100222
Mam
„zielone” przekonania, a
więc
uznaję dbałość o Ziemię za sprawę najwyższej rangi, chociaż
nie należę do żadnego stowarzyszenia, z żadnym nie sympatyzuję,
ani też nie zaglądam na strony czy kanały o tej tematyce. Do
zdecydowanej większości swoich poglądów doszedłem sam, drogą
przemyśleń i nabywania wiedzy z książek popularnonaukowych; ta
prawidłowość dotyczy także poglądów na temat ekologii. Można
powiedzieć o mnie, że jestem samoukiem. Ostatnio chodzą mi po
głowie myśli na pewno nie odkrywcze, ale moje, nie
przyjmowane od kogoś.
Chodzi o ludzi i ludzką
gospodarkę.
Cały nasz
przemysł bazuje na surowcach nieodnawialnych, to znaczy takich,
których nie przybywa, a tylko ubywa. Niektórych
jest dużo,
wystarczy
ich
na wieki, innych jest niewiele i wyczerpanie zasobów
możliwe
jest w najbliższych dziesięcioleciach. Energię pozyskujemy głównie
z tych nieodnawialnych surowców, z węgla, ropy i gazu. Ropę
naftową zużywamy w ogromnych ilościach nie tylko do produkcji
paliwa do samochodów, ale i w przemyśle chemicznym. Niektórzy nie
zdają sobie sprawy w ilości produktów codziennego użytku
wykonywanych z ropy naftowej. Nie tylko typowy plastik, a więc
nieszczęsne, wszechobecne folie, torby i butelki, ale i obudowy
smartfonów, oprawki okularów, pudełka na drobiazgi, leki, niemal
cały wózek dla dziecka, spory kawałek samochodu, ale i wiele
naszych ubrań, od skarpetek poczynając, poprzez buty na kurtkach
kończąc. Potrafimy przekształcać węglowodory, ale produkować
ich na masową skalę nie potrafimy. Żeby zrobić zabawkę dla
dziecka, opony do samochodu, asfalt na drogę i mazut do silników
okrętowych, potrzebujemy ropy naftowej.
Wytwarzamy
ogromne ilości gazów, pyłów, płynów i najróżniejszych śmieci
zanieczyszczających atmosferę, ziemie i wody. To prawdy powszechnie
znane, więc na ich pobieżnym wyliczeniu zakończę wstęp i przejdę
do nakreślenia zakresu koniecznych zmian, a zacznę od łatwiejszych,
mianowicie technicznych.
Energię
elektryczną, której produkcja odpowiada na niemałą część
zanieczyszczeń i zużycia surowców, produkować można z energii
atomów. To wiadomo, wszak od lat działają elektrownie atomowe, ale
mimo że są czystsze od węglowych, mają swoje wady: są
nimi
prace górnicze przy wydobyciu rud uranowych, kłopotliwe procesy jej
wzbogacania, oraz wysoce szkodliwe, bo promieniotwórcze, odpady.
Fakt, jest ich niewiele, ale wymagają kosztownego przechowywania
przez nieokreślony czas. Może kiedyś nabędziemy umiejętności
ich utylizacji. Wad tych nie mają reaktory termojądrowe. W nich też
energię uzyskujemy z atomów, ale nie poprzez rozbijanie jąder
ciężkich atomów, jak uran czy pluton, a z połączenia
najlżejszych jąder, czyli wodorowych. Paliwo uzyskuje się z wody,
więc jest go niemal nieograniczona ilość, a odpadów
promieniotwórczych nie ma. Rewelacja. Tylko że takich reaktorów
też nie ma. Od lat buduje się urządzenia badawcze; efekty są
stopniowo coraz bardziej obiecujące, ale nadal nie potrafimy
efektywnie, w sposób ciągły, dokonywać łączeń jąder wodoru.
Dodam tutaj, że proces ten nazywa się fuzją termojądrową i jest
identyczny do reakcji zachodzących wewnątrz gwiazd. Dzięki niej
wszystkie
gwiazdy,
a więc i nasze Słońce, świecą. Problem jest w stworzeniu i
długotrwałym utrzymaniu odpowiednich warunków: potrzebna jest
temperatura wynosząca dziesiątki milionów stopni dla pokonania
siły, z jaką jądra odpychają się od siebie, niechętne
połączeniu. Jednak kiedyś zbudowana zostanie pierwsza elektrownia
bazująca na procesie fuzji, później powstaną następne, aż w
końcu wygaszony zostanie ostatni kocioł na węgiel czy gaz. Ta
przemiana wydaje mi się najłatwiejsza, mimo ogromnych trudności
technicznych i kosztów, jednak zajmie być może dziesięciolecia, a
czas nagli.
O silnikach
spalinowych już pisałem. Są bardzo skomplikowane (a zatem drogie i
z dużym śladem węglowym) i nie dość, że spalają surowiec
nieodnawialny, to jeszcze emitują szkodliwe gazy i pyły.
