241121
Każdy z nas wiele razy widział napis pojawiający się zaraz po otworzeniu strony internetowej, informujący o „polityce”. Zaczyna się idiotycznie i do znudzenia jednakowo (zapewne wszyscy przepisywali treść od siebie): o poszanowaniu naszej prywatności. Tak ją szanują, że bez zgody na swoje poczynania nie otworzą strony. Owszem, na niektórych stronach można wejść w ustawienia i wyłączyć (tylko) niektóre funkcje, ale na koniec i tak trzeba wyrazić pełną zgodę, na wielu innych stronach nawet takiego wyboru nie mamy.
Uważam, że unijny przepis wymagający tej zgody został uśmiercony, nie spełnia założonych celów, ponieważ wszystko działa tutaj na opak. Wystarczy kliknąć w jeden przycisk by zgodzić się na warunki i wejść na stronę, a więc ta zgoda jest nam podsuwana pod nos, a podsuwaną powinna być anonimowość, niezapisywanie żadnych danych o nas, chyba, że ktoś chce mieć ułatwienia wynikłe z pracy „ciasteczek” i dopasowaną do siebie reklamę. Normalnie, domyślnie, jak to mówią komputerowcy, powinna być niezgoda, i po jej wyrażeniu dalej powinniśmy mieć możliwość otworzenia strony. Obecnie cała ta ochrona naszych danych została sprowadzona do konieczności kliknięcia zgody.
Albo krzyżyka w prawym górnym rogu.
Niemal zawsze zamykam stronę, jeśli bez zgody nie mogę z niej korzystać.
Płacimy kartami płatniczymi, blikami, zegarkami, telefonami, nie wiem czym jeszcze. Banki oraz firmy obsługujące karty wiedzą wtedy nie tylko o naszych przychodach i wydatkach, ale też wiedzą (albo mogą wiedzieć, jeśli będzie im to użyteczne) o czyimś częstym zwyczaju kupowania alkoholu w sklepie nocnym, o naszych wydatkach na samochód, a nawet jakie mamy upodobania kulinarne.
A my, tak miłujący wolność i prywatność, co robimy? Przy kasach bez zastanowienia wyciągamy uniwersalne narzędzie dwudziestego pierwszego wieku – smartfona – i płacimy.
Po co mamy się trudzić, a trud to zaiste wielki, przekręceniem pokrętła regulacji temperatury w samochodzie, skoro może to zrobić komputerek i skomplikowany układ napędowy? Po co mamy ustawiać fotel, skoro mogą to zrobić serwomechanizmy sterowane czipem? Po co naciskać zamek bagażnika, skoro można machnąć nogą przed czujnikiem? Komputerki są już w pralkach i lodówkach, zapewne będą w czajnikach i miotłach.
Internet stosowany jest coraz częściej i w miejscach, których jeszcze dekadę temu nie kojarzyliśmy z tą technologią. Oprócz smartfonów, do których już przywykliśmy (a nie powinniśmy) jest na przykład w samochodach. Nie tylko jako kanał dostępu dla naszej rozrywki, ale i zdalne połączenie systemów pojazdu z producentem lub serwisantem. Mogą oni ze swoich biur zdiagnozować nam usterkę, a nawet niektóre naprawić w ten sposób. Wygodne, prawda?
Parę dni temu odmówiło posłuszeństwa wiele samochodów pewnej firmy, na kilka godzin i na całym świecie, a to z powodu błędu w programie w komputerach centrali firmy.
Oto nowy wymiar tego świata! Zapowiada możliwy paraliż (komunikacyjny, energetyczny, finansowy, albo i inny) w Japonii, na Hawajach i pod Giewontem na skutek przypadkowego błędu w jakimś komputerze stojącym gdzieś daleko, na przykład w Kalifornii. Niemożność kupienia chleba nie z powodu awarii pieca w piekarni, a komputera w sklepie.
Słyszałem o awariach systemów komputerowych samochodów powodujących niemożność wyjścia z zablokowanego pojazdu, ale i czytałem o odmowie naprawy gwarancyjnej po wypadku, a na jego udowodnienie przedstawiono nagranie z kamery samochodowej. Aż trudno mi w to uwierzyć, ale jeśli to prawda, to znaczy, że także wizualnie jesteśmy inwigilowani. Na ulicach już jesteśmy nagrywani. Ciekawe, czy i obrazy z wnętrza samochodu są gdzieś przechowywane.
