Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 21 czerwca 2023

Społeczeństwo i klimat

 080623

MOJE WIDZENIE SPOŁECZEŃSTWA

Zapoznając się w różnych źródłach z aktualnościami natury politycznej i ekonomicznej, także rozmawiając z ludźmi oraz rozglądając się wokół, obserwuję niepokojące zmiany w społeczeństwie.

Zauważyliście, jak często komentarze publikowane pod artykułami w internecie są zbiorowiskami nieuprzejmości, złości i pospolitego chamstwa? Czasami mam wrażenie zaglądania do dołu kloacznego. Totalny brak kultury i poszanowania drugiej osoby tłumaczony bywa anonimowością wypowiedzi, ale przecież żadne to tłumaczenie, bo jaka to kultura zachowań, skoro zależy od podpisu. Codziennie można zobaczyć w telewizji nie anonimowych, bynajmniej, polityków obrzucających się błotem, co mam za przejaw narastania skrajności i demagogii; wszak w polityce właściwie nie ma dyskusji, a jest obrzucanie się inwektywami. Nie ma współdziałania na rzecz dobra ludzi i kraju, a jedynie walka o władzę w każdy sposób, bez liczenia się ze skutkami. Zasadniczym wyznacznikiem jakości działań „polytyków” jest wyłącznie ich skuteczność w zdobyciu lub utrzymaniu władzy.

Poglądy, nie tylko na temat polityki, radykalnie się polaryzują; tworzą się ugrupowania uznające się za głosicieli (albo i nosicieli) jedynych prawd. Zmniejsza się pole do merytorycznych dyskusji a nawet dyskusji w ogóle, a pojawia się i narasta wrogość. Poglądy ludzi są ostro kategoryzowane aż do bieli po „naszej” stronie, i czerni po „ich” stronie. „Swoi” mają rację po prostu dlatego, że są nasi; ci drudzy czynią źle ponieważ nie są z nami. Nie ocenia się postaw i poglądów na podstawie ich merytorycznej jakości. Wymagana jest, a nawet wymuszana, jednomyślność bez wahań, bez konieczności rozpatrywania wątpliwości. Żąda się konsensusu pod groźbą wytykania palcami, ostrej krytyki, zbanowania, jak to się teraz mówi. Oczywiście w trosce o równość, wolność i swobody jednostki ludzkiej. Ma być gotowość do bezwarunkowej akceptacji głoszonych poglądów. Albo jesteś z nami, albo jesteś wrogiem. Oczywiście nie wrogiem naszych poglądów, a prawdy, kultury, tolerancji, a nawet ojczyzny i człowieka – dokładnie jak za głębokiej komuny, co nie jedynym jest przykładem cywilizacyjnego regresu. Po drugiej stronie stołu nie ma już dyskutanta, a jest właśnie wróg: homofob, seksista, komuch, ruski agent albo osobnik z wypranym mózgiem.

Idee stają się ideologiami. Bezsprzecznie słuszne poglądy i dążenia przybierają formy karykaturalne, a w skrajnych przypadkach wprost sprzeczne z ideałami początkowymi, z logiką, zdrowym rozsądkiem i nauką. Pojawia się ostracyzm i cenzura wprowadzana przez właścicieli mediów, którzy decydują – jak kiedyś władze państwowe – które poglądy są złe, a które dobre. Ta cenzura skryta pod płaszczykiem obrony poprawności i swobód świadczy o istnieniu ludzi, którzy mianowali się strażnikami tych wartości, oczywiście rozumianych po swojemu.

Ludzie stają się coraz bardziej roszczeniowi, egoistyczni i leniwi. Mnie się należy, mam prawo, nic nie muszę, nie wiem i nie wstydzę się niewiedzy – oto postawy rosnącej liczby ludzi, zwłaszcza młodych.

Ostatnio dochodzę do wniosku, że przyczynami nie są tylko braki kultury i żądze tkwiące w ludziach, nie tylko szkodliwy wpływ długiego okresu spokoju i zamożności, ale przemiany w strukturach społecznych. W skomplikowanych prawidłach rządzących wielkimi społecznościami zachodzą tajemnicze zmiany. Pękają dotychczasowe zasady i normy, ale nie widać choćby zarysów nowych.

