy same stają się generatorami, na przykład kłopotów, a te, gdy zaistnieją, generują dalej. Tylko patrzeć, jak generować się będzie słowa, myśli, dzieła sztuki, uśmiechy i pocałunki. No bo po co zapamiętywać znaczenie i pisownię tak wielu słów, skoro jednym można wyrazić tak wiele? – zdają się myśleć miłośnicy generowania.
Czasami zaglądam na strony poświęcone ekonomii i inwestowaniu. Wiele jest tam dziwnie używanych i nadużywanych słów, a najczęściej słyszanym jest dywersyfikacja. To słowo pochodzenia łacińskiego oznaczające zróżnicowanie. Nikt nigdy nie powiedział ani nie napisał o zróżnicowaniu (na przykład swoich inwestycji), zawsze używane jest słowo dywersyfikacja, nawet jeśli przed chwilą było wypowiedziane, gdy w toku wypowiedzi słyszało się je wiele już razy, nawet gdy elementarne poczucie smaku nakazuje użycie innego. Odnoszę wrażenie lubowania się ludzi w tym słowie. Używając go mlaskają ustami: znam obce słowo!
Ludzie, ta wasza mania generowania dywersyfikacji i brak dywersyfikacji generowania jest bardzo nudna. Powinniście postarać się wygenerować z siebie słowa bardziej zdywersyfikowane, bo przykro się was słucha.
* * *
Przy
okazji wspomnę o słowie „program”. Autorzy słownika PWN
naliczyli dziewięć znaczeń tego słowa, a w ostatnich latach
Polacy dodali kolejne, zastępując audycję programem. Szczegóły tutaj:
Tak więc kiedyś zestaw audycji radiowych lub telewizyjnych nazywany był programem, teraz programem jest zestaw programów, natomiast program jest częścią programu. Proste? Prostsze, bo mamy jedno słowo, nie dwa (właściwie po co nam tyle słów!?), chociaż niekoniecznie logiczne i poprawne, ale kogo to interesuje?
Nikt i nic już tej zmiany znaczenia nie cofnie, ponieważ powszechnie jest stosowana w telewizorni, co ją po prostu utrwala.
Tak o zmianach w naszym języku pisał A. Krawczuk we wspomnianej książce:
I oto nagle, właśnie w naszych czasach, zabrakło owego prawidła, wzoru, przykładu. Jakie skutki tego brutalnego zerwania z tradycją przeszłości? Są oczywiste i znane każdemu, kto ma uszy ku słuchaniu. Polszczyzna, niegdyś tak powabna, wdzięczna, kształtna, bogata, przemieniła się w papkę wywodów publicystycznych, zakalec rozpraw naukowych i „naukawych”, niemal bełkot tego, czym nas raczą pseudointelektualiści; ci bowiem ze szczególną lubością żonglują w swych pokrętnych wywodach wyrazami łacińskiego pochodzenia nazbyt często nie rozumiejąc ich sensu. Nie wspominajmy już o tym, co się słyszy, co musi się słyszeć na ulicach, w tramwajach i autobusach, w poczekalniach i parkach. A wywiady telewizyjne obnażają ze szczególnym okrucieństwem żałosną nieporadność wysłowienia, nieumiejętność wyrażania najprostszych myśli; chodzi zaś często o ludzi formalnie z wyższym wykształceniem.<<
Dodam jeszcze, że autor napisał te słowa czterdzieści lat temu. Co powiedziałby teraz, słysząc wypowiedzi nieporównywalnie bardziej nasycone słownymi pokracznościami rodem z Internetu?…