Elektryczne nie mają tych wad. Samochód z prawidłowo wykonanym i
eksploatowanym silnikiem indukcyjnym może przejechać miliony
kilometrów, a rur wydechowych nie ma. Tyle że nie potrafimy budować
baterii o odpowiednio dużych pojemnościach i jednocześnie małych
oraz bez użycia rzadkich metali. Obecnie produkowane wystarczają na
przejechanie paruset kilometrów bez ładowania, ich żywotności
sporo brakuje do tych milionowych przebiegów, są wątpliwości co
do efektywności procesów utylizacji, a do produkcji używany jest
lit, którego jest mało. Jednak dopiero od czasu sukcesu samochodów
Tesli, czyli od około dziesięciu lat, intensywnie pracuje się nad
nowymi akumulatorami. Wieści są obiecujące, chociaż potrzebny
jest czas na badania i uruchomienie masowej produkcji.
Gorzej z przebudową całego
przemysłu i zasad jego funkcjonowania.
Problem tkwi w nastawieniu na
zysk. Problem tym większy, że właśnie zysk jest motorem napędowym
postępu technologicznego koniecznego do zmniejszenia
zanieczyszczania Ziemi. Co się dzieje, gdy ludzie nie mogą się
bogacić, pokazał Związek Radziecki, nadal pokazuje Kuba. Jednak
ten sam zysk nakazuje produkować dużo i byle jak. Produkt ma się
szybko zepsuć, a jego naprawa nie może być opłacalna. Służą
temu wyrafinowane metody badawcze i produkcyjne, wspierane przez
zespoły znawców ludzkiej psychiki. Mamy kupować, zużywać,
kupować – i tak bez końca.
Aby prawdziwie dbać o naszą
Ziemię, należy wytwarzać produkty trwałe, ale takie będą
droższe i znajdą mniej nabywców, co zmusi firmy do zmniejszenia
produkcji. Dobrze, o to chodzi, chciałoby się krzyknąć, ale jest
druga strona tego medalu: to redukcja zatrudnienia. Ponieważ zmiana
musiałaby dotyczyć bardzo dużej ilości firm, zwolnienia mogłyby
być masowe i spowodować recesję. Nasza gospodarka nie znosi spadku
wytwórczości i zatrudnienia. Takie zjawiska powodują panikę na
rynku i w efekcie następne redukcje, czyli mają wbudowane
sprzężenie dodatnie. Musi być wzrost, wtedy jest dobrze, ale dokąd
ma trwać wzrost produkcji i usług? Gdzie i jaki kres?
Dochodzę tutaj do zmian
najtrudniejszych, zmian nas samych.
Można by powiedzieć, że
wymuszenie zmniejszenia produkcji jest łatwe, wszak wystarczy
zmniejszyć popyt, ale to jest właśnie zmiana najtrudniejsza, a
przy tym bliższa psychologii i socjologii niż ekologii.
Zmniejszenie popytu, czyli
naszej konsumpcji, to nie tylko racjonalne wykorzystywanie zakupionej
żywności, a marnujemy wielkie jej ilości, nie tylko rezygnacja z
kupowania bez zastanowienia niepotrzebnych ale błyszczących
gadżetów, to także użytkowanie posiadanych dóbr póki do użycia
się nadają, a my wymieniamy ubrania, meble, samochody, telewizory,
właściwie wszystkie produkty, częstokroć tylko dlatego, że się
nam znudziły.
Potrzebne jest oszczędzanie
na zakupach, które w istocie trudno odróżnić od zachowań
wymuszonych biedą.
Mało tego! Potrzebne są
zwyczaje ekologiczne na co dzień, nieznane jeszcze niedawno, a i
teraz przez wielu niepraktykowane. To swoiste oszczędzanie.
Nietypowe, bo nie tyle pieniądze się oszczędza, co produkty, a
zatem surowce i Ziemię.
Do sklepu
chodzić z torbą; dwóch kupionych cebul nie wkładać do woreczka;
unikać zakupu napojów w szklanych opakowaniach jeśli nie są
zwrotne, ograniczać zakup produktów w butelkach plastikowych i
plastiku ogólnie. Ograniczyć do minimum używanie ręczników
papierowych, nie włączać pralki dla paru małych ciuszków,
otwierać kran z wodą tylko wtedy, gdy jej używamy. To oczywiście
przykłady, a sposobów ograniczenia naszej konsumpcji i wytwarzania
śmieci jest mnóstwo. Jestem, nota bene, za znacznym opodatkowaniem
wszelkich butelek i innych opakowań nie ulegających szybkiemu
rozkładowi, ponieważ są zbyt tanie, i w rezultacie mało komu
opłaca się używać je ponownie lub poddawać recyklingowi; całe
wpływy z tego podatku powinny być przeznaczone na ulgi dla firm
zagospodarowujących odpady.