O POTRZEBIE ZMIAN W ZWIĄZKU Z EKOLOGIĄ

Za banał można uznać mówienie o ubywaniu nieodtwarzalnych surowców, o nadmiernym eksploatowaniu zasobów Ziemi, ale czyż ten banał nie jest faktem? Co prawda od wielu lat straszą nas szybkim skończeniem się ropy, gazu i rzadszych metali, a później odkrywane są nowe złoża lub znane stają się opłacalne na skutek postępu technologicznego, a dodatkowo tenże postęp spowalnia zużycie zasobów, jednak nie są one bez dna.

Będąc fascynatem nowoczesnych technologii, patrzę z niepokojem na ziemską cywilizację techniczną. Nasza gospodarka jest bardzo chwiejna, podatna na zaburzenia z byle powodu. Parę banków gdzieś za oceanem zbankrutuje, i już jest światowa panika! Już tracone są miliardy! Proszę zauważyć, z jakim niepokojem ekonomiści patrzą na wskaźniki rozwoju gospodarczego: wszak wystarczy, że któregoś roku nie ma wzrostu, a ledwie dwuprocentowy spadek, by wywołać lawinę złych skutków odczuwalnych nie tylko na giełdach, ale i w kieszeniach zwykłych ludzi. To oczekiwanie, właściwie ten przymus wzrostu każdego roku nie jest normalny. To przejaw naszego zniewolenia chorą gospodarką. Coraz bardziej jej służymy, a przecież powinno być odwrotnie.

Wzrost gospodarczy pojmowany jako produkowanie i konsumowanie coraz większej ilości produktów materialnych nie może trwać bez końca, chyba że dotyczyć będzie niematerialnych dziedzin naszej gospodarki. Google czy inna Meta mogą być z roku na rok coraz droższe i przynosić więcej dochodów, ale tego rodzaju firmy mogą działać wyłącznie wtedy, gdy inne firmy zaspokoją materialne potrzeby ludzkości, a właśnie one nie mogą rosnąć bez końca w obecnym kształcie pazernego konsumowania i w istniejącym systemie własności w gospodarce i przepływów pieniędzy. Nasza gospodarka jest jak ten fenicki Moloch, którego nieustannie trzeba było karmić ofiarami. Naszego Molocha karmimy rzeczami byle jak zrobionymi, szybko uznawanymi za niemodne lub celowo niemożliwymi do naprawy – wbrew ekologii, ale zgodnie z zasadami maksymalizacji zysków i naszemu pragnieniu posiadania.

* * *

Przez zdecydowaną większość swojej historii ludzie pracowali jedynie dla zaspokojenia podstawowych potrzeb: najedzenia się, odzienia i zapewnienia schronienia, czyli obrony przed zimnem i niebezpieczeństwem, a więc dla zabezpieczenia swojego życia. Z czasem pojawiała się możliwość posiadania dóbr początkowo uznawanych za luksusowe, jak trudniejsze do zdobycia produkty żywnościowe, zdobne ubrania, wygodniejsze mieszkania, nowa broń czy czas wolny. W miarę bogacenia się społeczeństw te znamiona ówczesnej zamożności szybko uznawano za dobra podstawowe, a pojęcie luksusu przenoszono na wyższy poziom, czy raczej poziom odleglejszy od pierwotnych potrzeb podstawowych. Luksus stawał się tak powszechnym dobrem, że zaczął być widziany jako norma lub co najwyżej wymagana i oczekiwana wygoda. Następnym etapem było uznanie tych wygód za potrzebę podstawową, a wizja luksusu rozświetlała się na kolejnym poziomie zdobyczy techniki i zamożności. Ten ciąg trwa i wydaje się nie mieć końca, a to z powodu naszego nieustannego przemianowywania luksusu w dobro podstawowe. Jak to ktoś trafnie powiedział: to, co człowiekowi jest konieczne do życia, zaczyna się od kromki chleba, kończy na prywatnym odrzutowcu.

Jakoś tak się stało, że odwróciły się role, i w rezultacie rozwój gospodarczy zamiast być środkiem do zabezpieczenia naszych potrzeb, stał się celem nadrzędnym. Zawładnęło nami pragnienie posiadania coraz większej ilości dóbr coraz bardziej wyrafinowanych i coraz mniej potrzebnych do życia. Jego jakość coraz częściej mierzymy sukcesem materialnym, czyli możliwością konsumowania.

W tym ciągu zmian naszych oczekiwań tkwi przekonanie o nieustającym postępie technicznym gwarantującym nam coraz więcej za mniejsze pieniądze. Czy na pewno tak być może? Jak takie oczekiwania pogodzić z dbałością o Ziemię?