Komputery coraz częściej zarządzają naszym domem, także poprzez internet. Wkrótce mogą stać się powszechne lodówki zamawiające za nas jedzenie, a miotła informować będzie sprzedawcę o straceniu włosia i konieczności wymiany. My wtedy zajmiemy się zarabianiem na nowsze rzeczy, jeszcze bardziej uzależnione od elektroniki i internetu, rzeczy o precyzyjnie wyliczonym (krótkim) życiu, a w wolnym czasie oddamy się naszej pasji klikania na przemian z oglądaniem kolejnej kolorowo migoczącej audycji rozrywkowej. Chyba że padnie system i wtedy nie wejdziemy do domu albo lodówka nie zechce się otworzyć. Jest też inna możliwa ewentualność: nazajutrz po zjedzeniu przez nas kolacji zadzwoni nasz lekarz lub dietetyk i będzie nam czynił wyrzuty z powodu zjedzenia boczku, którego jeść nie powinniśmy, bo lodówka, zdrajczyni, nas podkablowała.
Korporacje tworzą nowe nasze potrzeby. Zgodnie z ich interesami mają się nam podobać efektowne błyskotki o krótkim życiu i małej przydatności, i one się nam podobają! Bez wszczepiania nam czipów, jak bredzą niektórzy. Wystarczy zespolone działanie reklam i komputerowych algorytmów podsuwających nam pożądane dla koncernów treści. To wszystko oczywiście nie jest żadnym spiskiem, a sposobami na wyciągnięcie od nas pieniędzy i uzależnienie nas na różne sposoby od usług oferowanych przez gigantów. Rzeczywiste potrzeby, ekonomia, a już zwłaszcza ekologia, nie mają tutaj znaczenia. Przesadzam? A ile rzeczy każdy z nas wyrzucił po nader krótkim ich użytkowaniu, bo nawet do naprawy się nie nadawały? Ile czasu działały kiedyś pralki czy samochody (i setki innych produktów), a ile teraz? Dla ich wytworzenia zużyto energię i materiały, więc wytworzono dwutlenek węgla i śmieci. Ludzkość produkuje ładnie opakowane badziewie; stosy kolorowych opakowań zaraz lądują na śmietniskach, same produkty niewiele później. Tymczasem Unia zajmuje się nakazem produkowania papierowych rurek do ssania napojów, bo przecież my dbamy o przyrodę!
Słyszałem głosy o braku potrzeby produkowania rzeczy trwałych, skoro ludzie i tak je szybko wymieniają, ale uważam, że tkwi w nich tylko niewielka część prawdy. Perfidia polega na urabianiu klientów pod swoje potrzeby, czyli by często kupowali nowe modele, oraz na pomieszaniu przyczyn decyzji. Dla przeciętnego Kowalskiego zakup samochodu jest dużym wydatkiem; zmienia go po kilku latach wydając kolejne pieniądze nie dlatego, że chce mieć bardziej nafaszerowany elektroniką nowszy model, ale ze względu na krótką żywotność współczesnych samochodów; on wie, że z powodu awaryjności za parę lat cena na rynku wtórnym znacznie spadnie, więc lepiej sprzedać wcześniej, póki jego pojazd ma rozsądną cenę. Oczywiście zamożni mają inne kryteria, ale tych zawsze było niewielu.
To wiedzy o nas, która może być niewłaściwie wykorzystana i nad którą nie mamy kontroli. Ona już bywa źle wykorzystywana, na przykład używana do manipulacji, skoro słyszy się o procesach sądowych wytaczanych internetowym potentatom. Już, ponieważ dzięki niej tworzone są skuteczniejsze techniki przekonywania nas i wmawiania nowych potrzeb.
Do tej pory chodziło o nasze pieniądze, ale nie da się wykluczyć zmian prawnych umożliwiających dostęp do informacji o nas przez urzędników czy służby specjalne – idealne narzędzie na głośnych niepokornych, a przebąkuje się o jego działaniu już teraz – i to jest powodem do niepokoju.
* * *
Nasze ciało wymaga odzienia i karmienia, także schronienia, a tym samym nie da się uciec od materialnych zabiegów, czyli od zarabiania na siebie. Nawet ci, którzy na tyle skutecznie, na ile to możliwe, oderwali się od cywilizacji, muszą pracować, chociaż w istotny sposób odmiennie, bo u siebie i dla siebie, a na dokładkę bez skarbówki, firm, zleceń, faktur, etc. Problem tkwi w pączkowaniu naszych potrzeb, które już jakiś czas temu przestały być rzeczywiście podstawowe. Nie piszę tych słów z pozycji osoby mającej te problemy za sobą, stojącej wyżej, absolutnie nie, dlatego używam formy „my”.
Czytałem wnioski z badań przeprowadzonych przez etologów obserwujących codzienne życie pewnego plemienia zbieracko-łowieckiego ze wschodniej Afryki. Okazało się, że praca, czyli zapewnienie żywności, odzienia (akurat u nich szczątkowego), schronienia, itd., zajmuje im średnio cztery godziny dziennie, resztę czasu poświęcają na pielęgnowanie wewnątrzgrupowych więzów społecznych. A my? My się uganiamy za rzeczami, pracujemy dwa, trzy razy dłużej niż tamci, coraz bardziej będąc samotnymi, znerwicowanymi i zniewolonymi, a winną obarczamy „ich”, nie siebie.