Wiele z tych sposobów
praktykuję, chociaż powinienem więcej, co oznacza, że są wyraźne
skazy na mojej zieloności. W końcu będąc na emeryturze wróciłem
do pracy, ponieważ chcę mieć nowszy samochód. Nie kupowałbym go,
ale mój opel ma już 22 lata i się po prostu sypie. Chcę tylko
powiedzieć, że oszczędzanie „ekologiczne” nie jest uciążliwe,
jeśli jest praktykowane świadomie, a nawet sprawia przyjemność.
Wielu ludzi
nie chce oszczędzać. Mówią, że harują po to, by mieszkać w
ładnie i modnie urządzonym mieszkaniu, jeździć niestarym
samochodem, mieć nowego smartfona i często wymieniać zawartość
szaf, bo ich stać. Chcą, by inni wiedzieli o tym.
Coraz
bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Ziemi nie stać na takie
zachowania. Jest nas za dużo i za bardzo eksploatujemy naszą
planetę. Winne jest nasze rozpasanie konsumpcyjne, podsycane
wszechobecnymi reklamami (byłbym za ich opodatkowaniem na rzecz
ekologii), mała wiedza o potrzebie
ochrony Ziemi,
oraz cechy naszych umysłów. My nie dostrzegamy zagrożeń odległych
o lata. Przestraszymy się bliskiego gromu z nieba, daleki nie robi
na nas wrażenia. Trudno nam pojąć ogrom powiązań w planetarnym
ekosystemie oraz rozliczne skutki naszych ingerencji, a na dokładkę
często podważamy ustalenia naukowców, jak więc przekonać
Kowalskiego i Smitha do niewymieniania samochodu w tym roku, skoro
maszyna nie jest stara, mimo że stać ich na zmianę.
Winien jest nasz brak
wyobraźni i zwykły prymitywizm. Brane bez wyraźnej potrzeby
woreczki w sklepie? Przecież są darmowe! Butelka wyrzucona w lesie?
Była pusta i tylko jedna, więc nie przesadzaj, brachu.
Szczerze
mówiąc, nie wierzę w przemianę ludzi. My chcemy mieć i to mieć
coraz więcej. Uważamy, że nam się należy to i tamto, należy
coraz więcej.
Jedyne, co
może nas zmienić, to katastrofa na skalę globu, na przykład, albo
ceny rosnące o tysiące procent. Jest tutaj podobieństwo do
mechanizmów działających w przyrodzie: nic nie powstrzyma wzrostu
liczebności gatunku, jeśli nie ogranicza go brak żywności ani
naturalni wrogowie. Dopiero katastrofalny głód lub radykalna zmiana
środowiskowa przywraca liczebność do odpowiedniego poziomu, co w
istocie oznacza hekatombę ofiar.
Podobnie może być z nami.
Skoro nie przyjmujemy przestróg, przyjmiemy, być może, srogą i
bolesną nauczkę.
PS
Często widzę na ulicach
plakaty informujące o podatku klimatycznym wynoszącym 60% kosztów
produkcji energii elektrycznej. Jest to prawda i jednocześnie
świadoma manipulacja.
Na kwoty płacone za prąd
składają się trzy główne a różne czynniki: pierwsza część kosztów, to
elektrownie, druga, to wielkie linie przesyłowe i centra jej
rozdzielania, to praca potocznej „elektrowni”, czyli
firm, które doprowadzają prąd do mieszkań, zakładają liczniki i
pobierają opłaty, a trzecia część to polskie podatki. Produkcja, przesyłanie i dystrybucja detaliczna, podatki – trzy etapy, z których każdy kosztuje około trzecią część
naszych rachunków. Skoro w procesie produkcji energii opłaty
wynoszą 60%, a te są trzecią częścią całości kosztów, to
znaczy, że w cenie detalicznej wynoszą one 20%.
Akcja (de)informacyjna o
kosztach jest elementem szerszej akcji zniechęcania nas do Unii.
Dopisek późniejszy: ten sześćdziesięcioprocentowy
podatek pozostaje w kasie państwa, nie jest przesyłany do Brukseli,
i z założenia miał służyć od finansowania rozwoju czystej
energetyki, a służy, jak podejrzewam, do łatania dziur w budżecie.
PS2
Byłem dzisiaj w Górach
Wałbrzyskich. Trójgarb, jedną z pokaźnych góry tego pasma,
widziałem niemal cały dzień. Jest i na tym zdjęciu. Przyjrzyjcie
się, co widać w lewym dolnym rogu zdjęcia. W pobliżu nie ma
wioski, najbliższą jest ta widoczna w dolinie. Ktoś musiał
specjalnie przejechać parę kilometrów polną drogą.
Ziemia zasypywana jest
śmieciami przez śmieci.