TECHNICZNE ASPEKTY WALKI O KLIMAT

Niżej zamieszczam garść swoich uwag związanych z klimatem i energetyką. Uprzedzam: treść może być uznana za nudną lub trudną.

Niektóre poczynania Unii związane z klimatem są trudne do uzasadnienia, a jako przykład podam plany zakazu sprzedawania nowych samochodów spalinowych od 2035 roku.

O samochodach elektrycznych i ogólniej o energetyce pisałem tutaj.

Przypomnę swoje wyliczenia: aby Polacy przesiedli się do samochodów elektrycznych, potrzebne będą nowe wielkie elektrownie o łącznej mocy przynajmniej 7GW, a dotyczy to jedynie samochodów osobowych. Pierwsza elektrownia atomowa o mocy 3,7 GW ma być uruchomiona w 2033 roku. Będzie kosztowała gigantyczne pieniądze, zapewne jej otwarcie się opóźni, a da dopiero połowę potrzebnej mocy. Nawet mniej, bo trzeba też sukcesywnie wyłączać elektrownie węglowe. Właśnie!: słyszałem głosy dobiegające zza zachodniej granicy o likwidowaniu elektrowni atomowych, zostawiając gazowe czy węglowe jako bardziej ekologiczne; jak to zrozumieć?

Dodam jeszcze, że trzeba będzie wybudować wiele tysięcy stacji ładowania i podłączyć je do rozbudowanego i zmienionego systemu energetycznego – kolejne grube miliardy.

Przy okazji sprawdzania danych znalazłem sporą ilość perełek podobnych do tej: „Ile kW ma 1MWh?” Nawet jest odpowiedź! W czym problem? Ano, w porównywaniu dwóch różnych parametrów, mocy i energii. To dokładnie tak, jakby zapytać, ile metrów ma 1 km/godz. Ile może mieć, skoro jedno dotyczy odległości, drugie szybkości?

Tak jest, gdy pisze osoba nie znająca się na tej dziedzinie, co obecnie staje się normą nie tylko w sprawach dotyczących energetyki.

KLIMAT A EKONOMIA

Gorąco przyklaskuję dążeniom do ograniczenia negatywnych dla przyrody skutków naszej działalności, ale w taki sposób (zakaz od 2035 roku) nie poprawi się stanu Ziemi, a jedynie pogorszy ekonomiczny stan Europy. Mniej dymiących kominów u nas nie zlikwiduje dymów nad Afryką i Azją, a tylko uczyni nasze produkty droższymi i niekonkurencyjnymi.

Nie wiem, jak to wszystko wyobrażają sobie ludzie z Brukseli, ale w moim przekonaniu działają na szkodę Europejczyków, a więc i nas, oraz na szkodę klimatu, ponieważ do jego ratowania potrzebne są pieniądze, a te dają silne i zdrowe gospodarki.

Chodzi o ewidentną sprzeczność: aby mieć pieniądze na bardzo kosztowne proekologiczne zmiany naszej gospodarki, musimy napędzać ją konsumpcją, a ta wzmacnia negatywne oddziaływanie na przyrodę.

Do radykalnego zmniejszenia emitowanych zanieczyszczeń potrzebujemy nie tyle zakazów, co wieloletniej pracy nad zmianami nas samych oraz wielkich inwestycji w badania nad nowymi źródłami energii i sposobami jej magazynowania. Potrzebna jest stopniowalność poczynań, ich dostosowanie do realiów.

Elektrownie atomowe mają poważne wady, na przykład ogromne koszta budowy, wcale nie ekologiczne są technologie uzyskiwania paliwa, których na dokładkę nie mamy i skazani jesteśmy na jego zakupy za granicą, ale nie mają kominów i osiągają wielkie moce dostępne stale, niezależnie od aury czy pory doby. Alternatywą jest budowa wielkich ferm wiatrowych i słonecznych, a dla zobrazowania skali podam jeden tylko przykład. Obecnie stawiane największe morskie wiatraki mają moce na poziomie 8 MW. Skoro nasza pierwsza elektrownia atomowa ma mieć moc 3700 MW, to w jej miejsce trzeba postawić 460 ogromnych wiatraków zakładając, że wiatr wiać będzie cały czas z optymalną siłą, o co raczej trudno (na zdjęciu jest ich trzydzieści kilka). Koszta? Niebotyczne: 13-15 miliardów złotych na 1 GW, chociaż trzeba zauważyć, że i elektrownie atomowe też kosztują bardzo dużo, a nawet więcej. Ta nasza pierwsza elektrownia ma kosztować około 25 mld w przeliczenia za 1 GW. Niejako z drugiej strony: elektrownia atomowa działa 60 albo i więcej lat, panele słoneczne… tutaj dane są bardzo rozbieżne: od kilkunastu do 50 lat. Żywotność wiatraków morskich szacowana jest na 20-25 lat, czyli ponad dwukrotnie mniej niż elektrownia atomowa. Sprawiedliwie byłoby zaznaczyć, że chociaż żywotność wiatraków jest znacznie krótsza, to jednak nie trzeba do nich paliwa jądrowego; o wiatr stara się Słońce, my nie musimy.