Marzy mi się przemiana ludzi polegająca na niekupowaniu rzeczy mało trwałych, a trwale podłączonych do internetu, posiadaniu niewielu dóbr i odporności na reklamę. Tak, wiem, to nierealne, ale nie z powodu koncernów, a nas samych. Ciągle chcemy mieć, a ten głód jeszcze jest podsycany przez specjalistów, więc potrzeb uznawanych za niezbędne mamy coraz więcej. Nie ma w nas poczucia nasycenia posiadaniem, a więc nie ma i nie będzie kresu naszego chcenia więcej.
Ten kres jednak jest, tkwi w ograniczeniu zasobów Ziemi i delikatności jej klimatycznej równowagi.
Wrócę jeszcze do tragicznej śmierci ciężarnej kobiety w szpitalu. Zwróciły moją uwagę słowa prezydenta wyrażającego zdziwienie z powodu mówienia tylko o kobiecie, a przecież dziecko też umarło.
Faktycznie, ale powód milczenia o płodzie jest oczywisty: dla nas nie każde życie ma taką samą wartość.
Chyba nie znajdzie się osoby uznającej jednakową ważność życia płodu z wadami letalnymi i matki. Każdy zdrowo czujący człowiek powie, że matka ważniejsza, a powie tak z tego samego powodu, dla którego ja uznaję jej życie za cenniejsze od życia mężczyzny. Podobnie jest w porównaniu wartości życia osoby młodej do starej. Pamiętacie, że na wiosnę minionego roku zdarzały się we włoskich szpitalach przypadki odłączenia od respiratorów ludzi starych i schorowanych, a podłączania młodszych? Mniej nami wstrząśnie śmierć kuzyna mającego 80 lat, niż dwudziestoletniego. Bardziej rozpaczamy po śmierci dwulatka niż dwumiesięcznego płodu. Równość wszystkich jest raczej ideą, kulturowym dążeniem, natomiast zgodnie z naszym odczuwaniem, naszą moralnością, życia ludzi wartościujemy, szczególnie w sytuacjach krytycznych, jak wojna, katastrofa czy epidemia.
Może to brzmi strasznie, ale tak jest, ponieważ tak odczuwamy, tak zostaliśmy ukształtowani dawno temu. Nasza psychika i moralność dopasowana jest do niewielkiej grupy ludzi nam znanych i często widywanych, bez istnienia medycyny, na dokładkę. Silnie przeżyjemy śmierć kogoś z nich, natomiast śmierć stu nieznanych nam osób na drugim kontynencie nie będzie tragedią, a szczerzej mówiąc niewiele nas będzie obchodziła. Nie dlatego, że brakuje nam empatii, nie. Nasza zdolność odczuwania jest dopasowana do nieistniejącego już świata.
Świat zmieniamy szybko, ale zmieniamy się wolno.
Poruszyłeś bardzo trudny i szeroki a jakże istotny temat. Jak trudno w paru zdaniach podjąć dyskusję. Jedno co nasuwa mi się to to, że każdy wynalazek napędza nas do kolejnych. Wiedza jaką pobieramy wyzwala w nas nie zawsze słuszne działania. Mam wrażenie, że człowiek zagubił się już w tym pędzącym świecie, zagubił właściwe instynkty a i przestaje się kierować rozumem, tylko jest pytanie jak to właściwie jest z tym naszym rozumem.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy już kiedykolwiek złapiemy równowagę między naturą w ogólnym znaczeniu, a światem tworzonym przez człowieka dla człowieka (czy aby?)
Pozdrawiam serdecznie
Tak, wynalazki inicjują następne wynalazki, a u podstaw tego ciągu leży chęć wygodnego i dostatniego życia bez kłopotów. Na samym początku, przy pracy twórczej nad wynalazkami, w grę wchodzi jeszcze ciekawość, później, gdy pomysł przejmie przemysł, już tylko mamona i wygody. Albo władza.
UsuńJeszcze kilka lat temu z optymizmem myślałem o przyszłości ludzkości, teraz niewiele jej we mnie, aczkolwiek do czarnowidztwa jeszcze mi trochę brakuje. Spiralę corocznych wzrostów gospodarczych, która przecież nie może być bez kresu przy obecnych sposobach wykorzystywania zasobów Ziemi, można przerwać uznaniem przez nas, że mamy dość i więcej nam nie trzeba, ale ilu z nas jest w stanie tak powiedzieć? Także ja, pisząc na ten temat, mam z tym kłopoty. W końcu będąc na emeryturze wróciłem do pracy chcąc mieć więcej, niż mogę nabyć z emerytury. Pojawia się wielki problem, ogromne przedsięwzięcie zmiany nas samych. Widzę drobne zmiany, pierwsze jaskółki, ale to przysłowiowa kropla w morzu.