Aby panele słoneczne i wiatraki zapewniły moce niezależnie od słońca i wiatru, potrzebne są gigantyczne baterie do przechowywania energii okresowo produkowanej ponad potrzeby, na przykład w czasie wietrznych nocy. Dzięki takim magazynom prąd byłby stale dostępny, także przy braku wiatru i słońca, a więc nie byłoby obecnych silnych wahań podaży. Aktualnie budowane magazyny energii są bardzo drogie i wcale nie są czyste ekologicznie; czy wiecie, jakie są skutki wydobywania i oczyszczania litu używanego do produkcji tych baterii?... To przeczytajcie tutaj,  tutaj i w wielu innych miejscach – na zapytanie o skutki wydobycia litu, wyświetlane są setki stron. Można odnieść wrażenie odsuwania przez Europę dymów i smrodów od swoich granic – im dalej, tym lepiej. Mniej wtedy widać i czuć, a samopoczucie się poprawia. Czy takie są zasady europejskiej filozofii ekologicznej?

Ludzkość potrzebuje akumulatorów tanich, trwałych i prostych w produkcji oraz utylizacji. Nie ma takich, dopiero się nad nimi pracuje. Podobnie jest z zupełnie nowymi elektrowniami działającymi dzięki syntezie jądrowej – są w fazie eksperymentów, którym daleko do praktyki, jeszcze dalej do upowszechnienia. A Unia już nakazuje, już zakazuje…

Dodam jeszcze, że elektrownie przyszłości, czyli działające na zasadzie fuzji jądrowej, nie wytwarzają promieniotwórczych odpadów, a paliwa jest w bród, bo dość prosto uzyskiwane jest z wody. Mając okresową nadprodukcję energii można by wykorzystać ją do uzyskiwania wodoru nadającego się do silników spalinowych, które nie emitują żadnych smrodów, ponieważ produktem ubocznym spalania jest woda. Tyle że potrzebna jest energia elektryczna do jego uzyskania. Czysta energia, bo inaczej nie ma to ekologicznego sensu.

CZAS NA ZMIANY

Przed nami konieczność wprowadzenia wielkich i kosztownych zmian nie tylko na poziomie całej gospodarki, ale także całej naszej cywilizacji. My wszyscy musimy wiele zmienić w swoich zwyczajach. Co, na przykład?

Kupować mniej, ale dobrych jakościowo produktów. Nie marnować, nie wyrzucać, nie tworzyć gór śmieci. Nic nadto, jak mówili starożytni Grecy. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć: takie zmiany muszą być połączone z radykalnymi zmianami całej gospodarki, a nie wymuszane wyznaczaniem nierealnych dat.

piątek, 16 czerwca 2023

Dwa dni na Roztoczu

 11-120623

Pojechałem na dwa dni, ponieważ zgodnie z prognozami synoptyków taka miała być przerwa w opadach. Owszem, deszczu nie było, ale słońce widziałem jedynie parę godzin rano i pod wieczór, jednak tak dalece przywykłem do zimowej aury w czasie sudeckich włóczęg, że dni uznałem za ładne.

 

 Ten sam widok, ale w powiększeniu:


 Plan pierwszego dnia był prosty. Obejrzyjcie to zdjęcie, zrobione z miejsca na szczycie wzgórza uznanego przeze mnie za dobre na postawienie domu. Zaznaczyłem na nim drzewo, które zwróciło moją uwagę już wcześniej, gdy byłem tam po raz pierwszy. Chyba lipa, pomyślałem, ale przy tej odległości trudno o pewność. Parę już razy szedłem do drzew widocznych na linii odległego horyzontu, dzisiaj z dojścia do drzewa uczyniłem plan wędrówki. Obejrzałem dokładnie mapę i zdjęcie w powiększeniu, w efekcie orientacyjnie wyznaczyłem miejsce i drogi, którymi powinienem iść.

Zgodnie z mapą odległość wynosiła 4,5 km, a że mało jest tam dróg pasujących kierunkiem swojego biegu, wiadomym było, że przejdę znacznie więcej.

Będąc bliżej celu, drzewo znikło mi z oczu, później pojawiło się, ale… hmm, rosło w obniżeniu. Oceniłem, że stojąc pod nim nie zobaczę wzgórza z brzozą, a powinienem, skoro rano będąc na nim widziałem nie tylko koronę tego dużego drzewa, ale i jego pień. Kilkaset metrów dalej rosło pokaźne drzewo; polna droga wiodąca w jego stronę wznosiła się, co oceniłem jako dobry znak, bo na razie garb wzgórza zasłaniał mi wzgórze z brzozą. To była wielka, gruba lipa. Nie, dwie lipy, druga mniejsza i niemal całkowicie uschnięta. Większa jest bardzo „lipowa” w wyglądzie: krępa, masywna, z nisko kończącą się gęstą koroną; proszę też zwrócić uwagę na liczne odrosty przy pniu. Kije położyłem specjalnie, mają długość 110 cm, a więc lipa ma obwód cztery lub nieco więcej metrów.

 



 


Stojąc pod nią zobaczyłem na horyzoncie niewyraźny pas pola o charakterystycznym rdzawym kolorze, a na jego górnym krańcu malutki kształt drzewa – brzozę, spod której wyruszyłem ponad trzy godziny wcześniej. 


 To samo ujęcie w powiększeniu:

 


Na mapie obydwa miejsca oznaczyłem numerami: 1 – wzgórze z brzozą, 2 – dwie lipy, mój cel. Doszedłem po przejściu dziewięciu kilometrów.

Mając rezerwę czasu, zrobiłem zwiad dalej, za lipami, a wracałem inną i nie najkrótszą drogą. Pośpiech jest wskazany jedynie przy łapaniu pcheł, jak powiedział pewien mędrzec, a w czasie wędrówek zawsze jest czas na przerwę w ładnym miejscu, skręcenie w bok dla poznania samotnego drzewa na miedzy lub na przyjrzenie się polnym kwiatom. Powiem więcej: te czynności mają pierwszeństwo przed dojściem gdzieś, bo właśnie one są celem zasadniczym.

Drugim dzień wędrówki spędziłem na polach pod Gródkami. Byłem tam już kilka razy, ale że podobają mi się tamtejsze pagóry, mam wśród nich swoje ulubione miejsca, wróciłem ponownie.


 

Fragment drogi wypadł mi wzdłuż lasu, a że znam go i lubię, wszedłem między drzewa.

Las jest bukowo-grabowy, jasny, niezakrzaczony, wiele w nim okazałych drzew. Pamiętałem – co odnotowuję z satysfakcją – że wyjść na pola mam przy buku zrośniętym z grabem, ale nim doszedłem do tego miejsca, widziałem parę takich obrazów.

 Czasami strach wchodzić do znanego lasu...


 

 


Kwitnie czarny bez. Wszędzie widać krzewy wystrojone skupiskami maleńkich kwiatków, a jest ich przeogromna ilość. Pod krzewami widywałem opadłe kwiaty. Nie pojedyncze płatki, a całe kwiaty. Obejrzałem je na gałęziach, wyglądają ładnie: pięć zrośniętych w środku płatków jakby było zamocowanych centralną zatyczką, małą śrubką (nie śmiejcie się, jestem technikiem, nie botanikiem), a gdy odpadnie, uwalnia wszystkie połączone ze sobą płatki. Pod nimi widać symetryczne wysięgniki zakończone kremowymi kuleczkami. O zapachu pisałem: jest intensywny i ma delikatną różaną nutkę. Przyroda najwyraźniej lubi symetrię i ceni estetykę. Waśnie dowiedziałem się z internetu, że kwiaty można umoczyć w cieście i smażyć. Powinienem spróbować.

Rozmowy z mieszkańcami Roztocza toczą się w przyjaznej atmosferze, chociaż bywają dla mnie zabawne, gdy próbuję wytłumaczyć moim rozmówcom cel chodzenia po polach. Dzisiaj miałem spotkanie odmienne. Akurat siedziałem na brzegu mało używanej polnej drogi, gdy zobaczyłem zbliżającego się mężczyznę. Stanął przede mną nic nie mówiąc. Pozdrowiłem go tradycyjnym „dzień dobry”, nie odpowiedział. Postał jeszcze chwilę, i nadal milcząc po prostu odszedł. Dziwne zachowanie.

Przy okazji powiem o moim rozumieniu słów powitań, takich jak „dzień dobry”, „dobranoc” i podobnych.

Zwykliśmy wymawiać je odruchowo, bez zastanowienia, a czasami warto uświadomić sobie ich głębsze znaczenie, szczególnie wymowne w spotkaniu z obcym. Te słowa są prezentem dla drugiego człowieka. To tak, jakbyśmy powiedzieli: nie znam cię, ale jestem do ciebie przychylnie nastawiony, dlatego życzę ci dobrego dnia. Przyjmij ten słowny dar jako mój prezent dla ciebie.

Przyjmuje się i okazuje swoją przychylność odpowiadając tymi samymi słowami.

Obrazki ze szlaku

Widziałem nowy krzyż przydrożny o tradycyjnej konstrukcji, ufundowany wiosną tego roku i postawiony na rozdrożu – jak nakazuje odwieczny zwyczaj. W innym miejscu stoi zupełnie odmienny, niewielki krzyż: jest „techniczny”, bo nowoczesny, nierdzewny i błyszczący. Dziwny, niepasujący, ale co ja mogę o tym powiedzieć, nie będąc chrześcijaninem...

 Widziałem też kapliczkę, która zwróciła moją uwagę wyrytym podziękowaniem. Tamci ludzie przeżyli piekło, więc bardzo zrozumiała jest ich wdzięczność, a słowa czynią wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z myślą o wojnie w Ukrainie.


 
Plantacja orzechów laskowych i czarnego bzu. Zwłaszcza ta druga jest dość egzotyczna, skoro te bzy rosną właściwie wszędzie w stanie dzikim.

 Plantacja lnu. Zwraca uwagę piękny odcień zieleni młodych roślin. Mam nadzieję zobaczenia tego pola w czasie kwitnienia lnu, bo widok jest rzadkiej piękności.

 Dzwonki. Nie wiem jakie, ale urodziwe.

 Pierwsze w tym roku poziomki.

 Odpoczywająca brzoza.

 Takie pnie buków można nazwać karbowanymi, ale też można uznać, że po prostu drzewa prężą swoje muskuły, co przecież widać.

 A to mój samochód. Rzadko parkuję w takich miejscach, ale nie było innego dostępnego w pobliżu.

 Pierwsze owoce czarnej porzeczki. Przedsmak (kilka co bardziej dojrzałych zjadłem) uczty za kilka tygodni, gdy na plantacjach zostaną niezebrane owoce, bardzo mocno dojrzałe, słodkie i aromatyczne.

 Znajoma brzoza widziana po raz pierwszy od jesieni; bidulka ledwie żyje.

 

Chmury bywają malownicze, wolałbym jednak widzieć jednolity błękit nad głową.

 Zobaczywszy mnie, bocian poderwał się do lotu, ale po zrobieniu kółeczka wylądował w pobliżu miejsca startu. Chyba uznał, że nie jestem zagrożeniem, czym sprawił mi przyjemność.

 Maliny jeszcze zielone, ale już ostrzę apetyt!

 Zielone owoce jarzębiny. Niech takie zostaną, bo ilekroć dojrzewają, kończy się lato.

 Parę setek metrów szedłem brzegiem bocznej szosy. Dosłownie co parę kroków widziałem śmieci wyrzucone z samochodów. Cholerne brudasy!



 Przez większość dnia chmury zasłaniały słońce, ale pod wieczór rozpogodziło się. Świat nabrał barw.

Statystyki.

Dzień pierwszy: 22 km przeszedłem w siedem godzin, odpoczywałem cztery godziny.

Trasa: Początek trasy nieco na południe od Otrocza, z okolic Dołu Paszynowiec. Polami na południowy zachód, do miejsca zwanego Bochenka i kompleksu leśnego Sadzonka.


 

Dzień drugi: w czasie 6,5 godziny przeszedłem 20 km, leniłem się na miedzach przez ponad pięć godzin.

Trasa: z wioski Gródki na zachód i południowy wschód.